Читать книгу Zielona mila - Stephen King B. - Страница 12

5

Оглавление

Do­my­śla­cie się chy­ba, że nie do­wie­dzia­łem się tego wszyst­kie­go w cią­gu jed­ne­go upal­ne­go po­po­łu­dnia w li­kwi­do­wa­nej wię­zien­nej bi­blio­te­ce, prze­rzu­ca­jąc sta­re ga­ze­ty, za­pa­ko­wa­ne do dwóch skrzyń po po­ma­rań­czach Po­mo­na. Do­wie­dzia­łem się jed­nak do­syć, żeby za­fun­do­wać so­bie bez­sen­ną noc. Moja żona wsta­ła o dru­giej i zna­la­zła mnie w kuch­ni, po­pi­ja­ją­ce­go ma­ślan­kę i pa­lą­ce­go wła­sno­ręcz­nie skrę­co­ne­go pa­pie­ro­sa. Za­py­ta­ła, czy sta­ło się coś złe­go, a ja od­po­wia­da­jąc okła­ma­łem ją, co ro­bi­łem bar­dzo rzad­ko w trak­cie na­sze­go dłu­gie­go mał­żeń­stwa. Oznaj­mi­łem, że mia­łem ko­lej­ną scy­sję z Per­cym We­tmo­re’em. Rze­czy­wi­ście mia­łem, ale nie dla­te­go prze­cież ster­cza­łem w nocy w kuch­ni. Na ogół prze­sta­wa­łem się przej­mo­wać Per­cym za­raz po wyj­ściu z pra­cy.

– Za­po­mnij o tym zgnił­ku i wra­caj do łóż­ka – po­wie­dzia­ła.

– Mam coś, co po­mo­że ci za­snąć. Bę­dziesz mógł tego skosz­to­wać do woli.

– To brzmi za­chę­ca­ją­co, ale my­ślę, że po­win­ni­śmy się chwi­lo­wo wstrzy­mać – od­par­łem. – Coś złe­go dzie­je się z moją ka­na­li­za­cją i nie chciał­bym, że­byś się ode mnie za­ra­zi­ła.

Ja­ni­ce unio­sła brew.

– Coś złe­go z ka­na­li­za­cją, po­wia­dasz? – mruk­nę­ła.

– Za­cze­pi­łeś chy­ba nie­wła­ści­wą pa­nien­kę, kie­dy ostat­nim ra­zem by­łeś w Ba­ton Ro­uge.

Nig­dy nie by­łem w Ba­ton Ro­uge, nig­dy w ży­ciu nie zbli­ży­łem się do pro­sty­tut­ki i obo­je o tym świet­nie wie­dzie­li­śmy.

– To tyl­ko zwy­kła in­fek­cja dróg mo­czo­wych – po­wie­dzia­łem.

– Moja mat­ka mó­wi­ła, że chłop­com przy­tra­fia się to, kie­dy siu­sia­ją pod wiatr, wie­ją­cy z pół­no­cy.

– Two­ja mat­ka nie wy­cho­dzi­ła rów­nież przez cały dzień z domu, je­śli wy­sy­pa­ła jej się sól – stwier­dzi­ła Ja­ni­ce. – Dok­tor Sa­dler.

– Nie, moja pani – prze­rwa­łem jej, pod­no­sząc dłoń. – Dok­tor Sa­dler za­pi­sze mi sul­fo­na­mi­dy i pod ko­niec ty­go­dnia będę rzy­gał jak kot w swo­im ga­bi­ne­cie. Po­trwa to naj­wy­żej parę dni i naj­le­piej bę­dzie, je­śli weź­mie­my w tym cza­sie na wstrzy­ma­nie.

Po­ca­ło­wa­ła mnie w czo­ło tuż nad lewą brwią. Za­wsze do­sta­wa­łem od tego ła­cho­tek, a ona świet­nie o tym wie­dzia­ła.

– Bie­dac­two. Tak jak­byś nie miał dość kło­po­tów z tym okrop­nym Per­cym We­tmo­re’em. Wra­caj szyb­ko do łóż­ka.

Wró­ci­łem, ale przed­tem jesz­cze wy­sze­dłem na we­ran­dę, żeby opróż­nić pę­cherz (spraw­dziw­szy naj­pierw mo­krym kciu­kiem kie­ru­nek wia­tru – rzad­ko kie­dy igno­ru­je się naj­więk­sze na­wet głup­stwa, któ­re sły­szy­my od ro­dzi­ców, gdy je­ste­śmy mali). Si­ka­nie na dwo­rze na­le­ży do tych ra­do­ści wiej­skie­go ży­cia, o któ­rych nig­dy nie pi­sa­li po­eci, ale tej nocy nie było wca­le ra­do­sne; mocz pa­lił mnie ni­czym stru­ga pło­ną­cej naf­ty. Mimo to mia­łem wra­że­nie, że czu­ję się le­piej niż po po­łu­dniu, i wie­dzia­łem, że czu­ję się le­piej niż dwa, trzy dni wcze­śniej. Mia­łem na­dzie­ję, że wra­cam do zdro­wia, nig­dy jed­nak na­dzie­je nie były tak zwod­ni­cze. Nikt nie uprze­dził mnie, że to drań­stwo, któ­re za­gnież­dża się w środ­ku, gdzie jest mo­kro i cie­pło, od­po­czy­wa cza­sem przez dzień lub dwa, a po­tem ata­ku­je ze zdwo­jo­ną siłą. Zdzi­wił­bym się pew­nie jesz­cze bar­dziej, gdy­by ktoś po­wie­dział mi, że za pięt­na­ście albo dwa­dzie­ścia lat zo­sta­ną wy­na­le­zio­ne ta­blet­ki, któ­re li­kwi­du­ją po­dob­ną in­fek­cję w re­kor­do­wym cza­sie… i cho­ciaż po­wo­du­ją cza­sem mdło­ści lub bie­gun­kę, na pew­no nie do­sta­je się po nich ta­kich tor­sji jak po sul­fo­na­mi­dach dok­to­ra Sa­dle­ra. Wów­czas, w ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stym dru­gim, nie było in­nej rady – mu­sia­łem cze­kać i sta­rać się nie zwra­cać uwa­gi na to, że ktoś roz­lał w mo­ich wnętrz­no­ściach bań­kę naf­ty, a po­tem przy­sta­wił do niej za­pał­kę. Wy­pa­li­łem pa­pie­ro­sa, wró­ci­łem do sy­pial­ni i w koń­cu za­sną­łem. Śni­ły mi się dziew­czyn­ki o nie­śmia­łych bu­ziach i wło­sach zle­pio­nych krwią.

Zielona mila

Подняться наверх