Читать книгу Odwet - Vincent V. Severski - Страница 25
| 24 |
ОглавлениеPlan na środę był prosty. Lutek przez cały dzień miał prowadzić obserwację za Rubeckim. Stwierdził krótko, że nie potrzebuje żadnej pomocy i woli działać sam. W związku z tym Monika i Dima mogli się zająć analizą sprawy „Sindbad”, którą do czytania przygotował im Witek. Ten zaś postanowił spać do południa. Potem planował przyjrzeć się zawartości dziwnego pendrive’a, który Roman znalazł w szafie Stokrotki. Ela w związku z chorobą ojca musiała jechać do Krakowa. Zamierzała wrócić wieczorem.
Roman wyznaczył spotkanie Sekcji w dziupli na dwudziestą. Mieli ostatecznie przedyskutować sprawę Olgierda Rubeckiego, zdecydować o dalszych krokach i koncepcji raportu końcowego dla premiera. Na przygotowanie zostały Romanowi dwa dni. W gruncie rzeczy miał już gotowy szkic i mógł od razu zasiąść do pisania. Musiał jednak być uczciwy wobec pozostałych członków i zapoznać się z ich zdaniem. Odkąd Olgierd Rubecki wystąpił w telewizji, jego obraz był na tyle czytelny, że rozpracowanie straciło sens. Co więcej, polecenie premiera stało się jednoznacznie polityczne.
Kiedy Roman zastanawiał się na Miłobędzkiej nad raportem „Sindbad”, Monika siedziała w pozycji wirasana na macie, a Dima wskakiwał obunóż po schodach na zakończenie porannej przebieżki.
Lutek od godziny był już na Rozbrat, ukryty w samochodzie, z laptopem na kolanach. W nocy zamontował pięć kamerek w kamuflażu i teraz je dostrajał. Pierwszą na piętrze, skąd widział drzwi mieszkania Rubeckiego, drugą na drzewie na dziedzińcu wewnętrznym, pokrywającą bramę wyjściową, parking i śmietnik. Trzecią na dachu budki warzywnej przed domem i czwartą w pobliżu samochodu, w którym założył też bikon.
Zastanawiał się przez chwilę, czy nie wrzucić podsłuchu na szybę, ale uznał, że byłoby to zbyt ryzykowne, bo w oknach Rubecki nie miał zasłon, tylko rolety. A poza tym byłby potem kłopot ze zdjęciem urządzenia. Biling połączeń telefonicznych miał zdobyć Witek.
Tego dnia Rubecki wyszedł z domu dopiero o jedenastej siedem. Poszedł pieszo do pobliskiej restauracji Na Lato, gdzie spotkał się z dwoma dziennikarzami, którzy czekali już w ogródku. Lutek od razu się zorientował, że udziela wywiadu, bo po chwili jeden z dziennikarzy włączył dyktafon i położył go na stoliku. Wystarczyło ich sfotografować i zapisać czas.
Tego ranka Rubecki udzielił już czterech wypowiedzi dla mediów i przyjął zaproszenie do programu Rozmowa dnia o dwudziestej na kanale NTV24, ale Lutek o tym nie wiedział. Robił swoje najlepiej, jak potrafił, a nie było w Agencji lepszego fachowca od obserwacji.
O dziewiątej na Litewską przyszedł Dima. Miał na sobie zielone spodnie i turkusową koszulkę polo. Mimo upału nigdy nie nosił krótkich spodenek, bo uważał, że ma zbyt mocno owłosione nogi. Piętnaście minut później, w beżowych szortach, białym T-shircie i z okularami na czole, wkroczyła Monika. Przez ramię miała przewieszoną torbę. Pasek wcinał się między jej kształtne piersi, pokazując brak biustonosza. W ręce trzymała tekturowy kubek maxi z kawą.
– No i co? – zapytała gromkim głosem, zdejmując torbę z ramienia.
– Ciszej! – rzucił Dima. – Witek śpi. – Wskazał głową na zamknięte drzwi do drugiego pokoju.
Monika zobaczyła przypiętą do drzwi kartkę. Podeszła bliżej i przeczytała szeptem:
– „Śpię do dwunastej. «Sindbad» na dysku. Czytać cicho!”
Uśmiechnęła się.
Bez słowa wyjęli z sejfu tablety i zasiedli na swoich miejscach: Dima w fotelu, Monika na kanapie.
– Lutek się odzywał?
– Nie – odparł Dima.
– To co? Nie dzwoniłeś do niego? – Obruszyła się trochę na pokaz. – Jesteś przecież zastępcą Romana i musisz go odciążyć… on już jest myślami w Bieszczadach. Powinieneś wiedzieć, co się dzieje, nie? Lutek jest nowy i trzeba go pilnować.
– To zawodowiec i nie wymaga kontroli. Wie, co ma robić. – Dima bagatelizował uwagi Moniki, bo wiedział, że próbuje go sprowokować. – Ma informować o nienaturalnych zachowaniach i sytuacjach.
– Nie podoba mi się to – odparła, z dezaprobatą kręcąc głową. – Ale rób, jak uważasz. – Wzruszyła ramionami, ze wzrokiem wlepionym w tablet. – Jak bardzo trzeba nie mieć smaku, żeby włożyć zielone spodnie i turkusową koszulkę! Jaka kobieta wypuszcza z domu faceta w takim stanie… Uff… Beee…
Monika dobrze wiedziała, że Dima miesiąc temu, po pół roku znajomości, zerwał z panią psycholog Katarzyną, której nazwiska nawet nie poznała, bo była pewna, że ten związek nie przetrwa długo. A sześć miesięcy i tak mogło uchodzić za bardzo dobry wynik. Wszystkie jego partnerki szybko łapały go na kłamstwie i podejrzewając zdradę, odchodziły z mniejszym lub większym hukiem. W życiu prywatnym, w odróżnieniu od zawodowego, Dima nie potrafił skutecznie kłamać.
Dlatego lubiła czasami go uszczypnąć i przypomnieć o sobie. Dać mu znać, że w pobliżu jest ktoś, kto potrafi o niego zadbać. Jego jedyna prawdziwa przyjaciółka.
– No nieźle! – odezwał się Dima i Monika spojrzała na niego zdziwiona, bo wyglądało na to, że w ogóle nie słuchał, co do niego mówi, i zrobiło jej się trochę przykro. – Trzysta dwadzieścia pięć dokumentów i pięćset czterdzieści trzy karty! Mamy czytania na kilka godzin.
– Wolno czytasz, widzę – odparła trochę złośliwie. – Do dwudziestej, kiedy przyjdzie Roman, pewnie dasz radę. Mogę cię nauczyć techniki szybkiego czytania i zapamiętywania… A wiesz, co to jest mnemotechnika?
– Wiem – rzucił Dima i nawet nie spojrzał w jej stronę, tylko wskazał palcem na drzwi, za którymi spał Witek, i dorzucił głośnym szeptem: – Czytać cicho!
W tym czasie Roman miał już zrobione notatki i przygotowywał plan końcowego raportu dla szefa. Nie musiał wszystkiego zgłębiać. Wystarczyło mu uważnie przejrzeć kilkanaście wybranych dokumentów, by wyrobić sobie opinię o przebiegu tej operacji i samym pułkowniku Olgierdzie Rubeckim.
Roman umiał czytać między wierszami i wiedział, gdzie brakuje przecinków, a gdzie jest ich za dużo. Miał wyjątkową intuicję i potrafił wydobyć kwintesencję z każdego zdarzenia. Nieraz popełniał błędy, ale zawsze dostrzegał to na czas i się z nich wycofywał albo je naprawiał. Dlatego każda porażka posuwała go do przodu. Był w stanie zaplanować przypadek.
Dlatego sprawa „Sindbad” nie wzbudzała w nim takiego entuzjazmu jak wśród wszystkich tych, którzy w niej uczestniczyli. W jego odczuciu była zbyt skomplikowana i zbyt piękna, więc musiał być do niej jakiś ukryty klucz. W wywiadzie, gdzie nic nie jest tym, na co wygląda, takie sprawy się nie zdarzają. Roman znał zbyt wiele podobnych przypadków. Nigdy raporty nie oddawały wiernie rzeczywistości i były autorskim, czasem literackim tworem oficera. Olgierd Rubecki miał niewątpliwy talent pisarski i swoimi raportami potrafiłby zmanipulować każdego szefa czy ministra. Z łatwością osiągał bardzo trudne cele i widać to było w entuzjastycznych wpisach i komentarzach przełożonych. Każdą sprawę potrafił tak przedstawić, by szefowie nie mieli innego wyboru, jak tylko przyznać mu rację. Czasami podrzucał im coś, co mogli zakwestionować, przekonani o swojej pomysłowości albo nieomylności. Robił to tylko po to, aby w następnym kroku uzyskać jeszcze więcej. Nie potrafili odkryć jego manipulacji, bo był od nich znacznie inteligentniejszy.
Dopiero teraz Roman zrozumiał fenomen Olgierda Rubeckiego i pomyślał, że ktoś taki jak on pokona każdego polityka, ale jego nie oszuka. Sprawa „Sindbad” bez wątpienia miała jakąś tajemnicę, ale nie wiedział jeszcze jaką.
Siedział w swoim gabinecie z rękami założonymi za głowę i zastanawiał się, czy w ogóle jest sens szukać owego drugiego dna. W gruncie rzeczy czuł do Rubeckiego sympatię i nie miał już czasu. Wybitny oficer wywiadu musi być wybitnym manipulatorem. Rubecki na takiego wyglądał i nie było w tym nic dziwnego. Dopiero po lekturze akt i przeczytaniu jego raportów Roman zrozumiał, jak inteligentnie Rubecki wykreował swój polityczny wizerunek. I nagle do niego dotarło, że podobnie powinni oceniać możliwości Rubeckiego jego przełożeni. Ich entuzjastyczne wpisy na jego raportach wskazują, że tak może być. Co więcej, mogą uważać, że to oni stoją za sukcesem operacji „Sindbad” i wykreowaniem Olgierda Rubeckiego, choć wszystko wskazywało na to, że jest dokładnie odwrotnie.
Mogłoby to wyglądać na jakąś polityczną rozgrywkę – pomyślał Roman. Co tłumaczyłoby zlecenie od Boleckiego. Pytanie, kto rozdaje karty, bo Olgierd nie wygląda na kogoś, kim można kręcić.
Spojrzał na Ambasadorów.
Polityka? A co to może mnie obchodzić. Prawda, panowie?
Nie odpowiedzieli, więc Roman rzucił na głos:
– Tak czy inaczej, wieczorem pogadam o tym z Dimą i Moniką. Niech się uczą.
Pociągnął duży łyk zimnej i gorzkiej herbaty. Wziął telefon.
– Zabierasz ciepłą bieliznę? – zapytał Bronka, kiedy tylko ten odebrał. – Zapowiadają upały aż do końca miesiąca.
– Biorę jeden komplet, ale na wszelki wypadek wezmę też ocieplacz.
– To ja też wezmę ocieplacz. I nie bierz tej lampy gazowej, bo kupiłem nową, elektryczną…
– Z tym, co zabija komary? – zapytał Bronek.
– Nie.
– To ja kupię odstraszacz komarów, no wiesz, ten, co go nie mieliśmy…
– Nie wiem… a co to, aaa… – Przez chwilę Roman był zdezorientowany.
– Tak, tak?
– Dziwny jakiś jesteś. Coś ci jest? – zapytał Roman.
– Nie… wszystko w porządku, ale zjadłem coś wczoraj i boli mnie brzuch. Starość.
– Byłeś u lekarza?
– Wziąłem proszki. Przejdzie. Nic takiego. Muszę kończyć, bo mam robotę. – Bronek się rozłączył.
Roman od razu poczuł, że z Bronkiem jest gorzej, niż mówi. Znał go niemal całe życie i doskonale wiedział, że nie jest hipochondrykiem. Już trzeci raz w ciągu dwóch miesięcy wspomniał o bólu brzucha, a ile razy mu się nie przyznał? Bronek wiedział, że przyjaciel jest przewrażliwiony na punkcie jego zdrowia, więc mógł nie mówić mu prawdy, bo nie chciał go martwić. Roman sam nie chodził do lekarzy i omijał szpitale szerokim łukiem, ale Bronka pilnował. Obaj ukrywali przed sobą stan swojego zdrowia i woleli udawać młodzieńców. Mieli tylko siebie i chcieli jak najdłużej być razem, do końca. Wiedzieli, że choroba jednego dotknie drugiego dwukrotnie mocniej, więc wciąż się okłamywali.
Wyjrzał przez otwarte szeroko okno. Nad szpitalem nie było ptaków. Uspokoił się nieco, ale na wszelki wypadek zmierzył sobie tętno. Miał sto dziesięć uderzeń. Zamknął oczy i rozłożył fotel. Postanowił, że od dzisiaj będzie pił co drugą herbatę.