Читать книгу Odwet - Vincent V. Severski - Страница 21

| 20 |

Оглавление

Witek czekał w samochodzie, aż Roman da mu znak, kiedy ma przyjść. Zbliżała się północ, a na drugim piętrze w świetlicy wydziałowej wciąż paliło się światło.

– Kto tu dowodzi? Gdzie naczelnik? – Staszek zapytał pierwszego z brzegu oficera, który wskazał mu kierunek ręką uzbrojoną w szklankę z whisky. Przepchnął się do przodu przez burczący tłum oficerów obojga płci i dotarł do wyraźnie podpitego już Franka. – Do której będziecie imprezować? – zapytał. – Wiesz, że można tylko do jedenastej.

– Wiem, wiem – odparł Franek. – Kończymy wkrótce, ale rozumiesz… dostali ordery i takie tam… No, cieszą się dzieciaki. – Położył Staszkowi rękę na ramieniu. – Walniesz sobie z nami?

– Co ty, Franiu? Jestem na służbie – odparł Staszek, żując gumę. – A tak przy okazji, mamy testy zabezpieczeń, więc druga część korytarza może być przez jakiś czas zamknięta i będziecie musieli korzystać z jednego kibla.

– No problem! – rzucił naczelnik. – I tak zaraz gonię towarzystwo do domu.

Staszek zszedł schodami na parter.

– Jeszcze chwila i sobie pójdą – rzucił do Olka siedzącego w dyżurce przy monitorach. – Zbliża się dwunasta, zrób obchód i sprawdź płot od Racławickiej, bo mi się wydawało, że ktoś nam coś uszkodził.

Usiadł na fotelu i odczekał, aż Olek wyjdzie. Gdy tylko zobaczył go na monitorze, zadzwonił do Romana.

– Możesz iść. Nikogo w wydziale nie ma. Zaraz wyłączę kamery, więc kiedy wejdziesz do pokoju, zadzwoń, bo nie będę cię widział, i dopiero wtedy zamknę śluzy. Odetnę też drugą część korytarza… tych imprezowiczów.

– Dzięki. – Roman podniósł się z fotela.

Od razu zatelefonował do Witka, który wysiadł z samochodu, wziął z tylnego siedzenia neseser pilota i szybkim krokiem poszedł w stronę wejścia do budynku.

– A ten co tu… – powiedział głośno Staszek na widok wchodzącego Witka. – O tej porze? – Już się podniósł, by wyjść z dyżurki, gdy zadzwonił jego telefon.

– Zaraz do Agencji wejdzie Witek – odezwał się Roman. – Przepuść go bez sprawdzania neseseru.

– Eee… – Staszka zamurowało. – Aaa… No dobrze.

Witek minął dyżurkę, pomachał zaskoczonemu Staszkowi i od razu skierował się do klatki schodowej. Wszedł na drugie piętro, gdzie przy windzie czekał już na niego Roman.

Po kilkunastu sekundach dotarli pod drzwi z numerem 225. Leski włożył klucz do zamka i spróbował przekręcić, ale napotkał opór.

– W drugą stronę, Romano! – rzucił cicho Witek.

– Trochę się denerwuję – odparł Roman i drzwi puściły.

W tej samej chwili na końcu korytarza rozległy się gromkie rozbawione głosy kilku osób. Ledwo zdążyli wślizgnąć się do pokoju.

Roman natychmiast zadzwonił do Staszka.

– Jesteśmy w środku.

– To uważajcie. Zamykam śluzy. Macie piętnaście minut.

Po chwili usłyszeli głośne uderzenia zamykających się ciężkich stalowych drzwi. Witek otworzył neseser. Wyjął z niego laptop i urządzenie przypominające maszynkę do mielenia mięsa.

– Pozwól tu, szefie. – Wręczył Romanowi maszynkę, a sam otworzył komputer. – Podejdź do szafy i przyłóż tę dyszę, jak ci wcześniej pokazywałem, okej? Tylko się nie ruszaj.

– Oczywiście.

Roman zrobił tak, jak mu Witek kazał, i posłusznie czekał, aż ten skończy programować zamek szyfrowy.

– Długo jeszcze? – zapytał po minucie.

– Kończę, jeszcze chwilę…

– Ciężkie to i boję się poruszyć.

– Jeszcze chwilę – powtórzył lekko podenerwowany Witek i po chwili dodał: – Możesz to już odstawić. Mam.

– Podaj!

– Lewo trzydzieści cztery, osiemdziesiąt pięć, siedem. Pamiętaj! Zegar stoi na piętnastej.

Witek włożył do zamka klucz magnetyczny, a Roman pokręcił zamkiem szyfrowymi i ustawił kombinację. Szczęknęła zapadnia i szafa się otworzyła. W tej samej chwili zadzwonił telefon.

– Macie tylko pięć minut – odezwał się w słuchawce Staszek. – W korytarzu między śluzami jest dwóch nagrzanych imprezowiczów. Zamknąłem ich, jak byli w kiblu. Nie mogę ich długo trzymać, bo może być z tego problem. Jak się ktoś przyjrzy, to wyłapie, że wyłączyłem kamery. Ich naczelnik już się piekli. I bądźcie cicho, bo mogą być gdzieś pod waszymi drzwiami.

– Dobra, pięć minut – odparł Roman i zwracając się do Witka, powtórzył: – Mamy pięć minut.

Sprawę „Sindbad” znaleźli od razu. Witek w kilka sekund ustawił kombajn i zaczął filmować akta.

Roman rozejrzał się po pokoju. Duże biuro, na nim komputer i trzy małpki. Dwie dobrze utrzymane juki, fikus i kaktus gigant. Na ścianie plakat Olbińskiego do opery Otello, naprzeciwko ekspres do kawy i równo ustawione kolorowe filiżanki. Żadnych służbowych pamiątek ani gadżetów z podróży, zdjęć dzieci czy męża.

Skromnie, miło, delikatnie, przyjemnie pachnie… – pomyślał Roman i poczuł sympatię do Stokrotki. Dręczyło go, że musiał tu wejść w taki sposób, więc starał się niczego nie dotykać, jakby chciał zachować służbowy dystans i nie przekroczyć granicy intymności.

Podszedł do otwartej szafy. Była prawie pusta, kilka teczek, pudełko, album, stare kalendarze biurowe, czerwona metalowa kasetka i służbowy laptop. Na dolnej półce dwie butelki alkoholu. Wszystko ustawione w idealnym, wręcz matematycznym porządku. Ten widok trochę dziwił, było w nim coś nienaturalnego. Romanowi się wydawało, że ktoś taki jak naczelnik Gerber powinien być zawalony robotą, a tu szafa prawie jak u podporucznika prosto z Kiejkut. Wyjął telefon i zrobił zdjęcie otwartej szafy.

– Jeszcze chwila – odezwał się Witek. – I już kończę.

Na środkowej półce w samym rogu leżała zielona kulka wielkości czereśni. Roman wziął ją dwoma palcami i delikatnie ścisnął. Była to świeża plastelina i od razu przyszło mu na myśl, że musi być to pozostałość z czasów zabezpieczania szaf referentką. Przesunął drzwi i spojrzał na kant. Był na niej ślad plasteliny, ale czerwony.

Świeża zielona plastelina? Referentek nie stosuje się już od dziesięciu lat, no i powinna być czerwona. Dlaczego trzyma ją w szafie pancernej, chociaż ma tu idealny porządek? Coś mocuje… ukrywa… – zastanawiał się coraz bardziej zaniepokojony Roman.

– Skończyłem, szefie! – odezwał się Witek.

– Poczekaj! – rzucił cicho Leski.

Włożył głowę do szafy i zaczął zaglądać w jej zakamarki, dotykając palcami niewidocznych miejsc.

– Przypomnij sobie… Gdybyś chciał coś ukryć przed esbecją za pomocą plasteliny, to gdzie byś to wsadził? – mruczał Roman.

– Nie rozumiem, szefie – odezwał się Witek. – Pakujemy się?

Roman nie odpowiedział. Wiódł palcami pod zagięciami w kształcie litery C na froncie każdej metalowej półki, w miejscach, gdzie nie można było zajrzeć bez jej wyjmowania. Po chwili pod drugą półką od góry wyczuł plastelinę, a w niej jakiś przedmiot.

– Szefie, już czas! – ponaglił Witek.

– Zaraz… – Roman wyjął spory kawałek plasteliny z przylepionym do niej małym przedmiotem. – Co to jest? – Podał go Witkowi.

– Wygląda na jakiś pendrive w obudowie. Otworzyć?

– Tak.

Poczuł w kieszeni wibrowanie telefonu.

– Jeszcze minuta!

– Minuta! – twardo odparł Staszek. – Potem otwieram śluzy i radźcie sobie sami. – Wyłączył się.

– Tak, pendrive dziesięć giga – uściślił Witek.

– Skopiujesz?

Witek włożył pendrive do kieszeni USB, przeleciał palcami po klawiaturze i na ekranie pojawiła się ikonka z napisem Edyta. Kliknął na nią, ale program zażądał hasła.

– Zabezpieczony, ale mam soft do kopiowania bez śladów. Ma osiem giga, to potrwa dwie, trzy minuty. Robić?

– Rób – zdecydował bez wahania Roman.

Z korytarza dobiegł głośny dźwięk odblokowywanych śluz. Roman podszedł do drzwi i przez chwilę nasłuchiwał.

– Pani naczelnik coś ukrywa – odezwał się do Witka – i to jest arcypodejrzane. Niezarejestrowany nośnik schowany w szafie naczelnika WBW musi pobudzać fantazję, prawda?

– Pewnie.

– Złamiesz hasło?

– Nie wiem. Zobaczymy. To zależy, co jest na tym nośniku i w jakim systemie zostało zapisane. Ale mam znajomych, pomogą, jak będzie trzeba. – Spojrzał na ekran. – Gotowe! – rzucił zadowolony.

Wyciągnął pendrive i podał Romanowi, który podszedł do szafy i przykleił go w miejscu, gdzie wcześniej był ukryty. Posprzątali po sobie, Witek spakował sprzęt, a Roman zamknął szafę i ustawił pokrętło na liczbie 15. Zgasili światło. Witek uchylił drzwi i ostrożnie wyjrzał.

– Pusto – oznajmił.

Wysunęli się na korytarz. Zamknęli za sobą drzwi i po chwili już byli na klatce schodowej. Zeszli na parter.

Staszek czekał za filarem.

– Niedobrze to wszystko wyszło – zaczął, wyraźnie zaniepokojony. – Jeśli będzie kontrola, to od razu wyłapią, że ktoś majstrował przy systemie, i bez pudła ustalą kto.

– Nie ma obawy – uspokoił go Roman. – To sprawa służbowa, ale musi pozostać tajna także wewnątrz Agencji. Działamy z upoważnienia szefa.

– No, kurwa, mam nadzieję. – Staszek tylko trochę się uspokoił. – Idźcie już, bo zaraz będą schodzić imprezowicze.

– Dziękuję – rzucił Roman, ale Staszek nic nie odpowiedział i zniknął za filarem.

Witek odwiózł Romana na Ochotę, a sam wrócił na Litewską, żeby obrobić materiał. Sprawa „Sindbad” musiała być gotowa do czytania na jutro rano.


Za dwadzieścia dwunasta Roman był już po kąpieli. Ubrany w świeżo wypraną flanelową piżamę leżał w łóżku. Otworzył szeroko okno, zgasił światło i obserwował cienie na suficie. Wypił podwójną melisę, ale i tak nie mógł zasnąć. Myśli tłoczyły się jak oszalałe, jedne wyprzedzały drugie, na chwilę wracały i znów znikały, robiąc miejsce następnym.

To był trudny, ale ciekawy dzień. Roman właściwie lubił takie sytuacje, kiedy fakty wyprzedzają jego percepcję, a on musi je gonić. Czuł wtedy, że żyje, rozpędza się, jest sprawny intelektualnie i potrzebny. To był ten moment, kiedy ktoś kupuje wymarzone puzzle, rozsypuje je na stole i szuka krzesła, żeby usiąść.

Dziwna śmierć Zenonika w Algierze. Podejrzany konflikt z Barskim w Petersburgu i to jego ekspresowe zwolnienie ze służby, potem ucieczka do Ustki i wypadek samochodowy, o którym nikt nic nie wie. Romans Rubeckiego z Polanowską i konszachty z jej mężem Kwasem, zausznikiem Boleckiego. Wielki polityczny coming out pana pułkownika i na koniec dnia pendrive ukryty w szafie pani Stokrotki, naczelniczki WBW, która dużo wie o Rubeckim, Barskim i Zenoniku.

– Bohaterowie dnia… – wymruczał Roman. – Pomyślę o nich w Bieszczadach.

Kiedy to powiedział, od razu zrobiło mu się przyjemniej i poczuł, że powoli zaczyna odpływać na zielone połoniny.

Odwet

Подняться наверх