Читать книгу Autopsja - Tess Geritsen - Страница 8
Rozdział drugi
ОглавлениеDoktor Maura Isles przez cały dzień nie była na świeżym powietrzu. Od siódmej rano wdychała woń śmierci, zapach, z którym była tak oswojona, że nie czuła obrzydzenia, gdy nóż przecinał zimną skórę, a z odsłoniętych organów wewnętrznych buchał obrzydliwy fetor. Funkcjonariusze policji, którzy czasem uczestniczyli w autopsjach, nie byli tak odporni. Od czasu do czasu czuła zapach maści Vicks, którą smarowali sobie dziurki od nosa, by wytrzymać odór, lecz często nawet maść nie pomagała i Maura widywała, jak nagle, chwiejąc się, rzucali się do zlewu, żeby zwymiotować. Policjanci nie byli tak jak ona przyzwyczajeni do nagłych powiewów zapachu formaliny i siarkowego odoru rozkładających się błon.
Dziś do zwykłego konglomeratu zapachów doszedł osobliwy słodki akcent: woń olejku kokosowego, wydobywająca się ze skóry leżącej na stole sekcyjnym pani Glorii Leder. Była rozwódką, miała pięćdziesiąt lat, szerokie biodra, obfite piersi i pomalowane na jaskraworóżowy kolor paznokcie u nóg. Brązowa opalenizna pokrywała miejsca nieprzesłonięte kostiumem kąpielowym, w którym została znaleziona obok jej własnego basenu. Miała na sobie bikini, co nie było najodpowiedniejszą kreacją dla ciała w średnim wieku. Kiedy ostatnio miałam okazję włożyć kostium kąpielowy?, pomyślała Maura, czując absurdalne ukłucie zazdrości w stosunku do pani Glorii Leder, która ostatni dzień swojego życia spędziła, rozkoszując się słonecznym letnim dniem. Był już prawie sierpień, a Maura jeszcze ani razu nie była na plaży czy na basenie, nawet nie opalała się w swoim ogrodzie.
– Rum z colą – powiedział młody policjant, stojący na końcu stołu. – Myślę, że to właśnie piła. Obok jej leżaka stała szklanka z napojem.
Policjanta Buchanana Maura widziała w kostnicy pierwszy raz. Denerwowało ją ciągłe poprawianie papierowej maski i przestępowanie z nogi na nogę. Chłopak wyglądał zbyt młodo jak na policjanta. Wszyscy oni zaczynali wyglądać zbyt młodo.
– Zbadałeś zawartość szklanki? – spytała.
– Uhm… nie, proszę pani. Powąchałem ją tylko. Piła z całą pewnością rum z colą.
– O dziewiątej rano? – Maura spojrzała na Yoshimę, swojego asystenta. Jak zwykle milczał, lecz uniesiona brew stanowiła najwymowniejszy komentarz, jakiego mogła się po nim spodziewać.
– Nie wypiła zbyt dużo – dodał Buchanan. – Szklanka była prawie pełna.
– W porządku – powiedziała Maura. – Obejrzyjmy jej plecy.
Z pomocą Yoshimy przekręciła ciało na bok.
– Ma na biodrze tatuaż – zauważyła. – Mały niebieski motylek.
– Chryste – sapnął Buchanan. – Kobieta w jej wieku?
Maura spojrzała na niego.
– Pięćdziesięciolatka to według ciebie staruszka?
– Chciałem tylko powiedzieć… hmm, moja mama ma tyle.
Ostrożnie, chłopcze. Mam tylko dziesięć lat mniej.
Wzięła skalpel i zaczęła ciąć. To była jej piąta sekcja tego dnia, ponieważ doktor Costas wziął urlop, a chłodnia była pełna worków z ciałami. Mimo iż nadrobiła zaległości, w lodówce zostały jeszcze dwa niedawno przywiezione ciała. Będą musiały poczekać do następnego dnia. Personel administracyjny kostnicy poszedł już do domu, a Yoshima popatrywał znacząco na zegar, najwidoczniej chcąc zrobić to samo.
Przecięła skórę i otworzyła klatkę piersiową i brzuch. Wyjąwszy organy wewnętrzne, umieściła je na stoliku preparacyjnym, by pobrać z nich skrawki histopatologiczne. Gloria Leder odsłaniała jeden po drugim swoje sekrety: stłuszczoną wątrobę, zdradzającą zbyt wiele rumów z colą, macicę guzowatą od mięśniaków.
Na koniec, otworzywszy czaszkę, odkryli przyczynę jej śmierci. Krwotok podpajęczynówkowy, stwierdziła Maura, wyjmując dłońmi w rękawiczkach mózg. Spojrzała na Buchanana. Był bledszy, niż gdy wchodził do pomieszczenia.
– Ta kobieta prawdopodobnie miała tętniaka wewnątrzczaszkowego w jednej z arterii u podstawy mózgu. Nadciśnienie mogło spowodować krytyczne pogorszenie jej stanu.
Buchanan przełknął ślinę, wzrok miał utkwiony w płacie skóry, który przed chwilą pokrywał czaszkę Glorii Leder, teraz leżącym luźno na jej twarzy. To był widok, który zwykle ich przerażał; na tym etapie sekcji, kiedy twarz zapadała się jak wysłużona gumowa maska, na ogół gwałtownie mrugali lub odwracali wzrok.
– A zatem… stwierdza pani, że umarła śmiercią naturalną? – spytał cicho.
– Zgadza się. Nie masz tu nic więcej do roboty.
Młody człowiek z ulgą odszedł od stołu, zdejmując pospiesznie fartuch.
– Myślę, że potrzebuję trochę świeżego powietrza…
Ja też, pomyślała Maura. Jest letni wieczór, mój ogród wymaga podlania, a ja przez cały dzień nie wyszłam nawet na chwilę na dwór.
Mimo to godzinę później nadal tkwiła przy swoim biurku, przeglądając wyniki laboratoryjne i dyktując sprawozdania. Choć już zdjęła fartuch, nadal czuła zapach kostnicy, zapach, którego nie dawało się usunąć żadną ilością wody i mydła, ponieważ tkwił w jej pamięci. Wzięła do ręki dyktafon i zaczęła nagrywać sprawozdanie z autopsji Glorii Leder.
– Pięćdziesięcioletnia biała kobieta, znaleziona martwa na leżaku ogrodowym obok swojego basenu. Prawidłowo rozwinięta i odżywiona, bez widocznych urazów. Zewnętrzne oględziny ujawniły dawną bliznę chirurgiczną na brzuchu, prawdopodobnie po operacji wyrostka robaczkowego. Mały tatuaż przedstawiający motylka na… – Przerwała, przywołując w pamięci widok. Czy był na prawym, czy na lewym biodrze? Boże, jestem taka zmęczona, że nie zapamiętałam. – Ten szczegół nie miał istotnego znaczenia, lecz Maura nie lubiła niedokładności.
Podniosła się z krzesła i ruszyła pustym korytarzem w stronę klatki schodowej. Jej kroki na betonowych stopniach odbijały się wzmocnionym echem. Wszedłszy do laboratorium, włączyła światło, stwierdzając, że Yoshima jak zwykle zostawił wnętrze w nieskazitelnym stanie: stoły były wytarte i błyszczące, podłogi zmyte do czysta. Poszła do chłodni i odsunęła ciężkie drzwi. Z wewnątrz buchnął tuman zimnej mgły. Zaczerpnąwszy powietrza, jakby miała dać nurka do cuchnącej wody, weszła do środka.
Zwłoki zajmowały osiem wózków; większość była gotowa do zabrania przez domy pogrzebowe. Idąc wzdłuż rzędu, Maura sprawdzała kartoniki przyczepione do palców u nóg, aż znalazła nazwisko Glorii Leder. Odsunąwszy zamek błyskawiczny worka, wsunęła ręce pod pośladki trupa i obróciła go na bok na tyle, by móc rzucić okiem na tatuaż.
Był na lewym biodrze.
Zapięła worek i ruszyła do wyjścia. Będąc już przy drzwiach, nagle zamarła. Odwróciwszy się, spojrzała w głąb chłodni.
Czyżbym się przesłyszała?
Włączył się wiatraczek, wydmuchujący lodowate powietrze z otworów klimatyzacyjnych. Tak, to musiał być wiatraczek, pomyślała. Albo kompresor lodówki. A może odgłos chłodzącej cieczy w rurkach? Czas wracać do domu. Była tak zmęczona, że zaczynała mieć przywidzenia.
Znów się odwróciła, by wyjść, i znów zamarła. Odwróciwszy się, spojrzała na rząd worków. Serce biło jej tak mocno, że zagłuszało wszelkie inne odgłosy.
Coś się poruszyło. Jestem pewna.
Rozpiąwszy pierwszy worek, ujrzała mężczyznę, którego pierś została po sekcji zaszyta. Ten z całą pewnością nie żył.
Z którego worka dochodził ten odgłos?
W następnym worku zobaczyła zakrwawioną twarz i roztrzaskaną czaszkę. Trup.
Trzęsącymi się rękami zaczęła rozpinać trzeci worek. Rozchylone plastikowe brzegi odsłoniły bladą twarz ze zsiniałymi wargami czarnowłosej młodej kobiety. Rozpiąwszy worek do końca, zobaczyła mokrą bluzkę przylegającą do ciała i lśnienie kropel zimnej wody na białej skórze. Kiedy rozchyliła bluzkę, zobaczyła pełne piersi i szczupłą talię. Ciało było nietknięte, palce u rąk i nóg różowe, na ramionach rysowały się niebieskie żyłki. Patolog jeszcze się za nie nie zabrał.
Przyłożywszy palce do szyi kobiety, poczuła zimno skóry. Zbliżyła policzek do jej warg, próbując poczuć minimalny powiew, usłyszeć najdrobniejszy szmer oddechu.
Trup otworzył oczy.
Maurę zatkało. Odskoczyła, wpadając na stojący za nią wózek na kółkach i o mało nie upadła, kiedy odjechał. Kiedy wstawała, zobaczyła, że mimo otwartych oczu kobieta patrzy niewidzącym wzrokiem, a sine wargi szepcą bezgłośnie słowa.
Trzeba ją natychmiast wyciągnąć z lodówki! Trzeba ją ogrzać!
Maura próbowała pchnąć wózek w stronę drzwi, lecz nie dawał się ruszyć. W popłochu zapomniała odblokować kółka. Pochyliwszy się nad dźwignią, zwolniła ją. Tym razem udało się wytoczyć go ze szczękiem z chłodni do cieplejszego pomieszczenia.
Oczy kobiety znów były zamknięte. Zbliżywszy twarz do jej warg, Maura starała się wyczuć podmuch powietrza, bez skutku. Chryste! Nie mogę cię teraz stracić!
Nie wiedziała o niej niczego – nie znała jej nazwiska, ani dlaczego „zmarła”. Kobieta mogła być siedliskiem wirusów, mimo to Maura przytknęła usta do jej ust i o mało się nie zakrztusiła, poczuwszy smak zimnego ciała. Trzema głębokimi wydechami wpompowała w płuca kobiety powietrze, po czym przyłożyła palce do jej szyi, by zbadać puls.
Czy mi się zdaje? Może to, co czuję, jest moim własnym pulsem?
Złapała za słuchawkę ściennego telefonu i wystukała 911.
– Dyspozytor pogotowia, słucham?
– Mówi doktor Isles z biura lekarza sądowego. Potrzebny ambulans. Mam tu kobietę z zatrzymaniem akcji oddychania…
– Przepraszam, czy pani powiedziała, że dzwoni z biura lekarza sądowego?
– Tak! Jestem na tyłach budynku, przy rampie załadunkowej. Laboratorium jest przy Albany Street, naprzeciwko centrum medycznego.
– Zaraz wyślę ambulans.
Maura odwiesiła słuchawkę. Przezwyciężając obrzydzenie, powtórnie przyłożyła usta do warg kobiety. Trzy szybkie oddechy, po czym znów dotknęła palcami jej tętnicy szyjnej.
Jest puls! Tym razem na pewno!
Nagle usłyszała świst, po którym nastąpiło kaszlnięcie. Kobieta łapała powietrze, w jej gardle bulgotał śluz.
Oddychaj, nieznajoma! Walcz!
Przybycie ambulansu oznajmiło wycie syreny. Otworzywszy tylne drzwi budynku, Maura stanęła w progu, mrużąc oczy przed migającymi światłami zatrzymującego się ambulansu, z którego wyskoczyli dwaj ratownicy medyczni.
– Ona jest tu, w środku! – zawołała Maura.
– Nadal nie oddycha?
– Nie, zaczęła oddychać. Wyczułam również puls.
Mężczyźni weszli do budynku i osłupieli na widok kobiety na wózku.
– Jezu – mruknął jeden z nich – dlaczego ona jest w worku dla trupów?
– Odkryłam ją w chłodni – wyjaśniła Maura. – Prawdopodobnie jest w stanie hipotermii.
– Oby tylko tyle.
Wyjęli maskę tlenową i rurki kroplówki. Przymocowali przewody elektrokardiografu i na monitorze ukazała sinusoidalna linia, jakby kreślona przez leniwego rysownika. Serce kobiety biło, oddychała, mimo to nadal sprawiała wrażenie martwej.
Zakładając na jej zwiotczałe ramię opaskę uciskową, ratownik spytał:
– O co tu chodzi? Jak ona się tu znalazła?
– Nie mam pojęcia – odpowiedziała Maura. – Zeszłam do chłodni, żeby sprawdzić pewien szczegół u innych zwłok i usłyszałam, że się poruszyła.
– Czy takie rzeczy… hmm… często się tu zdarzają?
– To pierwszy przypadek w mojej praktyce. – Pomodliła się w duchu, żeby był zarazem ostatni.
– Jak długo leżała w chłodni?
Maura zerknęła na wiszącą na ścianie kartę, gdzie odnotowywano czas przyjęcia zwłok do kostnicy i przeczytała, iż niezidentyfikowana kobieta została przywieziona koło południa. Osiem godzin temu. Od ośmiu godzin tkwiła zamknięta w worku. Co by było, gdyby wylądowała na moim stole? Gdybym rozcięła jej klatkę piersiową? Grzebiąc w koszyku z papierami przyjęć, Maura znalazła kopertę z dokumentacją dotyczącą nieznajomej. – Przywiozła ją służba ratownicza z Weymouth – oznajmiła. – Utonięcie…
– Spokojnie, Nelly! – Pacjentka szarpnęła się, gdy ratownik wbijał jej w żyłę wenflon, dając tym samym sygnał, że powróciła do życia. Miejsce wkłucia rozkwitło magicznym niebieskim kolorem, ponieważ przebita żyła wywołała podskórny krwotok.
– Cholera, straciłem wkłucie. Pomóż mi ją przytrzymać!
– Człowieku, ona zaraz wstanie i sobie pójdzie.
– Stawia opór. Nie mogę założyć kroplówki.
– W takim razie ładujemy ją na nosze i zabieramy.
– Dokąd ją zawieziecie? – spytała Maura.
– Na izbę przyjęć pogotowia po przeciwnej stronie ulicy. Jeśli jest jakaś dokumentacja na jej temat, będą chcieli mieć kopię.
Maura skinęła głową.
– Spotkamy się tam.
*
Przed okienkiem rejestracji czekała długa kolejka pacjentów, a dokonująca selekcji pielęgniarka unikała spojrzenia Maury. Tej niespokojnej nocy trzeba było stracić kończynę albo broczyć krwią, żeby zostać przesuniętym na przód kolejki, lecz Maura, ignorując nienawistne spojrzenia pacjentów, podeszła wprost do okienka i zapukała w szybkę.
– Musi pani poczekać na swoją kolej – powiedziała rejestratorka.
– Jestem doktor Isles. Mam dokumenty właśnie przywiezionego pacjenta, które będą potrzebne lekarzowi.
– Którego pacjenta?
– Kobiety. Przed chwilą została przywieziona z budynku po drugiej stronie ulicy.
– Chodzi o kobietę z kostnicy?
Maura nie od razu odpowiedziała, zdając sobie nagle sprawę, że pacjenci w kolejce słyszą każde słowo.
– Tak – powiedziała tylko.
– W takim razie proszę wejść. Chcą z panią porozmawiać. Mają z nią kłopoty.
Zamek w drzwiach zabrzęczał i Maura weszła na oddział. Wystarczył rzut oka, by się zorientować, co miała na myśli rejestratorka, mówiąc o kłopotach. Nieznajoma nie została jeszcze przeniesiona do gabinetu zabiegowego, tylko leżała na korytarzu, owinięta kocem elektrycznym. Dwaj lekarze pogotowia i pielęgniarka nie mogli dać sobie z nią rady.
– Zaciśnij ten pas.
– Cholera, znów wyswobodziła rękę…
– Zostaw tę maskę tlenową. Nie jest jej potrzebna.
– Uważaj na kroplówkę, bo zaraz wyrwie igłę!
Maura rzuciła się w stronę noszy i przytrzymała pacjentkę za przegub, nim ta zdążyła wyrwać z żyły igłę. Kobieta wiła się, próbując uwolnić się z uścisku, długie, czarne włosy smagały Maurę po twarzy. Dwadzieścia minut wcześniej była jedynie ciałem o sinych wargach, zamkniętym w worku na zwłoki. Teraz zawrzało w niej życie, które z trudem opanowywali.
– Trzymaj ją! Przytrzymaj tę rękę!
Z gardła kobiety wydobył się odgłos przypominający skowyt rannego zwierzęcia. Odchyliła głowę do tyłu i dźwięk zmienił się w nieziemskie wycie, od którego Maurze zjeżyły się włosy na karku. To nie jest ludzki głos, pomyślała. Boże, kogo ja przywróciłam do świata żywych?
– Posłuchaj mnie! Słuchaj! – powiedziała stanowczo. Ujęła w dłonie głowę kobiety i spojrzała na jej twarz, na której malowało się przerażenie. – Nie dam ci zrobić krzywdy. Obiecuję. Pozwól nam sobie pomóc.
Po tych słowach kobieta się uspokoiła. Niebieskie oczy spoczęły na twarzy Maury, źrenice rozszerzyły się i wyglądały jak ogromne czarne jeziora.
Jedna z pielęgniarek próbowała ostrożnie przywiązać rękę chorej.
Nie, pomyślała Maura. Nie róbmy tego.
Kiedy pasek dotknął przegubu pacjentki, ta wyrwała dłoń, jakby została oparzona. Ręka skoczyła do góry, po czym Maura zatoczyła się do tyłu z policzkiem piekącym od uderzenia.
– Na pomoc! – krzyknęła pielęgniarka. – Wezwijcie doktora Cutlera.
Z gabinetu zabiegowego wybiegł lekarz i jeszcze jedna pielęgniarka, a Maura odsunęła się od noszy, ciągle czując ból. Zamieszanie przyciągnęło uwagę pacjentów w poczekalni. Maura widziała ich twarze za szybą, gapiące się na scenę, której nie zobaczyliby w żadnym serialu.
– Czy ma na coś alergię? – spytał doktor.
– Nie mamy jej karty zdrowia – odpowiedziała pielęgniarka.
– Co tu się dzieje? Dlaczego ona tak się awanturuje?
– Nie mamy pojęcia.
– Spróbujmy podać jej dożylnie pięć miligramów haldolu.
– Wyrwała sobie kroplówkę.
– W takim razie domięśniowo. Prędko! I trochę valium, zanim zrobi sobie krzywdę.
Kiedy igła przebijała skórę kobiety, ta znów przeraźliwie wrzasnęła.
– Czy coś o niej wiadomo? Kim ona jest? – Lekarz dopiero teraz zauważył Maurę, która stała o parę kroków od noszy. – Czy pani jest krewną?
– To ja wezwałam ambulans. Jestem doktor Isles.
– Jest pani jej lekarzem?
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo ubiegł ją jeden z lekarzy pogotowia. – Doktor Isles jest lekarzem sądowym. Odkryła tę kobietę w chłodni kostnicy.
Lekarz spojrzał na Maurę.
– Pani sobie żartuje.
– Weszłam przypadkiem do chłodni i zauważyłam, że się poruszyła.
Doktor roześmiał się z niedowierzaniem.
– Kto stwierdził, że nie żyje?
– Przywiozła ją służba ratownicza z Weymouth.
Popatrzył na pacjentkę.
– Trudno uznać ją za nieżywą.
– Doktorze Cutler, sala numer dwa jest wolna – zawołała pielęgniarka. – Możemy ją tam przenieść.
Maura szła obok wózka, kiedy kobietę przewożono do sali zabiegowej. Haldol i valium zaczynały działać i pacjentka powoli przestawała się szamotać. Pielęgniarki pobrały jej krew i podłączyły na nowo do EKG. Na monitorze ukazał się rytm serca.
– Proszę mi teraz opowiedzieć o niej coś więcej, doktor Isles – rzekł lekarz, świecąc latarką w źrenice kobiety.
Maura otworzyła kopertę z kserokopiami dokumentów, które przyszły wraz z ciałem.
– Wiem tylko to, co jest w tych papierach – odpowiedziała. – O ósmej rano służba ratownicza w Weymouth odebrała telefon z jachtklubu „Sunrise”, gdzie żeglarze natknęli się na pływające w zatoce Hingham ciało. Kiedy wydobyto kobietę z wody nie oddychała i nie można było wyczuć pulsu. Nie znaleziono przy niej żadnych dokumentów. Wezwano detektywa z policji, który orzekł, że był to najprawdopodobniej wypadek. W południe została przywieziona do kostnicy.
– I nikt w biurze lekarza sądowego nie zauważył, że żyje?
– Przywieziono ją, kiedy zajmowaliśmy się innymi przypadkami. Na autostradzie była kraksa, a do tego mieliśmy zaległości z poprzedniej nocy.
– Teraz dochodzi dziewiąta. Nikt przez ten czas nie zbadał tej kobiety?
– Umarłym się nie spieszy.
– Więc po prostu wędrują do chłodni?
– Potem bierzemy ich na stół.
– Co by było, gdyby pani nie usłyszała, że się rusza? – Lekarz odwrócił się, by na nią spojrzeć. – Czy to znaczy, że zostałaby tam aż do następnego ranka?
Maura poczuła, że się rumieni.
– Tak – przyznała.
– Doktorze Cutler, na OIOM-ie jest wolne łóżko – wtrąciła się pielęgniarka. – Chce pan ją tam położyć?
Lekarz skinął głową.
– Nie wiemy, jakie środki zażyła, więc chcę, żeby była monitorowana. – Spojrzał na pacjentkę, która teraz miała zamknięte oczy. Jej wargi poruszały się bezgłośnie, jakby w niemej modlitwie. – Biedaczka już raz umarła. Nie pozwólmy, żeby to się powtórzyło.
*
Nim Maura zdążyła przekręcić klucz w zamku, usłyszała dzwoniący telefon. Szamocząc się z kluczami, otworzyła drzwi i pobiegła do salonu, lecz telefon ucichł. Dzwoniący nie zostawił wiadomości. Przejrzała listę połączeń na wyświetlaczu, ale ostatnie nazwisko nic jej nie mówiło: ZOE FOSSEY. Czyżby pomyłka?
Nie będę się tym martwiła, pomyślała i ruszyła w stronę kuchni.
Teraz zadzwoniła jej komórka. Wygrzebała ją z torebki i zobaczyła na ekraniku, że dzwoni jej kolega, doktor Abe Bristol.
– Halo, Abe?
– Mauro, opowiedz mi, co się dziś wieczorem zdarzyło na pogotowiu?
– Skąd wiesz?
– Miałem już trzy telefony. Dzwonili z „Globe”, z „Heralda” i z telewizji.
– Czego chcieli?
– Pytali o trupa, który zmartwychwstał. Podobno trafił do centrum medycznego. Nie miałem pojęcia, o czym mówią.
– Chryste, jak to się stało, że prasa tak prędko to wywęszyła?
– Więc to prawda?
– Chciałam do ciebie zadzwonić… – Urwała. Telefon w salonie znów się odezwał. – Mam drugi telefon. Mogę zadzwonić później, Abe?
– Jeśli przyrzekniesz, że wszystko mi opowiesz.
Pobiegła do salonu i podniosła słuchawkę.
– Doktor Isles, słucham.
– Mówi Zoe Fossey z redakcji wiadomości Kanału Szóstego. Czy zechciałaby pani skomentować…
– Dochodzi dziesiąta – przerwała jej Maura – a to mój prywatny numer. Jeśli chce pani ze mną porozmawiać, proszę zadzwonić do mojego biura w godzinach pracy.
– Podobno znalazła pani dziś w kostnicy żywą kobietę.
– Nie mam nic do powiedzenia.
– Mamy informację, że detektyw policyjny i ratownicy z Weymouth uznali ją za zmarłą. Czy ktoś w pani biurze wydał taką samą opinię?
– Biuro lekarza sądowego nie miało nic wspólnego z tą diagnozą.
– Ale ta kobieta była pod waszą opieką.
– Nikt z naszego biura nie wydał oświadczenia, że nie żyje.
– Chce pani powiedzieć, że służba ratownicza z Weymouth i detektyw się pomylili? Jak można popełnić taki błąd? Czy tak trudno ocenić, czy człowiek żyje, czy nie?
Maura odwiesiła słuchawkę.
Niemal natychmiast telefon znów zadzwonił. Na wyświetlaczu pojawił się inny numer.
Podniosła słuchawkę.
– Doktor Isles.
– Mówi Dave Rossen z Associated Press. Przepraszam, że zakłócam pani spokój, ale dostaliśmy informację, że młoda kobieta, którą przywieziono do biura lekarza sądowego w worku na zwłoki, ożyła. Czy to prawda?
– Skąd wyście się o tym dowiedzieli? To już drugi telefon w tej sprawie.
– Myślę, że będzie ich pani miała znacznie więcej.
– Jak brzmiała ta informacja?
– Że została przywieziona dziś po południu przez służbę ratowniczą z Weymouth i że to pani odkryła, że żyje i wezwała ambulans. Rozmawiałem już ze szpitalem, gdzie określono jej stan jako poważny, lecz stabilny. Czy tak jest w istocie?
– Owszem, ale…
– Czy rzeczywiście była w worku na zwłoki, kiedy pani ją znalazła? Była w nim zamknięta?
– Robicie z tego sensację.
– Czy ktoś z waszego biura bada rutynowo przywożone do was zwłoki? Dla pewności, że są rzeczywiście zwłokami?
– Jutro rano wydam oświadczenie w tej sprawie. Dobranoc.
Odłożyła słuchawkę. Nim telefon zdążył ponownie się odezwać, wyjęła wtyczkę z gniazdka. To jedyny sposób, żeby mieć parę godzin snu. Patrząc na milczący telefon, zastanawiała się jakim sposobem wieść tak szybko się rozeszła.
Uzmysłowiła sobie, że na pogotowiu było mnóstwo świadków: urzędnicy, pielęgniarki, sprzątaczki, pacjenci, którzy gapili się przez szybę. Każde z nich mogło złapać za telefon. Wystarczyła jedna rozmowa, żeby wieść się rozniosła. Nic nie rozchodzi się tak szybko, jak makabryczna plotka. Następny dzień będzie ciężką próbą, więc lepiej się do tego przygotować.
Zatelefonowała z komórki do Abe’a.
– Mamy kłopot – powiedziała.
– Domyślam się.
– Nie rozmawiaj z prasą. Rano wydam oświadczenie. Wyłączyłam na noc telefon, więc jeśli będziesz chciał się ze mną skontaktować, dzwoń na komórkę.
– Dasz sobie z tym wszystkim radę?
– Nikt nie może mnie zastąpić. To ja ją znalazłam.
– Zdajesz sobie sprawę, że to będzie sensacja na cały kraj?
– AP już do mnie dzwoniło.
– O Boże. Rozmawiałaś już z Biurem Bezpieczeństwa Publicznego? To oni będą z urzędu prowadzili śledztwo w tej sprawie.
– Myślę, że mój następny telefon będzie właśnie do nich.
– Chcesz, żebym ci pomógł w przygotowaniu oświadczenia?
– Potrzebuję trochę czasu. Mogę się jutro spóźnić. Daj im odpór, dopóki się nie zjawię.
– Możemy się spodziewać sprawy sądowej.
– Jesteśmy niewinni. Nie popełniliśmy żadnego błędu.
– To nieważne. Bądźmy na to przygotowani.