Читать книгу Białe morze - Roy Jacobsen - Страница 5
I
4
ОглавлениеKiedy Ingrid była na Barrøy już tak długo, że zniknęła nawet myśl o werku zegara, w ostatnią sieć złapała się foka.
Ingrid wyciągnęła ją na brzeg i zobaczyła, że zwierzę jest martwe. To była mała foka, może jeszcze dziecko. Ingrid zostawiła ją dla orłów. Ale foka bardzo zniszczyła sieć, Ingrid pociągnęła więc linkę na północ z myślą o jej naprawieniu, a wtedy dostrzegła jeszcze jedną fokę, leżącą na śniegu i ledwie ruszającą płetwami. Podeszła bliżej. Zwierzę patrzyło na nią jednym czarnym okiem, a drugim białym. Na wyspie miewali foki już wcześniej, ale były strachliwe i uciekały do morza, kiedy tylko zbliżali się ludzie. Ta wydawała się osłabiona i chora, nie większa niż tamta martwa.
Ingrid odłożyła sieć, wykopała kamień i zabiła fokę. Z Moroszkowej Wyspy wzbiły się z trzepotem dwa orły i ruszyły w jej stronę. Prędko wysunęła rękę do góry, orły się poderwały, uniosły na ogromnych skrzydłach i opadły z powrotem na wysepkę; tam siedziały, ciągle poruszając skrzydłami, wpatrzone w Ingrid. Jeden miał niemal całkiem białą głowę, drugi był bardziej brązowy i nieco mniejszy.
Ingrid zastanawiała się, czy oprawić fokę, ale nie wiedziała, jak to zrobić, poza tym ojciec mówił, że z foczym mięsem trzeba uważać, bo mogą w nim być trychiny.
Chciała iść dalej, ale w momencie gdy zabierała sieć, dostrzegła pod śniegiem kawałek brązowego materiału przypominającego sukno. Podniosła dziurawą bluzę, z której wypadło kilka kłębków wełny drzewnej, z bluzy zwisały przymocowane do niej konopnym sznurkiem spodnie z połową nogawki i jeszcze więcej wełny drzewnej. Ingrid nigdy nie widziała takiego ubrania. Rozwiesiła je jak pranie na rusztowaniu do suszenia ryb, potem poszła do nowej przystani i rozpięła sieć na haczykach, wybrała z niej wodorosty i trawę, zdecydowała jednak, że ma dość innych sieci – ta powinna dobrze wyschnąć, wtedy łatwiej ją będzie naprawić.
Zastanawiała się, czy nie zastawić więcej sieci, ale doszła do wniosku, że przez kilka dni może jeść soloną rybę, i w lekko prószącym śniegu ruszyła do domu. Teraz na rusztowaniu stał mężczyzna i patrzył na nią, mężczyzna z jedną nogą, za nim dwa orły rozszarpywały fokę. Mogło się wydawać, że mężczyzna spogląda również na ptaki – trudno było określić, w którą stronę jest zwrócony, bo nie miał głowy.
Wróciła do domu, przygotowała posiłek i zjadła, wyszorowała podłogę w kuchni, na ganku i w sieni, umyła schody na poddasze, potem wyjęła wełnianą nić i zaszyła dziurę w swetrze, stwierdziwszy, że powstała wcale nie od gwoździa w składzie, lecz od noża do usuwania kręgosłupów. Nazajutrz zamierzała piec chleb, lefser z mąki i lefser z ziemniaków, urządzić dzień pieczenia, wypełnić dom zapachem życia i otępiająco ciężką pracą.
Ze stodoły przyniosła worek wełny i wzięła się do jej czyszczenia i gręplowania, potem wstawiła do kuchni kołowrotek i resztę dnia poświęciła na przędzenie. Rytm. Na ścianach od wewnątrz nie było już kropel rosy. Nie pachniało mokrą ziemią. Przestała palić w paradnej. Kalendarz na gwoździu w spiżarni; kot, którego wkrótce zamierzała sobie sprawić; zegar ścienny, którego już nie potrzebowała; nitka biegnąca między gładkimi od lanoliny palcami, a za każdym razem, gdy kierowała wzrok za okno, tamten obcy stał na rusztowaniu i patrzył na nią.
Zastanawiała się, czy przyzwyczai się do jego obecności jak do stracha na wróble, czy może raczej powinna zerwać te szmaty i cisnąć je do morza, zakopać, spalić…
Przed zapadnięciem mroku ubrała się, poszła tam i zobaczyła, że stwardniały na mrozie. Dwie ciemne plamy w śniegu nad brzegiem, gdzie wcześniej leżały foki. Orłów nigdzie nie było widać. Ale słyszała ich odgłosy, a także innego ptaka, pulsowanie chmur kosmicznego hałasu, które towarzyszyło jej aż do nowej przystani, gdzie stwierdziła, że sieci już wyschły i może zacząć je naprawiać. Odgłos ptaka towarzyszył jej również w drodze do domu, ale wówczas nastała już noc, a mężczyzna na rusztowaniu stał się niewidzialny.