Читать книгу Odwet - Vincent V. Severski - Страница 28
| 27 |
ОглавлениеByła czternasta trzydzieści. Siedzieli na lotnisku w Baku na krzesełkach po przeciwnych stronach korytarza i obserwowali otoczenie. Starszy, w czapce z daszkiem, po prawej. I młodszy, w ciemnych okularach, po lewej. Czekali na samolot do Moskwy o szesnastej dwadzieścia pięć.
Nie wszystko poszło tak, jak sobie zaplanowali. Byli przygotowani na różne warianty wydarzeń, ale największą nadzieję pokładali w intuicji i pomyślnym zbiegu okoliczności. Okazało się jednak, że najlepiej sprawdziła się rozważna improwizacja, a także determinacja, by sprawę doprowadzić do końca.
Początkowo planowali, że młody wejdzie do budynku przez bramę. Zaczeka, aż ktoś będzie wychodził, i wślizgnie się do środka. W końcu uznali, że nie mogą na to liczyć w środku nocy, i starszy uszkodził zamek w drzwiach wyjściowych. Młody miał zaatakować, kiedy tylko tamten otworzy drzwi. Doszli jednak do wniosku, że mogliby stracić efekt zaskoczenia, tym bardziej że gość wyglądał na dosyć silnego, a na korytarzu ciągle ktoś się kręcił. Młody był już pod drzwiami, ale musiał zrezygnować, bo zainteresował się nim wścibski sąsiad. Kiedy rano zauważyli, że otwiera okno, postanowili skorzystać z okazji i wejść tą drogą, zwłaszcza że można było to zrobić niezauważenie. Pod oknem był plac zabaw dla dzieci.
Mieszkanie znajdowało się na pierwszym piętrze, więc młody bez trudu wspiął się po balkonach.
Był już w przedpokoju, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi, a po chwili klucz zachrzęścił w zamku. Ledwo zdążył schować się w garderobie. Kiedy jednak pojawiła się ta kobieta, trochę spanikował. Wyjął nóż, ale nie chciał jej zabić. Dopiero gdy poszła do łazienki, wymsknął się z garderoby i przez uchylone drzwi opuścił mieszkanie. Suszarkę do włosów zabrał ze sobą. Wydawało mu się, że tak powinien zrobić.
Zszedł na ulicę. Starszy czekał za rogiem. Przejechali szybko samochodem wokół akacjowego placu i skręcili w boczną uliczkę, gdzie zaparkowali w zacienionym miejscu. Mieli stąd dobry widok na wejście do budynku.
Po piętnastu minutach przyjechał samochód na dyplomatycznych numerach i ostro wyhamował przed bramą. Wysiadł z niego wysoki mężczyzna w garniturze i niemal wbiegł do domu. Minęło kolejne piętnaście minut i przyjechało granatowe bmw, które zaparkowało trzydzieści metrów za dyplomatycznym saabem. Po chwili z klatki schodowej wyszedł wysoki dyplomata z komputerem pod pachą i już miał otworzyć swój samochód, gdy od tyłu zbliżył się do niego mężczyzna z wąsami, który chwilę wcześniej wysiadł z granatowego bmw. Zaczęli rozmawiać. Po chwili pojawiła się karetka pogotowia. Nie jechała na sygnale. Z granatowego samochodu wysiadł jeszcze jeden mężczyzna, z dużym neseserem. Przywitali się z lekarzem w białym kitlu i wszyscy zniknęli w bramie domu.
Minęło pierwsze pół godziny. Przed domem nic się nie działo. Nie przyjechał żaden nowy samochód, radiowóz policyjny ani karetka. Dla pewności odczekali jeszcze dwadzieścia minut i uznali, że Robert Kunicki na pewno nie żyje. Trochę ich zaskoczyło przybycie policjantów, którzy zabezpieczają miejsca zbrodni, ale w Azerbejdżanie dziwne rzeczy zdarzają się częściej niż gdzie indziej. Nie mogli dłużej czekać w tym samym miejscu, bo okoliczni mieszkańcy zaczęli się już interesować dwoma obco wyglądającymi mężczyznami siedzącymi tyle czasu w samochodzie. Tym bardziej że pochodził on z wypożyczalni, więc mogli się łatwo zdekonspirować.
To nie było profesjonalne, ale nie mieli czasu. Nie znali warunków w Baku. Obaj byli tu pierwszy raz. Wiedzieli jedynie, że miasto jest pod kontrolą wszechwładnych służb, więc kradzież była bardzo ryzykowna. Uznali, że wypożyczenie samochodu będzie najbezpieczniejsze.
Dochodziła jedenasta. Było jeszcze wcześnie, ale mimo to postanowili udać się już na lotnisko, gdzie mieli zwrócić samochód, i do odlotu przeczekać w tłumie. Zatrzymali się jeszcze po drodze i młody rozbił kamieniem suszarkę, a potem wyrzucił kawałki do kontenera na śmieci.
Pod latarnią najciemniej – uznali i zaraz po przyjeździe na lotnisko Əliyeva rozdzielili się zgodnie z planem, pozostając jednak cały czas w kontakcie wzrokowym.
Do odprawy paszportowej zgłosili się o czternastej dwadzieścia, dopiero kiedy na tablicy ukazała się zapowiedź ich lotu do Moskwy. Przejście odbyło się bez żadnych komplikacji i po chwili siedzieli już wewnątrz południowego terminala.
Nie wszystko zrobili tak, jak sobie zaplanowali, ale nie spodziewali się, że cała akcja zakończy się aż tak dobrze. Nie byli zdenerwowani ani nawet przejęci tym, co zrobili. Czuli jednak, że naprawdę bezpieczni będą dopiero, gdy wylądują na Szeremietiewie.