Читать книгу Autopsja - Tess Geritsen - Страница 10

Rozdział czwarty

Оглавление

W Brookline Village zatrzymało Maurę czerwone światło i w tym momencie zadzwoniła jej komórka. – Oglądałaś poranne wiadomości w telewizji? – spytał Abe Bristol.

– Nie mów mi, że ta historia stała się tematem dnia.

– Kanał Szósty. Reporterka nazywa się Zoe Fossey. Rozmawiałaś z nią?

– Krótko, wczoraj wieczorem. Co powiedziała?

– W skrócie? W worku na zwłoki znaleziono żywą kobietę i lekarz sądowy oskarża służbę ratowniczą z Weymouth i policję stanową, że omyłkowo uznano ją za zmarłą.

– Chryste, nigdy tego nie powiedziałam.

– Wiem, że nie. Ale mamy teraz do czynienia z wkurzonym szefem służby w Weymouth, a i policja stanowa nie jest szczególnie uszczęśliwiona. Louise właśnie odbiera od nich telefony.

Światło zmieniło się na zielone. Jadąc przez skrzyżowanie, Maura musiała zwalczyć nagłą chęć, by zawrócić i pojechać z powrotem do domu. Wiedziała, że czeka ją ciężka próba.

– Jesteś w biurze? – spytała.

– Przyjechałem o siódmej. Myślałem, że już będziesz.

– Jestem w samochodzie. Potrzebowałam paru godzin, żeby przygotować oświadczenie.

– Chcę cię ostrzec, że kiedy tu dotrzesz, opadną cię już na parkingu.

– Czekają na mnie?

– Przybyło mnóstwo reporterów. Biegają tam i z powrotem między naszym budynkiem a szpitalem. Wzdłuż całej Albany Street stoją wozy transmisyjne.

– Wygodnie im. Mają wszystko w jednym miejscu.

– Wiesz coś więcej o stanie pacjentki?

– Zadzwoniłam dziś rano do doktora Cutlera. Badanie toksykologiczne wykazało obecność w organizmie barbituranów i alkoholu. Musiała być nieźle wstawiona.

– To prawdopodobnie dlatego wpadła do wody. A barbiturany sprawiły, że mieli trudności z zaobserwowaniem parametrów życiowych.

– Dlaczego ten przypadek tak nakręca prasę?

– Ponieważ to jest hit „National Enquirera”. Zmarły wstał z grobu. Co więcej, to kobieta, a do tego, o ile wiem, młoda.

– Myślę, że ma dwadzieścia parę lat.

– Ładna?

– A co to za różnica?

– Daj spokój! – Abe się roześmiał. – Dobrze wiesz, że to jest różnica.

Maura westchnęła.

– Tak – przyznała. – Jest bardzo ładna.

– No to jesteśmy w domu. Młoda, seksowna i o mało nie pokrojona żywcem.

– Nie zrobiono jej sekcji.

– Uprzedzam cię tylko, że ludzie tak to potraktują.

– Czy nie mogłabym powiedzieć, że jestem chora? Może udałoby mi się złapać najbliższy samolot na Bermudy.

– I zostawiłabyś mnie z tym pasztetem? Ani mi się waż.

Skręcając dwadzieścia minut później w Albany Street, Maura zobaczyła dwa wozy telewizyjne zaparkowane w pobliżu głównego wejścia do biura lekarza sądowego. Zgodnie z ostrzeżeniem Abe’a, prasa była gotowa do ataku. Kiedy wysiadała z klimatyzowanego lexusa w parną duchotę poranka, rzuciło się w jej kierunku pół tuzina reporterów.

– Doktor Isles! – krzyknął któryś z mężczyzn. – Jestem z „Boston Tribune”. Czy mogę zadać pani kilka pytań na temat tej kobiety?

Zamiast odpowiedzieć, Maura sięgnęła do teczki i wyjęła kilka kopii tego, co rankiem skomponowała. Było to rzeczowe sprawozdanie z nocnych wydarzeń i jej opinia na ich temat.

Szybko je rozdała.

– To moje oświadczenie – powiedziała. – Nie mam nic więcej do powiedzenia.

Nie udało jej się jednak uniknąć powodzi pytań.

– Jak można było popełnić taki błąd?

– Czy wiadomo, jak się ta kobieta nazywa?

– Powiedziano nam, że służba ratownicza w Weymouth uznała ją za zmarłą. Czy może pani podać jakieś nazwiska?

– Zapytajcie o to ich rzecznika prasowego. Nie mogę się wypowiadać w jego imieniu.

Kolejne pytanie zadała kobieta:

– Musi pani przyznać, doktor Isles, że mamy do czynienia z ewidentnym przypadkiem czyjejś niekompetencji.

Maura poznała ten głos. Odwróciwszy się, zobaczyła blondynkę, która przepchnęła się na czoło grupy.

– Pani jest reporterką Kanału Szóstego?

– Zoe Fossey. – Kobieta uśmiechnęła się, zadowolona, że została rozpoznana, lecz jej uśmiech zgasł pod spojrzeniem Maury.

– Błędnie zacytowała pani moją wypowiedź – powiedziała Maura. – Nigdy nie mówiłam, że obwiniam służbę ratowniczą lub policję.

– Ktoś jednak popełnił błąd. Jeśli nie oni, to kto? Czy to pani ponosi odpowiedzialność, doktor Isles?

– Zdecydowanie nie.

– Jak to możliwe, że żywa kobieta została zapakowana do worka na zwłoki, przez osiem godzin leżała w chłodni w kostnicy i nikt nie jest za to odpowiedzialny? – Fosssey zrobiła znaczącą przerwę. – Czy pani zdaniem ktoś nie powinien stracić pracy? Na przykład ten biegły z policji stanowej?

– Rzuca pani pochopne oskarżenia.

– Taki błąd mógł kosztować życie tej kobiety.

– Ale do tego nie doszło.

– Czy nie sądzi pani, że popełniono podstawowy błąd? – Fossey się roześmiała. – Czy tak trudno odróżnić żywego od umarłego?

– Trudniej, niż się pani wydaje – ucięła Maura.

– Więc pani ich broni?

– Ma pani moje oświadczenie. Nie mogę komentować działań innych osób.

– Doktor Isles – odezwał się znowu reporter „Boston Tribune” – powiedziała pani, że rozpoznanie, czy ktoś żyje, czy nie, nie jest łatwe. Wiem, że podobne przypadki zdarzały się w innych kostnicach w naszym kraju. Czy może nam pani wyjaśnić, dlaczego w niektórych wypadkach to jest takie trudne? – Mówił spokojnie, z szacunkiem. W pytaniu nie było napastliwości, tylko myśl, która zasługiwała na odpowiedź.

Przyglądała mu się przez chwilę. Zobaczyła inteligentne oczy, rozwichrzoną czuprynę i przystrzyżoną bródkę, przywodzące na myśl młodego profesora college’u, którego uroda z pewnością łamała mnóstwo serc. – Jak pan się nazywa?

– Peter Lukas. Mam cotygodniowy felieton w „Tribune”.

– Porozmawiam z panem, panie Lukas. Tylko z panem. Proszę wejść.

– Chwileczkę – zaprotestowała Fossey – niektórzy z nas czekali na panią o wiele dłużej.

Maura rzuciła jej miażdżące spojrzenie.

– Tym razem nie najwcześniejszy ptaszek zje robaczka, tylko najuprzejmiejszy. – Odwróciwszy się, weszła do budynku, a za nią reporter „Tribune”.

Louise, jej sekretarka, rozmawiała przez telefon. Przykrywszy ręką słuchawkę, wyszeptała do Maury z rozpaczą:

– Nie przestają dzwonić. Co mam im mówić?

Maura położyła przed nią kopię swojego oświadczenia.

– Przefaksowuj im to.

– I nic więcej?

– Ignoruj wszelkie telefony od prasy. Zgodziłam się na rozmowę z obecnym tu panem Lukasem, ale z nikim więcej. Nikomu innemu nie udzielę wywiadu.

Wyraz twarzy Louise, kiedy spojrzała na dziennikarza, mówił sam za siebie.

– Widzę, że wybrałaś najprzystojniejszego.

– To nie potrwa długo – powiedziała Maura. Wpuściła Lukasa do gabinetu i zamknęła drzwi. Gestem wskazała mu krzesło.

– Dziękuję, że zgodziła się pani na rozmowę.

– Jest pan jedynym, który mnie nie zirytował.

– To nie znaczy, że jeszcze nie okażę się irytujący.

Ta odpowiedź przywołała na twarz Maury nikły uśmiech.

– Może na tym polega moja strategia? Porozmawiam z panem, żeby stał się pan celem ataku reszty. Mnie zostawią w spokoju, a dopadną pana.

– Obawiam się, że to nie takie proste. Nadal będą na panią polowali.

– Jest tyle ważniejszych wydarzeń, o których może pan napisać, panie Lukas. Bardziej istotnych. Czemu wybrał pan właśnie to?

– Ponieważ dotyka głębokich warstw naszej jaźni. Odnosi się do naszych najskrytszych obaw. Kogo z nas nie przeraża myśl, że zostanie uznany za nieżywego, gdy w rzeczywistości tak nie będzie? Myśl, że na skutek pomyłki może zostać pochowany żywcem? Co tak naprawdę zdarzało się już wiele razy.

Pokiwała głową.

– Racja, mamy udokumentowanych kilka takich przypadków. Ale zdarzyły się w czasach, kiedy nie balsamowano zwłok.

– A przypadki obudzenia się w kostnicy? To nie działo się w dawnych czasach. Odkryłem, że w ostatnich latach było kilka takich historii.

Zawahała się.

– Istotnie – przyznała.

– Było ich więcej, niż się ludziom zdaje. – Wyjął z kieszeni notes i otworzył go. – „Nowy Jork, rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty czwarty. Mężczyzna leży na stole sekcyjnym. Patolog bierze skalpel i zamierza zrobić pierwsze cięcie, gdy trup nagle się budzi się i łapie lekarza za gardło. Lekarz dostaje ataku serca i pada martwy”. – Lukas podniósł głowę. – Słyszała pani o tym?

– Wybrał pan najbardziej sensacyjny przykład.

– Ale prawdziwy. Mam rację?

Maura westchnęła.

– Owszem. Znam ten przypadek.

Lukas przewrócił kartkę.

– „Springfield, Ohio, tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty dziewiąty. Kobieta z domu starców zostaje uznana za zmarłą i przewieziona do zakładu pogrzebowego. Leży na stole, przedsiębiorca pogrzebowy właśnie ma się zabrać do balsamowania, gdy nagle trup zaczyna mówić”.

– Widzę, że ten temat nie jest panu obcy.

– Ponieważ jest fascynujący. – Przewracał kolejne strony notatnika. – Zeszłej nocy przejrzałem je wszystkie. Dziewczynka w Dakocie Południowej, która zbudziła się w otwartej trumnie. Mężczyzna w Des Moines, któremu patolog zdążył już otworzyć pierś, zanim się zorientował, że serce nadal bije”. – Lukas spojrzał na Maurę. – To nie są legendy, tylko udokumentowane przypadki, i jest ich wiele.

– Proszę posłuchać, nie twierdzę, że tak nie było, bo są na to dowody. Bywało, że trupy w kostnicach ożywały. Po wykopaniu starych trumien znajdowano ślady paznokci na wiekach od wewnętrznej strony. Ludzie są tak przerażeni perspektywą pochowania żywcem, że niektórzy producenci trumien wyposażają je w nadajniki radiowe, na wypadek gdyby delikwent ożył.

– Bardzo pocieszające.

– A więc tak… to się może zdarzyć. Przypuszczam, że zna pan teorię na temat Chrystusa? Że jego zmartwychwstanie nie było w istocie rzeczy zmartwychwstaniem, tylko jednym z przypadków pogrzebania żywcem?

– Dlaczego tak trudno rozpoznać, czy ktoś żyje, czy nie? Czy to nie powinno być oczywiste?

– Czasem nie jest. Ludzie wychłodzeni z powodu przebywania na zimnie lub w zimnej wodzie mogą wyglądać na zmarłych. Naszą nieznajomą wyłowiono z zimnej wody. Co więcej, są przecież narkotyki, które osłabiają czynności życiowe i utrudniają rozpoznanie, czy człowiek oddycha lub czy bije jego serce.

– Na przykład Romeo i Julia. Julia wypiła jakąś miksturę, żeby wyglądać na zmarłą.

– Tak. Nie wiem, co to była za mikstura, ale nie można wykluczyć takiego scenariusza.

– Jakie narkotyki dają taki efekt?

– Między innymi barbiturany. Spłycają oddech do tego stopnia, iż trudno orzec, czy delikwent oddycha.

– Badanie toksykologiczne wykazało obecność fenobarbitalu.

Maura zmarszczyła czoło.

– Skąd pan to wie?

– Mam swoje źródła. Może pani to potwierdzić?

– Bez komentarza.

– Czy ta kobieta jest po jakichś przejściach? Dlaczego przyjęła tak dużą dawkę luminalu?

– Co możemy wiedzieć o jej przejściach, skoro nie wiemy nawet, jak się nazywa?

Przez moment Lukas przyglądał jej się świdrującym wzrokiem. Poczuła się nieswojo. Ta rozmowa to błąd, pomyślała. Jeszcze przed chwilą była pod wrażeniem jego taktu i powagi; wydał jej się typem dziennikarza, który podejdzie do tematu z szacunkiem. Tymczasem jego pytania sprawiły, że poczuła się niezręcznie. Przyszedł na spotkanie dobrze przygotowany, doskonale zna szczegóły, o których nie chciała mówić, szczegóły, które mogłyby poruszyć opinię publiczną.

– Rozumiem, że ta kobieta została wyłowiona wczoraj rano z zatoki Hingham. Służba ratownicza w Weymouth zajęła się nią jako pierwsza.

– Tak.

– Dlaczego nie wezwano lekarza sądowego?

– Nie mamy wystarczająco licznego personelu, żeby przyjeżdżać na każde miejsce wypadku. Ten wydarzył się aż w Weymouth, a do tego nie było żadnych podstaw, by podejrzewać morderstwo.

– Czy policja stanowa była tego samego zdania?

– Ich detektyw orzekł, że to był nieszczęśliwy wypadek.

– A może próba samobójstwa, zważywszy na wynik badania toksykologicznego?

Maura uznała, że nie ma sensu zaprzeczać temu, o czym dziennikarz dobrze wie.

– Owszem, możliwe, że przyjęła za dużą dawkę.

– Zbyt duża dawka barbituranów plus wychłodzenie. Czy nie należało wziąć tego pod uwagę?

– Hmm… tak, należało się nad tym zastanowić.

– Tymczasem ani detektyw policji, ani nikt ze służby ratowniczej w Weymouth o tym nie pomyślał. To ewidentny błąd.

– Błędy się zdarzają. To ludzka rzecz.

– Czy pani kiedykolwiek popełniła taki błąd, doktor Isles? Czy uznała pani za zmarłego kogoś, kto jeszcze żył?

Maura zamyśliła się na chwilę. Przypomniała sobie swój staż, noc, kiedy podczas dyżuru na internie dzwonek telefonu wyrwał ją z głębokiego snu. Pielęgniarka powiedziała, że pacjentka na łóżku 336A właśnie zmarła i zapytała, czy Maura może przyjść, by stwierdzić zgon. W drodze do pokoju pacjentki nie wątpiła, że potrafi stanąć na wysokości zadania. Na uniwersytecie nie uczono, jak stwierdzić, że nastąpiła śmierć. Zakładano, że w konkretnym przypadku lekarz będzie umiał rozpoznać, czy pacjent żyje. Idąc szpitalnym korytarzem, myślała o tym, że jej zadanie jest łatwe, i że wkrótce będzie mogła wrócić do łóżka. Śmierć pacjentki nie była nieoczekiwana, chora była w ostatnim stadium raka, a jej kartę opatrzono adnotacją, by jej nie reanimować.

Wszedłszy do pokoju 336, Maura spłoszyła się, widząc liczne grono pogrążonych we łzach członków rodziny, którzy przyszli pożegnać się z krewną. Nie czekała jej intymna chwila ze zmarłą, której się spodziewała, nagle okazało się, że ma widownię. Kiedy przepraszała za najście, podchodząc do łóżka, miała bolesną świadomość, że każdy jej ruch śledzi wiele par oczu. Pacjentka leżała na wznak, na jej twarzy malował się spokój. Maura wyjęła z kieszeni stetoskop, wsunęła go pod koszulę pacjentki i przyłożyła do jej chudej piersi. Pochylając się nad ciałem, czuła na sobie niemal fizyczną presję rodziny, śledzącej z natrętną uwagą każdy jej ruch. Nie słuchała tak długo, jak należało. Pielęgniarki uznały przecież, że kobieta zmarła. Wezwanie lekarza, by stwierdził zgon, było jedynie regulaminowym obowiązkiem. Żeby przewieźć zmarłą do kostnicy, potrzebna była tylko notatka w karcie i podpis lekarza. Maura, pochylona nad pacjentką, słysząc w stetoskopie ciszę, marzyła o tym, by jak najprędzej wyjść z pokoju. Wyprostowała się, przybrała współczujący wyraz twarzy i odwróciła do mężczyzny, który wyglądał na męża zmarłej. Już zamierzała powiedzieć: „Odeszła. Bardzo mi przykro”, gdy powstrzymał ją szelest oddechu.

Spojrzała zdumiona na kobietę, widząc, że jej pierś się poruszyła. Patrzyła, jak bierze drugi oddech, a potem nieruchomieje. To był agonalny odruch oddechowy, żaden cud, po prostu ostatni ruch przepony, wywołany ostatnim impulsem elektrycznym wysłanym przez mózg. Wszyscy członkowie rodziny westchnęli.

– Boże – szepnął mąż – jeszcze nie odeszła…

– To… zaraz nastąpi. – Tylko tyle zdołała wydusić Maura. Wyszła z pokoju, wstrząśnięta świadomością, jak bliska była popełnienia błędu. Nigdy się nie zdarzyło, by tak pochopnie stwierdziła zgon.

Spojrzała na dziennikarza.

– Każdy może popełnić błąd – powiedziała. – Nieraz coś tak pozornie łatwego, jak stwierdzenie czyjejś śmierci jest trudniejsze, niż się panu wydaje.

– A zatem rozgrzesza pani służbę ratowniczą i policję?

– Powiedziałam tylko, że błędy się zdarzają. Nic więcej. – Bóg wie, czy sama jakiegoś nie popełniłam. – Wiem, jak mogło do tego dojść. Kobietę wyciągnięto z zimnej wody. We krwi miała barbiturany. Oba czynniki mogły dać efekt pozornej śmierci. W tych warunkach mógł nastąpić błąd w ocenie. Ludzie zajmujący się nią starali się po prostu wykonać swoje zadanie i mam nadzieję, że pisząc swój artykuł, będzie pan wobec nich uczciwy. – Wstała, dając tym sygnał, że uznaje wywiad za zakończony.

– Zawsze staram się być uczciwy.

– Trudno to powiedzieć o wszystkich dziennikarzach.

Lukas również się podniósł i stał, patrząc na nią nad biurkiem.

– Proszę dać mi znać, czy panią zawiodłem… kiedy przeczyta pani to, co napiszę.

Odprowadziła go do drzwi, a potem obserwowała, jak mija biurko Louise i wychodzi.

Sekretarka spojrzała na nią znad klawiatury.

– Jak poszło?

– Nie wiem. Może nie powinnam była z nim rozmawiać.

– Wkrótce będziemy wiedzieli – powiedziała Louise, patrząc na ekran komputera. – Jego felieton będzie w piątkowej „Tribune”.

Autopsja

Подняться наверх