Читать книгу Jak zrobić statek kosmiczny. - Stephen Hawking - Страница 9
3. Pete w kosmosie
ОглавлениеWkrótce po przeniesieniu się na MIT w 1980 roku Peter zyskał sobie przezwisko „Pete in Space” („Pete w Kosmosie”). Jego współbracia z bractwa Theta Delta Chi nazywali go po prostu „PIS” i stroili sobie z niego żarty obracające się głównie wokół słów „space cadet” (przyszły astronauta) i „spaced out” (nieprzytomny, nieobecny duchem, na haju). Peter przyjmował wszelkie te przyjacielskie docinki ze spokojem, nie posiadając się wprost ze szczęścia, że jest na MIT.
Z każdym dniem coraz większe wrażenie robiła na nim różnorodność oferowanych przez uczelnię studiów w zakresie biologii molekularnej, fizyki, informatyki, elektrotechniki, astrofizyki, aeronautyki i astronautyki. Jego nowa uczelnia wydawała mu się olśniewającą świątynią nauki. Gdy szedł po Niekończącym się Korytarzu, przegladając wzrokiem ogłoszenia i plakaty, doszedł do wniosku, że czegoś tu brakuje — na MIT nie było żadnego studenckiego stowarzyszenia, które zajmowałoby się problematyką kosmiczną.
Gdzie jak gdzie, ale jak to możliwe, by akurat na MIT nie było takiego stowarzyszenia? Peter udał się do administratorów kampusu zapytać o stowarzyszenia studenckie zajmujące się kosmosem. Owszem, były stowarzyszenia komputerowe, stowarzyszenia astronomiczne, ale nie kosmiczne. Powiedziano mu, że jeśli chciałby założyć takie stowarzyszenie, powinien przedłożyć cztery podpisy popierające oraz nazwę.
Zebrawszy podpisy od członków swojego bractwa i jednego z przyjaciół, Peter sporządził wykaz ewentualnych nazw: Studenckie Stowarzyszenie Kosmiczne, Dzieci Ikara, Studenci na rzecz Zapewnienia Przyszłości, Studenci na rzecz Eksploracji i Przekształcania Kosmosu, Przyszli Astronauci Ameryki oraz Przyszli Astronauci MIT. Wersje z „przyszłymi astronautami” odrzucił, gdy dowiedział się, że wyrażenie „space cadets” cieszy się popularnością wśród miejscowych ćpunów. Ostatecznie zdecydował się na „Studenci na rzecz Eksploracji i Przekształcania Kosmosu” (Students for the Exploration and Development of Space — SEDS), ponieważ nazwa ta najlepiej opisywała cele, jakie miało realizować stowarzyszenie. Przygotował kilkaset ulotek i rozkleił je na całym kampusie, dokładając szczególnych starań, by znaleźć dla nich eksponowane miejsce na ścianie Nieskończącego się Korytarza. Pod nagłówkiem SEDS wykonanym z dużych samoprzylepnych liter grubym mazakiem napisał: „Jeśli obchodzi Cię Twoja przyszłość w kosmosie, zapisz się do mojego koła w centrum studenckim”.
Pomimo że miał tylko dziewiętnaście lat, Peter doskonale radził sobie z obciążeniem licznymi wykładami i udziałem w dwóch studenckich projektach badawczych, z których jeden związany był z kosmosem, a drugi z jego kursem przygotowawczym na medycynę. Często praca laboratoryjna angażowała go w takim stopniu, że do akademika wracał dopiero o trzeciej nad ranem. Po linii medycznej w laboratorium genetycznym Grahama Walkera badał niestabilność plazmidów typu pKM101 w komórkach bakterii Escherichia coli, natomiast dla zaspokojenia swoich ciągotek kosmicznych realizował projekt z kategorii UROP w Man Vehicle Laboratory (MVL) na wydziale AeroAstro w budynku 37. Peter pracował w pozbawionym okien przyziemiu, gdzie wystrój, szafy, podłogi, a nawet część oprzyrządowania wyglądały tak, jak gdyby nie zmieniły się od półwiecza. Peter odnosił wrażenie, że został przeniesiony w czasy Apollo.
To, czym Peter zajmował się w MVL, było niezbyt efektowne, niemniej bardzo mu odpowiadało. Prowadzone tu prace dotyczyły przede wszystkim fizjologicznych i mentalnych ograniczeń, z jakimi ma do czynienia człowiek podczas pilotowania samolotu lub statku kosmicznego. Założone w 1962 roku laboratorium współpracowało ściśle z NASA w zakresie badań nad tak zwaną chorobą kosmiczną u astronautów w pierwszych etapach programu Apollo, a teraz realizowało kolejny kontrakt z NASA dotyczący astronautów nowego typu — specjalistów od ładunku i naukowców mających za zadanie przeprowadzać eksperymenty podczas lotu wahadłowca. Peter pomagał przy zaprojektowaniu i wykonaniu elektrogastrografu, urządzenia rejestrującego impulsy elektryczne wysyłane przez żołądek u człowieka cierpiącego na chorobę lokomocyjną. Później, w tym samym roku akademickim, miał rozpocząć badania i opracować eksperyment dotyczący oczopląsu — mimowolnych ruchów gałek ocznych będących jednym z symptomów choroby lokomocyjnej. Obiecano mu, że będzie mógł pracować z astronautami na zasadzie indywidualnej. Był również świadom tego, że w NASA mówi się o potrzebie zwerbowania astronautów lekarzy dla przyszłych misji wahadłowców, a później ewentualnie planowanej stacji kosmicznej. Peter był oficjalnie przyszłym lekarzem, ale w sercu czuł się bardziej przyszłym astronautą.
Przed pierwszym spotkaniem SEDS wyznaczonym na środę wieczór Peter czekał nerwowo w zarezerwowanej wcześniej salce na pierwszym piętrze Stratton Student Center. Jak na razie zapisało się zaledwie pięć osób i obawiał się, że w ogóle nikt nie przyjdzie. Z niepokojem obserwował przechodzących za oknem studentów. Niektórzy przystawali, jak gdyby mieli zamiar wejść, lecz po chwili szli dalej. Peter gryzł ze zdenerwowania paznokcie; tego brzydkiego nawyku od dawna bezskutecznie próbował się wyzbyć. Wszakże po paru minutach kilkoro ludzi odważyło się wejść, potem pojawili się kolejni. Kamień spadł mu z serca. W salce ostatecznie zebrało się około 30 osób — co stanowiło całkiem przyzwoitą liczbę.
Peter powitał przybyłych i opowiedział co nieco o sobie, zaznaczając, że „zaliczył cały kurs” — Star Trek, Gwiezdne wojny, Apollo. Tłumaczył, dlaczego już najwyższy czas, by powstało studenckie stowarzyszenie zajmujące się tematyką kosmiczną:
— Teraz właśnie formuje się nasza przyszłość. Nie możemy pozwolić, by decydowali o niej krótkowzroczni politycy. To my powinniśmy decydować o przyszłości kosmosu.
Peter opowiadał o impulsie, jakiego dostarczył program Apollo w latach 60., który przetrwał w pewnej mierze do lat 70. z Apollem 17, sondami Voyager docierającymi do przestrzeni międzygwiazdowej i Skylabem, amerykańską stacją kosmiczną wprowadzoną na orbitę za pomocą zmodyfikowanej rakiety Saturn V, która ukazała możliwości technologiczne stacji kosmicznych. Jednakże postęp z czasem uległ zahamowaniu, program wahadłowców doznawał wielkich opóźnień i przekroczył wielokrotnie pierwotny budżet — wahadłowce nazywano „statkami kosmicznymi za 9 mld dolarów, które nie chcą latać” — a NASA nie miała żadnych nowych planów wysyłania ludzi na Księżyc i w dalsze rejony. w społeczeństwie spadło zainteresowanie kosmosem. Peter entuzjastycznie wyliczył wszystkie nowatorskie rozwiązania techniczne, które przyniósł program kosmiczny, jak bezprzewodowe urządzenia elektryczne, miniaturowe układy scalone wykorzystywane między innymi w nawigacji, wszczepiane rozruszniki serca czy żywność liofilizowana.
— Naszym celem — mówił Peter, zaskoczony swoim własnym zapałem — jest uświadomić naszemu rządowi, sektorowi prywatnemu i opinii publicznej pożytki płynące z prężnego programu kosmicznego.
Zapytano Petera, czy myśli o tym, by przyłączyć SEDS z MIT do działającego na szczeblu ogólnokrajowym stowarzyszenia kosmicznego L5 propagującego koncepcje fizyka Gerarda O’Neilla z Princeton University. Jako autor książki The High Frontier (Wysoka rubież) i założyciel Space Studies Institute, O’Neill snuł plany założenia liczącej około 10 000 ludzi kolonii w L5, grawitacyjnym punkcie równowagi pomiędzy Ziemią i Księżycem, gdzie stacja kosmiczna pozostawałaby w położeniu stacjonarnym, zachowując przez cały czas odległość nieco ponad 350 000 km od Ziemi.
Peter potrząsnął przecząco głową.
— Zależy mi na tym, aby to było stowarzyszenie dla studentów i prowadzone przez studentów.
Siedzący w jednym z tylnych rzędów mężczyzna podniósł rękę i przedstawił się jako Eric Drexler.
— Moim zdaniem Peter ma zupełną rację co do czysto studenckiego charakteru stowarzyszenia — powiedział Drexler. — Sądzę, że nie należy dołączać do L5.
Drexler przez dwa okresy letnie pracował dla O’Neilla w Princeton przy konstrukcji działa szynowego działającego na zasadzie elektromagnetycznej katapulty, którego można by użyć do wystrzeliwania transportów wydobytych na Księżycu surowców w kierunku Ziemi. Uzyskał on na MIT stopień magistra na podstawie pracy, której tematem był wysokoefektywny słoneczny żagiel dla statków kosmicznych i przygotowywał się do zrobienia doktoratu z przełomowej dziedziny nanotechnologii molekularnej.
Po zapisaniu przez Petera nazwisk i adresów wszystkich uczestników spotkanie dobiegło końca. Peter pozostał jeszcze, by odpowiedzieć na pytania i usłyszeć pomysły dotyczące sposobu działania SEDS. Gdy w końcu wyszedł na ulicę, powietrze było jeszcze ciepłe, a na bezchmurnym niebie świeciły gwiazdy. Świat wydał mu się idealny. Doznał tego poczucia już wcześniej, gdy w Niekończącym się Korytarzu ogarnęła go pewność, że oto właśnie wkracza w nowy, ogromny, lecz w pełni realny świat. Idąc tak przez kampus z naręczem plakatów pod pachą, Peter czuł, że przyszłość jest dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Po niedługim czasie oddziały SEDS powstały na uniwersytetach w Princeton i Yale. Scott Scharfman, przyjaciel Petera ze szkoły średniej w Great Neck, założył oddział w Princeton, a inny kolega z klasy, Richard Sorkin — oddział w Yale. Peter, Scott i Richard opracowali czterostronicowy statut stowarzyszenia, zainicjowali ogólnokrajową akcję wysyłania petycji do prezydenta elekta Ronalda Reagana i Kongresu apelującej o zapewnienie finansowania z funduszy federalnych badań nad satelitami zasilanymi energią słoneczną, stworzyli logo stowarzyszenia z wizerunkiem wahadłowca oraz wysłali starannie sformułowany list do redakcji czasopisma „Omni” znanego z publikowania zarówno rzetelnej nauki, jak i pseudonauki, w którym napisano: „Nieustanna degradacja celów i budżetu amerykańskiego programu kosmicznego stawia pod znakiem zapytania naszą przyszłość i wymaga podjęcia zorganizowanej akcji przez społeczność studencką naszego kraju (...). Zachęcamy was i innych studentów waszej uczelni do utworzenia u siebie oddziału SEDS i przyłączenia się do nas w imię naszej wspólnej sprawy”. Międzynarodowy sztab SEDS mieścił się pod adresem siedziby bractwa Petera na 372 Memorial Drive.
„Omni” opublikowało ich list w kwietniu 1981 roku. W tymże miesiącu nastąpił długo odwlekany start wahadłowca Columbia STS1, co przyciągnęło międzynarodową uwagę i spowodowało kolejny przypływ narodowej dumy. Misja ta była pierwszym z czterech zaplanowanych testów orbitalnych wahadłowców, które startowały jak rakieta, krążyły po orbicie jak statek kosmiczny i powracały na Ziemię jak szybowiec. Był to zarazem pierwszy na świecie statek kosmiczny wielokrotnego użytku oraz pierwszy lot amerykańskich astronautów po prawie sześcioletniej przerwie.
Tysiące widzów zgromadziło się na plażach po drugiej stronie Indian River, by być świadkiem startu wahadłowca z Centrum Kosmicznego imienia Kennedy’ego. Gdy upływały ostatnie sekundy odliczania, tłumy zaczęły skandować: „leć, leć, leć!”. W miarę jak Columbia zaczęła się wznosić w niebo, ludzie krzyczeli, wiwatowali i modlili się.
Wracając pewnego dnia po zajęciach do siedziby swojego bractwa, Peter stanął w drzwiach wejściowych jak wryty. W przedsionku budynku wśród kilkudziesięciu drewnianych przegródek była i jego skrzynka pocztowa, która teraz kipiała od nadmiaru listów upchanych ściśle niczym karty w talii, z kilkoma wystającymi pod różnymi kątami. To jakiś kawał czy co? Peter ostrożnie wyciągnął listy i przeglądał koperty z rozmaitymi charakterami pisma, pieczęciami i znaczkami. W końcu usiadł w przedsionku i zaczął czytać. Student z Bombaju chce założyć oddział SEDS. Kobieta z Arizona State University pragnie spotykać się w gronie podobnie myślących studentów i w tym celu utworzyć oddział w Phoenix. Mężczyzna z Lubbock w stanie Teksas pisze, że wnikliwie zapoznaje się z „ekosystemami kosmicznych kolonii, działami szynowymi i tym podobnymi rzeczami”, aby wyruszyć w kosmos, jeśli „wujaszek Sam zawiedzie”. Student inżynierii z Toronto pisze: „Trudno mi wprost wyrazić słowami moją reakcję na Pana ideę; przypuszczalnie »ekstaza« byłaby tu najwłaściwszym określeniem. Skoordynowany głos poparcia dla programu kosmicznego ze strony studentów potrzebny był od dawna, a Pana inicjatywa znów wzbudziła we mnie tak pożądane poczucie optymizmu”. Nadawca proponował, by SEDS działał nie tylko na szczeblu krajowym, ale i międzynarodowym, zgłaszając zarazem swoją osobę na koordynatora w Kanadzie.
Listy napływały tuzinami dzień po dniu, co nie uszło uwagi współbraci Petera. Choć nadal mówili na niego PIS, to teraz w ksywie tej pobrzmiewała nuta już nie tyle drwiny, ile autentycznego szacunku.
W ciągu następnych dwóch lat SEDS z niewielkiego stowarzyszenia studenckiego obejmującego trzy kampusy stał się wielką organizacją z prawie setką oddziałów w Stanach Zjednoczonych i za granicą. Peter, który teraz pełnił funkcję prezesa SEDS, odwiedzał pobliskie oddziały, godząc wydawanie biuletynów informacyjnych z przygotowaniem się do końcowych egzaminów. Pracował nad swoimi publicznymi wystąpieniami, starając się, by używać w nich właściwej intonacji i wygłaszać je z odpowiednią dozą pewności siebie. Pierwszą lekcją z dziedziny pozyskiwania środków była dla niego próba zebrania sumy 5000 dolarów na pokrycie kosztów druku i wysyłki biuletynu SEDS do wszystkich oddziałów. Spotkania z potencjalnymi sponsorami aranżowane były za pośrednictwem przyjaciół i wykładowców, lecz sam Peter czuł wielkie opory przed zwracaniem się o pieniądze, gdyż obawiał się odmowy.
Wybierając się na spotkanie z kadrą zarządzającą firmy Draper Lab, założonej przez Doca Drapera, który zasłynął stworzeniem systemu naprowadzania dla statków Apollo, Peter zdawał sobie sprawę, że musi wypaść jak najlepiej. I faktycznie tym razem w swej przemowie przeszedł sam siebie. Jednak gdy skończył, ludzie od Drapera powiedzieli, że choć bardzo im się podoba to, co Peterowi udało się osiągnąć z SEDS, to laboratorium ma charakter niekomercyjny i nie jest w stanie wesprzeć finansowo jego działalności. Peter skinął głową ze zrozumieniem, lecz gdy był już w drzwiach, zaświtała mu pewna myśl. Wrócił i zapytał:
— Jeśli chodzi o te biuletyny informacyjne, które muszę wydrukować... Może dałoby radę zrobić to tutaj, u was?
Odpowiedź była twierdząca. Peter nabrał śmiałości i pytał dalej:
— To może również rozesłalibyście je do naszych oddziałów?
I znów padło słowo „tak”. Stało się to dla Petera lekcją, którą dobrze zapamiętał — nigdy nie należy się poddawać.
Peter organizował konferencje na sąsiednich uniwersytetach — Tufts, Harvard, Boston University — które gromadziły znane osobistości ze świata akademickiego, NASA i innych wpływowych kręgów związanych z kosmosem. Pierwsza doroczna międzynarodowa konferencja SEDS została zorganizowana w lipcu 1982 roku i trwała cztery dni, przy czym reprezentujący NASA jej wiceadministrator Hans Mark w swoim wystąpieniu skupił się głównie na militarnych motywacjach finansowania przez rząd podboju kosmosu. Kolejnym uśmiechem losu było dla Petera zaproszenie go na poświęconą kosmosowi konferencję ONZ w Wiedniu, na której omawiano z kolei pokojową, niezależną od rządu eksplorację przestrzeni kosmicznej.
Peter kupił najtańszy bilet lotniczy, jaki tylko udało mu się znaleźć. Leciał do Austrii wraz z prezesem kanadyjskiego SEDS, Bobem Richardsem, tym samym, który kiedyś napisał do niego po przeczytaniu jego listu w „Omni”. Bob, który uzyskał dyplom z zakresu technologii przemysłowej oraz aerokosmicznej, założył oddział SEDS w Toronto. Obecnie studiował w Cornell University i pracował jako asystent Carla Sagana, astrofizyka, kosmologa i znanego popularyzatora nauki. Przyjacielem i współpracownikiem Petera i Boba został jeszcze inny student, Todd Hawley, który utworzył oddział SEDS w George Washington University, gdzie w 1982 roku odbyła się konferencja SEDS; biegle mówił po hiszpańsku, francusku i rosyjsku, a na studiach obrał jako główne przedmioty ekonomię oraz filologię słowiańską. To właśnie Todd przedstawił ich Davidowi Webbowi, który przewodniczył pozarządowej konferencji ONZ na temat kosmosu.
Peter, Bob i Todd tak dopełniali się wzajemnie w swojej wizji przyszłości i teraźniejszości, że często określano ich jednym wspólnym imieniem — Peterbobtodd. Ponadto wszyscy trzej byli jednakowego wzrostu, przy czym Peter miał nastroszone, kasztanowe włosy z przedziałkiem pośrodku, Todd — włosy brązowawe blond i okrągłe okulary w drucianej oprawce, a Bob — włosy jasnorude i twarz cherubinka. Todd wierzył, że kosmos jest miejscem, gdzie znikną wszelkie konflikty. Bob widział w podboju kosmosu kolejny etap rozwoju ludzkości. Z kolei Petera pociągała technika kosmiczna i duch przygody.
Peter i Bob zakupili swoje tanie bilety na samolot austriackich linii Arista Air, natomiast Todd poleciał do Wiednia oddzielnie ze swoją dziewczyną, MaryAnn. Po około dziewięciu godzinach lotu Petera i Boba obudził krótki komunikat pilota, że lądują w Budapeszcie, a nie w Wiedniu. Po wylądowaniu na Węgrzech — wtedy jeszcze należących do wschodniego bloku państw socjalistycznych — na pokład samolotu weszli uzbrojeni funkcjonariusze policji wojskowej z psami. Bob był przekonany, że zostali porwani. Peter wyjął aparat i zaczął robić zdjęcia, dopóki jeden z policjantów nie kazał mu go natychmiast schować. Samolot stał w upale na pasie startowym, a Peter i Bob czekali i czekali, podenerwowani i ociekający potem. To nie tak Peter wyobrażał sobie pierwszą międzynarodową misję SEDS. W końcu obwieszczono, że wszyscy obywatele austriaccy mają opuścić pokład i wsiąść do autobusu. Podobno chodziło o jakiś problem z uregulowaniem przez linię lotniczą opłat za lądowanie w Austrii. Peter i Bob pozostali na swoich miejscach i samolot w końcu wystartował do Wiednia. Obaj zastanawiali się, czy w pozostałej części podróży przydarzą się im jeszcze jakieś inne przygody.
Nazajutrz Peter i Bob spotkali się z Toddem i MaryAnn, by w czwórkę udać się na konferencję ONZ. Przed monumentalnym budynkiem udekorowanym flagami kilkudziesięciu państw parkowały dorożki konne i wozy transmisyjne z antenami satelitarnymi. Peter zrobił zdjęcie jednego z tych wozów z napisem: Moskva, USSR. Wziął on udział w sesjach „Negocjatorzy pokojowi jutra”, „Centra teledetekcji” oraz „Pozyskiwanie informacji o użytkowaniu gruntów przy wykorzystaniu techniki kosmicznej”. Siedział przy jednym stole z mężczyzną, który opowiedział mu, że zrezygnował z pracy w ramach reaganowskiego programu gwiezdnych wojen, gdyż jest głęboko przekonany, że zagraża on ludzkości. Powiedział także, iż ukradziono mu paszport oraz że agentka KGB próbowała zdobyć jego zaufanie.
Drugiego dnia rano Peter, Bob i Todd stali w holu i przeglądali listę prelegentów. Ich wystąpienie przewidziane było dopiero na trzeci dzień. Nagle podekscytowany Bob wyszeptał:
— Patrzcie, Arthur Clarke!
Todd nie wierzył własnym uszom, lecz Peter, nieświadomy niemal boskiego nimbu otaczającego Clarke’a, spytał:
— No i co z tego?
Clarke był autorem Odysei kosmicznej 2001, twórcą koncepcji satelitów geostacjonarnych oraz futurologiem, którego nazywano prorokiem ery kosmicznej.
Gdy Bob i Todd gapili się na Clarke’a, Peter powiedział:
— Chodźmy i porozmawiajmy z nim.
Zanim osłupieni przyjaciele zdążyli coś powiedzieć, Peter ruszył prosto ku otoczonemu wianuszkiem fanów Clarke’owi i przepchnąwszy się dostatecznie blisko, wyciągnął rękę, wskazując na Boba i Todda.
— My jesteśmy z SEDS i...
Clarke poszedł sobie dalej. Peter potrząsnął głową. Wiedział, że tego tak nie zostawi. Bob był zakłopotany śmiałością Petera. W miarę jak tłum powoli wypełniał audytorium, by posłuchać Clarke’a, Peter szybko przeszedł do przodu i zajął miejsca w pierwszym rzędzie. Clarke mówił o przyszłości sektora telekomunikacyjnego. Przed laty opublikował on słynny artykuł w „Wireless World”, w którym wprowadził pojęcie orbity geostacjonarnej i zaproponował stworzenie systemu globalnej telekomunikacji z wykorzystaniem satelitów.
Peter był zafascynowany koncepcją satelitów geostacjonarnych Clarke’a i postanowił za wszelką cenę się z nim spotkać.
— Musimy go zaprosić na obiad — szepnął do Boba, który jedynie przewrócił oczami.
Po prelekcji Peter ponownie nagabnął Clarke’a.
— Panie Clarke, jesteśmy członkami stowarzyszenia Students for the Exploration and Development of Space i chcielibyśmy pana zaprosić dziś wieczorem na obiad — oświadczył, zanim Clarke’a zdążono porwać na udzielenie wywiadu. — Oto telefon do naszego hotelu i numer naszego pokoju. Bardzo zależy nam, by panu opowiedzieć, czym się zajmujemy.
Clarke spojrzał na trzech śmiałków i powiedział ze swym czystym, brytyjskim akcentem:
— Zadzwonię do was.
Po powrocie do pokoju hotelowego Peter i Bob siedzieli na swoich łóżkach, wpatrując się w telefon i robiąc zakłady, czy Clarke zadzwoni. Peter był przekonany, że tak, Bob pozostawał sceptyczny. Co jakiś czas spoglądali na zegar. I nagle dzyyyńńń! Gdy Peter chwycił słuchawkę, Bob wstrzymał oddech. Peter mówił:
— Aha, tak, dobrze, Intercontinental, naturalnie.
Potem odłożył słuchawkę na widełki.
— No, mówże — błagalnym tonem nalegał Bob.
— To był Arthur — powiedział Peter beznamiętnie. — Stwierdził, że nie może przyjąć naszego zaproszenia.
Bob westchnął ciężko.
— To on nas chce zaprosić na obiad!
Bob nie mógł się zdecydować, czy ma uściskać Petera, czy mu porządnie przyłożyć pięścią.
Tego wieczoru Peter, Bob i Todd spotkali się z Clarke’em w westybulu hotelu Intercontinental. Siedząc przy stole, w nabożnym skupieniu słuchali opowieści Clarke’a o jego młodości, która przypadła na lata 40. XX wieku, czytaniu groszowych broszurek fantastycznych i jego pierwszych dniach po wstąpieniu do Planetary Society. Opowiedział, jak wpadł na koncepcję geostacjonarnych satelitów telekomunikacyjnych i z pasją rozprawiał o tym, że jego zdaniem zainteresowanie kosmosem może się stać czynnikiem jednoczącym ludzi na świecie. Poznał osobiście wszystkich znaczących specjalistów w zakresie techniki rakietowej biorących udział w realizacji kosmicznych programów w Związku Radzieckim, Chinach i Japonii.
— Oni wszyscy mają jednakowe wyczucie kosmosu — powiedział Clarke, przykazując Peterowi, Bobowi i Toddowi, by byli pewni, że wszystkich studentów, niezależnie od ich języka, narodowości, przynależności państwowej i ideologii, może połączyć umiłowanie kosmosu. — Orientujcie się na ludzi młodych — poradził.
Podczas rozmowy Clarke powiedział coś, co niezmiernie im się spodobało:
— Każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii.
Pod koniec obiadu Peter spytał:
— Czy miałby pan coś przeciwko temu, gdybyśmy nazywali pana wujkiem Arthurem?
Padła odpowiedź twierdząca i niebawem Wujek Arthur, prorok ery kosmicznej, został oficjalnym doradcą SEDS.
Powróciwszy do Man Vehicle Lab w MIT, gdzie pracował pod kierunkiem profesora Chucka Omana, Peter umieszczał przylepne elektrody na twarzy człowieka, którego uważał za niemalże księcia. Był to Byron Lichtenberg, pilot oblatywacz, który walczył w Wietnamie jako pilot myśliwca, absolwent MIT z dyplomami inżyniera w zakresie budowy maszyn i biomedycyny oraz przedstawiciel nowego pokolenia astronautów.
Lichtenberg, wyznaczony w 1978 roku na specjalistę ładunku, był zachwycony tym, że wahadłowce miały odbywać mniej więcej czterdzieści osiem lotów rocznie, wykonując eksperymenty naukowe, wynosząc na orbitę satelity i jednocześnie budując stację kosmiczną. Ale upłynęło już trzy razy więcej czasu, niż planowano, a wahadłowiec wciąż nie poleciał ani razu i astronauci obawiali się, że ostatecznie lotów też będzie trzy razy mniej. Nadeszła zima 1983 roku, a Lichtenberg miał wejść w skład załogi pierwszej misji wahadłowca do stacji Spacelab pod koniec roku.
Jednym z podstawowych obszarów badawczych specjalisty ładunku była choroba kosmiczna, czyli w istocie choroba lokomocyjna. Było to coś, do czego dzielni astronauci z Mercury, Gemini i Apollo — wszyscy co do jednego byli wojskowi piloci oblatywacze — przyznawali się bardzo niechętnie. Rosjanin Jurij Gagarin, który pierwszy poleciał w kosmos, nie zgłaszał podczas lotu, by doznawał jakichkolwiek mdłości. To drugiemu rosyjskiemu kosmonaucie, Hermanowi Titowowi, przypadł wątpliwy zaszczyt zostania pierwszym człowiekiem, który zwymiotował w kosmosie. Astronauta z Apolla 9, Rusty Schweickart, cierpiał na chorobę kosmiczną podczas pierwszego dnia przebywania na orbicie. Natomiast Buzz Aldrin opowiadał swoim przyjaciołom z MVL, że jego z kolei strasznie mdliło podczas lotu powrotnego ku Ziemi.
A teraz Lichtenberg siedział u Petera na obrotowym fotelu z elektrodami przyczepionymi do głowy i żołądka. Podczas gdy fotel rotował w jednym kierunku, on zwracał głowę w przeciwnym, dopóki nie doznał objawów mdłości. Wszystkie dane rejestrowano, a następnie porównywano reakcje organizmu. Peter i jego wykładowcy również spędzili w tym fotelu wiele czasu.
Otrzymano bardzo interesujące wyniki — na przykład ustalono, że pełne dojście do siebie po wystąpieniu mdłości zajmuje trzydzieści pięć minut — ale też pojawiły się nowe pytania. Lichtenberg zamierzał podczas lotu wahadłowcem nosić przymocowany na głowie akcelerometr skonstruowany przez specjalistów z MVL i prowadzić szczegółowe notatki o swoim samopoczuciu. Prace prowadzone w MVL miały na celu doprowadzenie do tego, by „cierpiący na chorobę kosmiczną nie spędzał całego czasu w ubikacji”. Dyrektor MVL, profesor MIT Larry Young, został wyznaczony na naczelnego specjalistę do przeprowadzenia serii eksperymentów na członkach załogi Spacelab 1 — pierwszego laboratorium kosmicznego ze sztuczną atmosferą, które miało być wyniesione na orbitę przez wahadłowiec.
W czasie wolnym od eksperymentów Peter i Lichtenberg rozmawiali o życiu astronauty. Peter chciał się dowiedzieć, o co jest się pytanym podczas rozmowy kwalifikacyjnej, by móc się odpowiednio przygotować. Lichtenberg powiedział mu, że komisja pyta przede wszystkim o sprzęt i oprogramowanie wykorzystywane podczas lotów kosmicznych, szczegóły treningu oraz przewidywany wpływ obrania profesji astronauty na życie rodzinne kandydata. Ale czasem zadawane są pytania dziwne lub wręcz głupie, na przykład: „ile wynosi średni czas życia krwinki czerwonej w twoim układzie krwionośnym?”, „czy uważasz, że lądowania na Księżycu były mistyfikacją?” czy też „słyszeliśmy, że do wahadłowca zawitali kosmici i tańczyli z astronautami na pokładzie — co o tym sądzisz?”.
Peter zasypał Lichtenberga pytaniami, jakie są szanse, by zostać astronautą. Lichtenberg mówił, że NASA otrzymuje około sześciu tysięcy aplikacji podczas każdego naboru i z reguły nie więcej niż dziesięciu z tej liczby aplikujących zostaje astronautami — 1 na 600, czyli mniej niż 0,17%. Przy tym wybór może mieć charakter „przypadkowy lub polityczny”, a sam proces selekcji jest iście drakoński, stwierdził.
Peterowi nagle przyszło do głowy, by wspomnieć, że ma lekko naderwaną siatkówkę, pozostałość po uderzeniu kolanem w oko podczas gry w football.
— Czy to mnie zdyskwalifikuje? — spytał.
— Niewątpliwie — uznał Byron. — Od razu wyrzucą cię z kwalifikacji.
Peter był oszołomiony. Nie wiedział, co powiedzieć.
— W NASA boją się ryzyka. — Lichtenberg wzruszył ramionami. — Chłopie, nawet jeśli cię wybiorą, nie oznacza to jeszcze, że kiedykolwiek polecisz. Większość astronautów jest jak pingwiny, mają skrzydła, ale nie latają.
Peter marzył, by zostać astronautą, odkąd tylko sięgał pamięcią. Co ma zatem z sobą począć, skoro nie będzie mógł polecieć w kosmos za pośrednictwem NASA? Jakiej drogi próbować i co ryzykować? I czy taki lot jest w ogóle możliwy bez wsparcia ze strony państwa?
Mniej więcej w tym samym czasie na pustynnym płaskowyżu odległym o prawie pięć tysięcy kilometrów podobne pytania zadawał sobie pewien inżynier lotniczy rozczarowany rządowymi programami kosmicznymi. Pracował nad zbudowaniem samolotu do lotów na niskim pułapie, który będzie w stanie utrzymywać się w powietrzu dłużej niż maszyny używane dotychczas przez amerykańskie lotnictwo wojskowe. Ale, podobnie jak Peter, ów marzyciel na pustyni, miał wielką nadzieję, że nadejdzie dzień, kiedy poleci ku gwiazdom.