Читать книгу Odwet - Vincent V. Severski - Страница 30
| 29 |
ОглавлениеRoman pospał tego ranka nieco dłużej. Obudził się jak zwykle o szóstej, ale że nie czuł się wypoczęty, postanowił jeszcze poleżeć. Przewrócił się na lewy bok i w końcu zasnął na kolejną godzinę.
Do pracy przyszedł o dziewiątej. Nie pamiętał, kiedy aż tak bardzo się spóźnił, ale nie czuł z tego powodu żadnych skrupułów. Zew pracy nie zagrzmiał. Sam był zaskoczony swoją reakcją i potraktował ją jako kolejny sygnał, że powinien już odejść na emeryturę.
Szedł chodnikiem wzdłuż budynku Agencji, gdy usłyszał za sobą kroki.
– Dzień dobry, panie pułkowniku – odezwał się dziarski kobiecy głos.
Leski zatrzymał się i odwrócił. Z parkingu samochodowego szła w jego stronę szybkim krokiem uśmiechnięta podpułkownik Edyta Polanowska.
– Dzień dobry – odpowiedział i zdjął słomkowy kapelusik.
– Piękna pogoda, prawda? – rzuciła, wyciągając do niego rękę. – Co dobrego, panie pułkowniku?
– Wszystko w porządku, pani dyrektor – odparł, drepcząc obok wyższej o pół głowy Polanowskiej. – A u pani?
– Też dobrze. Wybiera się pan na urlop?
– Tak. W sobotę wyjeżdżam z przyjacielem jak co roku na dwa tygodnie w Bieszczady. Nad Solinę.
– Wspaniale. Prognozy mówią, że taka pogoda jeszcze długo się utrzyma. – Polanowska uśmiechnęła się szczerze, bo od razu do niej dotarło, że to nie Leski robi audyt Olgierda.
Czyli WBW i Stokrotka! – pomyślała z zadowoleniem. No to mamy wszystko pod kontrolą.
Powtórzyła służbowy uśmiech i zdjęła okulary przeciwsłoneczne, bo weszli do gmachu. Odbiła identyfikator i system otworzył bramkę bezpieczeństwa. Polanowska przeszła pierwsza, po czym zatrzymała się, żeby zaczekać na Leskiego, który szukał w kieszeniach swojego identyfikatora, przekładając z ręki do ręki kapelusz i teczkę. Wygląda jak żałosny prestidigitator – pomyślała i zaraz do niej dotarło, jak bardzo złudne jest to wrażenie. Leski był jak wąż z sercem lwa.
W końcu wszedł przez bramkę. Polanowska wciąż czekała i Roman zrozumiał, że chce z nim jeszcze porozmawiać, bo on szedł w prawo, a ona do windy w lewo.
– Słyszał pan, co się stało w Algierze? – zapytała, wyraźnie zasmucona. – Al-Kaida… aż trudno uwierzyć… – Kręciła głową, a Roman patrzył, jak w uszach mienią jej się słonecznymi refleksami drobne brylantowe kolczyki.
– Tak, wiem… czytałem. I co pani o tym sądzi?
– Wie pan, to Algieria. Tam wciąż jest niebezpiecznie. Niby poradzili sobie z GIA, ale pojawiła się Al-Kaida Maghrebu, więc sam pan rozumie…
– Prowadzimy tam jakieś poważniejsze działania? – zapytał trochę z grzeczności Roman.
– Moje biuro nie, ale czy inne, tego nie wiem. Szef Hafner nad wszystkim czuwa. – Uśmiechnęła się sucho. – To teren Sokolnika. Niech pan z nim porozmawia, jeśli to pana interesuje. Zresztą był chyba zaprzyjaźniony z Zenonikiem.
– Nie zajmuję się tym – odparł zgodnie z prawdą. – To sprawa dla WBW i prokuratury, a poza tym… wie pani, urlop… Bieszczady. – Uśmiechnął się szczerze i Polanowska to zauważyła.
To był drugi dobry znak. Wolała nie mieć Leskiego za plecami. W żadnej sprawie.
– To miłego dnia, panie pułkowniku – odpowiedziała z równie szczerym uśmiechem, odwróciła się i stukając obcasami po kamiennej posadzce, poszła do windy.
Leski stał jeszcze chwilę w holu i mimowolnymi skinięciami głowy odpowiadał na „dzień dobry” rzucane mu przez wchodzących pracowników Agencji. Zastanawiał się, co skrywa to małe misterium, które przed chwilą odegrała przed nim piękna i elegancka kobieta. Bo że było ono na coś obliczone, nie miał najmniejszych wątpliwości. Królowa Śniegu była zimna i arogancka. Nie robiła nic z potrzeby serca, wszystko musiało mieć swój sens i cel. Roman nie znał jej zbyt dobrze, lecz wiedział, że ta rozmowa musiała być czymś umotywowana. Po przejściu przez bramkę Polanowska na niego czekała, chociaż celowo grał na zwłokę, udając roztargnienie. Chciał sprawdzić, jak zareaguje. Mogła przecież posłać mu jeden ze swoich uroczych uśmiechów i pojechać windą do biura, a jednak czekała. Jakby podejrzewała, że Leski wie o jej romansie z Rubeckim, i chciała wysondować, czy rzeczywiście tak jest. Dlaczego? Postanowił zapamiętać to zdarzenie.
Kiedy już dotarł do swojego gabinetu, otworzył okno, wstawił wodę i wsypał do metalowego kubka cztery czubate łyżeczki herbaty ulung. Zawahał się przez moment, bo przypomniał sobie o obietnicy, jaką wczoraj złożył, i z powrotem nabrał niepełną łyżeczkę, by odsypać ją do pudełka.
Wrócił do pokoju. Otworzył szafę pancerną i wyjął żółty notatnik. Czekając, aż zagotuje się woda, zapisał w krótkich tezach swoją rozmowę z Edytą Polanowską. Elektryczny czajnik się wyłączył, ale Roman pisał jeszcze przez chwilę, bo i tak nigdy nie zalewał herbaty wrzątkiem.
Zadzwonił telefon komórkowy na biurku. Roman właśnie skończył pisać. Spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił Lutek.
– Zaczekaj chwilkę – rzucił, nim Lutek się odezwał.
Odłożył telefon i poszedł zalać herbatę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to przecież komórka, i uznał to za kolejny sygnał, że czas iść na emeryturę. Speszony zrezygnował z herbaty.
– Przepraszam, że musiałeś czekać. Już cię słucham.
– Dziwna sprawa, szefie – zaczął Lutek spokojnie. – Na podstawie zapisu z systemu obiekt wrócił wczoraj do domu taksówką o dwudziestej pierwszej trzy. Dwadzieścia jeden po północy wyniósł śmieci i gdzieś zniknął na pół godziny. Pojawił się znowu za siedem pierwsza. Na pewno nie był w sklepie nocnym, bo wrócił z pustymi rękami. I co ciekawe, był bez laski i szedł bardzo sprawnie i szybko. To wszystko – zakończył tak spokojnie, jak zaczął.
– A to bardzo ciekawe – odezwał się po chwili Roman. – Nawet bardziej niż bardzo. – I dopytał: – Jesteś pewien?
– Tak.
– Możesz ustalić, gdzie w okolicy są kamery?
– Witek już to zrobił.
– Niech mi prześle naszym kanałem. – Roman był poruszony sprawnością Lutka, ale jeszcze bardziej tym, co odkrył. – Wspaniale! To może być bardzo ważne. Dziękuję!
– Nie ma za co, szefie. Służba – odparł obojętnie Lutek. – Zaraz wysyłam. Jego worek ze śmieciami jest na lokalu. Poinformowałem numer dwa o wszystkim. – Tak określał przez telefon Dimę. – Dadzą znać, co w nim jest. Ja jestem na obiekcie.
– Monika, Ela…
– Tak. Coś jeszcze, szefie?
Roman podziękował mu szczerze i chciał jeszcze dodać: „Dobra robota!”, ale Lutek zmęczony długą rozmową już się wyłączył.
To rzeczywiście była dziwna sprawa, jak powiedział Lutek. Nagle na wizerunku Olgierda Rubeckiego pojawiła się skaza. Wyglądało, jakby nie był tym, za kogo chciał uchodzić. Roman od początku zakładał, że w jego postępowaniu jest sporo autokreacji, bo tak musi być, jeżeli idzie się do polityki. Ale nocny spacer Olgierda mówił znacznie więcej, niż on sam chciał powiedzieć dziennikarzom. Pokazał, że jest w nim więcej premedytacji i – co najważniejsze – że ukrywa coś ważnego. A ukrywa, bo podejrzewa, że jest śledzony. I popełnia szkolny błąd! Jak to możliwe? Taki doświadczony oficer, a robi pętelkę? Kogo obawia się Olgierd Rubecki i co ukrywa? Na pewno nie jest to romans z Polanowską ani konszachty z jej mężem.
Roman usiadł na fotelu i wyciągnął się, zakładając ręce za głowę. Pierwsza refleksja, jaką wysnuł po szybkiej analizie tego, co powiedział Lutek, była bardzo prosta. Co ma teraz napisać w raporcie? Cała koncepcja, którą już sobie przygotował, była nieaktualna. Co więcej, premier Bolecki bardzo by się ucieszył, gdyby się dowiedział, że Rubecki spiskuje i coś ukrywa przed władzą, że ma romans z żoną jego totumfackiego, wiceministra obrony. Były oficer wywiadu, polityk i bohater ma jakąś ciemną stronę? Robi coś nielegalnie? Niejasne interesy, współpraca z opozycją? A może to tylko sprawa obyczajowa? Spojrzał na kalendarz, potem na zegar ścienny.
– Mam dwadzieścia cztery godziny, by ustalić, o co chodzi – powiedział na głos Roman i podniósł się z fotela. Podszedł do Ambasadorów. – I co, panowie? Czy to sprawa, którą trzeba się przejmować? Przecież tam – wskazał ręką na swoją szafę pancerną – jest pełno podobnego gówna. Jak zacznę w tym grzebać, to utonę. Kto jak kto, ale wy wiecie, jak jest. Więc? – Postał jeszcze chwilę, popatrując to na Jeana, to na Georges’a, i wyszeptał: – Macie tę sprawę w nosie, bo są wakacje. – Uśmiechnął się do siebie.
Poszedł do przedpokoju i dotknął czajnika. Uznał, że jest zbyt chłodny, więc włączył go ponownie. Odczekał, aż woda się zagotuje. Postał jeszcze dwie minuty i dopiero zalał herbatę. Nakrył kubek talerzykiem, a potem wrócił z nim do biurka. Sprawdził czas. Miał siedem minut.
Czekał na informację od Witka w sprawie kamer. Po chwili komputer dał sygnał, że przyszła wiadomość.
Roman sięgnął po swój telefon komórkowy i wybrał z pamięci numer.
– Co z twoim brzuchem? – zapytał. – Tylko nie kręć.
– Coś mi tam siedzi… ale nie jest źle.
– Byłeś u lekarza?
– Nie… to nic… – Bronek sprawiał wrażenie zdenerwowanego i szybko zmienił temat. – Gotowy do drogi?
– Nie wykręcaj się! – Roman uniósł głos. – Jak nie pójdziesz dzisiaj do lekarza, to nigdzie z tobą nie pojadę. Macie tam przecież swoją przychodnię. Stary krawężnik, a taki głupi. Co ja z tobą mam!
– Dobrze, dobrze… nudzisz jak zgred. A prostatę badałeś, cwaniaku? Nie! A ja badałem. Boisz się palca w dupie, szpiegu? – Bronek zaatakował Romana, jak zawsze kiedy chciał go uciszyć. – Czego chcesz?
– Zaraz puszczę ci maila. Potrzebuję nagrania z kamer w godzinach, które ci podam, i pozycjonowania telefonu w tym samym czasie.
– Chłopie! Jutro jesteśmy ostatni dzień w pracy! – Bronek podniósł głos. – Nie bierz już żadnej nowej roboty. Ja dzisiaj wszystko zamykam, bo…
– Potrzebuje tego na cito! – przerwał mu Roman.
– Wal się!
– Nie pyskuj! To ważne!
– A co u ciebie nie jest ważne, pilne, tajne? To przez ciebie mam bóle brzucha, bo ciągle mnie denerwujesz. Wrzodów się tylko nabawiłem przez te twoje ważne sprawy. To cud, że jeszcze nie siedzę w pierdlu. – Zamilkł na chwilę i w końcu zapytał jak zawsze: – O co chodzi?
– No! – odezwał się Roman. – Nie trzeba było tak od razu? A ty mnie obwiniasz! Dobra, sprawa dotyczy Olgierda Rubeckiego.
– Oj! – rzucił Bolek.
– Znasz?
– A kto nie zna? Mój faworyt. U nas trzy czwarte komendy chce na niego głosować. Co masz przeciwko niemu? Nie podoba mi się to. – Bronek brzmiał bardzo naturalnie.
– Mój też, więc jeżeli chcesz na niego zagłosować, to musisz mi natychmiast pomóc. Jak nie załatwię tego dzisiaj, to po naszym powrocie nie będzie już Olgierda Rubeckiego i komenda nie będzie miała na kogo głosować. Zrobisz to kolegom?
– No dobrze. Robię to dla Polski… i swojego żołądka – odparł całkiem poważnie Bronek i rozłączył się.