Читать книгу Nieodnaleziona - Remigiusz Mróz - Страница 9
ROZDZIAŁ 1
7
ОглавлениеW domu czekały na mnie bukiety białych irysów. Po jednym w każdym pokoju, co w sumie dawało całkiem pokaźną liczbę. Robert doskonale wiedział, że to moje ulubione kwiaty, kupował mi je przy każdej okazji. Cieszyło mnie to, choć dostrzegałam w tym pewien absurd, w końcu biel oznaczała niewinność.
A nią mój mąż nie mógł się pochwalić.
Po drodze jeszcze kilkakrotnie upewniał się, że nie mam do niego żalu, a ja powtarzałam jak katarynka, że nie. Kiedy weszliśmy do przestronnego holu, bacznie obserwował moją reakcję. Zrobiłam więc wszystko, żeby utwierdzić go w przekonaniu, że przeprosiny nie są potrzebne.
Objęliśmy się, pocałowaliśmy, a potem zaprowadził mnie za rękę do jadalni. Znajdowała się na parterze, od północnej strony. Od południa mieliśmy las, ale z okien salonu rozciągał się widok na bezkres Bałtyku. Willa umiejscowiona była na niewielkiej skarpie, dzięki czemu bez trudu można było spoglądać na odległy horyzont. Przy dobrej pogodzie widać było zarysy gigantycznych statków na otwartym morzu, które z tej perspektywy wydawały się jedynie małymi punkcikami na tle nieba.
Jedzenie było już gotowe. Korzystaliśmy z aplikacji Amica IN, która pozwalała zdalnie sterować większością sprzętu AGD. Robert wstawił jedzenie do piekarnika przed wyjazdem, a po drodze do domu włączył podgrzewanie.
Podał mi kaczkę po wietnamsku. Wiedziałam, że brakuje mu gotowania – była to jedna z jego pasji, na której rozwijanie nie miał już czasu.
Pikantny smak i wyraźne nuty anyżu mnie nie zaskoczyły, Robert zawsze przyrządzał to danie podobnie. Właściwie nie dziwiło mnie nic, co robił. Wszystko stanowiło stały element znanego nam obojgu schematu.
– O czym rozmawiałaś z Jolą? – spytał, nalewając nam nowozelandzkiego pinot noir. Twierdził, że żadne inne wino nie współgra tak dobrze z kaczką.
– Tylko o sprawie.
– Nie wspominałaś o…
– Już ci mówiłam, że nie.
Napełnił mi kieliszek do jednej trzeciej, a potem usiadł naprzeciwko mnie.
– Jednej rzeczy nie powiedziałem – odezwał się.
– Jakiej?
– Przepraszam.
Spojrzałam na niego i westchnęłam. Rzeczywiście, do tej pory upewniał się tylko, czy nie mam mu niczego za złe, na przeprosiny się nie zdecydował. Prędzej czy później je sformułuje, jak zawsze. Najpierw jednak musiał przygotować sobie grunt.
Był to taniec, który oboje decydowaliśmy się wykonywać, by nasza miłość przetrwała. Białe irysy, gotowanie specjalnie dla mnie, usługiwanie mi, jakbym była królową, a on sługą. Wszystko to było piękną złudą.
I działo się tylko za dnia.
– Nie ma za co – powiedziałam.
Spuścił wzrok, sprawiając wrażenie głęboko zażenowanego. Czy naprawdę tak było? Nie wiem. Mimo że poznaliśmy się na studiach, niemal od razu się w sobie zakochując, wydawało mi się, że do końca nigdy nie poznałam swojego męża.
– Spróbuj wina – powiedział.
– Piłam przed chwilą prosecco, nie chcę mieszać.
Nie nalegał, a ja nie musiałam dodawać więcej. Zdawał sobie sprawę, że gdybym teraz się wstawiła, później miałabym do siebie pretensje – do zmierzchu było jeszcze sporo czasu, a ja miałam jeszcze sporo białego musującego wina do wypicia.
Każdy HFA, high-functioning alcoholic, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że aby móc pić, musi zachowywać pewną miarę. Klucz tkwił w tym, żeby pod żadnym pozorem jej nie przekraczać.
Robert zjadł kawałek kaczki, a potem powoli złożył sztućce. Wciąż nie podnosił wzroku.
– To się nigdy więcej nie powtórzy – powiedział.
– Wiem, że nie.
– Za dużo wypiłem, Kas. Kompletnie mi odwaliło.
– Mówiłam ci już, że…
– Że nie ma się czym przejmować, tak – uciął, kręcąc głową. – Ale to nieprawda.
Podniósł się i podszedłszy do mnie, przykucnął przy krześle. Wziął moją dłoń i długo patrzył mi w oczy. Widziałam w nich żal, wstyd i głęboki smutek. Nie były to udawane uczucia, rzeczywiście nim targały.
Był człowiekiem pełnym sprzeczności, może tak samo jak ja.
– Nie możemy tak po prostu przejść nad tym do porządku – powiedział.
– Daj spokój.
– Uderzyłem cię, Kas.
Nie pierwszy i nie ostatni raz, pomyślałam.
W dodatku każdy kolejny przypadek zdawał się coraz gorszy. Nie, nie zdawał się. Był coraz gorszy. Zaczęło się niewinnie, o ile jakakolwiek przemoc może tak się zacząć.
Którejś nocy Robert obrzucił mnie stekiem wyzwisk za to, że nie dopilnowałam błahej sprawy związanej z jednym z plażowych lokali. Była to bzdura, nawet nie pamiętam, czego dotyczyła.
Początkowo ranił tylko słowami, ale pewnego razu posunął się dalej. Spoliczkował mnie, a potem popchnął. Szybko się ocknął, jakby wyrywając z letargu – przepraszał, wręcz błagał o wybaczenie i zapewniał, że to się nigdy nie powtórzy.
Wtedy mu wierzyłam, bo chciałam wierzyć. Czułam się upokorzona, słaba i zagrożona, ale wciąż był jedynym człowiekiem, na którym mogłam polegać. Nie zrozumie tego nikt, kto nie doświadczył przemocy ze strony ukochanej osoby. To coś wymykającego się racjonalizmowi i logice.
Nie minęło wiele czasu, a uderzył pięścią. Zdarzało mu się krzyczeć, a ja modliłam się tylko o dwie rzeczy: by nie posunął się jeszcze dalej i by Wojtek niczego nie słyszał. W pierwszej kwestii moje prośby pozostały bez odpowiedzi, w drugiej udało mi się chyba wybłagać kogoś na górze, by pomógł.
Wczorajszej nocy Robert przeholował. Szarpał mnie za włosy, krzyczał prosto w twarz, a potem kilka razy uderzył mnie w podbrzusze. Postanowiłam wtedy, że nie będę dłużej tego znosić. Dziś miał być ten dzień, który będę wspominać jako pierwszy krok ku nowemu życiu.
Dlatego Robert dopytywał, co robiłam i z kim rozmawiałam. I dlatego polecił jednemu z pracowników, by miał na mnie oko. Zdawał sobie sprawę, że przekroczył kolejną granicę, a ja nie pozwolę, by jeszcze raz kiedykolwiek się do niej choćby zbliżył.
Spojrzałam na bukiety białych irysów. Oszukiwałam się, że nadal uwielbiam te kwiaty. Tak naprawdę od jakiegoś czasu ich nienawidziłam. Stanowiły namacalny dowód tego, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam.
– Nie zostawiajmy tak tego – powiedział cicho.
– Co masz na myśli?
– Zrób obdukcję…
– Co takiego?
– Zawiozę cię do Kamienia Pomorskiego, pójdziemy do szpitala i…
– Zwariowałeś?
– Będziesz miała dowód.
Odsunęłam krzesło i obróciłam się do niego. Pochylił się i położył głowę na moich udach. Trwał tak przez jakiś czas w milczeniu, a ja delikatnie gładziłam go po włosach.
Chciał mieć nad sobą wiszący miecz Damoklesa? Dowód na to, co mi zrobił?
Nie mogło chodzić o nic innego. Przypuszczałam nawet, że jego motywacje są szczere. Widziałam, że próbował się zmienić, kilkakrotnie nawet udało mu się powściągnąć, zanim doszło do rękoczynów.
Były to jednak tylko wyjątki potwierdzające regułę.
– Myślisz, że to coś zmieni? – zapytałam.
– Będę wiedział, że w każdej chwili możesz…
– Co? Pójść na policję?
Podniósł głowę. Miał szkliste oczy i w najmniejszym stopniu nie przypominał osoby, która wczoraj wydzierała się na mnie, szarpała mną i biła bez pamięci.
– Miałabym pozwolić, żeby wpakowali cię do więzienia? – dodałam. – Żeby Wojtek został bez ojca? I żebyśmy musieli radzić sobie bez ciebie?
– Nie mów tak.
– Ale to prawda, Robert. Jak ty sobie to wyobrażasz?
Od kiedy pamiętam, byliśmy wobec siebie bezpośredni. Wydawało mi się, że w każdym innym związku sytuacja wyglądałaby diametralnie inaczej. Kobieta albo by odeszła, albo przemoc stałaby się tematem tabu.
U nas takie nie istniały. Rozmawialiśmy o wszystkim, nie mydliliśmy sobie nigdy oczu. Właściwie nigdy się nie okłamywaliśmy… jeśli nie liczyć tego, że przemilczał fakt posiadania drugiej, brutalnej natury.
Przysunął się bliżej, a potem objął mnie w pasie.
– Jak możesz być z takim skurwielem? – spytał.
– Nie wiem – odparłam i zmusiłam się do uśmiechu.
– Na twoim miejscu porysowałbym mu chociaż to jebane megalomańskie coupé.
– Mam zamiar potraktować je w nocy sprejem.
– Dobry wybór.
Kiedy znów na mnie spojrzał, pocałowałam go, przyciskając mocno dłonie do jego policzków. Znów naszła mnie refleksja, że różnimy się od innych par, które w takiej sytuacji zapewne udałyby się prosto do sypialni.
My jednak rzadko ze sobą sypialiśmy. Od kiedy zaczęła się przemoc, coraz rzadziej. Miałam nawet wrażenie, że Robert zaspokaja się seksualnie, kiedy mnie okłada.
Zawsze robił to kierowany dzikimi, nieokiełznanymi emocjami. Zwierzęcym zewem, którego nie potrafił powstrzymać. Ale jednocześnie bił tak, by nie zostawiać śladów. To niepokoiło mnie najbardziej, bo kazało mi sądzić, że gdzieś w tym wszystkim kryje się chłodne rozumowanie.
Zamknęłam oczy i skupiłam się na dotyku jego ust. Na Boga, czy naprawdę tyle wystarczyło, bym straciła rezon? Jeszcze kilka godzin temu byłam pewna, że nie dam za wygraną. Że nie pozwolę dłużej sobą pomiatać.
Przecież z takim przekonaniem wsiadałam do bmw, kiedy po mnie przyjechał.
Jak niewiele było trzeba, bym zmieniła zdanie? I czy rzeczywiście je zmieniłam? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na te pytania. Wiedziałam jedynie, że miłość to najniebezpieczniejsza toksyna, jaką stworzyła natura.
Robert wrócił na swoje miejsce i pociągnął duży łyk wina. Spojrzał niepewnie na kaczkę.
– Albo mi nie wyszła, albo czuję do siebie takie obrzydzenie, że przekłada się na smak.
– Albo jedno i drugie.
– Możesz mieć rację – odparł, odsuwając talerz.
Był blady niemal jak Jola Kliza, która na świeżym powietrzu bywała chyba tylko po to, by przemieścić się z jednego budynku do drugiego. Cerę miała niemal trupią, a czarne, długie do lędźwi włosy tylko to uwydatniały. Zawsze zdawała się mieć lekko pochyloną głowę, przez co opadały jej na policzki.
Zastanawiałam się, czy poczyniła jakiekolwiek postępy w sprawie Ewy. Był to dobry tok myśli, by oderwać się nieco od tego, co działo się w nocy. Postanowiłam podzielić się tym z Robertem.
– Mówiłam ci o tej zaginionej dziewczynie, prawda?
Odstawił kieliszek i przez moment przypatrywał mi się uważnie, jakby zastanawiał się, czy zmiana tematu to dobry pomysł.
– Tylko tyle, że została zgwałcona nad rzeką, a potem ślad po niej się urwał. I po napastnikach też.
– Aż do czasu pojawienia się zdjęć.
– No tak. To było w Opolu?
Potwierdziłam ruchem głowy.
– Chyba coś o tym słyszałem. Dawno do tego doszło?
– Dziesięć lat temu.
– I naprawdę sądzicie, że po takim czasie się znalazła?
– Na to wygląda. Ale jednocześnie ktoś dba o to, żeby trop znów się urwał.
– Może ona sama? – spytał Robert, a ja zabrałam się do kaczki. – Może nie chce zostać odnaleziona?
– Trudno powiedzieć – odparłam, przeżuwając niewielki kawałek. Danie było zbyt ostre jak na moje kubki smakowe, ale nie zamierzałam o tym wspominać. W końcu zrobił je w ramach przeprosin, a przyrządzenie pochłonęło sporo czasu, którego Robertowi nieustannie brakowało.
– Może po gwałcie postanowiła zacząć wszystko od nowa – zauważył.
– I tak po prostu zostawiłaby narzeczonego? Wątpię.
– Rozmawialiście z rodziną? Znajomymi? Może ktoś coś wie, może ktoś utrzymywał z nią kontakt?
– Rodziny nie ma – powiedziałam, uznając, że jednak napiję się wina. – Rodzice zginęli w wypadku samochodowym niecały rok przed tym, jak doszło do gwałtu.
– Pechowa passa.
– Życie – odparłam i wzruszyłam ramionami.
Nie ciągnęliśmy tematu, bo widziałam, że Robert nie jest nim przesadnie zainteresowany. Kiedy zakładaliśmy Reimann Investigations, był pochłonięty tym, co możemy osiągnąć. Zachowywał się jak mały chłopiec, który wreszcie dostał upragnioną zabawkę. Z czasem jednak jego entuzjazm zmalał.
Mój zresztą też. Zgłaszali się do nas głównie ludzie zamierzający szpiegować współmałżonków albo odnaleźć dłużników, którzy nagle zniknęli z pieniędzmi. Czekaliśmy na takie sprawy jak ta związana z zaginięciem Ewy. Wydawało mi się, że w Robercie odżyje wtedy wcześniejsza werwa, ale najwyraźniej się pomyliłam.
Zjedliśmy, nie poruszając żadnej kwestii, która miałaby dla nas istotne znaczenie. Kiedy wstawałam od stołu, lekko zakręciło mi się w głowie. Prosecco i czerwone wino nie stanowiły dobrego połączenia, szczególnie jeśli od tego pierwszego zaczynało się dzień.
I jeśli zamierzało się także na nim skończyć.
Bywały dni, kiedy łudziłam się, że tak się nie stanie. Ale ten z pewnością do nich nie należał. Zrozumiałam to dobitnie, kiedy przyszedł esemes od Joli.
Robert zbierał się już do wyjścia, miał odebrać Wojtka ze szkoły. Nie podobało mi się, że podjeżdża pod podstawówkę swoim bmw, tworzyło to przepaść między naszym synem a innymi uczniami. I znając zdolność dzieci do przytyków, przypuszczałam, że folgują sobie nie tylko na przerwach.
Opróżniona do połowy butelka wina też budziła mój sprzeciw, ale jedynie wewnętrzny. Wiedziałam, że nie ma sensu protestować, Robert i tak wsiądzie za kierownicę – a jedynym, do czego mogły doprowadzić moje obiekcje, była kolejna kłótnia.
Policji nie musiał się obawiać. Nawet gdyby zatrzymali go stróże prawa, prędzej wystawiliby mandat sobie niż jemu. Formalnie gmina Rewal miała wójta, a każda z miejscowości wchodzących w jej skład – sołtysa, ale realnie rządzili tutaj ludzie tacy jak Robert. Lokalni potentaci w branży turystyczno-gastronomicznej, którzy utrzymywali niejedną rodzinę.
– Coś nie tak? – zapytał Robert, wstając od stołu.
Podniosłam wzrok znad komórki.
– Dostałam esemesa od Klizy.
– Co pisze? Jakieś postępy?
– Raczej problemy – odparłam ciężko. – Twierdzi, że musi ze mną jak najszybciej porozmawiać, bo sytuacja się skomplikowała.
– Podrzucić cię do Baltic Pipe?
– Nie, załatwię to przez telefon.
Pozbierał naczynia, a potem opłukał je z grubsza i włożył do zmywarki. Tłumaczyłam mu jak chłop krowie na miedzy, żeby tego nie robił, bo detergent nie ma wtedy w co wnikać i krąży po zmywarce bez celu, ale zbywał to milczeniem.
Pocałował mnie na pożegnanie, mimo że miał wrócić za niewiele ponad kwadrans. Potem usłyszałam cichy pomruk silnika bmw.
Nabrałam głęboko tchu i wybrałam numer Joli. Odebrała od razu, jakby tylko czekała na telefon.
– Blicki nie żyje – wypaliła.
Z pewnością nie należała do osób owijających w bawełnę. Zbiła mnie z tropu i przez moment nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nic nie wydawało się właściwe.
– Został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu – dodała pozbawionym emocji tonem prezenterki telewizyjnej.
Podniosłam się i podeszłam do lodówki. Wyglądało na to, że dziś wypadał dzień, w którym miałam uchybić świętym zasadom HFA.
– Wiadomo coś więcej? – zapytałam.
– Oficjalnie policja nie podaje żadnych szczegółów. Zasłaniają się tym, co zawsze, czyli dobrem postępowania.
– A nieoficjalnie?
– Wygląda na to, że nocował u niego Werner.
Zamarłam z kieliszkiem w ręku.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że…
– Nie – wpadła mi w słowo. – Po co miałby targnąć się na jego życie?
Pociągnęłam łyk i poczułam się nieco lepiej.
– To bez sensu – kontynuowała Kliza. – Blicki nie tylko był jego jedynym przyjacielem, ale też jedyną osobą, która gotowa była mu pomóc. Poza tym Werner jest na tyle rozgarnięty, by zaplanować coś bardziej wymyślnego.
– Więc ktoś próbuje go wrobić?
– W najgorszym wypadku tak. W najlepszym to tylko zbieg okoliczności.
Nie wierzyłam w przypadki. Uznawałam to za puste określenie, którego używamy, kiedy nie znamy przyczyny danego zdarzenia.
– Tak czy inaczej, na miejscu jest z pewnością wystarczająco dużo jego śladów biologicznych, żeby postawili mu zarzuty.
– Jesteś pewna? – spytałam.
– Na sto procent nie, wszystkie informacje mam z drugiej ręki. Ale pewne jest, że potraktują go jako głównego podejrzanego.
– W takim razie trzeba go…
– Ukryć, wiem – ucięła. – Już się tym zajęłam.
Zmarszczyłam brwi. W takim razie po co do mnie dzwoniła? Owszem, wielokrotnie mówiłam jej, że chcę być na bieżąco z prowadzonymi sprawami, ale tylko, jeśli były jakieś istotne kwestie do rozstrzygnięcia. W tym przypadku sama podjęła decyzję.
Odstawiłam kieliszek na kuchenny blat i przysiadłam na skraju, wyglądając przez duże, przeszklone okna na wybrzeże.
– Upewnij się, że tego nie zrobił – poleciłam. – Nie chcę później czarnego PR-u.
– Tak zrobię – zapewniła Jola. – Ale najpierw muszę dopilnować, żeby go nie przymknęli, bo stracimy bezpowrotnie kontakt.
– Mhm – mruknęłam. – To oczywiste, ale przecież nie po to do mnie dzwonisz.
– Nie, nie po to.
– Więc o co chodzi?
– Przejrzałam jeszcze raz wszystkie materiały.
W jej głosie była wyraźna, niemal dziecięca ekscytacja. A także jakaś niewypowiedziana obietnica.
– Ta dziewczyna próbowała przekazać wiadomość – dodała.
– Co takiego? – wypaliłam. – Jaką wiadomość? Komu?
Pytania zabrzmiały w mojej głowie jak salwy armatnie.
– Tego jeszcze nie wiem – odparła Kliza. – Ale mam zamiar się dowiedzieć.