Читать книгу Jak zrobić statek kosmiczny. - Stephen Hawking - Страница 11

5. Kosmos i medycyna

Оглавление

Jadąc swym czarnym samochodem Trans Am po Massachusetts Avenue, Peter zwolnił, minąwszy wejście do Niekończącego się Korytarza, a następnie skręcił w Memorial Drive, ku Stratton Student Center, gdzie kiedyś pewnej pięknej, gwiaździstej nocy powstał SEDS. Po przeciwnej stronie ulicy znajdował się budynek 37, miejsce, gdzie opracowywano przełomowe technologie kosmiczne i gdzie bywali prawdziwi astronauci. W radiu leciało właśnie Don’t Look Back grupy Boston. Spoglądając na MIT w tylnym lusterku, Peter przełknął łzy.

Peter ukończył MIT w czerwcu 1983 roku, uzyskując licencjat z biologii molekularnej. Zajmował się tam niesamowicie ekscytującymi rzeczami, od przygotowywania eksperymentów, które miały być przeprowadzone w przestrzeni kosmicznej, po inżynierię genetyczną. Następnie zdecydował się na studia medyczne. Został w trybie wczesnej rekrutacji przyjęty do Stanford, co go ucieszyło ze względu na warunki klimatyczne w Palo Alto; tymczasem, gdy latem wędrował z plecakiem po Grecji, dowiedział się, że dostał się do Harvard Medical School, a konkretnie na studia w ramach programu MDHST (Health Science and Technology, Medycyna i Technika Medyczna), co Peterowi bardzo odpowiadało jako „medycyna dla technicznych maniaków”. Studia HST na Harvardzie były w rzeczy samej jego pierwszym wyborem, ale nie sądził, że ma jakiegokolwiek szanse, gdyż przyjmowano na nie co roku zaledwie dwudziestu pięciu studentów.

Peter musiał przywyknąć do wielu rzeczy. Szybko się przekonał, że powiedzenie komuś, iż uczy się w Harvard Medical School, ma efekt równy „zrzuceniu bomby H”. Nie sposób było wymienić tej nazwy, by nie wyjść na snoba. Do plusów należało to, że wywierała ona odpowiedni efekt, gdy przychodziło do podrywania dziewczyn, choć znalezienie czasu na to, by pójść gdzieś z kimś, było na tych studiach równie trudne jak wyspanie się. Do szkoły medycznej szło się z kampusu Harvard University około piętnastu minut przez Charles River. Jej epicentrum stanowił tak zwany Quad — porośnięty trawą teren otoczony pięcioma budynkami o marmurowych fasadach ułożonymi w kształt podkowy. Na pierwszym roku Peter mieszkał na kampusie w akademiku Vanderbilt Hall. Wokół zabudowań szkoły medycznej znajdowały się szpitale. Peter był pod wrażeniem tradycji szkoły oraz jej wielokilometrowych podziemnych korytarzy. Przy tych rzadkich okazjach, kiedy znalazł czas na umówienie się z dziewczyną, proponował jej wspólne zwiedzanie muzeum znajdującego się nad budynkiem administracyjnym szkoły. Muzeum Anatomiczne Warrena przedstawiało szczegółowo historię medycyny i zawierało mnóstwo eksponatów — niektóre z nich były wręcz makabryczne — w tym zestawy narzędzi chirurgicznych z XIX wieku, pierwsze modele mikroskopów i obrazy mikroskopowe, gipsowe odlewy twarzy sporządzone na potrzeby frenologii, prawych dłoni wielkich chirurgów oraz aparaty sterylizacyjne stosowane w zamierzchłych czasach chirurgii. Największe wrażenie robiła czaszka niejakiego Phineasa Gage’a, człowieka, który przeżył po okropnym wypadku, kiedy stalowy pręt przeszył mu głowę na wylot.

Jednak pierwszym prawdziwym szokiem były zajęcia z anatomii. Gdy Peter wraz ze swym laboratoryjnym partnerem dostał do wyboru zwłoki drobnej, starszej kobiety albo potężnego mężczyzny, wybrał trupa staruszki w nadziei, że wykonanie sekcji małego ciała będzie łatwiejsze. Peter nazwał ją Ciocią Molly. Kobieta zmarła w wieku siedemdziesięciu trzech lat na raka trzustki. Pierwszego dnia sekcji Peter i jego partner przykryli twarz i ręce Molly płótnem, aby ją „zdepersonalizować”. Rozcięli jej klatkę piersiową, a następnie, co Peter uznał za skrajnie nieprzyjemne doznanie, przepiłowali jej żebra ręczną piłką. Wkrótce z kolei polecono im wypreparować obszar pachwiny cioci Molly, a potem zrobić sekcję ramienia i dłoni. Zanim jeszcze przystąpili do sekcji ramienia, profesor przechodził od stołu do stołu, demonstrując prawidłowo wypreparowaną rękę na tacy. Peter i jego partner położyli na otwartej, jak gdyby błagalnie wyciągniętej dłoni, pięciocentową monetę, co wywołało parę chichotów. W trakcie sekcji Petera zdumiała wręcz perfekcyjna biomechanika ramienia, nadgarstka oraz dłoni z misternie i precyzyjnie rozmieszczonymi mięśniami ręki i przedramienia, jak również pasmami tkanki łącznej, ścięgnami, stawami i nerwami. Przypomniał sobie protezę ręki, jaką Luke Skywalker otrzymał w filmie Imperium kontratakuje, a także robotyczne ramiona, które konstruował w swoim pokoiku na piętrze w Great Neck. Budowę ludzkiej ręki zawsze uważał za coś graniczącego z cudem.

Gdy przyszedł dzień, kiedy trzeba było odsłonić twarz cioci Molly, Peter zawahał się. Pod względem psychologicznym była to bodaj najtrudniejsza część tych zajęć. Po odsunięciu płótna studenci mieli zdjąć skórę z twarzy. Później Peter musiał otworzyć czaszkę Molly, przecinając ją piłą tarczową wzdłuż linii biegnącej nieco ponad dwa centymetry powyżej ucha wokoło całej głowy. Peter pracował metodycznie, wyjmując mózg i badając nerwy czaszki, naczynia krwionośne oraz inne elementy składowe mózgu, od neuronów i dendrytów po synapsy. Stwierdził, że jej tkanka przypomina półtwardy ser. Smród był okropny, ale to widok wnętrza czaszki był czymś, o czym od razu wiedział, że nigdy go nie zapomni. Uderzyło go, jak w tym maleńkim mózgu, szarym i śliskim niczym kamień dopiero co wyjęty z rzeki, ważącym jedynie 1350 gramów, mogły się mieścić wszystkie myśli, wspomnienia, umiejętności, popędy, dążenia i pragnienia cioci Molly. Całe życie Molly rozgrywało się w obrębie tego narządu, dopóki pewnego dnia nie zostało po prostu wyłączone. Jej wspomnienia zawarte w strukturach połączeń synaptycznych między neuronami były teraz zablokowane na tym twardym dysku z organicznej tkanki i nikt już nigdy nie będzie miał do nich dostępu. Peter, który ostatnio kupił sobie jeden z pierwszych komputerów osobistych IBM z dwoma napędami pięciocalowych dyskietek, mógł tworzyć kopie bezpieczeństwa swoich plików, ale wiedział, że nie ma żadnego sposobu, by wykonać zapasową kopię ludzkiego umysłu. I to, co właśnie trzymał w ręku, wzbudzało w nim ogromny podziw, ale jednocześnie niezmierny smutek.

Walczyć o życie pacjenta przyszło mu po raz pierwszy na praktykach na trzecim roku podczas dyżuru w budynku Bakera Massachusetts General Hospital. Była może trzecia nad ranem i Peter próbował nieco się zdrzemnąć na łóżku polowym. Ze snu wyrwał go nagle przeraźliwy sygnał „kod blue Baker pięć” oznaczający, że u kogoś na piątym piętrze doszło do zatrzymania akcji serca. Peter rzucił się po schodach i pierwszy dobiegł do łóżka mężczyzny, u którego dzień wcześniej została przeprowadzona operacja na otwartym sercu. Natychmiast podjął pośredni masaż serca. Mostek pacjenta trzeszczał przy każdym ucisku, a Peterowi kołatała w głowie jedna myśl: „Mój Boże, to się dzieje naprawdę!”.

Wykonywać masaż serca u żywego człowieka to było coś zupełnie innego niż na manekinie. Na całe szczęście ta noc zakończyła się szczęśliwie. Były i inne momenty, kiedy Peter czuł się bezsilny i do głębi poruszony. Miał do czynienia z szesnastolatką o twarzy anioła, którą zaatakował chłoniak i nie dawano jej żadnych szans na przeżycie. Widział przedwcześnie urodzone dzieci walczące, by żyć. Zaprzyjaźnił się z pewnym bezdomnym mężczyzną o zaropiałych oczach, alkoholikiem z niewydolnością wątroby, który okazał się absolwentem Harvardu i kiedy był trzeźwy, prowadzili ze sobą bardzo poważne rozmowy. Peter opiekował się też słabowitym, starszym pacjentem z niedrożnością jelit i nieraz musiał wkładać rękawiczki, by przepychać kał w jego odbytnicy. Zrobił pierwszą w życiu punkcję lędźwiową, a potem pierwsze badanie gruczołów mlekowych w piersiach. Zauważył, że wcześniej zupełnie zdrowi mężczyźni przychodzą z wyniszczającymi infekcjami, jak zapalenie płuc czy mięsak Kaposiego. Były to pierwsze zdiagnozowane przypadki HIV/AIDS. Wokół tej choroby szybko wytworzyła się atmosfera strachu i histerii — religijna prawica nazwała ją „karą boską dla homoseksualistów” — a Peter obserwował to wszystko, będąc na pierwszej linii. Przy każdym pacjencie, niezależnie od tego, co mu dolegało, przychodziły mu do głowy te same trzy myśli: „Gdyby tylko oni zdawali sobie sprawę, jak mało wiem. robię doprawdy wszystko, co mogę. mam nadzieję, że niczego nie spieprzę”.

Zasadniczym problemem było to, że Peter nie lubił tego, co robi. Niekiedy zasypiał na sali wykładowej nie tylko ze zmęczenia, ale i dlatego, że większość wykładów była dla niego nużąca i nieciekawa. Uważał, że uczelniane laboratorium anatomiczne wygląda tak, jak gdyby zostało żywcem przeniesione z czasów wojny secesyjnej. Zapisawszy się na wykład patologii, stwierdził, że jest to mniej więcej to samo, co już przerabiał w siódmej klasie. Jednym z tematów, który autentycznie go wciągnął (i na który w programie przeznaczono stanowczo za mało czasu), było migotanie przedsionków, gdzie na zajęciach studenci dokonywali głębokiej matematycznej analizy, co sprawiło, że Peter pomyślał: „Ależ to jest coś naprawdę interesującego”.

Pewnego razu, wraz ze swym partnerem z laboratorium, wypadł z zajęć anatomii, by wziąć udział w posiedzeniu rady, w której zasiadali studenci i wykładowcy, tylko po to, by stwierdzić, że żaden z wykładowców się nie zjawił. Jego koledzy z roku na studiach HST stanowili eklektyczną grupę, w której był zawodowy surfer, były klaun z cyrku Ringling Brothers oraz osiemnastoletnie „cudowne dziecko” z Kolumbii — wszyscy oni wiedzieli o tym, co Peter nazywał swoją „chorobą na kosmos”.

Jednym z najbardziej pociągających Petera aspektów studiów HST było to, że Harvard Medical School współpracowała z MIT, wprowadzając elementy inżynierskie do tradycyjnego programu nauczania medycyny. Studenci najpierw uczyli się o ludzkim sercu, a następnie pod okiem profesorów z MIT budowali elektroniczny obwód modelujący pracę serca.

Ale kiedy tylko mógł, Peter pędził co tchu do Man Vehicle Laboratory na MIT, by na ochotnika brać udział w prowadzonych tam badaniach i być na bieżąco ze szczegółami nowych projektów kosmicznych. Wciąż stał na czele SEDS, które w połowie lat 80. posiadało już około 110 oddziałów, w tym nowy oddział założony przez niego w Harvard Med. Urządzał w MIT imponujące, szeroko zakrojone imprezy poświęcone tematyce kosmicznej, zapraszając na nie nie tylko studentów i wykładowców, ale i kadrę zarządzającą z NASA, Boeinga oraz Lockheeda. Gdy pewnego wieczoru wracał autobusem do Harvardu, zapisał w swoim dzienniku: „Jakże wiele bym dał, aby wyswobodzić się z oczekiwań w stosunku do mnie. Czyżbym robił to, co robię, tylko po to, by zadowolić Tatę?”.

Jakkolwiek uczelnia medyczna była dla niego wypełnieniem obowiązku wobec rodziny, który wziął górę nad pasją, w głębi duszy Peter cały czas wierzył, że dyplom lekarski przybliży go do kosmosu. Szczegółowo rozeznawszy tę kwestię, ustalił, że w sytuacji, gdy nie zamierza być pilotem myśliwca, właśnie taki dyplom może się stać dla niego przepustką do korpusu astronautów. Argumentował, że dzięki niemu przynajmniej się dowie, jak przedłużyć ludzkie życie na tyle, by doczekać chwili, kiedy postęp technologiczny pozwoli urzeczywistnić jego marzenie o podróżach kosmicznych dostępnych dla każdego. Im dłużej będzie żył, tym większa szansa na to, że poleci w kosmos. Podobała mu się też wizja bycia wszechstronnym niczym chłopiec, który kiedyś odgrywał trzy role naraz w jego teatrzyku skautowskim. Najnowszym fikcyjnym bohaterem Petera był Buckaroo Banzai z Przygód Buckaroo Banzai. Przez ósmy wymiar. Buckaroo był wybitnym neurochirurgiem, fizykiem wysokich energii, kierowcą wyścigowym i gwiazdą rocka. Skoro Buckaroo opanował do perfekcji aż tyle umiejętności, to dlaczego jemu miałoby się to nie udać?

Siedząc w amfiteatrze A Harvard Medical School, Peter przysłuchiwał się, jak wykładowca omawia rozdawane właśnie formularze. Studenci mieli je wypełnić, podając, gdzie chcieliby odbywać staże i rezydentury po czwartym roku. Peter zdał pierwszą część swoich egzaminów kwalifikacyjnych i czekała go część druga pod koniec czwartego roku. Jeśli ją zda, będzie mógł rozpocząć staż, a po jego zakończeniu przystąpić do trzeciej części egzaminów, by uzyskać licencję uprawniającą go do praktykowania zawodu lekarza. Potem przyjdzie kolej na rezydenturę, w ramach której będzie związany z jednym szpitalem od dwóch do siedmiu lat, w zależności od specjalizacji lekarskiej.

Peter przyjrzał się formularzom. Skąd, u licha, miał wiedzieć, w którym szpitalu chciałby pracować? Jaką ma wybrać specjalizację? „Przecież ja chcę po prostu budować rakiety” — pomyślał sobie.

Przez cały pierwszy i drugi rok, a nawet teraz, w gorącym okresie praktyk klinicznych na trzecim roku, udawało mu się poświęcać studiom medycznym jedynie część swojego czasu. Kierował SEDS, prowadził badania w MVL i organizował ogólnokrajowe konferencje kosmiczne. A kosmos stawał się dostępny na wyciągnięcie ręki. Wahadłowce latały coraz częściej — od dwóch lotów w 1981 roku do dziewięciu teraz, w 1985 roku. Papiery, które miał właśnie przed sobą, wywoływały w nim narastającą panikę. Zdawał sobie sprawę, że w żaden sposób nie pogodzi medycyny i kosmosu jako stażysta w szpitalu bądź lekarz rezydent. Groziło to tym, że zrobi błąd, w którego konsekwencji ktoś straci życie. A w najlepszym przypadku będzie po prostu lekarzem sfrustrowanym przez brak nadziei, że kiedykolwiek zrealizuje swoje marzenia. Zatopiony w myślach nawet nie zauważył, że wszyscy już wyszli z ogromnej sali i pogaszono światła. Wrzuciwszy papiery do plecaka, pełen niepokoju i irytacji, skierował się do biur administracji. Miał w głowie pewien dalekosiężny plan.

Spytał portiera, czy może zadzwonić do Man Vehicle Lab na MIT. Musiał jak najszybciej porozmawiać ze swoim „Obi-Wanem Kenobi”, dyrektorem laboratorium, dr. Larrym Youngiem. Miał szczęście — dr Young jeszcze nie wyszedł. Peter spokojnie wyjaśnił mu swoją sytuację na Harvardzie i spytał:

— Czy nie ma jakiegoś sposobu, abym mógł wrócić na MIT i zrobić magisterium lub doktorat według planu 16?12

Zamierzał wziąć urlop na Harvardzie, by w tym czasie odbyć studia w ramach programu inżynierii lotniczej i kosmicznej na MIT, odkładając na później ostateczne decyzje dotyczące medycyny. Doktor Young powiedział Peterowi, że będzie musiał aplikować normalnym trybem, niemniej pomoże mu przyspieszyć procedurę rekrutacyjną. Widząc zaangażowanie Petera w prace laboratorium, niejednokrotnie zastanawiał się, kiedy porzuci on medycynę na rzecz kosmosu.

Fascynacja samego Larry’ego Younga kosmosem zaczęła się 4 października 1957 roku, gdy na orbitę okołoziemską został wystrzelony Sputnik, pierwszy sztuczny satelita Ziemi wielkości nadmuchiwanej piłki plażowej. Young płynął właśnie statkiem pasażerskim do Francji, gdzie miał studiować matematykę stosowaną na Sorbonie jako stypendysta Fulbrighta. Tego wieczoru, kiedy dotarł do Francji, wszyscy wpatrywali się w niebo i pilnie słuchali przenośnych radioodbiorników. Pod wpływem impulsu Young postanowił zmienić zainteresowania i zająć się kosmosem. Zapytany dlaczego akurat kosmosem odpowiadał:

— To jest trochę tak jak z zakochaniem się. Człowiek nie potrafi wytłumaczyć tego racjonalnie, ale wie od razu, że to jest to.

Odtąd jeździł samochodem z rejestracją 2MARS. Jego student, Byron Lichtenberg, został pierwszym amerykańskim specjalistą ładunku, a wiele eksperymentów opracowanych w MVL przeprowadzono podczas misji wahadłowców. Young zobaczył w Peterze inteligentnego i pełnego entuzjazmu młodzieńca, który miał doniosłe pomysły jeden po drugim, a oczy świeciły mu się bardziej niż u kogokolwiek innego ze znanych mu ludzi.

Choć Harvard był interesujący, powrót na MIT okazał się dla Petera wielkim świętem. Zajmował się teraz dokładnie tym, czym chciał się zajmować — techniką aerokosmiczną. Rodziców zapewnił, że po prostu chce zrobić drugi dyplom, a potem wróci na medycynę. Tu, w laboratoriach i salach wykładowych, otaczały go prawdziwe turbiny, symulatory lotu oraz modele i fotografie samolotów i rakiet. Nawet dwusemestralny wykład z inżynierii ogólnej, który był postrachem studentów na drugim roku, okazał się pobudzającym go do myślenia wyzwaniem. Peter był cztery lata starszy od swoich kolegów z roku i siadywał w pierwszym rzędzie, ucząc się formuł matematycznych i fundamentalnych praw mechaniki ciała stałego, materiałoznawstwa, mechaniki płynów, termodynamiki i teorii silników. Ze względu na to, że przedmiot ten obejmował ogromną ilość wiedzy interdyscyplinarnej, studenci zmuszeni byli pracować nad problemami zadanymi do samodzielnego rozwiązania grupowo. Peter wrócił na stare śmieci, do bractwa Theta Delta Chi i znalazł tam nową grupę kompanów do wspólnej nauki. Wieczorami urządzali sobie również dla wytchnienia wypady do kina — między innymi na najnowszy film z Jamesem Bondem Zabójczy widok — oraz imprezy z tańcami do muzyki w stylu go-go, które przeciągały się do białego rana. Niekiedy Peter żałował, że dotąd nie ma żadnej dziewczyny, ale szybko dochodził do wniosku, iż miłość musi poczekać.

Wkrótce po powrocie na MIT Peter spotkał się z dr. Youngiem, by omówić z nim swój pomysł na temat pracy magisterskiej. Interesowały go sposoby na wytworzenie sztucznej siły ciążenia, która zapobiegłaby zwiotczeniu mięśni, zubożeniu zawartości wapnia w kościach i innym znanym fizjologicznym skutkom stanu nieważkości. Przedstawił dr. Youngowi koncepcję rotującej koi, która mogłaby zapewniać grawitację podczas snu astronauty.

Każdy dłuższy pobyt ludzi w przestrzeni kosmicznej wymaga stworzenia sztucznej grawitacji lub stosowania innych sposobów na przezwyciężenie skutków stanu nieważkości, na przykład intensywnych ćwiczeń. Kondycja astronautów ze Skylaba, stacji kosmicznej NASA, która krążyła wokół Ziemi w latach 1973– –1979, po ich powrocie na Ziemię okazywała się znacznie gorsza niż przed startem na orbitę. Oficjalny raport lekarza badającego Owena Garriotta i Williama Pogue’a — którzy ustanowili wówczas rekord liczby miesięcy spędzonych w kosmosie — stwierdzał: „Jeśli nie podejmie się odpowiednich środków zaradczych, to podczas długich lotów kosmicznych trwających od półtora roku do trzech lat, funkcje układu kostno-mięśniowego ulegną upośledzeniu”. Oprócz zaniku mięśni i ubytku masy kostnej astronauci doznawali zaburzeń równowagi, które utrzymywały się nawet po ustąpieniu wszystkich innych symptomów. Niektórzy potykali się w ciemności, gdy nie mieli punktów orientacyjnych wskazujących kierunek pionu i próbowali chwytać przedmioty, jak gdyby unosiły się wokół nich, tak jak to było na stacji kosmicznej.

Zarówno Konstanty Ciołkowski, jak i Wernher von Braun snuli wizje olbrzymiej stacji kosmicznej w kształcie pierścienia, który byłby wprawiany w ruch obrotowy, aby wytworzyć sztuczne ciążenie. Z kolei w ramach programu badawczego rozpoczętego w NASA Ames Research Center w rok po zakończeniu misji Skylaba zaproponowano kolistą stację kosmiczną rotującą w tempie jednego obrotu na minutę, co wystarczyłoby, by siła odśrodkowa na obrzeżu koła — gdzie znajdowałyby się pomieszczenia mieszkalne — odpowiadała sile przyciągania grawitacyjnego na powierzchni Ziemi. W filmie 2001: Odyseja kosmiczna statek Discovery One wyposażony jest w olbrzymią wirówkę w przedziale załogi.

Doktorowi Youngowi przypadł do gustu temat zaproponowany przez Petera, ale chciał usłyszeć od niego więcej szczegółów. Jego samego niepokoił zwłaszcza wpływ nieważkości na ucho wewnętrzne astronauty. Na szczęście Peter doznał olśnienia. Będąc na spacerze z mamą, tatą i siostrą, którzy odwiedzili go na MIT, nagle wpadł na rozwiązanie, gdy przechodzili koło dziecięcego placu zabaw. Tulę, która za każdym razem, gdy widziała się z synem, pytała go, czy nie spotkał jakiejś ładnej Greczynki, ucieszyło, że Peter przystanął i przyglądał się dzieciom. Ale zainteresowały go nie dzieci, lecz okrągła platforma z poręczami obracająca się jak karuzela. Jego mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach — siła odśrodkowa, siła powstająca za sprawą ruchu obrotowego, jest funkcją kwadratu prędkości i odległości od środka obrotu. W samym środku obrotu przyspieszenie wynosi zero. I jeśli głowa astronauty, a konkretnie jego narząd równowagi, znajdzie się w tym punkcie, na ucho wewnętrzne nie będzie działać żadne przyspieszenie wzdłuż osi. Peter chwycił siostrę za rękę i podbiegł do karuzeli. Namówiwszy jakoś znajdujące się na niej dzieci na chwilę przerwy w zabawie, poprosił siostrę, by położyła się na wznak z głową w środku okrągłej platformy. Na próżno próbowała protestować, ale w głębi ducha była zadowolona. To był przecież cały Peter, chłopiec, który tak często toczył wokoło roztargnionym, nieobecnym wzrokiem. Najpierw to ona kręciła się, zamknąwszy oczy, potem przyszła kolej na jej brata, który zszedł dopiero wtedy, gdy wokół karuzeli zebrała się grupa matek rzucających ku nim gniewne spojrzenia. Wróciwszy wieczorem na uczelnię, Peter krótko opisał swoją ideę. Potrzebował czegoś na tyle małego, by mieściło się w luku towarowym wahadłowca, a potem mogło funkcjonować na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, o której rok wcześniej mówił prezydent Reagan i której pierwsze moduły podobno były gotowe do wyniesienia na orbitę. Peter zapisał w swoim dzienniku: „A może by tak podawać dawkę grawitacji niczym lekarstwo we śnie?”. W następny czwartek w laboratorium MVL Peter omówił szczegóły swojej koncepcji z dr. Youngiem, pokazując mu trzy rysunki — obrotowej tarczy w podłodze, obrotowej tarczy umieszczonej w strefie magazynowej w bocznej części statku i obrotowej tarczy, której usytuowanie można dowolnie zmieniać. Nazwał to AGS (Artificial Gravity Sleeper — sztuczna grawitacja w śnie).

— Jeśli umieścić astronautę na wirówce, to nie może on jednocześnie zajmować się niczym innym — mówił podekscytowanym głosem. — Natomiast gdy będzie on poddawany rotacji podczas snu, wpłynie to pozytywnie zarówno na jego układ sercowo-naczyniowy, jak i na odporność organizmu.

Doktor Young przyjrzał się rysunkom i powiedział:

— To wcale niegłupi pomysł.

Wciąż jednak miał wątpliwości, czy da się spać, będąc poddawanym rotacji. Peter przekonywał go, że testował to na sobie na placu zabaw i raz nawet zdrzemnął się, leżąc na obracającej się platformie. Argumentował, że skoro człowiek może spać w polu grawitacyjnym, siłę ciążenia można potraktować jako lekarstwo i podawać ją w dawkach po cztery, sześć godzin. W kosmosie siła odśrodkowa rotującej koi będzie działać na śpiącego w niej człowieka niczym grawitacja, zmuszając jego organizm do wysiłku, którego pozbawiony jest w warunkach nieważkości, przy czym głowa astronauty będzie się znajdować w pobliżu środka obrotu (niczym w środku obracającej się na gramofonie płyty), gdzie siła odśrodkowa jest bliska zeru.

Peterowi udało się pozyskać 50 tysięcy dolarów w postaci grantów od Space Foundation, NASA, National Institutes of Health, American Heart Association oraz wydziału aerokosmicznego MIT. Przystąpił zatem do budowy obmyślonej przez siebie obrotowej, kosmicznej koi napędzanej silnikiem elektrycznym. Sporządzał rysunki techniczne, robił niezbędne obliczenia i własnoręcznie konstruował urządzenie, które w istocie było wirówką o promieniu dwóch metrów. Koja, która mogła osiągać 40 obrotów na minutę, co zapewniało przyspieszenie rzędu 3 g, została wykonana z ażurowego aluminium i wyposażona w przeciwwagi oraz system telemetryczny przesyłający sygnały za pośrednictwem pozłacanych pierścieni ślizgowych do monitorowania stanu śpiącego w niej człowieka. AGS był osadzony na koncentrycznych rurach stalowych o średnicy 6 i 8 cali połączonych ze sobą za pomocą hermetycznych łożysk kulkowych. Peter zaoferował studentom MIT po trzydzieści dolarów za przespanie całej nocy w rotującej koi. Jego przyjaciel Todd B. Hawley, kierujący jednym z oddziałów SEDS, był jego pierwszym i najlepszym ochotnikiem, spędzając w tym urządzeniu dziewięć nocy z rzędu. Peter zanotował w swoim dzienniku obserwacyjnym: „Wprost zdumiewa mnie, że to działa! TBH faktycznie przesypia w tym dobrze całą noc. Todd naprawdę fantastycznie współpracuje i na nic się nie skarży”. Jakość snu Peter oceniał na podstawie bezpośredniej obserwacji oraz odczytów przyrządów. Pewnego dnia zaszedł do niego sam dr Young i wyraził chęć wejścia do urządzenia. Przebywał w nim przez kilka minut, a po wyjściu stwierdził, że to wspaniałe uczucie. Gdy potem Peter ponownie włączył zasilanie, jedna z rur wysunęła się ze swojego kołnierza i cała konstrukcja zawaliła się. Peter był przerażony, gdy uświadomił sobie, że mógł przecież zabić swojego „Obi-Wan Kenobiego” z MVL, ale szybko naprawił urządzenie i kontynuował eksperymenty. Skonstruował również przyrząd do ćwiczeń fizycznych, rowerowy ergometr z pedałami, którymi astronauta mógł kręcić, leżąc na plecach. Podczas tych wszystkich prac Peter upajał się każdą sekundą. Znów czuł się tak, jak wtedy, gdy jako chłopiec budował rakiety Estes i robił doświadczenia chemiczne. Tyle że teraz zajmował się czymś, co mogło ułatwić ludziom życie w kosmosie.

W kwietniu 1987 roku Peter, Todd Hawley i Bob Richards zorganizowali konferencję poświęconą swemu nowemu, jeszcze bardziej ambitnemu zamierzeniu — utworzeniu uniwersytetu kosmicznego zajmującego się badaniami kosmosu pod każdym możliwym względem. „Peterbobtodd”, owa sławetna „banda trzech”, od wielu lat rozważała możliwości założenia takiej uczelni kształcącej na poziomie magisterskim. Chodziło im o stworzenie niekomercyjnej, pozarządowej instytucji edukacyjno-badawczej w zakresie szeroko pojmowanej problematyki kosmicznej. W trójkę liczyli na to, że ich dotychczasowe dokonania — SEDS i popularne ogólnokrajowe imprezy propagujące kosmos — zapewnią im wiarygodność oraz niezbędne kontakty. I to zadziałało. W ciągu trzech kwietniowych dni do Stratton Student Center na MIT, miejsca, w którym powstało SEDS, zjechały setki ludzi. Peter, który za dziesięć miesięcy miał otrzymać magisterium, a za rok zostać lekarzem, również tym razem otrzymał pełne poparcie od rektora MIT Paula Graya, i na konferencję przybyły oficjalne delegacje i członkowie kierownictwa nie tylko NASA i Europejskiej Agencji Kosmicznej, ale i instytucji kosmicznych ze Związku Radzieckiego, Kanady, Japonii i Chin.

W ceremonii otwarcia konferencji wzięło udział ponad pięćset osób. Peter przywitał uczestników Konferencji Założycielskiej Międzynarodowego Projektu Uniwersytetu Kosmicznego i wygłosił płomienną mowę o stanie amerykańskiego programu kosmicznego, przypominając, że po lądowaniu Apolla 11 na Księżycu NASA powołała grupę ekspertów, której zadaniem było nakreślenie trzech wariantów — szybkiego, umiarkowanego i powolnego — kontynuacji badań kosmicznych po zakończeniu programu Apollo.

— Chronologia przewidziana w szybkim wariancie odpowiada mniej więcej temu, co można przeczytać w dzisiejszych opowiadaniach fantastycznonaukowych — powiedział Peter. — Natomiast najwolniejszy z trzech scenariuszy zawiera następujące daty realizacji kolejnych etapów: stacja kosmiczna i wahadłowce: 1977, kosmiczny holownik: 1981, księżycowa stacja orbitalna: 1981, baza na powierzchni Księżyca: 1983, baza kosmiczna na pięćdziesiąt osób: 1984, ekspedycja na Marsa: 1986, baza kosmiczna na sto osób: 1989. A co faktycznie z tego wszystkiego zostało zrealizowane w ciągu ostatnich osiemnastu lat? — zapytał. — Nadszedł czas, by przywrócić siłę napędową oraz wspaniałe wizje, które wyprowadzą ludzkość w kosmos, a tą siłą napędową jesteście wy wszyscy, studenci na całym świecie. I tu właśnie, jak ja to rozumiem, ISU ma największą rolę do odegrania.

Zamknięte sesje odbywały się pod przewodnictwem znanych osób, takich jak Byron Lichtenberg, były amerykański minister lotnictwa John McLucas oraz Joe Pelton, dyrektor Intelsatu, rządowego konsorcjum zarządzającego satelitami telekomunikacyjnymi. Omawiano na nich szeroki zakres tematów — od określenia generalnej misji uniwersytetu po szczegóły programów nauczania, jakie miałby on oferować. Przy tym to właśnie Todd od początku nalegał, aby uniwersytet miał charakter w pełni międzynarodowy.

Peter, Todd i Bob zasiadali u końca długich stołów w gronie dostojnie się prezentujących menedżerów i profesorów oraz uważnie słuchających studentów. Planowali uruchomić swój uniwersytet latem przyszłego 1988 roku, zaczynając od ośmiotygodniowego semestru inauguracyjnego. W początkowym okresie przewidywali wynajmowanie pomieszczeń kampusowych i zwerbowanie kadry z ich własnych uczelni. W dalszych planach mieli budowę swojego, stałego kampusu, niemniej marzyli o kampusie w kosmosie. Zgodę znamienitego kandydata na rektora już uzyskali. Miał nim zostać nie kto inny, jak Wujek Arthur — Arthur C. Clarke.

Już po raz drugi Peter wychodził z centrum studenckiego z poczuciem, że właśnie zaczął coś wielkiego. Krok po kroku wszystkie jego wysiłki powinny przynieść owoce. Jego zadaniem było przyciągnąć i zainspirować do działania nowe pokolenie kosmicznych marzycieli. Po katastrofie wahadłowca Challenger, do której doszło rok wcześniej — Peter oglądał jego start w wewnętrznej sieci telewizyjnej MVL — podejmowanie ryzyka z rzeczy chwalebnej stało się czymś niedopuszczalnym. „Porażka nie wchodzi w grę”, powtarzano w NASA niczym mantrę. W każdym razie aktualnie nic nie latało — program wahadłowców został zawieszony. Wygłaszano jedynie patetyczne mowy, szukano winnych i nieustannie debatowano. Powoływano rozmaite komisje, tworzono wszelakiego typu raporty i odbywano zebrania. Odwaga przegrała ze skrajną ostrożnością.

Późnym wieczorem, po zakończeniu trzydniowej konferencji, Peter wziął do ręki książkę, którą dopiero co skończył czytać. Był to Atlas zbuntowany Ayn Rand. Dostał ją od Todda i teraz stanowiła dla niego niemal gotowy plan działania. Wstrząsnęła nim wizja, co się dzieje ze światem, gdy najbardziej produktywni członkowie społeczeństwa — myśliciele, twórcy, przedsiębiorcy — podejmują strajk. Co się stanie, zastanawiał się, gdy niewielka grupa myślicieli i kreatywnych jednostek niezadowolonych z polityki prowadzonej przez rząd stworzy wizję przyszłości, jakiej sami pragnęliby?

Peter raz jeszcze przerzucił pozaginane i pokreślone stronice sfatygowanego egzemplarza. Przypomniał sobie z satysfakcją, co mówił, otwierając konferencję na początku tygodnia: „Nadszedł czas, by przywrócić siłę napędową... tę siłę napędową stanowicie wy wszyscy”.

Wertując książkę, natrafił na zaznaczony przez siebie cytat. Były to słowa Hanka Reardena, niestrudzonego przemysłowca, z którym się najbardziej utożsamiał, człowieka, który poświęcił dziesięć lat na prace nad wynalezieniem nowego rodzaju metalu oraz doznał przemiany wewnętrznej w miarę rozwoju zdarzeń. Peter przeczytał je na głos: „Całe to szaleństwo minie. Ono nie może trwać długo. Tracąc rozum, ludzie sami skazują się na porażkę. Przyjdzie nam jedynie przez jakiś czas nieco ciężej popracować i to wszystko”.

Peter zdawał sobie sprawę, że również czeka go teraz ciężka praca nad wyznaczeniem swojej własnej drogi. Jego marzeniem był od zawsze kosmos, podczas gdy rodzice marzyli od zawsze, by został lekarzem. Pragnął uszanować rodzinną tradycję, lecz przy tym pozostać wiernym samemu sobie.

Podobną walkę o własną tożsamość toczył na jednym z ośnieżonych szczytów po drugiej stronie kraju mężczyzna o kilka lat młodszy od Petera. On również chciał odnaleźć swoje prawdziwe ja, przytłoczony brzemieniem słynnego nazwiska.

Peter w żadnej mierze nie przypuszczał jeszcze, że ów człowiek — i jego dziedzictwo — radykalnie wpłyną na jego życie.

Jak zrobić statek kosmiczny.

Подняться наверх