Читать книгу Białe morze - Roy Jacobsen - Страница 9

I
8

Оглавление

Nadciągnął wiatr ze wschodu, rozpogodziło się. Ale Ingrid nie popłynęła do wsi. Obeszła wyspę z nożem fińskim i ze starymi żaglami ojca, kierując się stadami ptaków, i znalazła kolejne bezimienne tłumoki, zmaltretowane, oślizgłe worki, mieszczące kiedyś w sobie życie i namiętność, z kobaltowoniebieskim szlamem w szeroko otwartych oczodołach wielkości zaciśniętych pięści, gąbczaste ciasto o barwie drożdży i kości zzieleniałe od morza i soli, zgniłe mięso, algi i śluzice.

Przykryła zwłoki, obłożyła płótno kamieniami, wyprawiła się w daleką drogę na północ po krypę, zaciągnęła je do nowej przystani i wydźwignęła z wody, nie zastanawiając się, czy robi to, aby uwolnić wyspę od potwora z morza, czy dlatego, że wszelka śmierć domaga się czegoś, czego po prostu należy usłuchać.

Miała ze sobą strzelbę, w regularnych odstępach czasu składała wiosła i oddawała strzał, stado ptaków eksplodowało, wznosiło się ku chmurom jak grzyb, po czym znów opadało, spowijając Ingrid, łódź i to, co ciągnęła na holu, w nieprzeniknione masy dźwięków i skrzydeł – ale teraz przynajmniej wiatr porywał huk wystrzałów na morze.

Wróciła do domu, rozebrała się, ubranie spaliła i myła się długo, bez skrępowania, wystawiona na czarne spojrzenie, którym już wczoraj, a może dzień wcześniej poczuła się trafiona jak żadnym innym i którego, jak już wiedziała, nigdy nie będzie miała dość, to ono dawało jej moc, nigdy nie czuła się silniejsza.

Przygotowała posiłek, zjedli, ona – siedząc na krześle i tęskniąc za ławą i za jego ciałem. Ugotowała kawę, pili ją, oboje pogrążeni w milczeniu, aż w końcu Ingrid wstała i poszła na poddasze, gdzie wyciągnęła jakieś ubrania, stare rzeczy ojca, które zaczęła mu przymierzać, jej palce na jego ciele, wyglądał w nich jak chłopiec pokładowy, rybak, szyper, wieśniak i pionier, osadnik.

Śmiali się cicho, on pokazywał na siebie i mówił: „Aleksander”, potem na nią i mówił: „Ingrid”, nie miał dość tych słów, ona także. Potem znów go rozebrała i przytrzymując za jego nieuszkodzone, białe jak marmur stopy, obcięła mu paznokcie, myła go długo, powoli, a każde mówiło przy tym swoim językiem i rozumieli nawzajem każde słowo.

Przed zapadnięciem ciemności zrobiła kolejną rundę ze strzelbą i z kawałkami żagla. Znalazła to, co znalazła, wróciła do domu, spaliła następny zestaw ubrań i znów stanęła przed nim naga, szorując każdy kawałeczek ciała. Umyła głowę i opłukała się w kolejnych wodach, rozczesała włosy i je zaplotła, a on nie odzywał się ani słowem i nie odrywał od niej oczu; po jedzeniu poleciła, żeby wstał i spróbował się przejść, czy może chodzić, zrobić kilka kroków?

Podniósł się niepewnie i z trudem doczłapał do okna, potem w stronę spiżarni, w końcu się odwrócił i zaczął się wykrzywiać, czemu towarzyszył bezgłośny śmiech, później spojrzał na swoje bose stopy. Podszedł do drzwi prowadzących do sieni i z powrotem do okna, wpatrzony we własne odbicie, nagle się cofnął, odwrócił i spojrzał na nią z taką rozpaczą, że wstała, ujęła go za zabandażowaną rękę, poprowadziła na korytarz, a potem dalej po schodach do Sali Północnej i położyła się razem z nim już na resztę życia.

Białe morze

Подняться наверх