Читать книгу Mąż i żona - Уилки Коллинз - Страница 8

V

Оглавление

Zmierzając od przeszłości ku czasom obecnym, prolog pozostawia teraz osiągniętą ostatnio datę (lato 1855 roku) i posuwa się przez okres dwunastu lat, aby poinformować kto żyje, kto umarł, kogo spotkał sukces, a kogo porażka spośród postaci zamieszanych w tragedię w willi w Hampstead, po czym zostawia czytelnika na początku OPOWIEŚCI wiosną 1868 roku.

Kronikę otwiera ślub – ślub pana Vanborough i lady Jane Parnell.

Trzy miesiące od pamiętnego dnia, w którym radca prawny poinformował go, że jest wolnym mężczyzną, pan Vanborough posiadł żonę, której pragnął, aby była ozdobą jego stołu i dopomogła jego szczęściu w świecie, a brytyjska legislatura była uniżonym sługą jego zdrady i poważanym wspólnikiem w rzeczy karygodnej.

Pan Vanborough wszedł do parlamentu. Wydał (dzięki żonie) sześć najwystawniejszych kolacji i dwa z najbardziej tłoczonych bali sezonu. Wygłosił udaną pierwszą mowę w Izbie Gmin. Wsparł finansowo kościół w biednej dzielnicy. Napisał artykuł, który zwrócił uwagę w przeglądzie kwartalnym. Odkrył, ujawnił i naprawił rażące nadużycie w zarządzie publicznej organizacji dobroczynnej. Gościł (raz jeszcze dzięki żonie) członka rodziny królewskiej w swojej wiejskiej posiadłości podczas jesiennej przerwy w obradach parlamentu. Takie były jego tryumfy i takie tempo postępu na drodze do parostwa w pierwszym roku życia u boku lady Jane.

Była tylko jeszcze jedna łaska, jakiej fortuna mogła udzielić swojemu rozpieszczonemu dziecku – i udzieliła jej. Na przeszłości pana Vanborough widniała plama, dopóki żyła kobieta, której się wyrzekł i którą porzucił. Pod koniec pierwszego roku zabrała ją śmierć – i plama ta została zmazana.

Kobieta przyjęła okrutną krzywdę, jaką jej wyrządzono, z rzadko spotykaną cierpliwością i godną podziwu odwagą. Panu Vanborough trzeba przyznać, że złamał jej serce z najwyższą troską o nakazy dobrego wychowania. Zaoferował (przez prawnika) hojne zabezpieczenie dla niej i jej dziecka. Propozycja została odrzucona bez chwili wahania. Kobieta wyrzekła się jego pieniędzy – wyrzekła się jego nazwiska. Wszystkim, którzy interesowali się ich losem po tym, jak odsunęły się od świata, matka i córka były znane pod nazwiskiem, które ta pierwsza nosiła w czasach panieńskich i które rozsławiła swoją sztuką.

W niezachwianej postawie przyjętej przez kobietę po tym, jak mąż ją porzucił, nie było fałszywej dumy. Pani Silvester (jak się teraz nazywała) z wdzięcznością przyjęła w imieniu swoim i panny Silvester pomoc drogiej starej przyjaciółki, która odnalazła ją w jej nieszczęściu i która pozostała wierna do końca. Mieszkały z lady Lundie do czasu, aż matka miała na tyle sił, aby urzeczywistnić plan, jaki wyznaczyła sobie na przyszłość i zarabiać na chleb jako nauczycielka śpiewu. Wszystko wskazywało na to, że doszła do siebie po kilku miesiącach. Szła naprzód, wszędzie zdobywając sympatię, zaufanie i szacunek, gdy u progu nowego życia nagle osłabła. Nikt nie potrafił tego wytłumaczyć. Nawet lekarze byli podzieleni. Naukowo rzecz ujmując, nie było powodu, dla którego mogłaby umrzeć. Stwierdzenie lady Lundie, że kobiecie zadano śmiertelny cios w dniu, w którym opuścił ją mąż, było jedynie figurą retoryczną, w żadnej mierze niezadowalającą żadnego rozsądnego umysłu. Jedyną pewną rzeczą był sam fakt – jakkolwiek by go wyjaśniać. Wbrew nauce (która niewiele znaczyła), wbrew swojej własnej odwadze (która znaczyła dużo) kobieta padła na posterunku i zmarła.

Pod koniec choroby umysł Anne zaczął szwankować. Przyjaciółka dawnych szkolnych lat, siedząc przy jej łóżku, słyszała, jak mówi tak, jak gdyby zdawało się jej, że znajduje się z powrotem w okrętowej kajucie. Biedaczka odnalazła ton, spojrzenie niemal, które zaginęło na tak wiele lat – ten sam dawny ton, gdy dziewczęta każda swoją drogą wyruszały w świat. Powiedziała: „spotkamy się, kochana, połączone tą samą dawną miłością” tak samo jak niemal całe życie temu. Zanim nastąpił koniec, wróciła jej trzeźwość umysłu. Zaskoczyła lekarza i pielęgniarkę łagodną prośbą o opuszczenie pokoju. Kiedy wyszli, spojrzała na lady Lundie i, jak się zdawało, powróciła ze snu do jawy.

– Blanche – rzekła – zaopiekujesz się moim dzieckiem?

– To będzie moje dziecko, gdy ciebie zabraknie, Anne.

Umierająca urwała i namyślała się przez chwilę. Opanowało ją nagłe drżenie.

– Nie mów nikomu! – powiedziała. – Boję się o moje dziecko.

– Boisz się? Po tym, co ci obiecałam?

Kobieta z powagą powtórzyła słowa:

– Boję się o moje dziecko.

– Dlaczego?

– Moja Anne to druga ja, prawda?

– Tak.

– Uwielbia twoją córkę, tak jak ja uwielbiałam ciebie?

– Tak.

– Nie nosi nazwiska swego ojca – nosi moje. Nazywa się Anne Silvester, tak jak ja. Blanche! Czy ona skończy jak ja?

Pytaniu temu towarzyszył urywany oddech i trudność w wymawianiu świadczące o tym, że śmierć jest blisko. Zmroziło to słuchającą jej kobietę do szpiku kości.

– Nie myśl tak! – zawołała, zdjęta przerażeniem. – Na miłość boską, nie myśl tak!

W oczach Anne Silvester na nowo zaczęło ukazywać się szaleństwo. Dawała niecierpliwe znaki rękami. Lady Lundie nachyliła się nad nią i usłyszała szept:

– Podnieś mnie.

Leżała w ramionach przyjaciółki, patrzyła na jej twarz i gwałtownie powróciła do obawy o dziecko.

– Nie wychowuj jej na kogoś takiego jak ja! Musi zostać guwernantką, musi na siebie zarabiać. Nie pozwól jej grać! Nie pozwól jej śpiewać! Nie pozwól, żeby występowała na scenie! – Urwała, jej głos nagle odzyskał słodki ton, uśmiechnęła się blado i dawnym dziewczęcym głosem wypowiedziała dawne dziewczęce słowa: – Ślubuj, Blanche!

Lady Lundie pocałowała ją i odpowiedziała jak wtedy, gdy rozstawały się na statku:

– Ślubuję, Anne!

Głowa przyjaciółki opadła, aby nigdy się już nie podnieść. Ostatnia iskierka życia zatliła się w zamglonych oczach i zgasła. Jeszcze przez chwilę jej wargi poruszały się. Lady Lundie przyłożyła do nich ucho i usłyszała, jak tymi samymi strasznymi słowami powtarzają to samo straszne pytanie:

– Nazywa się Anne Silvester – tak jak ja. Czy skończy jak ja?

Mąż i żona

Подняться наверх