Читать книгу Jak zrobić statek kosmiczny. - Stephen Hawking - Страница 13

7. Kariera na orbicie

Оглавление

Było już po północy, gdy Peter i jego przyjaciel John Chirban, usiedli przy stoliku kafeterii Deli House mieszczącej się po drugiej stronie rzeki Charles przy Kenmore Square, naprzeciwko MIT. John uwielbiał kurze wątróbki, zupę z kluseczkami i naleśniki z serem, a Peter miał ochotę na olbrzymie kanapki z pastrami, hamburgera i sernik. Obaj pili kawę, słuchali muzyki i patrzyli na scenę pełną barw, która zmieniała się jak w kalejdoskopie. Dziwiło ich, że teraz, pod koniec lat 80., wciąż jeszcze istnieją kapele punkrockowe, aczkolwiek ich nocna dyskusja — jak wiele innych do tej pory — nie dotyczyła wcale ani muzyki, mody, ani dobrego jedzenia, lecz relacji między prawdą nauki a prawdą wiary.

John, dziesięć lat starszy od Petera, był dla niego nie tylko przyjacielem, lecz także mentorem i doradcą życiowym. Podziwiał kosmiczną pasję Petera, ale jej nie podzielał. Absolwent Harvardu, profesor psychologii, również Amerykanin pochodzenia greckiego, posiadający drugi doktorat z teologii, działał na rzecz zgłębiania i rozwoju sfery duchowej. Przez ponad dwa dziesięciolecia przeprowadzał wywiady ze słynnym i wpływowym behawiorystą B.F. Skinnerem na tematy takie, jak wolna wola wobec determinizmu bądź też, czy kwestie duchowe dają się pojąć ludzkim rozumem. I podczas gdy John twierdził, że uczucia nie podlegają kształtowaniu behawioralnemu, Skinner całkowicie zaprzeczał poglądowi o istnieniu duszy, uważając go za „głupi” i „nienaukowy”.

Petera poznał z Johnem ksiądz z jego własnej parafii. Zafascynowany kosmosem student kwestionował tradycję greckiego prawosławia, którą nasiąknął za młodu i jakkolwiek wciąż chodził do kościoła, kiedy odwiedzał swój dom rodzinny, nie robił tego bynajmniej z własnej woli. Johnowi wyznał, że czuje się „rozdarty”, skoro nie będąc praktykującym wiernym, wciąż lubi zapach kadzidła. Tak jak studiowanie medycyny było dlań bardziej powinnością niż pasją, tak uczestnictwo w obrzędach kościelnych stanowiło wyłącznie nakaz tradycji. Było po prostu czymś, co jego rodzina robiła w każdą niedzielę.

Prawdziwą opoką dla Petera była nauka. Wątpił, by cokolwiek istniało poza obrębem fizyki.

— Czy mam wierzyć w istnienie bytów duchowych? — spytał Peter, wypijając łyk kawy. — Czy mam wierzyć, że istnieje jakaś energia niezależna od fizycznej materii? Skąd bierze się energia dająca początek życiu? — popatrzył na Johna i dodał: — Czy życie na Ziemi zostało zaszczepione przez obcych?

John uśmiechnął się, bo wiedział, że Peter mówi zupełnie poważnie. W jego pojęciu energia leżąca u podstaw życia była bardziej czymś na kształt Mocy ze świata Gwiezdnych wojen niż tym, o czym słyszał w kościele. John widział w Peterze prostodusznego, lecz potrafiącego konkurować na najwyższym akademickim poziomie młodego człowieka pochodzącego ze znakomitej rodziny i wychowanego w atmosferze miłości, a ponadto należącego do kategorii ludzi, jakich cenił najbardziej — poszukiwaczy prawdy. Petera cechowała gorliwość misjonarza, tyle że jego bogami byli Goddard i von Braun, a jego biblią skrzyżowanie Atlasa zbuntowanego z The High Frontier. John wierzył, że Bóg jest w stanie odmienić życie człowieka i usiłował przekonać o tym Skinnera, który żywił głęboką pogardę dla religii, ponieważ w tym duchu został wychowany. Poglądy Skinnera w wieku dojrzałym oparte były na idei, że nie ma ani wyboru, ani wolności i wszelkie zachowania człowieka są uwarunkowane wpływem środowiska — bez jakiejkolwiek roli Boga. John powiedział Peterowi, że Skinner uczynił swoją religią naukę, chichocząc na wspomnienie dnia, kiedy to zaprosił Skinnera, by wspólnie udali się na wystąpienie Matki Teresy z Kalkuty, która przybyła z wizytą do Harvardu. Skinner stanowczo odmówił, mówiąc, że jego zdaniem Matka Teresa jest „za bardzo zapatrzona w samą siebie”. Jedynym punktem zbieżnym poglądów Johna i Skinnera — a także Petera i Johna — były fundamentalne pytania o prawdę: jaka jest natura istnienia? Jak żyć w świecie, o którym tak niewiele wiemy, i niewykluczone, że nie jesteśmy w ogóle w stanie poznać go do końca? John przekonywał Petera, cytując Alberta Einsteina, że „nauka bez religii jest chroma, religia bez nauki jest ślepa”.

Gdy Peter uczył się jeszcze w szkole średniej i był ministrantem, jego ksiądz poprosił go o wygłoszenie niedzielnego kazania (ojciec Alex często zapraszał któregoś z parafian do odczytania przygotowanego wcześniej tekstu). Tego dnia Peter stanął wobec zgromadzonych w kościele około dwustu wiernych. Mówił dosyć długo, lecz ani razu nie użył słowa „Bóg”. Zamiast tego snuł rozważania o „metainteligencji”, sile sprawczej, której nie da się wyrazić słowami. Stwierdził, że metainteligencja „wymyka się naszemu poznaniu, wymyka się wszelkim ludzkim określeniom”. Ale poznanie, jego zdaniem, osiągniemy dzięki eksploracji kosmosu. Powiedział również:

— Niewykluczone, że nie jesteśmy jedyni w tym wszechświecie. Być może nie jesteśmy nawet najbardziej inteligentnymi istotami.

Ojciec Alex słuchał go z zainteresowaniem przekonany, że Peter po prostu używa niekonwencjonalnego języka do opisania swojej relacji z Bogiem. Koncepcja „metainteligencji” u Petera wydała mu się czymś podobnym do kosmologicznej „pierwszej przyczyny” Arystotelesa, u którego Bóg jest przyczyną nieposiadającą własnej przyczyny. Uśmiechnął się w duchu, jakkolwiek na twarzach wiernych malowała się konsternacja.

Petera zawsze pociągały głębokie kwestie filozoficzne nasuwane przez naukę. Kiedyś napisał nawet artykuł o tym, dlaczego należałoby klonować ludzi. Na studiach medycznych usiłował zrozumieć, co nadaje życie materii ożywionej, oraz co się dzieje, gdy siła życiowa znika. Teraz, wczesną wiosną 1988 roku, Peter znalazł się na rozdrożu. Otrzymał magisterium z inżynierii lotniczej na MIT, dr Larry Young zatwierdził temat jego rozprawy doktorskiej, a na dodatek NASA zobowiązała się finansować przez trzy lata jego badania nad sztuczną grawitacją w śnie.

Siedząc w kafeterii Deli House, Peter dłubał łyżeczką w swoim serniku. Było już po drugiej w nocy, a on i John wciąż jeszcze rozmawiali o wierze i poszukiwaniu prawdy. John zauważył, że wielu znakomitych uczonych i inżynierów, w tym Einstein i Nikola Tesla, uznawało istnienie „różnych postaci prawdy i zmiennych poziomów świadomości”. Wierzącymi chrześcijanami byli Blaise Pascal (który był jansenistą), Galileusz i Johannes Kepler. John zacytował Einsteina:

— „To, czy możemy coś obserwować czy nie, zależy od zastosowanej teorii. To teoria określa, co jest obserwowalne”. Natomiast Tesla — kontynuował John — pisał o związku pomiędzy materią i energią w następujący sposób: „Jeśli chce się odkryć tajemnice Wszechświata, należy myśleć w kategoriach energii, częstotliwości i drgań. To, co jeden człowiek nazywa Bogiem, inny nazwie prawami fizyki”.

Peter zwierzył się Johnowi, że przez ostatnie sześć miesięcy czytał codziennie Biblię.

— Starałem się wniknąć w jej głęboki sens — powiedział. — Studiowałem ją na własną rękę, porównując z wybranymi fragmentami ewangelii, które słyszałem w niedzielę w kościele.

Gdyby w szkole średniej spytano go, czy wierzy w Boga, odpowiedziałby twierdząco. „A teraz? Jestem agnostykiem. Wciąż poszukuję”. Przyznał jednak:

— Kiedy zrobi się wielka chryja, tak jak wtedy, gdy w Hamilton wykradłem płód świni i bałem się, że mnie wyrzucą, to się pomodlę.

Gdy obaj już zbierali się do wyjścia, Peter rzucił jeszcze cytatem z Ciołkowskiego:

— Wiesz, w co wierzę? — spytał. — Ciołkowski powiedział: „Ziemia jest kolebką ludzkości, lecz nie można na zawsze pozostać w kolebce”.

Peter, który za dwa miesiące będzie mieć dwadzieścia siedem lat, przed poświęceniem się bez reszty wyprowadzaniu ludzkości z kolebki miał do pokonania jedną poważną przeszkodę. Musiał zdecydować, co zrobić z Harvard Medical School — czy ją ukończyć, czy też grzecznie podziękować i zrezygnować ze studiów. A tymczasem zaangażował się w pewne ambitne przedsięwzięcie i to takie, które wzbudziło zainteresowanie na całym świecie.

W głównej światowej siedzibie International Space University — maleńkim pokoiku na piętrze nad sklepem z bajglami na Beacon Street — Peter i Todd Hawley ze zdumieniem oglądali znaczki pocztowe na kopertach z podaniami o przyjęcie — Związek Radziecki, Chiny, Japonia, Kenia, Szwajcaria, Niemcy, Francja, Polska, Indie, Arabia Saudyjska. O każde ze stu miejsc na inauguracyjnej letniej sesji ISU już za kilka miesięcy ubiegało się ponad trzystu pięćdziesięciu chętnych z trzydziestu siedmiu krajów.

Nie było dnia, by Peter i Todd nie analizowali sterty podań i życiorysów pod kątem, którzy z kandydatów dają największe szanse, że okażą się pomocni przy wyjściu w kosmos. Zwracali uwagę na zdolności przywódcze, wiedzę techniczną, kreatywność oraz gotowość do przezwyciężania podziałów narodowych i politycznych. Zarówno werbowali sponsorów o znanych nazwiskach oraz profesorów wizytujących, jak i starali się o protekcję ze strony członków senatu, między innymi Edwarda Kennedy’ego, Johna Glenna i Elizabeth Dole, byłej amerykańskiej sekretarz transportu.

Peter i Todd uzyskali poparcie ze strony wielu astronautów i naukowców, w tym Byrona Lichtenberga, Rusty’ego Schweickarta, pioniera techniki rakietowej Hermanna Obertha i autora The High Frontier we własnej osobie, Gerry’ego O’Neilla. Inauguracyjna letnia sesja miała się odbywać w MIT i obejmować osiem obszarów tematycznych: architekturę kosmiczną, biznes i zarządzanie, technikę kosmiczną, biologię kosmiczną, wiedzę o kosmosie, politykę i prawo, wiedzę o surowcach i ich pozyskiwaniu oraz praktyczne zastosowania satelitów. Pierwszy wykład — o kosmicznych surowcach — miał wygłosić 27 czerwca Charlie Walker z McDonnell Douglas Astronautics Co., natomiast o poprowadzenie końcowej dyskusji w dniu 16 sierpnia poproszono Rogera Bonneta, dyrektora Europejskiej Agencji Kosmicznej. Łącznie obiecało wystąpić ponad stu zaproszonych wykładowców. Peter i Todd wyselekcjonowali z setek kandydatów sto cztery osoby i wystarali się o wizy wjazdowe dla wszystkich studentów z zagranicy. W sumie od rozmaitych fundacji, osób prywatnych, firm i instytucji rządowych pozyskali ponad 1 milion dolarów. Czesne ustalono w wysokości 10 000 dolarów.

Peter wraz z Toddem zaczęli pobierać lekcje pilotażu na samolocie Piper Cherokees. Obaj zapełniali stronicę za stronicą szkicami i pomysłami przeróżnych wynalazków. Gdy pewnego razu wybrali się razem na narty, doszli do wniosku, że wyciąg w ośrodku narciarskim jest niewystarczająco efektywny — zbyt wiele czasu trwało wjechanie na górę, pozostawiając zbyt mało czasu na sam zjazd — wobec czego zaprojektowali nową koncepcję wyciągu i trasy zjazdowej, która pod koniec zakręcała o 180o do tunelu w zboczu góry prowadzącego do windy wynoszącej narciarza ponownie na szczyt.

Podobnie jak Peter, Todd prowadził dziennik, lecz zamiast datować wpisy w normalny sposób — dzień, miesiąc i rok — opatrywał je liczbą dni, jakie minęły od jego urodzenia (wówczas już ponad dziewięć tysięcy). Peter niebawem również przeszedł na rachubę przeżytych dni i obaj zastanawiali się, czy nie dałoby się sprzedawać zegarków, które pokazywałyby na bieżąco dni/godziny/minuty ludzkiego życia. Zanotowawszy ten pomysł, opatrzyli go datą 9791 u Petera i 9828 u Todda. Na inną innowacyjną ideę wpadli, jedząc pewnego dnia lunch w Trident Café na Newbury Street w Bostonie, gdy kelnerka potknęła się i upuściła tacę z potrawami. Peter zaproponował konstrukcję tacy z wmontowanym wirującym dyskiem magnetycznym, opisując ją w swoim dzienniku następująco: „W istocie chodzi po prostu o żyroskop utrzymujący tacę z talerzami w niezmiennej pozycji”. Innowacyjność tego pomysłu polegała na tym, że w samej tacy nie było żadnego silnika ani baterii — magnetyczny dysk miał się rozpędzać do wymaganej prędkości, gdy taca zostanie postawiona na ladzie, aby nałożyć na nią jedzenie. Obaj przyjaciele stworzyli też swój własny język pisany o nazwie ALFON oparty na alfabecie UNIFON, w którym najważniejszym fonemom języka angielskiego przypisane są odrębne symbole.

Wszakże pomimo owocnej współpracy twórczej i podzielanej fascynacji kosmosem bywały dni, kiedy nie zgadzali się ze sobą, a nawet zażarcie spierali się do tego stopnia, że Bob Richards musiał wkraczać jako rozjemca. Todd był nieugiętym idealistą, natomiast Peter z determinacją dążącym do celu pragmatykiem. Niekiedy też Petera zaskakiwał nadzwyczajny spokój Todda. Nie mieli jednak czasu na zastanawianie się nad różnicami swoich osobowości, gdyż bez reszty pochłaniało ich właśnie zakładanie uniwersytetu.

W kilka miesięcy później, w piątkowy wieczór 24 czerwca 1988 roku, odbyła się inauguracja International Space University z udziałem stu czterech absolwentów z dwudziestu jeden krajów. Studenci ze Związku Radzieckiego stali wspólnie z delegatami amerykańskimi, a studenci z Chińskiej Republiki Ludowej obok reprezentantów Arabii Saudyjskiej.

Po weekendzie spędzonym na zakwaterowaniu w akademikach i wzajemnym poznawaniu się studenci rozpoczęli zajęcia wcześnie rano w poniedziałek i podzielili się na grupy, by pracować nad letnim projektem polegającym na wykonaniu nadających się do realizacji planów bazy księżycowej. Musieli przy tym rozwiązać wiele problemów dotyczących sposobów transportu, zakresu prac na powierzchni Księżyca, zachowania się ludzi, wpływu na środowisko oraz sterowania urządzeniami na Księżycu w czasie rzeczywistym. Peter, Bob i Todd wizytowali wykłady i ćwiczenia oraz sprawdzali postępy prac w poszczególnych grupach „księżycowych”. Organizowali wieczorne imprezy dla studentów, instruowali wykładowców i rozwiązywali problemy wynikłe przy zakwaterowaniu. Przez pierwszy tydzień prawie w ogóle nie spali — tyle było rozmaitych spraw do załatwienia. Ich szalone marzenie ziściło się! Peter poznał teraz wielu ludzi, co do których był pewien, że zostaną jego przyjaciółmi na całe życie, zwłaszcza Harry’ego Kloora i Raya Cronise’a. Harry, który uzyskał jednocześnie licencjat z fizyki i chemii, zamierzał również jednocześnie doktoryzować się w obu tych dziedzinach. Ray był pracownikiem naukowym w Marshall Space Flight Center i spędził mnóstwo godzin na pokładzie samolotu laboratorium NASA do badania stanu nieważkości. W równej mierze Peterowi imponowały atrakcyjne kobiety, które niemal bez przerwy otaczały Kloora i Cronise’a. Inauguracyjna letnia sesja ISU dobiegła końca po ośmiu tygodniach. Ceremonia wręczenia dyplomów odbywała się w sobotę, 20 sierpnia 1988 roku, od godziny dziesiątej do południa w Kresge Auditorium i rozpoczęła się od wystąpienia Davida C. Webba, znakomitego mówcy, od samego początku wspierającego zarówno SEDS, jak i ISU, który powiedział:

— Mieliście tutaj okazję nie tylko nauczyć się czegoś, ale również sami coś stworzyć. To wy tworzycie swoją przyszłość. A wasza przyszłość to zarazem przyszłość całego rodzaju ludzkiego.

Przemówienie rektora Arthura C. Clarke’a teletransmitowane było za pośrednictwem sygnału dwukrotnie odbitego od satelitów systemu Intelsat z jego domu w Sri Lance. Wujek Arthur pogratulował studentom i zaznaczył, że sukces całego przedsięwzięcia to głównie zasługa, jak to określił, „bandy trzech: Peterbobtodd”.

Swym donośnym głosem Clarke oznajmił, że ma nadzieję, iż studenci będą kontynuować współpracę, co doprowadzi do powstania „trwałych więzi składających się na międzynarodową sieć ludzi dobrej woli”. Wezwał absolwentów, by śmiało „realizowali liczne projekty związane z kosmosem, kładąc podwaliny pod ewolucyjne, a nawet rewolucyjne zmiany w wielu dziedzinach”. To właśnie dzięki edukacji i pierwszym na świecie uniwersytetom ludzkość wydobyła się z mroków średniowiecza i wkroczyła w epokę renesansu. Na zakończenie Clarke przytoczył chińskie przysłowie: „Jeśli planujesz w skali roku, zasiej ziarno; jeśli planujesz w skali dziesięciolecia, posadź drzewo; jeśli planujesz w skali stulecia, zajmij się nauczaniem ludzi”. Peter, słuchając tego, uśmiechnął się. To przecież właśnie Wujek Arthur zasiał ziarno, z którego wyrósł ISU. Od ich pierwszego spotkania w Wiedniu Clarke nieustannie mówił o tym, że wspólne marzenie o kosmosie pozwoli wznieść się ponad wszystkie podziały polityczne i kulturowe.

Na koniec, w radosnym nastroju pomimo zmęczenia, na mównicę wyszedł Peter. Przyznał, że ostatnie osiem tygodni było najbardziej „intensywnym i wymagającym” okresem w jego życiu.

— Był to również, bez wątpienia, najbardziej owocny i fascynujący czas — powiedział. — To doświadczenie całkowicie odmieniło mnie wewnętrznie. Nigdy więcej reprezentowanych tutaj krajów nie będę postrzegał jako „obcych”. Od teraz są to dla mnie miejsca, gdzie żyją moi przyjaciele. Zaliczyliście tutaj ponad dwieście czterdzieści godzin wykładów, co normalnie stanowi więcej niż jeden pełny semestr na MIT. Oprócz tego każdy z was poświęcił około dwustu osiemdziesięciu godzin na pracę nad projektem księżycowym, nie mówiąc już o co najmniej trzystu godzinach intensywnego treningu międzykulturowego, który na co dzień nazywamy imprezowaniem.

W tym momencie rozległa się gromka owacja.

Wróciwszy na Harvard, Peter w dalszym ciągu starał się pogodzić zaangażowanie w działalność ISU — rozpoczęły się już prace przygotowawcze do następnej letniej sesji, która miała się odbyć w Strasburgu we Francji — z zajęciami na medycynie. Zaliczył praktykę z neurologii, która wymagała, by codziennie przebywał od siódmej rano do siódmej wieczorem w Szpitalu Klinicznym stanu Massachusetts, a ponadto co trzy dni pełnił dyżur nocny. Zrozpaczony zapisał w dzienniku: „Mam tu do czynienia w całej okazałości ze wszystkim tym, co sprawia, że nie zamierzam się zajmować medycyną kliniczną — nieustanne maksymalne obciążenie, brak miejsca na własną twórczość, niskie zarobki, małe szanse na odniesienie sukcesu. To pod żadnym względem nie jest praca dla mnie”.

Pod koniec września 1988 roku ukończył praktykę z położnictwa i ginekologii. W sumie asystował przy przyjściu na świat dwudziestu dwóch chłopców i czternastu dziewczynek. W listopadzie i grudniu odbywał praktykę na chirurgii, podczas której musiał codziennie nastawiać swój budzik na 4.30. Jego siostra Marcelle — która na początku roku wzięła ślub i odbywała drugi rok rezydentury na chirurgii — zapewniała go, że szybko przywyknie do takiego rozkładu dnia. Jednak Peter nie wierzył, by kiedykolwiek wstawanie o wpół do piątej rano mogło się dla niego stać czymś normalnym, oraz zastanawiał się, jakim cudem jego małej siostrzyczce udało się w ogóle wyjść za mąż. On sam nie znajdował ani chwili wolnego czasu, by móc pójść na randkę. Marcelle często naigrawała się z jego Harvardu, mówiąc, że niewiele się tam nauczył i wciąż zbyt wiele uchodzi mu płazem, natomiast Peterowi imponował akademicki rygor Albany Medical School. Zwykł powtarzać:

— Dzięki Bogu, że jestem na Harvardzie. Trudno się tu dostać, a jeszcze trudniej stąd wylecieć.

Zasadnicza różnica polegała wszakże na tym, że jego siostra nie miała na głowie prowadzenia żadnego uniwersytetu. A tymczasem Peter dołożył do tego jeszcze jedną rzecz związaną z jego pasją — został współzałożycielem swojej pierwszej firmy komercyjnej o nazwie International Microspace. Miała się ona zajmować tym, co dotychczas było domeną wyłącznie agencji rządowych lub wielkich korporacji — umieszczaniem satelitów na orbicie. Funkcję głównego konstruktora objął w niej inżynier z NASA Bob Noteboom, który zaprojektował jedyną w swoim rodzaju supertanią wielostopniową rakietę nośną, a kapitał początkowy zapewnił również pasjonujący się kosmosem właściciel firmy telekomunikacyjnej Walt Anderson, którzy przeszedł drogę od młodzieńca relegowanego z uczelni do multimilionera i czasem wypłacał swoim pracownikom pensję nie w pieniądzach, lecz w złotych sztabkach. Anderson był marzycielem pokroju Todda Hawleya, wielkim zwolennikiem idei Ayn Rand, skrajnym libertarianinem i jednym z pierwszych sponsorów ISU. Nowa firma z siedzibą w Houston, gdzie znajdował się Johnson Space Center, przystąpiła już do testów swojego silnika rakietowego. Lista rzeczy, które koniecznie musi zrobić, stawała się u Petera z każdym dniem coraz to dłuższa i dłuższa.

Jednym z obowiązków Petera w ISU było przewodniczenie komisji programowej, która zbierała się dwa razy do roku, aby uaktualnić programy, według których studenci mieli się uczyć latem. Na posiedzenie, którego zadaniem było ustalenie programu na sesję letnią w Strasburgu w 1989 roku, Peter zarezerwował salę w luksusowym Harvard Club w rejonie Back Bay w Bostonie. Swoją obecność potwierdzili wszyscy zatrudnieni przez niego dziekani wydziałów, w tym profesor Harvard Medical School, Susanne Churchill, kierująca wydziałem nauk medyczno-biologicznych ISU, Giovanni Fazio, dyrektor Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics, oraz dr Larry Young z MIT. W tę sobotę Peter nie miał żadnych zajęć na medycynie i niecierpliwie oczekiwał zaplanowanych dyskusji, które często przeradzały się w zażarte spory o to, który wydział powinien otrzymać najwięcej czasu w ramach programu nauczania.

Nieoczekiwanie jednak, zaledwie na kilka dni przed zaplanowanym posiedzeniem, Peter otrzymał fatalną wiadomość. Zakomunikowano mu, że praktykę z psychiatrii będzie miał właśnie w dniu spotkania komisji programowej. To uczelnia wyznaczała rozkład jego zajęć i praktyki były traktowane jako obowiązkowe. Polegały one na odwiedzaniu oddziałów psychiatrycznych w kolejnych szpitalach oraz odbywaniu rozmów z pacjentami i lekarzami.

Peter nie mógł się wykręcić od praktyki ani przełożyć posiedzenia. Postanowił jednak znaleźć jakieś wyjście. Usiadł i narysował mapkę, zaznaczając na niej odległości pomiędzy Harvard Club na Commonwealth Avenue a okolicznymi szpitalami. Wyszło mu, że od klubu do Szpitala Klinicznego stanu Massachusetts jest zaledwie 2,7 km, czyli około dwudziestu minut piechotą, siedemnastu minut transportem publicznym i co najwyżej dziesięciu minut taksówką. Obliczył wszystkie odległości i odpowiadający im czas pomiędzy szpitalami, które miał odwiedzić w ramach praktyki, oraz od tych szpitali z powrotem do klubu.

Rano, w dniu posiedzenia komisji, Peter zapakował kitel lekarski, strój chirurga, notatki oraz instrumenty medyczne do swojego plecaka. Po przybyciu do Harvard Club schował plecak w toalecie, przywitał się z gronem profesorskim i przedstawił im plan dnia. Gdy plan ten zaczął być realizowany i wywiązała się dyskusja nad optymalnym rozkładem wykładów, Peter ukradkiem wyszedł z sali. Przeszedł szybko, ale tak, by nie zwracać na siebie uwagi, do toalety, zdjął garnitur, schował go w kącie, nałożył biały kitel i wybiegł z budynku. Zatrzymawszy taksówkę, kazał się zawieźć do pierwszego oddziału psychiatrycznego przewidzianego na ten dzień. Gdy tylko upewnił się, że ordynator bądź lekarz dyżurny odnotowali jego obecność, wymykał się do kolejnego szpitala. Gdy nie udawało mu się złapać taksówki, szedł piechotą, często przychodząc na miejsce mokry od potu. Wszystko to trwało niemal do południa, kiedy musiał być z powrotem w Harvard Club. Po lunchu znów zaczęło się przebieranie i polowania na taksówkę. Peter czuł się niczym Clark Kent przemieniający się w Supermana, szkoda tylko, że ten Superman nie potrafił latać, co niezmiernie by mu się w tym momencie przydało.

Profesor Susanne Churchill nie była zaskoczona rozwichrzonym wyglądem Petera Diamandisa, gdy w końcu zjawił się z powrotem w Harvard Club. Znała go już na tyle dobrze, że wiedziała, iż rzadko zdarza mu się usiedzieć w jednym miejscu. Dobrze pamiętała, jak Peter kiedyś zadzwonił do niej nocą, by opowiedzieć o swojej idei założenia międzynarodowego uniwersytetu kształcącego na poziomie magisterskim. Poznała go wcześniej jako studenta medycyny na Harvardzie i z miejsca dostrzegła jego przemożną fascynację kosmosem. Oboje rozmawiali wówczas o jej pracy nad wykorzystaniem zwierząt z rzędu naczelnych w eksperymentach symulujących wpływ stanu nieważkości na układ sercowo-naczyniowy. Podczas owej nocnej rozmowy telefonicznej Susanne, stojąc w swojej kuchni, cierpliwie słuchała, jak Peter nakreśla szeroko zakrojoną wizję ISU zrodzoną w jego głowie i głowach jego kolegów, z których żaden nie przekroczył jeszcze trzydziestki. Gdy Peter spytał, czy nie objęłaby funkcji dziekana założyciela wydziału nauk medyczno-biologicznych, jej pierwszą reakcją było:

— Czyś ty zwariował?

Niemniej pod koniec rozmowy przystała na tę propozycję. Pierwsza letnia sesja ISU stała się dla niej wyjątkowym doświadczeniem, znacznie poszerzającym jej wiedzę o świecie, zwłaszcza gdy na własne oczy zobaczyła, że grupa studentów przybyłych ze Związku Radzieckiego otoczona jest czujną kuratelą aniołów stróżów z KGB. Mur berliński wtedy jeszcze istniał i kontakty Ameryki z drugim kosmicznym mocarstwem ograniczone były do minimum. Nie mogła również wyjść z podziwu, gdy Peterowi i jego kompanom udało się sprowadzić na ISU pierwszego radzieckiego lekarza astronautę, oczywiście z nieodłącznym cieniem z KGB. U schyłku dnia wypełnionego miotaniem się pomiędzy sprawami kosmicznymi i medycznymi, gdy obskoczył już przewidziane szpitale, a spotkanie komisji programowej dobiegło końca, Peter usiadł samotnie w Harvard Club. Był skrajnie wyczerpany i wciąż nie dowierzał, że mu się wszystko udało. Zdawał sobie sprawę, że niektórzy lekarze na oddziałach psychiatrycznych, które odwiedził, patrzyli na niego, jak gdyby to właśnie on wymagał leczenia.

Kilka tygodni później w studenckiej skrytce pocztowej Petera pojawił się list z dziekanatu. Peter otworzył go z bijącym sercem. Na myśl przyszła mu sytuacja zaistniała podczas niedawnej praktyki na chirurgii, kiedy to wybiegł pędem z pokoju na dźwięk dzwonka, aby odebrać rozmowę na swoim telefonie komórkowym marki Motorola o rozmiarach cegły. Bob Noteboom, główny inżynier w jego firmie International Microspace, dzwonił wtedy z Houston, by poinformować go o wynikach najnowszych testów ich silnika rakietowego. W liście dziekan Harvard Medical School, Dan Tosteson, prosił Petera, by zaszedł w najbliższym czasie do jego gabinetu. Peter żywił olbrzymi szacunek do dziekana, który choć sam był wybitnym naukowcem, miał w zwyczaju zapraszać studentów pierwszego roku do swojego domu na powitalne barbecue. Niemniej czuł, że to utrzymane w uprzejmym tonie zaproszenie nie zwiastuje nic dobrego.

W wyznaczony dzień Peter zjawił się u dziekana Tostesona. Po wymianie uprzejmości dziekan przeszedł od razu do sedna sprawy:

— Proszę posłuchać. Ordynatorzy i lekarze dyżurni donoszą mi, że nie poświęca pan praktykom należytej uwagi. Mówią, że nieustannie się pan spóźnia, a nawet w ogóle nie pojawia, oraz że cały czas rozmawia pan przez telefon.

Peter czuł, że jego twarz stała się blada jak ściana.

Dziekan wyjaśnił Peterowi, że niepokoi się o niego i chciałby się dowiedzieć, co się z nim dzieje. Czyżby miał problemy finansowe? Kryzys rodzinny? A może ma jakieś inne kłopoty?

Peter nagle poczuł się tak, jak wówczas w Hamilton, gdy sądził, że ma ostatecznie przechlapane z powodu wykradzionego świńskiego płodu. Był już na medycynie przez trzy z czterech lat. Czyżby miał jej nie ukończyć teraz, kiedy już tak niewiele mu zostało? Przecież nie mógłby już do końca życia spojrzeć w oczy ojcu i matce.

Wziął głęboki oddech i postanowił wyznać dziekanowi wszystko.

— Prowadzę Międzynarodowy Uniwersytet Kosmiczny — zaczął. — I mam jeszcze firmę rakietową w Houston, której jestem dyrektorem generalnym. Zebrałem miliony dolarów od inwestorów i muszę zrobić z nich dobry użytek. Ale absolutnie nie mogę zrezygnować ze studiów medycznych, bo rodzice byliby zdruzgotani.

Zaskoczony dziekan potrząsnął głową, przywołał na twarz coś na kształt uśmiechu i powiedział:

— Tylko w programie HST — spojrzał na Petera, jak gdyby oczekując z jego strony potwierdzenia. — Czyli pan prowadzi uczelnię, firmę rakietową, a jednocześnie próbuje ukończyć medycynę?

Peter skinął głową.

— To co chciałby pan w końcu w życiu robić? — spytał dziekan.

— Interesuję się zagadnieniami medycznymi, ale przede wszystkim w kontekście podróży kosmicznych, którymi właśnie chcę się zajmować — powiedział Peter. — Sądziłem, że dyplom z medycyny uszczęśliwi moich rodziców, a jednocześnie otworzy mi drogę w kosmos.

— Czy ma pan zamiar praktykować w zawodzie lekarza?

— Nie — odparł szczerze skonsternowany Peter. — Ale bardzo mi zależy na dyplomie.

Dziekan milczał przez chwilę, a potem rzekł:

— No dobrze. Zawrzemy umowę. Jeśli zaliczy pan wszystkie praktyki i zda egzamin drugiego stopnia, dopuszczę pana do dyplomu.

Gdy obaj wstali, aby się pożegnać, Tosteson popatrzył Peterowi w oczy i powiedział:

— Musi mi pan coś solennie obiecać.

Peter przytaknął.

— Wszystko, czego pan dziekan sobie życzy.

— Musi mi pan obiecać, że nigdy, ale to przenigdy, nie będzie pan pracował jako lekarz.

Na naukę w Hamilton College, MIT i na Harvardzie Peter poświęcił w sumie dziewięć lat. Meta była już w zasięgu wzroku, ale wciąż zdawała się oddalać. Zapisał w swoim dzienniku: „Nawet gdy spędzam całe dnie w szpitalu, ucząc się leczyć ludzi, moje serce wyrywa się ku niebu. Zdaję sobie sprawę, że nie będę nigdy praktykował medycyny. Wiem, że to może się wydawać śmieszne, skoro zaszedłem tak daleko, ale ja naprawdę mam nadzieję, że mam na tyle silnej woli, by w końcu zrobić ten dyplom lekarski”. Przez trzy tygodnie przygotowywał się do egzaminu drugiego stopnia, ucząc się niemal przez okrągłą dobę, sfrustrowany, że nie może poświęcić ani chwili na ISU i International Microspace.

W ciągu kilku tygodni po egzaminie Peter raz po raz biegał, by zaglądnąć do swojej pokrytej mosiądzem skrytki pocztowej, czy przyszły już wyniki. Obawa, że mógł nie zdać, spędzała mu sen z powiek. Na dodatek doszły inne problemy. Todd Hawley ostatnio zachowywał się dość nieobliczalnie, często nie pojawiając się w ogóle w siedzibie ISU bądź też przychodząc dopiero pod koniec dnia. Peter był przekonany, że ISU nie poradzi sobie bez Todda, ale nie miał pojęcia, co mu się stało, a sam Todd nic nie mówił.

W końcu pewnego dnia Peter, otworzywszy skrytkę pocztową, znalazł w niej list. Było to oficjalna przesyłka od Krajowej Komisji Egzaminatorów Medycznych opatrzona datą wrześniową 1989 roku. Ostrożnie rozerwał kopertę i od razu spojrzał na rubrykę „Zdał/Nie zdał” po prawej stronie tabeli z wynikami. Widniało tam tylko jedno jedyne słowo: zdał.

Peter długo wpatrywał się w trzymany w ręku arkusz papieru i jego oczy zaszły łzami. A jednak udało mu się ukończyć Harvard Medical School i otrzyma upragniony dyplom lekarski! Do zdania egzaminu wystarczało 290 punktów, a on uzyskał 360, przy czym najlepiej poszła mu psychiatria i położnictwo/ginekologia. Uśmiechnął się i pomyślał: „To dla ciebie, tato”.

Peter otrzymał swój dyplom 21 listopada 1989 roku. Gdy na podium odbierał go z rąk dziekana, miał na twarzy taki wyraz, jak gdyby chciał zapytać: „Naprawdę? Jest pan pewien?”.

Po zakończeniu wszystkich uroczystości Peter — któremu teraz minęło już ponad dziesięć tysięcy dni na Ziemi — wdrapał się do łóżka i zanotował w swoim dzienniku: „Dzisiaj rozpoczął się nowy etap mojego życia. Jestem wolny, wreszcie wolny od intelektualnych i emocjonalnych zobowiązań wobec medycyny. Teraz mój duch i mój umysł będą mogły z laserową precyzją skupić się na problematyce kosmosu”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 To był pierwszy z trzech stopni. W momencie odrzucenia pierwszego członu prędkość lotu względem Ziemi wynosiła około 2,8 km/s, a prędkość w astronomicznym układzie odniesienia (względem odległych gwiazd) — około 7,8 km/s. Łączna masa paliwa i utleniacza we wszystkich trzech stopniach wynosiła około 2600 t. Prędkość względem Ziemi jest mniejsza, ponieważ rakiety zawsze startują w kierunku zgodnym z obrotem Ziemi, dzięki czemu zyskują „darmowy” przyrost prędkości w astronomicznym układzie odniesienia o mniej więcej 1600 km/h.

2 W rzeczywistości pomnik Waszyngtona jest półtora raza wyższy od rakiety Saturn V i waży około 14 razy więcej (nie licząc podstawy obelisku).

3 Stapp był autorem jednej z wersji prawa Murphy’ego, które nazwano prawem Stappa: „Zważywszy uniwersalną predyspozycję do nieefektywnego działania, wszelkie ludzkie dokonania należy uznawać za nieprawdopodobny cud”.

4 Δv = veln(m0/m1), gdzie Δv — przyrost prędkości rakiety, ve — prędkość gazów wylotowych, m0 — masa początkowa rakiety, m1 — masa końcowa rakiety po wyczerpaniu paliwa, a ln() oznacza logarytm naturalny. Wzór ten wyraża prędkość, jaką można uzyskać przy użyciu silnika rakietowego. Zależy ona od prędkości gazów wylotowych i efektywnej zmiany masy rakiety w miarę spalania paliwa. Jeśli, na przykład, rakieta spali tyle paliwa, że jej masa całkowita zmniejszy się o czynnik 3, to przyrost prędkości równa się w przybliżeniu prędkości gazów wylotowych. Jeśli masa zmniejszy się o czynnik 9, to przyrost prędkości równa się mniej więcej dwukrotności prędkości gazów wylotowych. Im szybciej spalane jest paliwo, tym mniejsza staje się masa rakiety, a tym samym mniej energii potrzeba do nadania jej przyspieszenia.

5 W istocie całą kadrę kierowniczą zespołu rakiety Saturn stanowili inżynierowie, którzy pracowali poprzednio w Peenemünde nad V-2.

6 Termin „kwark” został zaproponowany przez Richarda Feynmana, współpracownika Caltechu, Murraya Gell-Manna, który podobno zapożyczył go z cytatu powieści Jamesa Joyce’a Finnegans Wake: „Three quarks for Muster Mark!”. Sam Gell-Mann chciał, aby wymawiać go „kwork”. Hipoteza kwarków wyjaśniała za jednym zamachem istnienie całego multum rozmaitych rodzajów cząstek, które zaobserwowano do czasu, kiedy powstała.

7 Oficjalna długość Harvard Bridge wynosi 364,4 smootów plus jedno ucho. Wzdłuż całego mostu namalowane są, co jeden smoot, barwne znaczki z wartościami liczbowymi podanymi co dziesięć smootów. Nazwisko Olivera Smoota, będącego kandydatem do członkostwa w bractwie Lambda Chi Alpha, w październiku 1958 roku zostało wykorzystane jako niestandardowa jednostka długości. Za jego zgodą „współbracia” położyli go ponad trzysta razy wzdłuż mostu, dopóki nie przegoniła ich policja. Notabene jego kuzyn, George Smoot, zasłynął ze swego udziału w badaniach prowadzonych w ramach misji satelity COBE, po raz pierwszy dokonując pomiaru anizotropii mikrofalowego promieniowania tła sfery niebieskiej.

8 Największą liczbę zatrudnionych w NASA osiągnięto w 1965 roku, kiedy na rzecz tej instytucji pracowało bezpośrednio w agencji 34 300 osób oraz 376 700 u podwykonawców.

9 Konstrukcja Voyagera przypomina w pewnym stopniu słynny samolot z czasów II wojny światowej Lockheed P-38 Lightning. Burt wysunął stateczniki poziome do przodu, przeniósł oba silniki do kadłuba centralnego, jeden ciągnący, a drugi pchający, co pozwoliło zmniejszyć ciężar całości i zwiększyć rozpiętość skrzydeł.

10 Na szczęście wskaźnik orientacji samolotu był jednak zdublowany. Pierwszy zepsuł się, zanim Voyager pokonał połowę odległości w swym locie dookoła świata.

11 Przeprowadzono wiele eksperymentów, a nawet produkowano seryjnie samoloty ze skośnymi skrzydłami, lecz wciąż brakowało teorii opisującej ich działanie. Jones eksperymentował z samolotami z cienkim skrzydłem typu delta, które jest krańcowym przypadkiem skośnych skrzydeł.

12 Plan 16 to podstawy inżynierii aerokosmicznej.

13 Dopiero po latach Erik dowiedział się, że jego dziadek pracował razem z Igorem Sikorskym, konstruktorem lotniczym pochodzenia rosyjskiego i wynalazcą helikoptera, który był bliskim przyjacielem rodziny. Pierwszy helikopter stanowił konstrukcję wręcz genialną. Wyposażony był w dźwignię sterującą (drążek służący do zmiany nachylenia maszyny poprzez regulowanie nachylenia płatów wirnika nośnego), śmigło ogonowe (które zapobiega obracaniu się korpusu helikoptera względem wirnika nośnego) oraz w płozy lądownicze (zapewniające efektywne rozłożenie nacisku przy pionowym lądowaniu). Współczesny pilot śmigłowcowy posadzony w jego kabinie nie miałby zapewne problemów, by nim latać.

14 Anne Morrow Lindbergh opisała też posiłek „w radosnej atmosferze”, jaki ona i jej mąż spożywali z grupą astronautów, podczas którego Charles zdumiewał się, ile paliwa zużywa Apollo w początkowej fazie lotu. „Wychodzi na to, że w ciągu pierwszej sekundy od zapłonu rakiety spala się ponad dziesięć razy więcej paliwa, niż zużył jego Spirit of St. Louis na cały przelot z Nowego Jorku do Paryża”. Charles przepisał na maszynie artykuł Anne dla „Life”, wystukując go dwoma palcami wskazującymi.

Jak zrobić statek kosmiczny.

Подняться наверх