Читать книгу Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz - Страница 4

ROZDZIAŁ 1
2

Оглавление

Nigdy nie ustalono, kim byli napastnicy. Nie odnaleziono ani ich, ani mojej narzeczonej. Ślad po niej zaginął, podobnie jak po życiu, które planowałem mieć.

Nie chodziło tylko o to, że wiodłem je bez Ewy. Zmieniło się ono także w każdej innej kwestii.

Po maturze mogłem z powodzeniem aplikować na ekonomię do Wrocławia, Poznania lub Krakowa, właściwie na każdej uczelni przyjęliby mnie z otwartymi rękoma. Wybrałem opolski uniwerek i tutejsze zarządzanie tylko dlatego, by zostać na miejscu z Ewą. Upierała się, że nie chce opuścić miasta.

Nie musiała długo mnie przekonywać. Liczyła się tylko ona, a dobre wyniki w nauce i tak miały sprawić, że będę mógł spodziewać się w Opolu dobrze płatnej pracy. Może nie porywającej, ale pozwalającej na godne życie. Więcej nie było mi trzeba.

Studiów jednak nie skończyłem. Po tamtej pechowej nocy nigdy nie wróciłem do siebie.

Przez pierwsze miesiące chodziłem na wysokich obrotach, gorączkowo starając się odnaleźć jakikolwiek ślad po narzeczonej. Wykorzystałem wszystkie możliwości, sprawdziłem każdy trop, zaangażowałem wszystkie służby, organizacje i stowarzyszenia, które mogły w jakikolwiek sposób pomóc.

I nic.

Zupełnie jakby Ewa wpadła w czarną dziurę. Ci, którzy nas zaatakowali, najwyraźniej byli w Opolu tylko przejazdem. Początkowo byłem przekonany, że pochodzili z którejś z podmiejskich wsi, ale po kilku miesiącach także i to musiałem wykluczyć. Przez ten czas ktoś z pewnością by ich rozpoznał.

Tymczasem pozostawali anonimowi. A ich twarze, niewyraźne i niepokojące, zdawały się istnieć tylko w mojej pamięci.

Po tych kilku intensywnych miesiącach zupełnie opadłem z sił.

Zrezygnowałem z nauki, na jakiś czas zaszyłem się w naszym mieszkaniu i większość czasu spędzałem na coraz głębszym zanurzaniu się w letargicznym bagnie. Piłem coraz więcej i coraz mniej interesowałem się światem zewnętrznym.

Po pewnym czasie liczyło się tylko to, żeby otworzyć piwo i w jakiś sposób zabić czas. Najczęściej robiłem to za pomocą gier. Dead Space, Left 4 Dead, GTA IVFallout 3 zastępowały mi rzeczywistość.

I może dzięki nim jakoś przetrwałem. Przy czym „jakoś” to słowo klucz.

Zanim się zorientowałem, było już za późno, żeby wrócić do planów, które kiedyś miałem. Na uczelni musiałbym powtarzać zbyt wiele, w CV musiałbym nakłamać, a dodatkowo byłbym zmuszony zrezygnować ze wszystkiego, co trzymało mnie przy życiu przez tyle miesięcy.

Mniej więcej rok po tym, co stało się na Loży Szyderców, wróciłem w to miejsce. Zatrudniłem się w Highlanderze jako barman, przepracowałem tam sporo czasu. Na tyle dużo, by poznać każdą rysę na ladzie i wszystkich klientów.

Oprawcy Ewy nigdy nie wrócili. A ja nie wiedziałem nawet, czy kiedykolwiek naprawdę na to liczyłem.

Przenosiłem się z knajpy do knajpy, nigdzie nie zagrzewając miejsca, nie nawiązując z nikim bliższych relacji. W mieście, w którym mieszka sto dwadzieścia tysięcy ludzi, każdy przynajmniej mnie kojarzył. Nikogo nie zaskoczyło, że stałem się dziwakiem.

I mimo że minęło niemal dziesięć lat, nadal nim byłem, kiedy dostałem pracę w nowo otwartej restauracji na rynku, niedaleko pomnika, który nazywaliśmy Babą na Byku. SpiceX serwowała dania kuchni indyjskiej, a ja zatrudniłem się tam jako kelner. Była to jedyna knajpa tego typu w Opolu, w dodatku dobrze zlokalizowana, więc pensja i napiwki wystarczały mi na opłacenie mieszkania, alkohol i szerokopasmowy internet. Na nic więcej w zasadzie nie wydawałem.

W trakcie chudszych lat pomagał mi Adam Blicki, którego od podstawówki nazywaliśmy Blitz – i którego jako jedynego mogłem określić mianem przyjaciela. Przynajmniej w pewnym sensie. Nie wychodziliśmy nigdzie razem, ja nie bywałem u niego, on też nigdy mnie nie odwiedzał. Spasował po kilkunastu próbach, podczas których udawałem, że nie ma mnie w domu.

Przychodził za to regularnie do wszystkich lokali, w których pracowałem, jakby były jego ulubionymi. Trwało to już niemal dziesięć lat i chyba odpowiadało nam obydwu.

Zazwyczaj zjawiał się z dobrymi wieściami, jakby za punkt honoru postawił sobie ustawiczne próby podniesienia mnie na duchu. Tego dnia było jednak inaczej. Wszedł do SpiceX z laptopem pod pachą, rozejrzał się, a potem przywołał mnie nerwowym ruchem.

– Werner! – krzyknął, siadając przy stoliku obok okna.

Podszedłem niespiesznie, bo najczęściej ekscytował się rzeczami, obok których ja przechodziłem obojętnie. Stanąłem przy stoliku i otworzyłem usta, ale nie dał mi się odezwać.

– Musisz to zobaczyć – rzucił, otwierając laptopa. – Siadaj.

Był wczesny ranek, w restauracji znajdował się tylko jeden klient, któremu chwilę wcześniej podałem mango lassi. Nie musiałem się przejmować, że za pogawędki ze znajomym dostanie mi się potem od szefa. Usiadłem obok Blitza i wbiłem wzrok w monitor.

– Nie powiesz mi, że to nie ona – wypalił Adam.

– O czym ty mówisz?

– Spójrz – polecił, mierząc prosto w laptopa.

System wybudził się z uśpienia, a na ekranie pokazał się post z Facebooka. Zdjęcie było lekko poruszone, ale nie na tyle, bym miał trudności z rozpoznaniem, kto na nim jest.

Miałem wrażenie, jakby powietrze wokół mnie się naelektryzowało, zapowiadając burzę. Ale nie grzmiało gdzieś w oddali – gromy pojawiły się tuż nade mną.

Ewa.

Zmieniła się tak, jak ludzie zmieniają się przez dziesięć lat. Zmarszczki mimiczne jej się uwydatniły, nieznacznie przytyła, przefarbowała trochę włosy, być może zrobiła korektę nosa, ale nie miałem wątpliwości, że patrzę na jej zdjęcie.

– Jak… – urwałem, nie mogąc wydusić nic więcej.

Blitz, którego nazywaliśmy także Blitzer lub Blitzkrieg, zazwyczaj reagował na wszystko błyskawicznie, jakby przezwisko go do tego obligowało. Tym razem jednak popadł w zupełny marazm, nie potrafiąc mi odpowiedzieć.

Ja zaś miałem wrażenie, jakby świat stawał się coraz bardziej nierealny. Zupełnie jak dziesięć lat wcześniej na brzegu Młynówki. Próbowałem przełknąć ślinę, ale wydawało mi się, że w gardle mam jedynie suchą watę.

– Jak to możliwe? – wydusiłem w końcu.

– Nie wiem.

– Co to za fanpage?

Pytanie było chyba symptomatyczne dla naszych czasów. Kiedyś zacząłbym od wypytywania Blitzera, jak trafił na zdjęcie, gdzie zostało zrobione i tak dalej. Teraz nie musiałem tego robić, bo odpowiedź przyjaciela właściwie mogła powiedzieć mi wszystko.

– Spotted: Wrocław.

Potrząsnąłem głową i dopiero teraz dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę. Złapałem się za kark i rozejrzałem nerwowo. Czułem się jak zwierzyna w ciemnej, nieprzeniknionej głuszy, ku której nadciąga cały zastęp myśliwych.

– To naprawdę ona, Werner.

Zmusiłem się do zdawkowego skinienia głową.

– I była niecałe sto kilometrów stąd.

Znów pochyliłem się nad laptopem, biorąc się w garść. Po latach poszukiwań w końcu miałem jakiś trop. Pojawił się cień nadziei na to, że wreszcie uzyskam odpowiedzi na wszystkie pytania, które kołatały mi się w głowie od dekady.

Co spotkało ją po gwałcie? Dlaczego znikła bez śladu? Co się z nią działo przez ten cały czas? Znała napastników?

Wszystkie dylematy, niewiadome i nierozstrzygnięte kwestie wróciły jak echo salwy artyleryjskiej, która zrównała z ziemią cały mój świat.

Spojrzałem na zdjęcie. Przedstawiało Ewę podczas jakiegoś koncertu na świeżym powietrzu. Był późny wieczór, ale scena mieniła się feerią szalonych, w pewien sposób paranoidalnych barw.

Nie patrzyła w obiektyw, być może nie wiedziała nawet, że ktoś uwiecznił ją na zdjęciu. Była roześmiana, unosiła jedną rękę w kierunku sceny. Obok niej stał mężczyzna w bluzie, trzymał ją za ramię, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę lub przyciągnąć ją do siebie. Nie widać było jego twarzy, stał tyłem. Na szarej bluzie z kapturem znajdowało się logo Foo Fighters, bomba ze skrzydłami i napis „There is nothing left to lose”.

Foo Fighters. Ulubiona kapela Blitza, której słuchał od dziewięćdziesiątego piątego, kiedy inni chcieli zaimponować rówieśnikom znajomością Scyzoryka Liroya, a skrycie zasłuchiwali się w soundtracku do Toy Story.

– To… – zacząłem niepewnie, wskazując na bluzę. – To ich koncert? Byłeś tam?

– Byłem.

– Do kurwy nędzy, Blitz! Widziałeś ją?

Miałem ochotę złapać go za ramiona i potrząsnąć, ale w porę się powstrzymałem. Serce waliło mi jak młotem, a fala gorąca rozpływała się po moim ciele. Umysł na przemian zdawał się rozumieć, co się dzieje, i tracić kontakt z rzeczywistością.

– Nie – odparł Blitzer. – Zobaczyłem ją dopiero na tym zdjęciu, pół godziny temu, kiedy…

– Jak na nie trafiłeś? I kto je zrobił? – wpadłem mu w słowo, uświadamiając sobie, że jeśli nie powściągnę emocji, wystrzelę z siebie całą kanonadę kolejnych pytań. Zamknąłem oczy, wyprostowałem się i przez moment trwałem w bezruchu.

– Jak dasz mi dojść do słowa, wszystko ci powiem.

– Mów – rzuciłem.

– Ten koncert był wczoraj, Foo Fighters grali na Stadionie Miejskim.

– Wczoraj?!

– Spokojnie…

Nabrałem powietrza i przytrzymałem je w płucach.

– Nie mówiłeś mi, że się wybierasz.

– Bo nie gadamy o takich rzeczach – odparł i wzruszył ramionami. – Ty masz to w dupie, a ja nie czuję potrzeby, żeby się tym dzielić. Podobnie jak tym, kiedy spotkam dobrą kunę.

Tylko Blitzer mógł określać kobietę w ten sposób. Normalnie jakoś bym to skwitował, ale teraz nawet nie przeszło mi to przez myśl.

– A tak było i tym razem – dodał, nie odrywając wzroku od zdjęcia. – Niestety spłoszyłem dziewczę, znikło mi gdzieś w tłumie, więc z samego rana zacząłem jej szukać. I tak trafiłem na to spotted… i na to zdjęcie.

Teraz obaj wpatrywaliśmy się w nie jak w ołtarz. W przeciwieństwie do mężczyzny w bluzie Ewa miała na sobie T-shirt innego zespołu. Widać było tylko kawałek nazwy, Gutierrez Y Angelo. Nazwa albumu lub singla brzmiała Better days. Nic mi to nie mówiło.

Milczenie się przeciągało, a ja nie zauważyłem, że jedyny klient w lokalu wypił już mango lassi i rozglądał się zniecierpliwiony.

– Może… – zacząłem niepewnie. – Może za szybko uznałem, że to ona.

– Co?

– To przecież niemożliwe. Po dziesięciu latach miałaby się pojawić tak nagle?

– A jak inaczej?

Pytanie było dobre jak każde inne. Może dałem się ponieść nadziei i pochopnie przyjąłem, że to Ewa. A może nie. Może to naprawdę była ona.

– Chryste… – jęknąłem, a potem potrząsnąłem głową. – Wygląda na szczęśliwą – dodałem.

– Jest na koncercie Foo Fighters.

– Ale…

– Zakładałeś, że przez dziesięć lat ktoś trzyma ją zamkniętą w piwnicy?

– Nie wiem, co zakładałem.

Bardziej prawdziwej rzeczy nie mógłbym powiedzieć. Teorii było zbyt wiele – część ułożyłem sam, część przejąłem od dziennikarzy i anonimowych internautów komentujących wpisy pod corocznymi przypomnieniami na lokalnych portalach, że Ewa wciąż się nie odnalazła.

Artykuły pojawiały się zawsze, pokazywano przy nich zdjęcie i zaznaczano, że najbardziej prawdopodobny scenariusz sprowadza się do tego, że dziewczyna wpadła do rzeki. Ciała jednak nigdy nie znaleziono, podkreślali autorzy publikacji.

Kilka razy zdarzało się, że ktoś chciał wywołać sensację. Raz przeczytałem nawet nagłówek: „NOWE FAKTY W SPRAWIE. DAMIAN WERNER PRZESŁUCHANY”.

Rzeczywiście, mniej więcej w połowie biegu przedawnienia zostałem przesłuchany, ale jako świadek. Jeden z dochodzeniowców chciał się upewnić, czy sprawę słusznie umorzono ze względu na brak dowodów.

Tym był ten „nowy fakt” z nagłówka. Zwykłą kaczką dziennikarską – w przeciwieństwie do tego, co miałem przed sobą teraz.

– Ktoś jej szuka? – zapytałem.

– Facet, który wrzucił zdjęcie. Phil Braddy.

Spojrzałem na miniaturkę zdjęcia i treść posta.

– Amerykanin?

– Brytyjczyk – odparł Blitzer. – Najwyraźniej pofatygował się na koncert z Londynu. I spodobała mu się przypadkowo spotkana dziewczyna. Pisze, że zamienili kilka zdań, pośmiali się, a on potem odszedł na moment do znajomych. Kiedy wrócił, już jej nie było. Teraz stara się ją znaleźć.

Od razu pomyślałem, że muszę do niego napisać. Dowiedzieć się, co powiedziała Ewa, zupełnie jakby miało to jakiekolwiek znaczenie.

– Wysłałem mu wiadomość przed wyjściem z domu – dodał Blitz.

Skinąłem głową z wdzięcznością. Klient siedzący kawałek dalej chrząknął znacząco, ale go zignorowałem.

– Ktoś odpisał? – spytałem.

– Kilkanaście osób. Co jak co, ale to zdjęcie się wyróżnia.

Blitzkrieg miał rację. Lekko rozmyte stroboskopy w tle, duża impreza i ostrość ustawiona na roześmianą, ładną dziewczynę. Fotografia musiała przyciągać wzrok wszystkich przeglądających profil.

– Ktoś napisał coś konkretnego? – odezwałem się niepewnie.

– Nie. Same bzdurne komentarze, których nie chcesz czytać.

Nie chciałem, ale z pewnością przeczytam, kiedy tylko wrócę do domu. Wcześniej jednak musiałem odwiedzić inne miejsce. Naoglądałem się zbyt wielu filmów i seriali, by nie wiedzieć, że podstawowym błędem w takiej sytuacji jest zwlekanie z poinformowaniem organów ścigania.

Podziękowałem Blitzowi, a potem poszedłem na zaplecze, zadzwoniłem do szefa i oznajmiłem, że coś mnie bierze. Praca w gastronomii miała tę niewątpliwą zaletę, że właściciele knajp traktowali takie doniesienia poważnie. Szczególnie ci, którym zależało, by klienci jeszcze kiedyś do nich wrócili.

Zmienniczka pojawiła się dość szybko, ale zdążyłem jeszcze podać mężczyźnie w lokalu papadam, cienki placek z mąki z ciecierzycy, i przyjrzeć się zdjęciu Ewy na tyle dokładnie, by poznać każdy szczegół.

Kiedy zjawiłem się w komendzie miejskiej przy Powolnego, na dobrą sprawę mogłem już opisać przyjmującemu mnie funkcjonariuszowi całą fotografię z pamięci. Ale nie musiałem. Weszliśmy na odpowiedni profil, a potem pokazałem mu zdjęcie. Przyglądał mu się długo, marszcząc czoło.

Podkomisarz Prokocki prowadził tę sprawę dziesięć lat temu. Spodziewałem się, że zobaczę w jego oczach błysk, który sprawi, że w końcu sam uwierzę w to, co widzę.

Policjant jednak sprawiał wrażenie, jakbym pokazał mu wizerunek anonimowej osoby.

– To normalne – odezwał się w końcu.

– Co?

– Że szuka pan w innych kobietach zaginionej narzeczonej.

Otworzyłem usta, ale nie zdołałem niczego z siebie wydusić. Kategoryczność w jego głosie zupełnie zbiła mnie z tropu. Prokocki oderwał wzrok od monitora, nabrał głęboko tchu i popatrzył na mnie ze współczuciem.

– Od tamtej pory nie związał się z pan z nikim, prawda? – zapytał.

– Nie, nie związałem. Ale co to ma do rzeczy?

– Wciąż jej panu brakuje, więc to naturalne, że…

– Chyba pan żartuje.

– Takie rzeczy się zdarzają.

Wymierzyłem palcem w monitor, jakbym miał kogoś oskarżać.

– Widzi pan to samo co ja?

– Widzę dziewczynę podobną do Ewy, panie Werner. To wszystko.

Przestąpiłem z nogi na nogę i rozejrzałem się bezradnie, jakby nagle mógł zjawić się tutaj ktoś, kto mi pomoże.

– Przecież to ona, do cholery – rzuciłem. – Nie widzi pan?

Znów zrobił wdech.

– Niestety nie mogę się z panem zgodzić – powiedział urzędowym tonem. – Owszem, jest pewne podobieństwo, ale…

– Wiem, jak wygląda moja narzeczona.

Podniósł się powoli, jakby bał się, że inaczej mnie urazi. Położył mi rękę na ramieniu, a potem zaczął powoli tłumaczyć, że wiedziałem, jak wyglądała dziesięć lat temu, i umysł płata mi teraz figle. Ciągnął przez kilka minut, a ja z każdym kolejnym zdaniem słuchałem go z coraz mniejszą uwagą.

Jego daleko idąca pewność, zdecydowanie w głosie i brak jakiejkolwiek gotowości do przyznania, że to choćby może być ona, podziałały na mnie niepokojąco.

– Oczywiście to sprawdzimy – zapewnił, prowadząc mnie do wyjścia. – Proszę nie mieć co do tego żadnych wątpliwości.

Owszem, wątpliwości nie miałem. Ale co do tego, że coś jest tutaj bardzo nie w porządku.

Nieodnaleziona

Подняться наверх