Читать книгу Odwet - Vincent V. Severski - Страница 9

| 8 |

Оглавление

Olgierd Rubecki od trzech lat mieszkał sam na drugim piętrze świeżo zrewitalizowanej kamienicy przy ulicy Cecylii Śniegockiej na warszawskim Powiślu.

Był to duży, prawie stumetrowy luksusowy apartament z dwiema łazienkami i ogromnym salonem. Kosztował ponad półtora miliona złotych i Rubecki kupił go za gotówkę. Swoje sześćdziesięciometrowe mieszkanie na Ursynowie sprzedał za pięćset tysięcy, ale skąd wziął jeszcze milion? Mógł dostać te pieniądze od ojca, zamożnego biznesmena, tego jednak Witkowi nie udało się potwierdzić.

Była siódma piętnaście, kiedy Monika, wyposażona w lornetkę z aparatem cyfrowym, zajęła miejsce przy oknie na klatce schodowej naprzeciwko domu Rubeckiego. Dima zadzwonił wcześniej przez domofon i ustalił, że Rubecki jest w mieszkaniu. Dał znać Monice, a sam wsiadł do samochodu, który zostawił po drugiej stronie ulicy.

– Ciekawe, gdzie parkuje… – odezwał się Dima w słuchawce. – Pewnie wewnątrz, na podwórku.

– Wątpię. Za mało miejsca. Musi go trzymać gdzieś w pobliżu.

– A czym jeździ?

– Roverem discovery… zielonym – odparła Monika. – Nieźle mu się powodzi na tej emeryturze, nie?

– Też taką będziesz miała – rzucił Dima.

– Akurat! – Roześmiała się. – Wyliczyłam, bo piętnaście lat mam już za sobą. Dostanę dwa i pół tysiąca, a mogą przecież w ogóle zabrać, jak coś odwali dyktatorowi. Czekaj! – Cofnęła się w głąb klatki i przyłożyła lornetkę.

– Co tam? – zapytał Dima.

– Czekaj… coś się dzieje w środku, jakiś ruch, ale zasłony… Chyba wstał. Czekaj!

– No co tam? – zniecierpliwił się Dima.

– Wydawało mi się, że widziałam kobietę… nagą kobietę… Ooo! Znów przeszła! Teraz on… w całej okazałości! No, no… panie Olgierdzie. Chyba poszli razem do łazienki.

– Zrobiłaś jej zdjęcie?

– Tak, zaraz ci wyślę.

– Jak wyjdzie, to za nią pociągnę. Musimy ustalić, kto to jest, a ty zajmiesz się Olgierdem. – Dima nie był zadowolony i od razu można było to wyczuć w jego głosie.

– No… bardzo niechętnie – odparła, ale nie chwycił aluzji.

– Co pani tu robi? – usłyszała nagle za sobą skrzeczący głos. Obejrzała się i zobaczyła stojącą na schodach kobietę z laską i z pieskiem pod pachą. – Proszę natychmiast stąd iść, bo zawołam milicję! – Piesek, najwyraźniej pobudzony przez swoją właścicielkę, zaczął szczekać podobnym skrzeczącym dyszkantem. – Kto panią tu wpuścił? Jeszcze coś ukradnie…

– Zamknij się, kobieto! I ucisz tego psa! – Monika obruszyła się i wyciągnęła policyjną blachę. Podstawiła ją pod nos kobiecie, która zamarła, tak samo jak jej pies. – Mam panią aresztować za utrudnianie pracy policji? W domu są groźni bandyci, których ścigamy, i zaraz może tu być strzelanina.

Kobieta, najwyraźniej przerażona, natychmiast odwróciła się i podreptała na dół, złośliwie stukając laską o metalową poręcz.

– Co tam? – zapytał Dima.

– Nic. Wścibska lokatorka po osiemdziesiątce. Dostałeś foto?

– Tak. Dziękuję. To co, teraz czekamy na nią? Wkurwia mnie to, a ciebie?

– Mnie też. Wpychamy się komuś w życie bez wyraźnego powodu, i to na polecenie takiej miernoty jak ten… – Nie dokończyła, bo poczuła, że się za bardzo nakręca. – Kiedy jedziesz do Aten?

– Nie wiem jeszcze, a co?

– Pojechałabym, gdybyś nie miał nic…

– Pewnie, że nie miałbym nic – odparł zdecydowanie. – W końcu nigdy u mnie nie byłaś. Może pojedziemy razem? Pokażę ci swoje Ateny, spróbujemy metaxy…

– Akurat! – przerwała mu Monika. – Ta twoja blond Katarzyna najpierw podgryzie mi gardło, a potem cię wypatroszy.

– Sweety Monique! – Dima uśmiechnął się. – Przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nie dam cię skrzywdzić… – Nie zdążył powiedzieć, że jego związek z Katarzyną właśnie dobiegł końca, kiedy Monika mu przerwała.

– Jakiś ruch u naszego bohatera… już są ubrani… i chyba…

– Wychodzą?

– Nie widzę… nie wiem… ale się żegnają, czyli ona wychodzi. Przygotuj się, Dimka! – Celowo zdrabniała jego imię, kiedy chciała wysłać mu sygnał, że ciepło o nim myśli.

Podglądanie Olgierda Rubeckiego w intymnej sytuacji było dla niej poniżające, tym bardziej że czuła do niego sympatię, a nawet darzyła go szacunkiem. Był inteligentnym, przystojnym mężczyzną, z którym wielu ludzi wiązało szczere nadzieje na zmianę swojego losu i naprawę ojczyzny, a ona obserwowała go przez lornetkę, robiła zdjęcia i odzierała z godności. Widzi rano nagiego mężczyznę z ukochaną kobietą i musi patrzeć na nich z polecenia człowieka, którym gardzi. To był jeden z tych momentów w jej życiu, kiedy nienawidziła swojej pracy. Czy nikt nie może się ukryć przed obcymi? Nie ma już intymności? Co zatem z prawdziwą miłością? Dlatego mimowolnie pomyślała o wyjeździe z Dimą do Aten. Poczuła delikatne podniecenie, bo zdawało jej się, że są teraz jedynymi ludźmi na świecie, którzy mogliby dać sobie nawzajem prawdziwą i czystą intymność. Nie myślała o miłości.

– Widzę ją! – Głos Dimy jakby uderzył Monikę w policzek. – Właśnie wyszła. Elegancka, średniego wzrostu, postawna… ruda, koło pięćdziesiątki, ciemne maskujące okulary. Idzie w lewo… ruszam za nią…

– Ustal, kto to jest, jeśli się da, a jak nie, to olej i zaraz wracaj. Sama nie dam sobie z nim rady. Rozkuje mnie w pięć minut.

– Chyba się sprawdza… – Dima zdziwiony zawiesił głos. – Nooo… jest w niej coś dziwnego. To nie jest jakaś dziumdzia, ten krok… to rasowa… nooo… kurde, wyraźnie się sprawdza…

– Mężatka na gigancie? – rzuciła Monika trochę pochopnie i zrobiło jej się głupio.

– Skręciła w Miechowską, za rogiem przyspieszyła, patrzy na zegarek. Podchodzi do samochodu i… Czekaj! Czarna toyota avensis trzeciej generacji. Ciekawe. Dlaczego zaparkowała daleko od domu… jakby chciała ją ukryć. Kupiłabyś czarny samochód?

– Nie. Może to służbowy. Filmujesz go?

– Tak. Numer rejestracyjny WE4667H. Podaj do Witka, może ustali właściciela.

– Okej. Już.

– Ostro ruszyła. Ma pojęcie, oj, ma… Pociągnę za nią, ile zdołam, ale coś czuję, że mogę się wyłożyć. Wygląda na to, że bystra z niej babka.

– Oczywiście. Nie przeginaj, sprawa nie jest tego warta. Mamy numer rejestracyjny i teraz to nam wystarczy.

Odwet

Подняться наверх