Читать книгу Odwet - Vincent V. Severski - Страница 26
| 25 |
ОглавлениеRubecki wrócił do domu taksówką o dwudziestej pierwszej. Rozgrzane miasto, a wewnątrz miły chłód z klimatyzatora. Zostawił laskę w przedpokoju i zsunął mokasyny. Poszedł wprost do salonu i od razu nalał sobie dawkę chivas regal. Nieco większą niż zwykle. Zadzwonił telefon, ale Rubecki spojrzał tylko na wyświetlacz i wsunął go do kieszeni. Wiedział, kto dzwoni.
Przypomniał sobie, że nie umył rąk. Przez chwilę wahał się jeszcze, czy powinien pójść najpierw do łazienki, ale ostatecznie zrezygnował. Był bardzo zmęczony, więc zaległ na kanapie w ciemnym pokoju z kryształową szklaneczką w dłoni. Położył głowę na oparciu i czekał na odpowiedni moment, by się napić.
Cały dzień spotkań z mediami wyczerpał go do cna. Te same pytania, te same odpowiedzi. Uśmiechy, spojrzenia. Każdy gest kontrolowany, wypracowany, podpatrzony. Zgłosiło się nawet kilku specjalistów od wizerunku medialnego gotowych za darmo pracować nad udoskonalaniem jego publicznego oblicza. Zgodził się na dwadzieścia fotek selfie z przygodnymi przechodniami, kelnerami w restauracji i grupą licealistów na ulicy. Nie prowadził żadnej aktywności na Facebooku, Twitterze ani żadnym innym portalu, ale jego hasztag bił rekordy popularności, tego dnia szczególnie.
Wiedział, że tak będzie, i coraz bardziej mu się to podobało. Miał nad wszystkim kontrolę. Nigdy nie przypuszczał, że tak łatwo i tak szybko uda mu się stanąć w światłach reflektorów. Wydawało mu się dotąd, że jest zbyt sztywny, by dobrze zagrać tę rolę. A tymczasem wystarczyło tylko wszystko dobrze zaplanować i konsekwentnie wcielać plan w życie, tak jak operację „Sindbad”.
Chwilami zastanawiał się z niedowierzaniem, czy to możliwe, żeby wszyscy byli aż tak naiwni i dawali sobą manipulować z taką łatwością. Jakby chcieli, żeby tak było. Ta świadomość nie tylko utwierdzała go jeszcze mocniej w przekonaniu, że idzie dobrą drogą, ale też dodatkowo mile podbudowywała jego męskie poczucie wartości. Miał stonowane ego, ale czasami i on lubił odpłynąć, szczególnie gdy obserwował reakcje w sieci. Nieliczne przypadki hejtu wywoływały natychmiastowe i spontaniczne kontruderzenie ze strony patriotów, a to wskazywało, że ma swoje waleczne wojsko, swoją gwardię. To miało wymierne znaczenie.
Pociągnął duży łyk whisky, przytrzymał go w ustach i po chwili przełknął, jakby nie był pewny, czy chce to zrobić. Poczuł, jak alkohol pali mu przeciążoną od całodziennych rozmów krtań, leci dalej w dół i powoli rozgrzewa pusty żołądek. Nie otworzył jeszcze oczu, a whisky wróciła do głowy i rozjaśniła zakryty powiekami obraz.
Być politykiem jest bardzo łatwo, czasami wystarczy tylko być – pomyślał z lekkim rozbawieniem. Za chwilę będę mógł postawić swoje warunki i wtedy zobaczymy, kto ma jakie karty. Kto mocniej zagra, Bolecki czy opozycja, a może nikt? Na razie musimy inwestować w suwerena, a potem weźmiemy wszystko gołymi rękami.
Dopił whisky drugim łykiem, ale nic już nie poczuł. Z zamkniętymi oczami odczekał jeszcze chwilę i w końcu podniósł się z kanapy. Alkohol pobudził mu soki żołądkowe. Olgierd poczuł, że ma ochotę na kawałek kiełbasy i kromkę czarnego chleba. Lubił trzymać kiełbasę i chleb w jednej ręce między palcami. Szklankę wstawił do zlewu. Znów usłyszał sygnał telefonu. Sprawdził, kto dzwoni, ale i tym razem nie odebrał. Odezwał się esemes. Byłeś wspaniały – napisał ktoś, ale nie doczytał nadawcy. Przyszedł następny esemes i po chwili pojawił się komunikat: Dzwoni ojciec. Olgierd wyciszył dźwięk w telefonie i odłożył go na parapet.
Wrócił do salonu. Włączył telewizor i wszedł do nagrań. Po chwili na ekranie ukazał się tytuł Rozmowa dnia, a zaraz potem jego surowa, ale dumna twarz.
– Dobre! – rzucił na głos, wyraźnie zadowolony. – Telewizja sama wie, co ma robić. Nie potrzeba żadnych specjalistów od wizerunku… Tak… tak… to była dobra rozmowa.
Nie lubił oglądać się w telewizji, ale ten program uznał za wyjątkowo udany. Miał wrażenie, jakby stacja starała się pokazać go w możliwie najlepszy sposób. Rozmawiali o odpowiedzialności za państwo i mógł opowiedzieć o swoich osobistych przeżyciach z Iraku. Wypadł bardzo autentycznie i przekonująco, chociaż zręcznie omijał zbyt trudne tematy. Jego twarz, oczy, spojrzenia, ręce mówiły więcej niż słowa. Wiedział, jak to robić, ale nie spodziewał się tak dobrego efektu.
Minęła dwudziesta druga. Wyłączył telewizor i dopiero teraz się zorientował, że kawałek kiełbasy i chleb wciąż tkwią między jego palcami. Dokończył jedzenie, idąc do łazienki. Postanowił położyć się wcześniej, bo następny dzień zapowiadał się jeszcze pracowiciej. Wziął letni prysznic i żeby zaoszczędzić czas, umył pod wodą zęby.
Po chwili zgasił światło i nagi wsunął się do łóżka. Pościel pachniała Polą. Uwielbiał jej feromony, były lepkie i mocne. Zamknął oczy, wtulił twarz w poduszkę i mocno się zaciągnął. Poczuł delikatne podniecenie.
Nagle przypomniał sobie, że zostawił wyłączony telefon na parapecie w kuchni. Podniósł się i po ciemku przeszedł przez całe stumetrowe mieszkanie. Po powrocie do sypialni podłączył aparat do zasilania. Znowu wsunął się do łóżka, ale efekt Poli już minął. Spróbował zasnąć.
Ocknął się, jakby ktoś uderzył go w twarz. Przez moment nie wiedział, gdzie jest, i potrzebował chwili, by się zorientować, że jest w domu. Nic mu się nie śniło, więc nie wiedział, dlaczego wybudził się tak gwałtownie. I dopiero teraz zobaczył, że jego telefon świeci w ciemności intensywnym seledynowym światłem.
Kurwa, jakieś déjà vu? Implant mam, czy co? – pomyślał i sięgnął do stolika, ale telefon zgasł i zrobiło się ciemno.
Po chwili znów się rozświetlił. Olgierd spojrzał na ekran. Piąty raz po linii szyfrowanej dzwoniła Pola.
– Co z tobą? – odezwała się wściekła, kiedy tylko odebrał. – Dzwonię i dzwonię…
– Która jest?
– Pięć po dwunastej. Musimy się natychmiast zobaczyć – rzuciła.
– To przyjedź do mnie. Możesz?
– Marian pojechał do Krakowa, ale nie mogę…
– Wiem, mówił mi dzisiaj, więc co…
– Za dwadzieścia minut na rogu za szkołą. To pilne! – Była wyraźnie zdenerwowana i Olgierd od razu to zauważył. – Uważaj na siebie.
– Widzimy się.
Rubecki usiadł na skraju łóżka, ale światła nie zapalił. Zachowanie Poli było dziwne. Zaczął się zastanawiać, co ją tak niepokoi. Niewiele rzeczy mogło nią aż tak poruszyć. Nie była słabą panienką, która przejmowałaby się byle czym. Pracowała operacyjnie od lat, realizowała najtrudniejsze zadania i sporo przeszła. Miała pod komendą kilkudziesięciu ostrych oficerów i zarządzała nimi żelazną ręką. Potrafiła być bezwzględna, a czasami nawet okrutna. Dlatego niektórzy w biurze zastanawiali się, jak to jest możliwe, że w tak pięknej kobiecie jest tyle zimna i obojętności, i nazywali ją Królową Śniegu. Wszyscy jednak szanowali ją za profesjonalizm.
Olgierd nigdy nie był pewien, czy to, co ich łączy, to miłość, czy tylko przyzwyczajenie, a może żądza posiadania. Jeśli Pola chciała coś mieć, to nie ustąpiła, dopóki tego nie dostała. Każda z jej wielu twarzy była autentyczna. Olgierd jednak nie miał wyboru i musiał robić to, co mu kazała. Dominowała nad nim, a jemu to odpowiadało. W chwilach uniesienia mówiła: „Kocham cię nad życie” – i od niego też tego żądała. Owszem, kochała go, tego był pewien, ale czy nad życie – miał wątpliwości.
Czekał ukryty w cieniu pod rozłożystym klonem. Wokół żadnego ruchu, cisza, w kilku oknach światło. Gdzieś daleko zawarczał samochód. Była pierwsza trzydzieści, kiedy zza rogu wyjechała taksówka i zatrzymała się sto metrów przed nim. Po chwili wysiadła z niej Polanowska, trzasnęła drzwiami i energicznie ruszyła w jego stronę.
– Lewy nie żyje – oznajmiła, gdy się tylko zatrzymała. – Słyszałeś?
– Nie – odparł zaskoczony. – Co się stało?
– Został zamordowany przez Al-Kaidę w Algierze.
– Kiedy?
– W poniedziałek.
– I dopiero teraz mi o tym mówisz? Kurwa! Pola! Co jest? – Uderzył dłonią w drzewo.
– Nie wiedziałam. Szef trzyma embargo na tę informację, ale prędzej czy później i tak wycieknie.
– No to mamy problem. – Rubecki był wyraźnie poruszony. – Jak zginął?
– W domu. Podcięli mu gardło.
– Ja pierdolę!
– To nie koniec złych wiadomości – ciągnęła Polanowska. – Dzisiaj rano na zawał zmarł Kuna… w Baku.
– Fuck! – Rubecki znów walnął dłonią w pień drzewa. – Zawał? Na pewno?
– Na to wygląda. Wieczorem przyszła depesza z Baku. Chorował przecież, miał już kiedyś zawał. Znalazła go żona. Zmarł w domu, w wannie. Pił.
– No to będziemy mieli dwa pogrzeby. Jak się czuje Ewa?
– Nie wiem, nie dzwoniłam do niej jeszcze. Szkoda dziewczyny, ale Kuna się nie oszczędzał. Wiesz, jaki był.
– No wiem. Jasne, że go szkoda, ale problemem jest Lewy.
– Dlatego tu teraz jestem. Jeżeli zaczną macać sprawę, możemy mieć kłopoty. Musimy się przygotować, coś wymyślić… jakąś wersję… prędzej czy później połączą nas.
– Mówiłaś, że to Al-Kaida, więc chyba nie będą grzebać głębiej. A Bolecki już wie? A Kwas?
– Nie mam pojęcia. Sama dowiedziałam się dzisiaj wieczorem, więc Maniek na pewno jeszcze nie wie, boby mi powiedział. Mnie poinformował Sokolnik, który jest wkurwiony, bo Hafner napuścił na niego Leskiego. To nie jest dobry znak, tym bardziej że Bolecki zlecił Agencji twój audyt. Próbowałam ustalić, kto to robi, ale Stokrotka jest w Stanach i wraca dopiero w czwartek. Wychodzi na to, że nie robi tego nasz WBW…
– To dlatego mówiłaś, że mam ogon, tak? – Rubecki był poruszony. – Na placu Na Rozdrożu i mnie się wydawało, że mam ogon. Ładna blondynka. Jeżeli nie WBW, to może ABW albo wojskowi.
– Absurd! Mówię, że zlecenie dostał Hafner.
– A skąd to wiesz?
– Maniek słyszał rozmowę Boleckiego z Hafnerem.
– Więc? – Rubecki spojrzał na nią zaniepokojony.
– No kurwa, tak! – Z niedowierzaniem pokiwała głową.
– Leski – potwierdził Olgierd. – No to, kurwa, mamy problem. Skoro za sprawę wziął się ten mnich, to mamy nawet bardzo duży problem. Jeżeli to prawda, jesteśmy w czarnej dupie. – Zamilkł i po chwili zapytał: – Co robimy, Pola?
– Zastanowię się. Muszę się rozejrzeć na Miłobędzkiej i zaczekać na Stokrotkę. Zobaczę jeszcze, co wie Marian. Najpierw muszę ustalić, dlaczego Hafner tak to utajnił i czy rzeczywiście Leski robi ci audyt, no i kto mu to zlecił, bo przecież ten tępak sam tego nie wymyślił.
Wyjęła z kieszeni telefon i zamówiła taksówkę.
– Nie idziesz do mnie? – zapytał zdziwiony Olgierd. – Przecież mówiłaś, że Kwasa jeszcze nie ma.
– Ochujałeś, Cezar?! Teraz?! – Spojrzała na niego z mieszaniną niedowierzania i wściekłości. – Dopiero mieliby ubaw, jakby nas namierzyli. Wszystko poszłoby w piz…
– Jest środek nocy, Pola…
– Nie świruj! – przerwała mu. – Musimy zachować ostrożność, jakbyśmy byli na ostrej robocie. Pamiętasz Krym?
– No pewnie.
– To rób swoje, a ja będę pilnować sprawy. I nie dzwoń! Ja się z tobą skontaktuję. I tak będziemy się wkrótce widzieli. Mamy w planie dwa pogrzeby.
– Nie mogę uwierzyć! Kuna i Lewy…
– Nie pękaj! Weź się w garść – rzuciła twardo Polanowska. – Też mi żal chłopaków, ale musimy robić swoje, bo wtopimy. – Spojrzała przez ramię. – Jest moja taksówka. – Chwyciła Olgierda za koszulkę, przyciągnęła go do siebie i pocałowała w usta. – Bądź grzeczny.