Читать книгу Odwet - Vincent V. Severski - Страница 19

| 18 |

Оглавление

Program Twarzą w twarz był jednym z najbardziej opiniotwórczych w polskich mediach, miał ogromną oglądalność, a redaktor Zaremba uchodził za najlepiej zarabiającego dziennikarza.

Rozmowa z Rubeckim reklamowana była już od tygodnia.

W błękitnej scenografii studia NTV24 pojawiły się dwie postacie. Olgierd Rubecki siedział w rozłożystym brązowym fotelu, a naprzeciwko niego na krzesełku, z zaciętą miną i notatnikiem na kolanach – redaktor Zaremba. Na wielkim telebimie za nimi pojawiała się poważna, męska twarz Rubeckiego z okresu wydarzeń w Iraku, na zmianę z falującym godłem Polski i symbolem GROM-u.

Bohater programu siedział wyprostowany, z nogą założoną na nogę, w granatowym garniturze, czarnych skarpetkach i białej koszuli bez krawata. Przyprószone srebrem włosy i czterodniowy ciemny zarost dobrze komponowały się z granatem garnituru, smagłą karnacją i błękitem studia. Prawa ręka spoczywała swobodnie na rękojeści laski, a lewa na oparciu fotela. Spokojna, nieco zadumana twarz budziła sympatię i zaufanie, żywe oczy natomiast pogodę ducha. Tak też czasami pisała o nim prasa, a dziennikarze się zastanawiali, ile jest w nim autentyczności, bo przecież był oficerem wywiadu, mistrzem mimikry i pozorów.

Tak czy inaczej, Rubecki od miesięcy deklasował wszystkich polityków w rankingach zaufania, a jakiekolwiek próby hejtu były brutalnie pacyfikowane przez jego wiernych wyznawców, szczególnie zwolenników siły i ojczyzny.

– Pierwszy raz występuje publicznie z laską – odezwała się Monika. – Zobaczysz, że Zaremba o nią zapyta. To jak strzelba w teatrze, ale dobre.

– Nie… chyba gdzieś już był z tą laską albo może pisała o niej prasa – skomentował Dima. – Ciekawe, czy ma fachowca od wizerunku, czy sam… tak…

– Wygląda świetnie – nie dała mu dokończyć Monika. – Nasz i… dobrze mu z tą laską. Nawet jeśli to trochę naciągane, działa na ludzi.

Zaremba przywitał Rubeckiego i nim zadał pierwsze pytanie, na ekranie pojawił się krótki film. Zielony budynek Agencji przy Miłobędzkiej, zdjęcia dokumentalne z wojny w Iraku i Syrii przeplatane scenami z ćwiczeń GROM-u, a na koniec dramatyczne materiały z odbicia Rubeckiego i jego transport na noszach do śmigłowca. Stop-klatka zatrzymuje się na zarośniętej, wychudzonej, ale uśmiechniętej twarzy Rubeckiego i palcach uniesionych w znaku V.

– Mocne! – rzucił Dima i spojrzał na Lutka, który obserwował telewizor, stojąc z boku. – Nie widziałem tych zdjęć.

– Ja też nie. Dobre! – dodała Monika. – Nie sądzisz, Roman?

– Właśnie pokazaliśmy państwu niepublikowane dotąd zdjęcia z odbicia pana pułkownika z rąk terrorystów w Iraku przez nasz GROM – odezwał się redaktor Zaremba. – Ciężko było?

– Wielokrotnie już o tym mówiłem – odparł Rubecki. – Fakty są znane, nawet wbrew mojej woli, ale trudno.

– Tak, to prawda, znamy tę historię. Czy ta laska to pamiątka po tamtych wydarzeniach? Wiemy, że był pan ranny.

Monika podniosła rękę z wyciągniętym kciukiem i posłała wszystkim radosny uśmiech.

– Tak, mam jeszcze trudności z chodzeniem. Wciąż trwa rehabilitacja. – Rubecki delikatnie uniósł laskę. – Bezpieczniej się z tym czuję. A poza tym to ładny przedmiot, nieprawdaż?

– Jest pan osobą publiczną, bohaterem i wzorem dla wielu Polaków. Media liczą się z pana opiniami, politycy boją się stawić panu czoło. Deklasuje pan wszystkich w rankingach zaufania i popularności. Co pan zamierza zrobić z tym kapitałem, panie pułkowniku? Czy nie czuje pan potrzeby powrotu do służby dla dobra Rzeczpospolitej? Może już niekoniecznie jako oficer wywiadu, ale…

– Rozumiem, do czego pan zmierza, panie redaktorze. Oczekuje pan mojej deklaracji. Nie mylę się? – Rubecki spojrzał dyskretnie w kamerę, jakby chciał też zapytać widzów.

– Oczywiście. Przecież od dawna wypowiada się pan i komentuje sprawy polityczne, ale wciąż unika jednoznacznej deklaracji i oszczędza polityków, zarówno tych u władzy, jak i z opozycji. Może czas na swoisty coming out? Myślę, że Polacy chcą poznać pana orientację polityczną. Za półtora roku wybory.

– Tak, po długich rozmyślaniach i rozmowach z przyjaciółmi podjąłem decyzję, że wchodzę formalnie do polskiej polityki…

– To czeka naszą scenę rewolucja! – wtrącił się wyraźnie poruszony Zaremba. – Będzie pan budował nową partię?

– Dziś mogę powiedzieć tylko, że rozpoczynamy budowę nowej formacji politycznej, która wyjdzie naprzeciw oczekiwaniom społeczeństwa, będzie pierwszym krokiem do odbudowy zaufania obywateli do państwa i stworzy długofalowy plan rozwoju kraju. Ale Polska potrzebuje teraz przede wszystkim spokoju co do swojej przyszłości. Koniec z zaciemnianiem obrazu w sprawach bezpieczeństwa, z jawnym panoszeniem się agentury wpływu na scenie politycznej, niszczeniem polskich służb. Fala terroru przelewa się przez Europę, a my jesteśmy ślepi i głusi. O ile wywiad jeszcze działa, o tyle ABW zajmuje się śledzeniem przeciwników politycznych i szukaniem na nich haków, a nie walką z islamistami, którzy wciąż przenikają do Polski. Jesteśmy zagrożeni ze Wschodu i Południa…

– To mocne słowa. Czy rzeczywiście jesteśmy? Pytam, bo któż może to wiedzieć lepiej niż pan, panie pułkowniku.

– A nie jesteśmy? Jeżeli uważa pan, że nie, to chętnie wrócę do domu, chociaż całe życie zawodowe spędziłem w służbie dla kraju, walcząc o bezpieczeństwo Polaków.

– To ważne oświadczenie, panie pułkowniku. Może pan powiedzieć, czy ta nowa formacja będzie budować swoją siłę samodzielnie, od podstaw, czy też zamierzacie skorzystać z już istniejących struktur, organizacji, stowarzyszeń? Ma pan w Polsce ogromne poparcie społeczne i polityczne, więc z pewnością nie zabraknie chętnych, by włączyć się do pracy u podstaw, w terenie. Jest pan nadzieją dla wielu Polaków.

– Dlatego podchodzimy do naszej inicjatywy odpowiedzialnie, z szacunku dla Polaków, polskich patriotów. W najbliższym czasie poinformuję, kiedy odbędzie się konferencja prasowa, na której przedstawimy szczegóły tej inicjatywy. Przed nami długa droga…

– Ale w końcu pan ruszył – wtrącił się Zaremba. – Myślę, że w tej chwili wywołał pan w wielu miejscach poważne zaniepokojenie, żeby nie powiedzieć: przerażenie. Czy nie był to falstart, panie pułkowniku? Przeciwnik zdąży się otrząsnąć i przygotować.

– Zamierzamy przeorać scenę polityczną i się z tym nie kryjemy. To nie w moim stylu. Rozliczymy wszystkich z lewa i prawa, bez względu na barwy polityczne, za dewastację kraju. Polska musi wrócić do gry, by mogła zadbać o interesy swoich obywateli, o bezpieczeństwo. Nie będziemy więcej pośmiewiskiem i pariasem świata. – Rubecki mówił płynnie, spokojnie, prosto i przekonująco, miał wyraziste spojrzenie i oszczędną gestykulację. – Czas wyciągnąć konsekwencje wobec tych, którzy przez lata z głupoty, czy też w złej wierze, wciągali nasz kraj do szarej strefy. Patriotyzm, Polska, ojczyzna to nie są puste frazesy, którymi z taką łatwością żonglują ludzie bez cienia uczciwości i odpowiedzialności. Ale najgorsi są głupcy, których namnożyła dotychczasowa polityka. Kilku głupców potrafi doprowadzić do katastrofy cały naród. Historia zna takie przypadki. – Na znak, że zakończył, lekko uniósł głos. Podczas całej wypowiedzi ani razu nie napił się wody.

– Czekamy zatem na szczegóły nowej inicjatywy politycznej. – Zaremba zamknął wątek. – Dziękuję za rozmowę, panie pułkowniku, i do widzenia państwu.

Monika wyłączyła telewizor. W pokoju zaległa cisza. Wszyscy pomyśleli o tym samym, tylko Lutek był obojętny. Słabo orientował się w polityce.

– To teraz wiemy, skąd zlecenie na Rubeckiego – zaczął Dima. – Wszystko jasne. Mocne. Twitter eksploduje!

– A hasztag Rubecki będzie dominował w internecie. Ale rozmowa była ustawiona, czyli Zaremba też w tym siedzi – dodała Monika.

– Tak… teraz rozumiem, skąd u Hafnera taki pośpiech – odezwał się w końcu Roman. – Ale co to znaczy dla nas? Chyba Bolecki nie oczekiwał, że Rubecki wyjdzie na scenę tak wcześnie. To nie był falstart. Wydaje mi się, że Rubecki chciał uciec premierowi do przodu, bo przecież nie zaczyna się kariery politycznej od manifestu w programie telewizyjnym.

– To prawda – potwierdziła Monika. – Widać było, że to wszystko takie niedopracowane, pod publikę. Lud to kupi i zawyje z radości. Dzięki temu jakikolwiek atak na Rubeckiego, ujawnienie jakichś ciemnych faktów, elektorat weźmie za zemstę zdrajców i strach przed egzekucją.

– Otóż to! Bolecki ma teraz związane ręce – dodał Dima. – Co robimy, Roman?

– Ja bym to pod jakimś pozorem olała. To wszystko zaczyna cuchnąć niemytymi politykami. Tylko się upaprzemy. – Monika z przekonaniem pokręciła głową. – To co oznaczało spotkanie z ministrem Kwasem w miejscu publicznym? Rozmawiali długo, miło i raczej nie kłócili się o panią Poleską.

– Tak, to bardzo ciekawe – wymamrotał Roman. – Bardzo! – dorzucił już głośniej. – Jak się nazywała ta operacja w Iraku?

– „Sindbad” – odpowiedział Lutek.

– Skąd wiesz? – zapytała nieco zaskoczona Monika, pociągając końcówkę zielonego napoju.

– Było tam dwóch moich kolegów, jeden wtedy zginął – odparł. – Więc wiem.

– No właśnie – znów odezwał się Roman. – Dlaczego sprawa „Sindbad” leży w szafie pancernej u pani Stokrotki, a nie u szefa? Co w niej takiego jest?

Odwet

Подняться наверх