Читать книгу Odwet - Zbigniew Lubieniecki - Страница 4
Z OPOWIADAŃ MATKI
ОглавлениеSkąd wzięli się Lubienieccy? Pytanie raczej retoryczne i dla mnie stanowi to najobojętniejszy z tematów. Ważniejsze jest, skąd ja się wziąłem. Skoro wszystko jednak powinno mieć swój początek, to i ród mój początek jakiś mieć musi. Podobno nawet im ten początek bardziej jest odległy, tym ród dostojniejszy. Z tego, co zdołałem zapamiętać z dzieciństwa, z opowiadań rodziców oraz tego, co wyczytałem w starych papierach, da się sklecić następujący przekładaniec.
W odległych, bardzo odległych czasach (bo i jakżeby inaczej), kiedy legie rzymskie walczyły z plemionami Germanów, trafił do niewoli barbarów wódz Rzymian (na pewno był to wódz, a nie zwykły żołdak, boć to zawsze milej brzmi dla ucha, gdy protoplastą rodu jest ktoś znaczny) imieniem Lubinus. Długie lata spędził w dybach, a że nikt nie kwapił się z wykupem, znudziło mu się wyczekiwanie i wziął nogi za pas. Nie grzeszył jednak widać znajomością geografii, skoro nie trafił do słonecznej Italii, tylko do ziemi Łużyczan. Słowianie jak to Słowianie, lud prosty a gościnny, przyjęli Lubinusa, nakarmili, napoili, przyodziali, dali białkę1. Z czasem, że im Lubinus z obca brzmiało, Lubienicem przezwali, jako że lud tamtejszy polubił go. Potem zaś imię to jeszcze bardziej swojskim uczynili, nazywając Lubieńcem. Żył Lubieniec długie lata, a że znał się na wojennym rzemiośle, wodzem z czasem został; gródek warowny częstokołem otoczony wznieść kazał, który od imienia wodza również Lubieńcem nazywano. Z czasem, gdy ekspansja niemiecka ziemie te objęła, Niemcy nazwę grodu zwyczajem swoim na Leibnitz przerobili i nazwa ta po dziś dzień pozostała. Ba, nawet część rodu, która z Łużyc pod naporem niemieckim nie uszła, zniemczyła się z czasem i miast Lubieniec – Leibnitz pisać się zaczęła.
Mijały lata, coraz bardziej Saksonowie dusili Łużyczan, Lubuszan i inne nad Łabą i Odrą żyjące plemiona Słowian. Padał gród po grodzie. Przez wiele lat, przez wiele pokoleń bronił się Lubieniec przed Niemcami. Gdy jednak sił już przed wzrastającym naporem nie stało, wysłał ówczesny hrabia na Lubieńcu, Kasprzyk, poselstwo z prośbą o lenno i pomoc do króla polskiego – działo się to za panowania Chrobrego. Było już jednak za późno: może posłowie zawiedli, może królowi sił nie stało w ustawicznych wojnach, dość że pomoc na czas nie nadeszła i gród padł. Jedenaście lat wiódł potem Lubieniec partyzanckie boje z Niemcami, początkowo w Ziemi Łużyckiej, później Lubuszan do walki poderwał, w końcu jednak na to mu zeszło, że dziedzictwo bezpowrotnie utracił i do Polski uchodzić musiał. Wybrał tułaczy żywot i utratę ojcowizny, ale przed Niemcami głowy nie ugiął, wasalem cesarstwa nie został, dochował wierności Koronie Polskiej, której lenno był poprzysiągł. Król wierność wynagrodził, nie tyle może złotem, ile dobrami w Ziemi Lubuskiej nadanymi, licznymi przywilejami, jak na przykład, że on i ród jego ma prawo ze wspólnej z królem misy jadło spożywać i ze wspólnego kubka pijać, potwierdził tytuł hrabiowski wielką pieczęcią koronną oraz do herbu Rola różę dodał, co w sumie dało konglomerat tak poplątany, że niewiele w Polsce herbów tak skomplikowanych znaleźć można2.
On i potomstwo jego jęli się ówczesnym zwyczajem wojaczki i to należy już do historii opartej na kronikach i dokumentach. Od tej pory zwali się Lubienieckimi herbu Rola de Lubieniec.
W bitwie grunwaldzkiej brali udział. Walczyli z Moskwą, Ordą, Turkami i kozactwem. Dorobili się rozległej fortuny na Rusi Czerwonej, Wołyniu, Podolu, w Przemyskiem, Lubelskiem, Krakowskiem, a nawet na Śląsku i w Wielkopolsce. Widać nie mogli pozbyć się łużyckich ciągotek. Potem znudziła im się wojaczka, zabrali się do nauki. Stąd zaś jeden tylko był krok do reformacji, jako że czasy temu sprzyjały.
W okresie reformacji Lubienieccy występują jako arianie i krzewiciele tego ruchu. W jego historii zapisali się złotymi zgłoskami. To już nie zawadiaccy Sarmaci od miecza i hulanki, to ludzie kolosalnego na tamte czasy postępu, wyprzedzający o wiele pokoleń swoich współczesnych. Ludzie nauki i sztuki. Najbardziej wybitni przedstawiciele to Andrzej Lubieniecki starszy (1550–1622) – autor rozprawy Poloneutichia abo Królestwa Polskiego szczęście, a przy tym i W. Księstwa Litewskiego. A potem tegoż szwankowanie w roku 1612 i 1613, Gabriel, Krzysztof, Andrzej młodszy, Urszula – żona Erazma Otwinowskiego, której pisma pod jego imieniem były drukowane, i innych wielu.
Rodzina ta wiele dobrego ojczyźnie swej czyniła, to zaś, że ona im niewdzięcznością odpłaciła, to naprawdę nic dziwnego. Takie były czasy. Najsłynniejszy bodaj był Stanisław3 – wybitny astronom, na drugim po Koperniku plasowany miejscu. Kometolog ów był ponadto historykiem, publicystą, poetą, kapłanem ariańskim oraz mecenasem Akademii Rakowskiej. Poza słynnym dziełem o kometach, polemikami religijnymi, utworami poetyckimi, napisał takie dzieła, jak Historia reformationis Polonicae oraz Morlentis Polonia corsenvande ratia certissima.
Krzysztof, malarz historyczny oraz portrecista, urodził się na wygnaniu w Szczecinie, rok po smutnej pamięci ustawie sejmowej z 1658 roku. Zmarł w Amsterdamie w 1729 roku, gdzie wielu arian polskich znalazło przytułek i gdzie również kilku innych Lubienieckich po różnych kolejach tułaczego losu osiadło. Bogdan, jego brat, był również malarzem. Urodził się w Krakowie w 1653 roku, zmarł również za granicą w 1731 roku.
Znam kilka utworów autorstwa Lubienieckich lub im poświęconych, jak choćby Zbigniewa Morstina Dedykacye pewnych transcriptów Andrzeja Lubienieckiego. Andrzej był synem Krzysztofa4, urodził się w 1590 roku, kształcił się w Heidelbergu i Lejdzie, związany był z lubelskim ośrodkiem arianizmu. Początkowo poświęcił się służbie dworskiej, był nawet osobistym przyjacielem Jana Kazimierza. Szybko zrezygnował z kariery dworskiej oplątanej siecią intryg i służalczości, jaka promieniowała wokół osoby króla jezuity. Zrezygnował z łask królewskich, gdy ten chciał go wraz z innymi Lubienieckimi wyjąć spod mocy ustawy o wygnaniu arian. Dobrowolnie podzielił losy innych. Zmarł na wygnaniu w Prusach Wschodnich. Za życia był wielkim miłośnikiem poezji i zapalonym kolekcjonerem tekstów poetyckich. Ponadto zbierał materiały do historii arian.
Liczny i zamożny ongiś ród wymarł bądź roztopił się na obczyźnie. Niewielu powróciło do kraju. Ci, co wrócili, wykupili część starych fortun, część wyprocesowali, a część, gdy procesy nie pomogły, odebrali po prostu siłą, jak na przykład mnichom krakowskim. Siły zaś widać i złota niemało przywieźli do kraju, skoro potrafili wygrywać procesy z Radziwiłłami, Koniecpolskimi i innymi. Zawsze żyli tradycją i pielęgnowali ją. Byli wielkimi patriotami. Przechowywali na przykład buławę Czarnieckiego i gdy Dąbrowski przyszedł z legionami, rotmistrz Jan Lubieniecki5 wręczył mu ją na sławę i chwałę Polski.
Z biegiem czasu ród okrzepł ponownie, rozrósł się, rozgałęził. Najliczniej na Podolu i Ukrainie, częściowo w Przemyskiem i w Wielkopolsce, gdzie zresztą po rozbiorach uległ Hakacie6. Brat dziada, Jan Henryk7, urodzony w Czernihowie, był przed wojną profesorem katedry chorób wewnętrznych na Uniwersytecie Poznańskim. Często odwiedzał nas wraz ze swym synem Wiktorem.
Był przed wojną jeszcze jeden Lubieniecki, młodszy brat mojego pradziada. Nie znam jego imienia, ponieważ był to tak zwany wstydliwy temat. Ów młodszy w rodzie, ambitny chorobliwie, cierpiał, że to nie jemu tytuł i pierwszeństwo w rodzie przypadły. Porywał się nawet na życie starszego brata. Wydzielono mu tedy klucz w Przemyskiem i tam jakby zesłano. Po rozbiorach, do których, jak po cichu mówiono, swojej ręki przyłożył, otrzymał czy też kupił tytuł hrabiowski od cara. Przed wojną żyli w Przemyskiem jego potomkowie. Byli bardzo bogaci. Ojciec nieczęsto jeździł do nich, a i oni z rzadka jedynie u nas bywali. Ojciec nie krył przed nimi, że nie podoba mu się, iż za bardzo ze swoim kupionym hrabiostwem się obnoszą. Z ojcem utrzymywali stosunki, ponieważ musieli uznawać w nim głowę rodu. Były jakieś tam akty prawne, które decydowały o tym. Nie mieli prawa dysponować majątkiem bez zgody seniora, który miał prawo wydziedziczenia ich. Mnie dotyczy to tylko formalnie, jako że resztkami fortuny zaopiekowała się Polska Ludowa.
Dziad mój nazywał się Joachim. Ojciec miał na imię Michał i miał jeszcze czterech braci – jednego starszego i trzech młodszych – oraz siostrę. Rewolucję, oprócz ojca, przeżył tylko najmłodszy z braci, to znaczy, że do 1932 roku żył w Odessie. Potem słuch o nim zaginął. Braci i rodziców ojca zamordowali bolszewicy lub ktoś, kto się za nich podawał, jako że nikt nigdy nie będzie dokładnie wiedział, kto kogo i za co w owych czasach mordował. Ojcu udało się uciec, choć nawet koszuli nie uniósł z rodzinnego domu. Miał na sobie jedynie spodnie i kamizelkę. Tyle ponoć zdążył na siebie włożyć, uciekając przed mordercami swojej rodziny.
Po różnych kolejach losu przedostał się do Polski. W Warszawie wstąpił do formującego się 7 Pułku Ułanów i poszedł walczyć na front bolszewicki. Kilka razy był ranny, kilka razy odznaczony i awansowany, raz zdegradowany, dwa razy stawał przed sądem polowym. Podczas wojny zawędrował na Wileńszczyznę, do miasteczka Leonpol nad Dźwiną. Tam przypadła mu kwatera w dworku, jakich było wiele w tamtych stronach wśród średnio zamożnej szlachty.
Właściciele nazywali się Baczyńscy8. Piotr Baczyński – mój dziad ze strony matki – został również przez bolszewików zamordowany. W domu była matka – Agata, syn najstarszy Michał i trzy córki: najstarsza Maria, Nadzieja Jadwiga średnia i Helena najmłodsza. Mniejsza o to, jak do tego doszło, to sprawa ojca – dosyć, że wsadził Jadwigę na konia, zawiózł do Dzisny i kazał księdzu udzielić ślubu. Ksiądz, czy to z przerażenia, czy też z sympatii dla ułana, ślubu udzielił i metrykę wypisał. Z tym to dokumentem ojciec wyprawił matkę do domu w asyście kilku ułanów, a sam pojechał dalej wojować. Matka wręczyła metrykę babce, popłakała trochę dla przyzwoitości i zaczęła oczekiwać powrotu swojego ułana.9
Czekała dwa lata. Wrócił ojciec jako cywil. Matka nie poznała go i nie chciała się do niego przyznać, bo zgolił wiechcie wąsów, jakie przedtem nosił. Ponieważ były wojak dorobił się tylko kilku ran i nic więcej, a żyć z czegoś trzeba było, został policjantem w Głębokiem i przez pół roku chodził w granatowym mundurze. Potem stwierdził, że chcąc być uczciwym policjantem, trzeba być łotrem dla ludzi. Widać nie chciał być łotrem, skoro mimo zapowiadanej mu doskonałej kariery wystąpił z policji. Na Wołyniu zabrał się do gospodarki w niewielkim folwarku o nazwie Fundum. Jeszcze przed rewolucją dziad Joachim wysłał do Holandii jakieś obrazy do renowacji czy też na jakąś wystawę. Otóż płótna te udało się odzyskać. Kilka z nich, niezwiązanych z Polską, ojciec sprzedał, a resztę przywiózł do Polski. Niezłą sumkę musiał za nie otrzymać, skoro zaokrąglił Fundum do ponad czterystu hektarów samej tylko ornej ziemi, nie licząc innych gruntów. Wybudował ponadto dom, postawił budynki gospodarcze, zakupił sprzęt, inwentarz, najął ludzi. Do 1929 roku dorobił się trojga dzieci i prawie zbankrutował. Większą część ziemi sprzedał, resztę oddał w dzierżawę i miał zamiar emigrować do Kanady. Tutaj jednak, jakkolwiek jeszcze nieurodzony – ja stanąłem na przeszkodzie.
Matka była w ciąży, a ponadto coś tam miała nie w porządku z płucami i zamiast do Kanady, lekarze polecili jej udać się w góry. Podczas nieobecności matki ojciec podżyrował jakieś terminowe weksle, co kosztowało go kilkadziesiąt tysięcy złotych. Resztę, która mu pozostała, pożyczył komuś na pół roku i pamiętam, że procesował się o te sumy do samej wojny. Nie widząc w końcu innego wyjścia, zaciągnął się do Straży Granicznej w powiatowym mieście Ciechanowie. Po pewnym czasie wynajął tam mieszkanie, sprowadził rodzinę i rozpoczął służbę państwową.
Omal nie urodziłem się w pociągu. Miałem zresztą żal do matki o to, że nie pospieszyła się. Zawsze to ciekawiej byłoby być urodzonym gdzieś na trasie Legionowo–Ciechanów. Jak o tym głosi metryka, ujrzałem światło dzienne AD 1930 dnia 22 miesiąca czerwca, co zresztą nie jest prawdą. Jak zapewnia matka, miało to miejsce dwa dni później, to jest 24 czerwca 1930 roku. Dwa dni to niewiele, niech więc będzie na zdrowie tym, co się omylili.
Tak oto wśród samych pomyłek, z bezpośredniej przyczyny moich rodziców, a pośredniej starca w nocnej koszuli z pierwszej stronicy katechizmu – stałem się, jako że homo non nascitur, fit10, o czym wiedzieli już starożytni. Do tego wszystkiego pozostaje mi tylko dodać, że na świat przyszedłem czwarty z kolei. Wyprzedzili mnie najstarsza Kamilla Celina, Danuta Anna i Bogusław Jerzy. Opiekowała się mną staruszka Mahoniowa, niania, którą rodzice przywieźli z Wołynia.
Sądzę, że ten temat do znudzenia wyczerpałem.
1
Starop.: białogłowa, niewiasta, kobieta.
2
Pierwszy herb Rola wymienia Jan Długosz w jednym ze swych dzieł, datowanym na lata 1464–80, wśród 71 najstarszych polskich herbów szlacheckich.
3
Stanisław Lubieniecki (1623–1675) – astronom, historyk, pisarz; arianin. W pismach anglojęzycznych figuruje też jako Lubiniezky lub Lubyenyetsky.
4
Krzysztof Lubieniecki (starszy) – brat Andrzeja, syn Andrzeja i Katarzyny z Sobieskich.
5
Jan Lubieniecki (1780–?) – syn Antoniego i Róży z Dulskich, rotmistrz kawalerii narodowej, powstaniec 1794 roku.
6
Hakata – potoczna nazwa (od pierwszych liter nazwisk założycieli: Hansemanna, Kennemanna, Tiedemanna) niemieckiej organizacji nacjonalistycznej Deutscher Ostmarkenverein (Niemiecki Związek Marchii Wschodniej), założonej w Poznaniu 3 listopada 1894. Miała za cel ostateczną germanizację ziem polskich w zaborze pruskim.
7
Jan Henryk Lubieniecki (1877–1947) – lekarz, wykładowca na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie.
8
Baczyńscy h. Sas z Leonpola (powiat Dzisna na Wileńszczyźnie).
9
Michał Lubieniecki (syn Joachima i Franciszki z d. Masłowskiej h. Sas) urodził się 20 sierpnia 1896 w Budei w powiecie Bałta na Podolu. Od sierpnia 1915 do marca 1918 służył w armii carskiej w stopniu podporucznika. Po rewolucji bolszewickiej uciekł do Warszawy, gdzie wstąpił na ochotnika do Wojska Polskiego. Walczył z bolszewikami na froncie białorusko-litewskim; odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. jako osadnik wojskowy objął folwark w gromadzie Fundum (powiat Włodzimierz Wołyński). W 1929 przeprowadził się wraz z rodziną do Ciechanowa, gdzie wstąpił do Straży Granicznej, następnie przeniósł się do Inspektoratu Nowy Targ (służył w Krościenku nad Dunajcem, następnie jako komendant odcinka pienińskiego z siedzibą w Leśnicy Pienińskiej).
10
Autor trawestuje tu sentencję: Człowiek nie rodzi się, staje się.