Читать книгу Autopsja - Tess Geritsen - Страница 14
Rozdział ósmy
ОглавлениеPrzyszłam do szpitala, żeby urodzić dziecko, a tymczasem zanosi się na to, że odstrzelą mi głowę.
Jane siedziała na kanapie, wciśnięta między doktor Tam i czarnego salowego. Czuła, jak mężczyzna się trzęsie. Mimo klimatyzacji jego skóra była lepka i zimna. Doktor Tam siedziała nieruchomo, jej twarz przypominała kamienną maskę. Na innej kanapie siedziała recepcjonistka, obejmując się ramionami, a koło niej cicho płacząca kobieta technik. Żadna z tych osób nie śmiała się odezwać; jedyny dźwięk pochodził z włączonego telewizora. Jane zerknęła na nazwiska widniejące na plakietkach przy fartuchach. Mac. Domenica. Glenna. Dr Tam. Spojrzała na plastikową opaskę na własnym przegubie. RIZZOLI JANE. Jesteśmy wszyscy oznakowani; w kostnicy nie będą mieli kłopotu ze zidentyfikowaniem nas. Pomyślała o mieszkańcach Bostonu, otwierających jutro poranną „Tribune” i czytających te same nazwiska, wydrukowane na pierwszej stronie, czarną czcionką na białym tle. OSOBY ZABITE PODCZAS SZTURMU NA SZPITAL. Pomyślała o czytelnikach, przebiegających bez emocji wzrokiem nazwisko „Rizzoli Jane”, a potem kierujących uwagę na strony sportowe.
Czy tak wygląda koniec? Czy wystarczy znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie? Chwileczkę, jestem w ciąży!, miała ochotę krzyknąć. W filmach nikt nie zabija ciężarnych zakładniczek!
Ale to nie był film, więc nie mogła przewidzieć, co zrobi ta Szalona Lala. Tak ją w myślach nazwała. Szalona Lala. Bo jak inaczej nazwać piękną kobietę, która chodzi tam i z powrotem po pokoju, wymachując pistoletem i tylko od czasu do czasu zatrzymuje się, by rzucić okiem na ekran telewizora, nastawionego na Kanał Szósty, nadający na żywo relację z centrum medycznego, gdzie uwięziono zakładników? Spójrz, mamo, jestem w telewizji, pomyślała Jane. Jestem jednym z tych szczęśliwców zamkniętych w pułapce. To jakby brać udział w reality show, gdzie walczy się o przetrwanie, z tą różnicą, że bez śmiercionośnej broni.
I bez krwi.
Zauważyła, że Szalona Lala ma na przegubie identyczną opaskę pacjenta, jak ona sama. Uciekinierka z oddziału psychiatrycznego? Taka nie usiedziałaby posłusznie w wózku. Była bosa; zgrzebna, szpitalna koszula opinała kształtne pośladki. Miała długie nogi, muskularne uda, a na głowie grzywę bujnych kruczoczarnych włosów. Ubrana w seksowny skórzany kostium, wyglądałaby jak Xenna, księżniczka wojownik.
– Muszę się wysikać – oznajmił pan Bodine.
Szalona Lala nawet na niego nie spojrzała.
– Hej! Czy ktoś mnie słyszy? Powiedziałem, że chce mi się sikać!
Jak chcesz, to sikaj, wstrętny staruchu, pomyślała Rizzoli. Zlej się do wózka. Nie wkurzaj kogoś, kto ma pistolet.
Na ekranie telewizora ukazała się blond reporterka, Zoe Fossey, nadająca na żywo z Albany Street.
„Jeszcze nie wiadomo, ilu zakładników zostało uwięzionych w szpitalu. Policja otoczyła kordonem cały budynek. Dotychczas wiemy o jednej ofierze: w trakcie próby unieruchomienia pacjentki został zastrzelony ochroniarz…”.
Szalona Lala zatrzymała się, ze wzrokiem wbitym w ekran. Bosa stopa nadepnęła kopertę leżącą na podłodze. Jane dopiero wtedy zwróciła uwagę na wypisane czarnym flamastrem nazwisko:
„Rizzoli, Jane”.
Kiedy serwis wiadomości się skończył, Szalona Lala podjęła miarowy spacer, schodząc z koperty zawierającej ambulatoryjną kartę Jane, którą doktor Tam prawdopodobnie miała ze sobą, idąc do pracowni USG. Teraz leżała u stóp Szalonej Lali. Wystarczyło, żeby się schyliła, otworzyła ją i przeczytała pierwszą stronę, która zawierała wszystkie informacje o pacjentce: nazwisko, datę urodzenia, stan cywilny, numer ubezpieczenia.
Prócz tego zawód: detektyw, wydział zabójstw bostońskiej policji.
Ta kobieta wie, że jest osaczona przez brygadę antyterrorystyczną, pomyślała Jane. Jeśli się dowie, że ja też jestem policjantką…
Nie miała odwagi dokończyć myśli: wiedziała, jakie mogą być konsekwencje. Jeszcze raz spojrzała na swoją szpitalną opaskę identyfikacyjną z wydrukowanym nazwiskiem: RIZZOLI JANE. Gdyby udało jej się ją zdjąć, ukryłaby ją między poduszkami, a wtedy Szalona Lala, nawet gdyby zauważyła kartę, nie wiedziałaby, do kogo należy. Trzeba to zrobić, pozbyć się niebezpiecznej opaski, wtedy będę po prostu jedną z ciężarnych pacjentek szpitala. Nie będę policjantką, nic mi nie grozi.
Wsunąwszy palec pod opaskę, szarpnęła lekko, bez rezultatu. Szarpnęła mocniej, mimo to nie mogła zerwać paska. Z czego, do cholery, jest zrobiony? Z tytanu? Powinien być, oczywiście, solidny, nikt w szpitalu nie chciałby, żeby kłopotliwi pacjenci, tacy jak ten staruch pan Bodine, zrywali identyfikatory i pętali się anonimowo po korytarzach. Zacisnąwszy zęby, ciągnęła za pasek, coraz bardziej napinając mięśnie, bez skutku. Chyba będę musiała to przegryźć, pomyślała. Spróbuję, kiedy Szalona Lala nie będzie patrzyła…
Nagle zamarła. Zorientowała się, że kobieta stoi tuż przed nią, a jej stopa znów przydeptuje kopertę. Powoli podniosła wzrok na jej twarz. Do tej pory unikała patrzenia porywaczce w oczy, obawiając się, że ściągnie na siebie jej uwagę. Teraz, ku swojemu przerażeniu, stwierdziła, że tamta skupia uwagę na niej – i tylko na niej – i poczuła się jak gazela, oddzielona od stada, skazana na rzeź. Kobieta nawet wyglądała jak kocica: długie kończyny, miękkie ruchy i lśniące czarne włosy przywodziły na myśl panterę. Niebieskie oczy świeciły jak szperacze, skupione teraz na Jane.
– To właśnie robią – powiedziała, patrząc na opaskę Jane. – Przyczepiają ci metkę. Jak w obozie koncentracyjnym. – Pokazała jej własną opaskę z wydrukowanym N.N. Musisz mieć jakieś nazwisko, pomyślała Jane i zachciało jej się śmiać. Jestem zakładniczką osoby bez nazwiska. Prawdziwe imię przeciw brakowi imienia. Czy w szpitalu nie znano nazwiska tej kobiety, kiedy ją przyjmowano? Sądząc po tych kilku słowach, które wypowiedziała, można było z całkowitą pewnością stwierdzić, że nie jest Amerykanką. Pochodzi z Europy Wschodniej, najprawdopodobniej z Rosji.
Kobieta zerwała swoją opaskę, cisnęła ją w kąt, po czym chwyciła Jane za przegub i mocnym szarpnięciem zerwała również jej opaskę.
– Dość tych metek – powiedziała. Spojrzała na opaskę Jane. – Rizzoli. To włoskie nazwisko?
– Tak. – Jane skupiła wzrok na twarzy kobiety, bojąc się zerknąć w dół, by nie zwrócić jej uwagi na kopertę. Szalona Lala uznała ów przedłużający się kontakt wzrokowy za oznakę rodzącej się między nimi więzi. Zaczęła rozmawiać, choć aż do tego momentu prawie się nie odzywała. To dobrze, pomyślała Jane. Trzeba wciągnąć ją w rozmowę, nawiązać nić porozumienia. Przecież nie zabije przyjaciółki.
Kobieta patrzyła na brzuch Jane.
– To moje pierwsze dziecko – powiedziała Rizzoli.
Teraz spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Widać było, że na coś czeka, liczy mijające minuty.
Jane postanowiła rzucić się na głęboką wodę.
– Jak… jak się nazywasz? – zaryzykowała.
– Dlaczego pytasz?
– Po prostu chciałabym wiedzieć. – Żeby móc przestać nazywać cię Szaloną Lalą.
– To nie ma znaczenia. Jestem już trupem. – Spojrzała na Jane. – Ty też.
Patrząc w jej płonące oczy, Jane pomyślała przerażona: A jeśli to prawda? Jeśli już jesteśmy trupami, a to jest tylko któryś krąg piekła?
– Błagam – szepnęła recepcjonistka – proszę nas wypuścić. Nie jesteśmy pani potrzebni. Proszę pozwolić nam otworzyć drzwi i wyjść.
Kobieta znów zaczęła chodzić tam i z powrotem, nadeptując od czasu do czasu na leżącą na ziemi kopertę. – Łudzicie się, że pozwolą wam żyć? Po tym, jak byliście ze mną? Każdy, kto jest ze mną, musi umrzeć.
– O czym ona mówi? – szepnęła doktor Tam.
Paranoiczka, pomyślała Jane. Cierpi na manię prześladowczą.
Kobieta zatrzymała się nagle, patrząc na leżącą u jej stóp kopertę.
Nie otwieraj jej! Proszę, nie rób tego!
Kobieta podniosła ją i spojrzała na wypisane na niej nazwisko.
Zajmij czymś jej uwagę! Prędko!
– Przepraszam – powiedziała Jane – ja naprawdę… muszę do łazienki. – Z powodu ciąży… i w ogóle. – Wskazała palcem drzwi toalety. – Mogę?
Kobieta rzuciła kopertę na niski stolik, stojący poza zasięgiem Jane.
– Nie zamkniesz drzwi na zasuwkę?
– Nie, przyrzekam.
– To idź.
Doktor Tam dotknęła ręki Jane.
– Pomóc ci? Chcesz, żebym z tobą poszła?
– Nie. Dam sobie radę. – Jane, podniósłszy się chwiejnie, stanęła niepewnie. Przechodząc koło stolika, pragnęła rozpaczliwie zabrać swoją kartę, ale Szalona Lala przez cały czas na nią patrzyła. Powędrowała więc do toalety, zapaliła światło i zamknęła za sobą drzwi. Poczuła nagłą ulgę, że jest sama i nie ma przed oczami pistoletu.
Mogłabym się tu zabarykadować i poczekać, aż to wszystko się skończy.
Pomyślawszy jednak o doktor Tam, o sanitariuszu oraz o Glennie i Domenice, przytulonych do siebie na kanapie, zrezygnowała z tego zamiaru. Jeśli wkurzę Szaloną Lalę, oni ucierpią, a ja okażę się tchórzem, chowającym się za zamkniętymi drzwiami.
Skorzystała z toalety i umyła ręce. Napiła się wody z kranu, bo nie wiedziała, kiedy jej się trafi następna taka okazja. Wycierając mokry podbródek, rozejrzała się po małym pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za broń, lecz prócz papierowych ręczników, pojemnika z mydłem w płynie i kubła z nierdzewnej stali niczego więcej tam nie było.
Nagle drzwi się otworzyły. Odwróciwszy się, zobaczyła porywaczkę. Przyglądała jej się uważnie. Nie ufa mi. Na pewno mi nie ufa.
– Skończyłam – powiedziała Jane. – Wracam na miejsce. Wyszła z toalety i usiadła na kanapie. Zauważyła, że jej karta zdrowia nadal leży na stoliku.
– Teraz usiądziemy i poczekamy – oznajmiła kobieta, siadając na krześle, z pistoletem na kolanach.
– Na co właściwie mamy czekać? – spytała Jane.
Kobieta spojrzała na nią.
– Na koniec – odpowiedziała spokojnie.
Po ciele Jane przebiegł dreszcz, ale poczuła coś jeszcze: w jej brzuchu powoli narastał ucisk, przypominający zaciskanie ręki w pięść. Wstrzymała oddech, bo skurcz stał się bolesny. Pięć sekund. Dziesięć. Ból powoli ustępował. Opadła na oparcie kanapy, oddychając głęboko.
Doktor Tam bacznie jej się przyglądała.
– Co się dzieje?
Jane przełknęła ślinę.
– Zdaje się, że zaczynam rodzić.
*
– Czy to prawda, że mamy tam policjantkę? – spytał kapitan Hayder.
– Nie możemy dopuścić, żeby to się rozeszło – powiedział Gabriel. – Nie chcę, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Jeżeli porywaczka dowie się, że przetrzymuje policjantkę… – Gabriel westchnął głęboko i dodał cicho: – To nie może przeciec do mediów. W żadnym wypadku.
Leroy Stillman pokiwał głową.
– Nie dopuścimy do tego. Zwłaszcza po tym, co spotkało ochroniarza… – Przerwał. – Tę informację musimy utrzymać w sekrecie.
– To dobrze, że mamy tam policjantkę – stwierdził Hayder.
– Słucham? – Maura była zdumiona, że Hayder zrobił tę uwagę w obecności Gabriela.
– Derektyw Rizzoli ma głowę na karku i umie posługiwać się bronią, może więc wpłynąć na bieg wypadków.
– Ale jest w dziewiątym miesiącu ciąży i lada moment zacznie rodzić. Czego pan od niej oczekuje?
– Powiedziałem tylko, że ma instynkt policyjny. To dobrze.
– W tej chwili – rzekł Gabriel – jedynym instynktem, jakiego od niej oczekuję, jest instynkt samozachowawczy. Chcę, żeby wróciła żywa. Nie wymagam od niej bohaterskich czynów, chcę ją tylko stamtąd wydostać.
– Nie zrobimy niczego, co mogłoby zagrozić pańskiej żonie, agencie Dean – zapewnił Stillman. – Przyrzekam panu.
– Kim jest porywaczka?
– Nadal próbujemy to ustalić.
– Jakie ma żądania?
– Może agent Dean i doktor Isles wyjdą z wozu i pozwolą nam wrócić do pracy? – wtrącił się Hayder.
– Nie – odparł Stillman. – On powinien o wszystkim wiedzieć. – Spojrzał na Gabriela. – Nie naciskaj na nią. Chcemy dać jej czas na uspokojenie się, wtedy zacznie z nami rozmawiać. Dopóki nikt nie cierpi, możemy poczekać.
Gabriel pokiwał głową.
– To najlepszy sposób. Ona nie zabija, my nie atakujemy. Po prostu utrzymajmy ich przy życiu.
– Kapitanie, przyszła lista brakującego personelu i pacjentów! – zawołał Emerton.
Chwyciwszy wyrzuconą przez drukarkę kartkę, Stillman przebiegł wzrokiem nazwiska.
– Czy jest na niej Jane? – spytał Gabriel.
– Niestety tak – odpowiedział Stillman po chwili milczenia. – Wręczył kartkę Hayderowi. – Sześć nazwisk. Zgodnie z tym, co powiedziała przez radio ta kobieta, przetrzymuje sześcioro ludzi. – Nie zacytował wszystkiego, co powiedziała. Pominął: „Wystarczy mi kul dla wszystkich”.
– Kto zna tę listę? – spytał Gabriel.
– Administrator szpitala – odparł Hayder. – Plus wszyscy, którzy pomagali mu ją sporządzić.
– Wykreślcie z niej nazwisko mojej żony, zanim podacie ją do wiadomości.
– To są tylko nazwiska. Nikt nie wie…
– Każdy dziennikarz wywęszy w ciągu dziesięciu sekund, że Jane jest policjantką.
– Ma rację – wtrąciła się Maura. – Wszyscy reporterzy w Bostonie piszący o sprawach kryminalnych znają jej nazwisko.
– Skreśl jej nazwisko z listy, Mark – polecił Stillman. – Zanim ktoś je zobaczy.
– Musimy mieć na uwadze naszą grupę uderzeniową. Żeby odbić zakładników, muszą wiedzieć, ilu ich jest.
– Postępując właściwie, nie będziecie potrzebowali grupy uderzeniowej. Trzeba nakłonić kobietę, żeby się poddała.
– Niezbyt nam się wiedzie w negocjacjach, co? – Hayder spojrzał na Stillmana. – Nasza dziewczyna nie chce nam nawet powiedzieć „dzień dobry”.
– Minęły dopiero trzy godziny – zauważył Stillman. – Dajmy jej trochę czasu.
– Co w takim razie zrobimy, kiedy minie sześć? A potem dwanaście? – Hayder spojrzał na Gabriela. – Pańska żona może lada moment zacząć rodzić.
– Czyżby pan sądził, że nie biorę tego pod uwagę? – odparował Gabriel. – Tam jest nie tylko moja żona, ale i moje dziecko. Jest wprawdzie przy niej doktor Tam, ale jeśli coś pójdzie źle, nie będzie dysponowała narzędziami ani salą operacyjną. A więc tak, zależy mi, żeby to się jak najszybciej skończyło, ale nie, jeśli pan miałby to zamienić w krwawą łaźnię.
– To nie myśmy zaczęli, tylko tamta kobieta i ona decyduje, co się stanie.
– Więc na nią nie naciskajcie. Ma pan tu negocjatora, kapitanie Hayder. Niech pan z niego skorzysta. I niech pan, do cholery, trzyma swoją grupę szturmową z dala od mojej żony. Gabriel odwrócił się i wyszedł z przyczepy.
Na chodniku dogoniła go Maura. Musiała dwa razy zawołać go po imieniu, zanim stanął i się do niej odwrócił.
– Jeśli spartaczą – wyszeptał – jeśli zaatakują za wcześnie…
– Słyszałeś, co powiedział Stillman. Zamierza rozegrać to powoli, podobnie jak ty.
Gabriel spojrzał na trzech antyterrorystów w kombinezonach, stojących w grupie przed wejściem do recepcji.
– Popatrz na nich. Są podekscytowani, bo wiedzą, że czeka ich akcja. Wiem, jak to jest, bo sam bywałem w takich sytuacjach. Przeciągające się negocjacje sprawiają, że człowiek robi się zmęczony ciągłym byciem w pogotowiu. Chce akcji, bo do tego został wyszkolony. Nie może się doczekać, kiedy naciśnie spust.
– Stillman ma nadzieję, że ją przekona.
Gabriel popatrzył na Maurę.
– Poznałaś tę kobietę. Posłucha go?
– Nie wiem. Rzecz w tym, że prawie nic o niej nie wiemy.
– Słyszałem, że została wyciągnięta z wody i przywieziona do kostnicy przez służbę ratowniczą.
– Wyglądała, jakby utonęła. Znaleziono ją w zatoce Hingham.
– Kto ją znalazł?
– Faceci z któregoś z jachtklubów w Weymouth. Policja w Bostonie wyznaczyła już parę osób z wydziału zabójstw do pracy nad tą sprawą.
– Policja w Bostonie nie wie, że tam jest Jane.
– Na razie. – To ważne, żeby się dowiedzieli, pomyślała Maura. Ktoś spośród nich został zakładnikiem. Jest różnica, kiedy w grę wchodzi życie policjanta.
– Z którego jachtklubu? – spytał Gabriel.