Читать книгу Mąż i żona - Уилки Коллинз - Страница 10

VII

Оглавление

Minęło pięć lat od dnia, w którym porzucona żona została złożona w grobie. Był teraz rok 1866.

Pewnego dnia w gazetach pojawiły się dwie szczególne wiadomości – wiadomość o podniesieniu do godności para i wiadomość o samobójstwie.

Pan Delamayn, któremu dobrze szło w sądzie, jeszcze lepiej radził sobie w parlamencie. Stał się jedną z wybitniejszych osobistości w Izbie Gmin. Przemawiał klarownie, sensownie, skromnie i nigdy za długo. Skupiał na sobie uwagę Izby, podczas gdy zdolniejsi od niego „przynudzali”. Przywódcy jego partii powiedzieli otwarcie: „Musimy coś zrobić dla Delamayna”. Nadarzyła się okazja i przywódcy dotrzymali słowa. Radca Generalny awansował i Delamayn zajął jego miejsce. Starsi członkowie sądu podnieśli wrzawę. Ministerstwo odpowiedziało: „Potrzebujemy człowieka, którego słuchają w Izbie Gmin i mamy go”. Gazety poparły nową nominację. Wywiązała się wielka dyskusja, a nowy Radca Generalny swoim postępowaniem uzasadnił decyzję ministerstwa i opinię gazet. Jego wrogowie mówili kpiąco: „Za rok lub dwa zostanie Lordem Kanclerzem!”. W domowym gronie przyjaciele opowiadali miłe żarty, z których wypływał ten sam wniosek. Ostrzegali Juliusa i Geoffreya, dwóch synów gospodarza (podówczas studentów college’u), żeby ostrożnie zawierali znajomości, jako że w każdej chwili mogą stać się synami lorda. Wszystko wskazywało na to, że faktycznie tak się stanie. Mniej więcej w tym samym czasie – jakże prawdziwe jest powiedzenie, że „sukces rodzi sukces” – zmarł bezdzietny krewny i zostawił panu Delamaynowi pokaźny majątek. Latem sześćdziesiątego szóstego zwolniło się stanowisko sędziego przewodniczącego. Ministerstwo już wcześniej wydało mianowanie, które spotkało się z powszechną niechęcią. Teraz dostrzegło okazję do obsadzenia wakatu swoim Radcą Generalnym i zaproponowało stanowisko sędziowskie panu Delamaynowi. Ten wolał pozostać w Izbie Gmin i odmówił przyjęcia posady. Ministerstwo nie chciał uznać odmowy. W kuluarach szeptano: „Przyjmie pan stanowisko wraz z parostwem?”. Pan Delamayn poradził się żony i przyjął je wraz z parostwem. „The London Gazette” ogłosiła go światu jako barona Holchester z Holchester, a przyjaciele rodziny zacierali ręce i śmiali się: „A nie mówiliśmy? Oto nasi dwaj młodzi przyjaciele, Julius i Geoffrey, synowie lorda!”.

Gdzie zaś był pan Vanborough przez cały ten czas? Dokładnie tam, gdzie zostawiliśmy go pięć lat temu.

Był równie bogaty albo nawet bogatszy niż kiedykolwiek. Był równie dobrze ustosunkowany. Był równie ambitny. Ale na tym koniec. Stał w miejscu w parlamencie, stał w miejscu w towarzystwie, nikt go nie lubił, nie miał przyjaciół. Stare dzieje, z tą tylko różnicą, że zgorzkniały człowiek zgorzkniał jeszcze bardziej, siwa głowa posiwiała jeszcze mocniej, a drażliwy charakter stał się jeszcze nieznośniejszy. Jego żona miała w domu swoje pokoje, a on miał swoje, zaś zaufani służący dbali o to, aby państwo nigdy nie spotkali się na schodach. Nie mieli dzieci. Widywali się tylko podczas swoich wystawnych kolacji i bali. Ludzie jedli przy ich stole, tańczyli na ich podłodze, potem porównywali wrażenia i mówili, jak było nudno. Człowiek, który niegdyś był prawnikiem pana Vanborough, krok za krokiem piął się w górę, aż przyjęło go parostwo i wyżej już wznieść się nie mógł, podczas gdy sam pan Vanborough, stojąc na niższym szczeblu drabiny, spoglądał w górę i widział to, nie mając większych szans (pomimo swego bogactwa i znajomości) na wspięcie się do Izby Lordów niż ty czy ja.

Kariera tego człowieka była skończona i w dniu, w którym ogłoszono nominację nowego para, skończył on ze swoim życiem.

Odłożył gazetę bez słowa komentarza i wyszedł. Wysiadł z powozu w miejscu, gdzie wciąż zachowały się zielone pola, na północny wschód od Londynu, blisko ścieżki prowadzącej do Hampstead. Poszedł samotnie do willi, gdzie mieszkał niegdyś z kobietą, którą tak okrutnie skrzywdził. Wokół niej wyrosły nowe domy, część ogrodu została sprzedana i zabudowana. Wręczył służącemu swój bilet wizytowy. Pryncypał służącego znał nazwisko jako nazwisko posiadacza wielkiej fortuny i posła. Zapytał uprzejmie, jakiej szczęśliwej okoliczności zawdzięcza zaszczyt tej wizyty. Pan Vanborough odpowiedział krótko i prosto: „Kiedyś tu mieszkałem, mam skojarzenia z tym miejscem, którymi nie ma potrzeby pana niepokoić. Czy wybaczy pan coś, co wyda się panu bardzo dziwną prośbą? Jeśli nie ma pan zastrzeżeń i jeśli nikomu nie przeszkadzam, chciałbym znów zobaczyć jadalnię”.

„Dziwne prośby” bogatych ludzi mają charakter „uprzywilejowanych komunikatów” z tego prostego powodu, że z pewnością nie będą prośbami o pieniądze. Pan Vanborough został wpuszczony do jadalni. Pan domu przyglądał mu się, wszelkie wątpliwości pozostawiając tylko dla siebie.

Mężczyzna poszedł prosto do pewnego miejsca na dywanie leżącego niedaleko przeszklonych drzwi do ogrodu i niemal naprzeciwko drzwi wejściowych. W tym miejscu stał w milczeniu, z głową zwieszoną na piersi, rozmyślając. Czy to tam widział ją po raz ostatni w dniu, w którym wyszedł z pokoju na zawsze? Tak, to było tam. Po jakiejś minucie poruszył się, ale w senny, nieobecny sposób. Powiedział, że to piękne miejsce, podziękował, obejrzał się, zanim zamknęły się drzwi i poszedł swoją drogą. Powóz zabrał go z miejsca, w którym go zostawił. Mężczyzna udał się do rezydencji nowego lorda Holchestera i zostawił dla niego wiadomość. Potem pojechał do domu. Kiedy przybył na miejsce, jego sekretarz przypomniał mu, że za dziesięć minut ma umówione spotkanie. Mężczyzna podziękował sekretarzowi w ten sam senny, nieobecny duchem sposób, w jaki podziękował właścicielowi willi i poszedł do swojej garderoby. Przyszła osoba, z którą był umówiony i sekretarz posłał na górę lokaja, aby zapukał do drzwi. Nie było odpowiedzi. Drzwi okazały się zamknięte od wewnątrz. Mężczyźni wyważyli drzwi i zobaczyli go leżącego na kanapie. Podeszli bliżej – i przekonali się, że poniósł śmierć z własnych rąk.

Mąż i żona

Подняться наверх