Читать книгу Autopsja - Tess Geritsen - Страница 13

Rozdział siódmy

Оглавление

Maura siedziała w przyczepie centrum dowodzenia, pełnej telefonów, monitorów i laptopów. Klimatyzacja nie działała, więc wewnątrz było ponad trzydzieści stopni. Funkcjonariusz Emerton, łącznościowiec, wachlował się, popijając wodę z butelki, za to kapitan Hayder, dowódca operacji specjalnych bostońskiej policji, wyglądał całkiem świeżo. Studiował na monitorze plan szpitala. Koło niego siedział administrator szpitala, informując go o przeznaczeniu i cechach poszczególnych pomieszczeń.

– Ta część budynku, w której się zamknęła, to pracownia diagnostyczna – mówił. – Dawniej w tym skrzydle mieścił się rentgen, zanim został przeniesiony do dobudowanego skrzydła. Obawiam się, że będzie pan miał z tym kłopot, kapitanie.

– Dlaczego? – spytał Hayder.

– Zewnętrzne ściany mają ołowianą osłonę i nie ma w nich okien ani drzwi, w związku z tym nie można dostać się do środka, używając materiału wybuchowego, ani wrzucić pojemnika z gazem łzawiącym.

– A zatem jedyna droga na ten oddział wiedzie przez wewnętrzne drzwi od strony korytarza?

– Tak. – Administrator spojrzał na Haydera. – Rozumiem, że je zaryglowała?

Hayder skinął głową.

– Ale znalazła się w pułapce. Wycofaliśmy naszych ludzi w głąb korytarza, tak żeby nie byli na linii ognia, gdyby zamierzała uciec.

– Jest w ślepym zaułku. Chcąc wyjść, musiałaby zabić pańskich ludzi. W tej chwili siedzi jak w więzieniu, ale z drugiej strony będzie pan miał kłopot z dostaniem się do niej.

– A więc mamy impas.

Administrator kliknął myszką, powiększając wycinek planu.

– Jest jedna szansa, zależnie od tego, w którym miejscu skrzydła się ukryła. Ołowiany pancerz jest w ścianach wszystkich pomieszczeń z wyjątkiem poczekalni.

– Z czego są tam ściany?

– Z otynkowanych płyt gipsowych. Można łatwo przewiercić się przez sufit. – Administrator spojrzał na Haydera. – Ale wystarczy, żeby się wycofała do pomieszczeń mających ołowianą osłonę, a będzie nie do ruszenia.

– Mogę się wtrącić? – spytała Maura.

Hayder odwrócił się do niej, jego niebieskie oczy wyrażały irytację.

– Słucham? – warknął.

– Chciałabym już pójść, kapitanie. Nie mam panu nic więcej do powiedzenia.

– Jeszcze nie.

– Jak długo mam tu siedzieć?

– Musi pani poczekać, aż przesłucha panią policyjny negocjator. Zażądał, żeby wszyscy świadkowie zostali na miejscu.

– Chętnie z nim porozmawiam, ale nie ma powodu, żebym tu siedziała. Moje biuro jest po przeciwnej stronie ulicy. Wie pan, gdzie mnie szukać.

– To za daleko, doktor Isles. Musimy panią zatrzymać. – Mówiąc to, odwrócił się z powrotem do monitora, nie przejmując się jej protestami. – Sprawy rozwijają się szybko, a my nie mamy czasu na ściąganie świadka, który sobie poszedł.

– Nie odejdę daleko. Nie jestem jedynym świadkiem. Są jeszcze pielęgniarki, które się nią opiekowały.

– Je również zatrzymaliśmy. Musimy porozmawiać z wami wszystkimi.

– No i jest jeszcze ten lekarz, który był przy niej, kiedy to się stało.

– Kapitanie Hayder? – odezwał się Emerton, odwracając głowę od konsoli radia. – Cztery najniższe piętra zostały ewakuowane. Nie mogą ruszyć pacjentów w stanie krytycznym, tych z wyższych pięter, ale wszyscy lżej chorzy są już poza budynkiem.

– Otoczyliście już poczekalnię?

– Wewnątrz tak. W korytarzu zbudowali barykadę. Czekamy na posiłki, żeby wzmocnić kordon dookoła.

Telewizor nad głową Haydera był nastawiony na miejscową, bostońską stację, ale miał wyłączony dźwięk. Nadawano wiadomości na żywo. Sceneria na ekranie wydała się Maurze zadziwiająco znajoma. Przecież to Albany Street, pomyślała. A to przyczepa dowodzenia, gdzie w tej chwili tkwię. Inni mieszkańcy Bostonu oglądali rozgrywający się dramat na domowych telewizorach, a ona ugrzęzła w samym środku kryzysu.

Nagle przyczepa się zakołysała i Maura spojrzała w stronę drzwi. Do środka wszedł jakiś mężczyzna. Jeszcze jeden policjant, pomyślała, widząc przypięty na biodrze pistolet, jednak mężczyzna był niższy i nie tak postawny jak Hayder. Zlepione potem, rzadkie kosmyki brązowych włosów kontrastowały z mocno zaczerwienioną skórą głowy.

– Chryste, tu jest jeszcze goręcej niż na dworze – sapnął. – Dlaczego nie włączyliście klimatyzacji?

– Włączyliśmy – odparł Emerton – ale jest gówno warta. Nie mieliśmy czasu, żeby ją naprawić. Tu jest jak w piekle.

– Wśród ludzi tak samo – rzekł mężczyzna, patrząc na Maurę. Wyciągnął do niej rękę. – Doktor Isles, jeśli się nie mylę? Porucznik Leroy Stillman. Wezwano mnie, żebym spróbował zażegnać kryzys. Mam zbadać, czy uda się rozwiązać to bez użycia siły.

– Jest pan mediatorem?

Wzruszył skromnie ramionami.

– Tak mnie nazywają.

Uścisnęli sobie ręce. Możliwe, że to jego niepozorny wygląd – obwisłe policzki, łysina – sprawił, że Maura poczuła się odprężona. W przeciwieństwie do Haydera, który wydawał się napędzany czystym testosteronem, ten mężczyzna patrzył na nią ze spokojnym cierpliwym uśmiechem, jakby miał nieskończenie dużo czasu, żeby z nią pogadać. Spojrzał na Haydera.

– W tej przyczepie jest nie do wytrzymania. Doktor Isles nie powinna tu przebywać.

– Prosił pan, żeby zatrzymać świadków.

– Owszem, ale nie upieczonych żywcem. – Otworzył drzwi. – Każde inne miejsce będzie lepsze niż to.

Wyszli na zewnątrz. Maura oddychała pełną piersią, wdzięczna za uwolnienie jej z dusznej kabiny. Tu przynajmniej wiał lekki wiatr. Tymczasem Albany Street zmieniła się w morze policyjnych pojazdów. Dojazd do parkingu biura lekarza sądowego po przeciwnej stronie ulicy był zablokowany, więc nie wiedziała, jak wyprowadzi swój samochód. W oddali, za policyjną barykadą, spostrzegła czasze anten satelitarnych poumieszczanych na wysokich tykach nad dachami wozów transmisyjnych. Zastanawiała się, czy siedzącym w nich ekipom jest równie gorąco jak jej i czy ich członkowie czują się równie nieszczęśliwi jak ona. Miała nadzieję, że tak.

– Dziękuję, że pani na mnie poczekała – rzekł Stillman.

– Nie miałam wyboru.

– Wiem, że to udręka dla świadków, ale musimy ich zatrzymać, dopóki nie zostaną przesłuchani. W sytuacji, jaką mamy, potrzebuję jak najwięcej informacji. Nie wiadomo, jakimi motywami kieruje się ta kobieta. Nie wiemy, ilu ludzi bierze w tym udział. Muszę wiedzieć, z kim mamy do czynienia, żebym mógł wybrać właściwe podejście, zanim zacznie z nami rozmawiać.

– Jeszcze nie zaczęła?

– Nie. Odłączyliśmy od głównej sieci wszystkie trzy linie telefoniczne w skrzydle, w którym się zabarykadowała, więc możemy kontrolować jej rozmowy. Kilkakrotnie próbowaliśmy się z nią połączyć, ale odkłada słuchawkę. Może jednak za jakiś czas zechce się z nami skontaktować. Prawie zawsze tak jest.

– Uważa pan, że nie różni się od innych ludzi, biorących zakładników?

– Ludzie, którzy to robią, zachowują się w podobny sposób.

– Jaką część z nich stanowią kobiety?

– Muszę przyznać, że znikomą.

– Miał pan już do czynienia z podobną sytuacją?

Zawahał się.

– Szczerze mówiąc, nie. Mamy do czynienia z niezwykle rzadkim przypadkiem. Kobiety nie biorą zakładników.

– Ale ta wzięła.

Kiwnął głową.

– I dopóki nie dowiem się o niej czegoś więcej, muszę z nią postępować jak z każdym innym porywaczem. Zanim zacznę z nią pertraktować, muszę o niej wiedzieć, ile tylko się da. Kim jest i dlaczego to robi.

Maura pokręciła głową.

– Nie jestem pewna, czy będę umiała panu pomóc.

– Jest pani ostatnią osobą, która miała z nią kontakt. Proszę opowiedzieć mi wszystko, co pani zapamiętała. Każde jej słowo, każdy gest.

– Byłam z nią sama bardzo krótko. Tylko parę minut.

– Rozmawiałyście?

– Próbowałam.

– Co jej pani powiedziała?

Na wspomnienie wspólnej jazdy windą Maura poczuła, że wilgotnieją jej palce. Przypomniała sobie trzęsące się ręce kobiety, w których ściskała broń.

– Starałam się ją uspokoić, próbowałam ją przekonać. Powiedziałam, że chcę jej pomóc.

– Jak zareagowała?

– Nic nie odpowiedziała. Milczała przez cały czas. Właśnie to było najbardziej przerażające.

Zmarszczył brwi.

– Czy zareagowała w jakikolwiek inny sposób? Jest pani pewna, że słyszała to, co pani mówi?

– Nie jest głucha. Widziałam, jak zareagowała na syreny policyjne.

– Mimo to nie powiedziała ani słowa? – Pokręcił głową. – To dziwne. Czyżbyśmy mieli do czynienia z barierą językową? To by nam utrudniło pertraktacje.

– Boję się, że ona nie jest typem negocjatorki.

– Zacznijmy od początku, doktor Isles. Proszę mi zrelacjonować przebieg waszego krótkiego tête à tête.

– Przerobiliśmy to już z kapitanem Hayderem. Zadając mi te same pytania, nie uzyska pan nowych odpowiedzi.

– Wiem, że będzie się pani powtarzała, ale może przypomni pani sobie coś, co będzie dla mnie kluczowym szczegółem, który wykorzystam.

– Trzymała mi przy głowie pistolet. Trudno w takich warunkach skupić się na czymkolwiek, prócz chęci zachowania życia.

– Byłyście obok siebie. Wie pani, w jakim była stanie umysłowym. Czy ma pani jakąkolwiek koncepcję na temat przyczyny podjęcia przez nią tej akcji? Czy jest zdolna do wyrządzenia krzywdy uprowadzonemu zakładnikowi?

– Jednego człowieka już zabiła. To panu nie wystarczy?

– Ale nie słyszeliśmy kolejnych strzałów, więc minęło krytyczne pierwsze trzydzieści minut, które jest najbardziej niebezpieczne. To czas, kiedy porywacz jest jeszcze rozemocjonowany i najbardziej skory do zabicia jeńca. Minęła przeszło godzina, a ona nie podjęła żadnych działań. O ile nam wiadomo, nikomu więcej nie zrobiła krzywdy.

– Co wobec tego tam robi?

– Nie mamy pojęcia. Próbujemy zdobyć jakieś informacje o niej. Wydział zabójstw prowadzi śledztwo, żeby się dowiedzieć, jak znalazła się w kostnicy, prócz tego zdjęliśmy w sali szpitalnej odciski palców, które mogą należeć do niej. Jeśli nikomu teraz nie zagraża, czas pracuje na naszą korzyść. Im dłużej to trwa, tym więcej informacji mamy szansę zdobyć, co może pozwoli uniknąć drastycznych działań i rozlewu krwi. – Spojrzał w stronę szpitala. – Widzi pani tamtych policjantów? Prawdopodobnie nie mogą się doczekać, kiedy wtargną do budynku. Jeśli do tego dojdzie, to będzie znaczyło, że zawiodłem. W przypadku incydentów z zakładnikami zasada jest prosta: należy spowolnić bieg wydarzeń. Porywaczka jest zamknięta w skrzydle bez okien, więc nie ma którędy uciec. Nie może zrobić żadnego ruchu. Pozwólmy jej więc tam tkwić i zastanawiać się nad sytuacją. W końcu dojdzie do wniosku, że nie ma innego wyjścia jak się poddać.

– Jeśli jest wystarczająco zrównoważona, żeby to zrozumieć.

Negocjator przyglądał się Maurze przez chwilę, ważąc sens jej słów.

– Sądzi pani, że jest niezrównoważona?

– Myślę, że jest przerażona. Poznałam to po jej oczach, kiedy byłyśmy same w windzie. Był w nich paniczny strach.

– Czy strzeliła też ze strachu?

– Musiała poczuć się zagrożona. Staraliśmy się we trójkę obezwładnić ją na łóżku.

– We trójkę? Pielęgniarka, z którą rozmawiałem, twierdzi, że kiedy weszła do pokoju, zobaczyła tylko panią i ochroniarza.

– Był również lekarz. Młody blondyn.

– Pielęgniarka go nie widziała.

– Bo go już nie było. Kiedy padł strzał, uciekł jak królik. – Przerwała, ciągle jeszcze rozżalona z powodu ucieczki tamtych. – Ja jedna wpadłam w pułapkę.

– Dlaczego, pani zdaniem, zastrzeliła tylko ochroniarza, skoro było was troje?

– Pochylał się nad nią. Był najbliżej.

– A może dlatego, że był w mundurze?

Maura ściągnęła brwi.

– Co pan chce przez to powiedzieć?

– Mundur jest symbolem władzy. Mogła wziąć ochroniarza za policjanta. To mi nasuwa myśl, że może mieć kryminalną przeszłość.

– Mnóstwo ludzi boi się policji. Nie tylko ci, którzy mają kryminalną przeszłość.

– Dlaczego nie strzeliła do lekarza?

– Powtarzam: dlatego że uciekł. Nie było go w pokoju.

– Pani też nie zastrzeliła.

– Bo potrzebny był jej zakładnik. Ja byłam jedyną żywą istotą.

– Sądzi pani, że w sprzyjającej sytuacji zabiłaby również panią?

Maura wytrzymała jego spojrzenie.

– Myślę, że zrobiłaby wszystko, żeby przeżyć.

Drzwi do przyczepy otworzyły się i ukazała się w nich głowa kapitana Haydera.

– Wejdź i posłuchaj tego, Leroy – powiedział do Stillmana.

– Co tam masz nowego?

– Przed chwilą nadeszło przez radio.

Maura wróciła ze Stillmanem do przyczepy, w której przez ten krótki czas, kiedy stali na zewnątrz, zrobiło się jeszcze duszniej.

– Odtwórz wiadomość – polecił Emertonowi Hayder.

W głośniku zabrzmiał podniecony męski głos: „…słuchacie KBUR, przy mikrofonie Rob Roy, gospodarz programu dzisiejszego niesamowitego popołudnia. Mamy, moi drodzy, dziiiwną sytuację. Dzwoni do mnie kobieta, która twierdzi, że znajduje się w centrum medycznym, osaczona przez naszą lokalną brygadę antyterrorystyczną. Z początku jej nie wierzyłem, ale nasz realizator cały czas z nią rozmawia i teraz jestem zdania, że kobieta mówi prawdę…”.

– Co to jest, psiakrew? – zaklął Stillman. – Pewnie jakiś głupi kawał. Przecież odcięliśmy linie telefoniczne w tym skrzydle.

– Słuchaj dalej – mruknął Hayder.

„Halo, proszę pani? Proszę dalej z nami rozmawiać. Jak się pani nazywa?”.

W odpowiedzi zabrzmiał gardłowy kobiecy głos: „Moje nazwisko nie ma znaczenia”.

„W porządku. W takim razie, dlaczego pani to, do cholery, robi?”.

„Kości zostały rzucone. Tyle mam do powiedzenia”.

„Co to znaczy?”.

„Przekaż im to. Powtórz to, co powiedziałam: Kości zostały rzucone”.

„Niech będzie. Cokolwiek to znaczy, miasto Boston właśnie to usłyszało. A zatem, moi drodzy, KOŚCI ZOSTAŁY RZUCONE! Mówi Rob Roy z rozgłośni KBUR. Mamy łączność z kobietą, która jest przyczyną całego tego zamętu w dzielnicy…”.

„Powiedz policji, żeby się trzymała z dala od budynku – podjęła kobieta. – Mam w pokoju sześcioro ludzi. Wystarczy mi kul dla wszystkich”.

„Spokojnie, proszę pani! Nie ma sensu nikogo zabijać. Więc pani chce, żeby policja odstąpiła od…”.

Twarz Stillmana zrobiła się czerwona ze złości.

– Jak mogło do tego dojść? – zapytał Haydera. – Powiedziałeś, że linie zostały odcięte.

– Zrobiliśmy to. Zadzwoniła z telefonu komórkowego.

– Do kogo należy ten telefon?

– Jest zarejestrowany na nazwisko Stephanie Tam.

– Czy wiemy, kto to jest?

„…jejku! Kochani, mam kłopot…, powiedział Rob Roy. Mój realizator właśnie mi szepnął, że bostońska policja kazała nam skończyć rozmowę z tą panią. Policja zamyka nam gębę, w związku z tym muszę skończyć naszą konwersację. Halo? Czy pani jest tam jeszcze?”. Nastąpiła chwila ciszy. „Wygląda na to, że straciliśmy naszą rozmówczynię. Cóż, miejmy nadzieję, że się uspokoi. Proszę pani, jeśli pani mnie jeszcze słucha, proszę nie robić nikomu krzywdy. Postaramy się pani pomóc, zgoda? A słuchacze stacji KBUR zapamiętali to, co pani powiedziała: Kości zostały rzucone”.

Emerton skończył odtwarzanie nagrania.

– To wszystko, co nagraliśmy – rzekł. – Przerwaliśmy połączenie, kiedy tylko zorientowaliśmy się, z kim prezenter rozmawia, ale aż tyle z tej rozmowy dostało się na antenę.

Na twarzy Stillmana malowało się zdumienie. Wpatrywał się w milczący magnetofon.

– Co ona sobie, do cholery, myśli, Leroy? – zapytał Hayder. – Czy to była chęć zwrócenia na siebie uwagi? A może stara się pozyskać sympatię opinii publicznej?

– Nie wiem. Według mnie to było dziwne.

– Dlaczego nie chce rozmawiać z nami? Po co dzwoniła do stacji radiowej? Próbujemy się z nią skontaktować, a ona odkłada słuchawkę!

– Mówi z obcym akcentem. – Stillman spojrzał na Haydera. – Z całą pewnością nie jest Amerykanką.

– I jeszcze to, co powiedziała: „Kości zostały rzucone”. Co to ma znaczyć? Że rozpoczęła się jakaś gra?

– Zacytowała Juliusza Cezara – podpowiedziała Maura.

Wszyscy spojrzeli na nią.

– Co?

– Te słowa powiedział Cezar nad Rubikonem, decydując się na przekroczenie rzeki, co oznaczało bunt przeciw Rzymowi.

– Co ma wspólnego Juliusz Cezar z tą sytuacją? – zdziwił się Hayder.

– Wytłumaczyłam wam tylko, skąd pochodzi ta fraza. Wiedział, że jeśli każe swoim oddziałom przekroczyć Rubikon, to musi zwyciężyć, bo inaczej zginie. To była gra, ale Cezar był urodzonym graczem i lubił grać w kości. Kiedy się zdecydował, rzekł: „Kości zostały rzucone”. – Na moment zawiesiła głos. – I wszedł do historii.

– Teraz już wiem, co znaczy przekroczyć Rubikon – mruknął Stillman.

Maura pokiwała głową.

– Nasza porywaczka podjęła decyzję. Dała nam do zrozumienia, że się nie cofnie.

– Nadeszła informacja o telefonie komórkowym, z którego dzwoniła! – zawołał Emerton. – Stephanie Tam jest lekarzem na oddziale położniczo-ginekologicznym. Dzwoniono na jej pager, ale nie odpowiada, a ostatni raz widziano ją, jak szła do pracowni USG, żeby skonsultować pacjentkę. Szpital sprawdza harmonogram dyżurów swoich pracowników, żeby zorientować się, kogo z personelu brakuje.

– Zatem znamy nazwisko przynajmniej jednego zakładnika – stwierdził Stillman.

– Co zrobimy z jej komórką? Próbowaliśmy się z nią połączyć, ale nie odbiera. Pozwolimy, żeby pozostała włączona?

– Wyłączenie może ją rozdrażnić. Zostawmy jej na razie możliwość komunikowania się. Będziemy monitorowali rozmowy. – Zrobił przerwę, by wyjąć chusteczkę i wytrzeć spocone czoło. – Dobrze przynajmniej, że zaczęła się odzywać, choć szkoda, że nie do nas.

Tu się można udusić, pomyślała Maura, patrząc na poczerwieniałą twarz Stillmana. Zanosiło się na to, że zrobi się jeszcze goręcej. Zachwiała się, czując, że nie wytrzyma w przyczepie ani sekundy dłużej. – Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza – powiedziała. – Mogę wyjść?

Stillman spojrzał na nią z roztargnieniem.

– Tak, oczywiście… Chwileczkę, czy mamy z panią kontakt?

– Kapitan Hayder zna numer mojej komórki i domowy. Macie do mnie dostęp przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Wyszedłszy z przyczepy, musiała stanąć, oślepiona południowym słońcem. Mrużąc oczy, patrzyła na zmiany, jakie zaszły na Albany Street. Ulica, którą codziennie jeździła do pracy, podjazd przed jej biurem – cała ta przestrzeń była teraz kłębowiskiem pojazdów i ludzi w czarnych kombinezonach, oddziałów policji do zadań specjalnych. Wszyscy czekali na następne posunięcie kobiety, która zapaliła lont kryzysowej sytuacji. Kobiety, której tożsamość ciągle pozostawała tajemnicą.

Maura ruszyła w stronę swojego biura, mijając wozy policyjne. Zanurkowała pod żółtą taśmą, a kiedy się wyprostowała, ujrzała zmierzającą ku niej znaną sylwetkę. W ciągu dwóch lat, odkąd poznała Gabriela Deana, jeszcze nigdy nie widziała go tak zdenerwowanego, bo rzadko okazywał emocje. Tym razem na jego twarzy malowała się panika.

– Znasz ich nazwiska? – spytał.

Zdumiona pokręciła głową.

– Czyje nazwiska?

– Zakładników. Tych, co są w budynku.

– Tylko jedno. Znam nazwisko lekarki.

– Co to za lekarka?

Nie odpowiedziała od razu, zdziwiona ostrym tonem Gabriela.

– Jakaś doktor Tam. Z jej telefonu komórkowego porywaczka zadzwoniła do stacji radiowej.

Odwróciwszy się od niej, spojrzał na szpital.

– Chryste!

– O co chodzi?

– Nie mogę znaleźć Jane. Nie ma jej wśród ewakuowanych z zagrożonego piętra.

– Kiedy przyjęto ją do szpitala?

– Rano, po odejściu wód. – Spojrzał na Maurę. – Została przyjęta właśnie przez doktor Tam.

Nagle Maura przypomniała sobie, co usłyszała w przyczepie dowodzenia. Że doktor Tam poszła do pracowni USG, żeby skonsultować pacjentkę.

Zeszła do Jane.

– Lepiej to sprawdźmy. Chodź ze mną – rzuciła.

Autopsja

Подняться наверх