Читать книгу Dziewczyna bez makijażu - Zuzanna Arczyńska - Страница 7
6
ОглавлениеAlosza, który początkowo miał pokazać im dom, ostatecznie zostawił pięć kobiet, dwie dorosłe, dwie małe i niemal nastolatkę na pierwszym piętrze, mówiąc po angielsku, że tu będą mieszkać. Wycofał się w popłochu do apartamentu na strychu, każąc im się rozgościć. Kilka minut stały w holu, nim włączyły światło i przeszły po piętrze. Starsze pilnowały, by dzieci się nie rozbiegły, na co te, wystraszone i przejęte, wcale nie miały ochoty, trzymając się maminej spódnicy. W końcu z ciekawości pootwierały drzwi do poszczególnych pomieszczeń. Pozostawione same czuły onieśmielenie dopóty, dopóki nie pojawił się Arek, który wrócił szybciej, niż przypuszczał, i natychmiast zaproponował podział pokojów. Myśląc o poprzednim mieszkaniu rodziny, największe pomieszczenie z wyjściem na balkon biegnący niemal jak taras dookoła piętra przydzielił trzem dziewczynkom. Wewnątrz brakowało jeszcze mebli. Tylko część udało się poskręcać i przygotować, ale metraż był imponujący.
Następnie mężczyzna pokazał im przylegającą dużą łazienkę z kremową armaturą, ciemnoczerwoną podłogą, głęboką, wygodną wanną, bidetem i prysznicem z deszczownicą. Tego dzieci jeszcze nigdy nie widziały. W ich domu mama na podłodze w pokoju stawiała różową plastikową miskę, która służyła za wanienkę od czasów, gdy na świat przyszła Angelika. Po kolei czajnikiem przynosiły sobie ciepłą wodę, mieszały z zimną i myły się migiem, nim ostygła. W ubikacji było bardzo zimno, bo nie dało się jej opalać, a łazienki po prostu nie było. Wanna to luksus, którego maluchy nie umiały sobie wyobrazić.
Arek bez wahania zaproponował wybór pokojów dla Angeliki i Kariny. Z obu można było wejść do dzieci poprzez puste jeszcze garderoby wypełnione jedynie relingami z wieszakami i półkami. Te pomieszczenia były już z dużą starannością urządzone. Meble stały na swoich miejscach. Lawendowy pokój Kariny oczarował ją od momentu otwarcia drzwi. Kobieta weszła nieśmiało, rozejrzała się i uśmiech zagościł na jej twarzy. Pakt z diabłem, jak widziała do tej pory umowę Angeliki, okazał się mieć słodki smak luksusu. Córka weszła do swojej sypialni bez cienia zastanowienia. Rzuciła połatany plecak obok biurka i spojrzała na stojący na nim laptop. Natychmiast wróciła do pokoju dzieci, by upajać się ich radością. Jej siostry próbowały nie szaleć ze szczęścia, a matka zapobiegliwie starała się utrzymać je w ryzach, bo gdyby mogły, mimo zimna bawiłyby się po ciemku na balkonie.
Karina miała kłopot, by zapędzić do jedzenia trzy córki, które były przejęte posiadaniem ogromnego pokoju tak bardzo, że nawet brak łóżek im nie przeszkadzał. Wcale nie chciały go opuszczać. Dopiero wizja frytek z ketchupem okazała się nie do pokonania, bo gdy tylko usłyszały, że być może będą frytki, zbiegły po schodach jedna przez drugą.
Wspólna kolacja nie była szczytem marzeń nikogo, ale w jakiś sposób należało nawiązać chociaż przyjazne stosunki. Arek zamówił jedzenie w restauracji. Był realistą. Nie spodziewał się, że Karina po prostu wejdzie do domu i zawładnie kuchnią. Do tej pory z Aloszą i Kate jedli dania kupione w knajpach, więc jeden taki posiłek więcej nie mógł nikomu zaszkodzić, a dla dzieci okazał się niezwykle przyjemną odmianą. Zamawiając kolację, ochroniarz nie spodziewał się, że zwykłe frytki, skrzydełka czy pizza mogą wzbudzić tyle entuzjazmu.
Dopiero gdy nowi domownicy byli już w komplecie na dole, Alosza zszedł z Kate, która wystroiła się, jakby wybierali się do ekskluzywnej restauracji, a nie schodzili na parter do salonu.
Angelika dyskretnie rozmawiała z Arkiem, a właściwie próbowała z niego wyciągnąć szczegóły wizyty u jej ojca.
Brak wspólnego języka uderzał w każdego z osobna. Alosza przedstawił się Karinie po angielsku, bo przy poprzednim spotkaniu nie przyszło mu to do głowy. Teraz ona, nie wiedząc, co przyszły zięć do niej mówi, odezwała się resztkami rosyjskiego, który pamiętała jeszcze ze szkoły. Jego zaskoczenie i radość odmalowały się na twarzy wyjątkowo wyraźnie. Był zachwycony. Ucałował obie dłonie kobiety i zaczął tytułować ją mateczką. Oczywiście niewiele z tego rozumiała. Karina łamanym rosyjskim przedstawiła swoje młodsze dzieci. Marta, Nadia i Halinka ukłoniły się grzecznie. One również niewiele rozumiały w obcych językach. Tylko Angelika jako tako radziła sobie z komunikacją. Było jej to potrzebne. Przecież w urzędzie nie mogło się okazać, że nie rozumie swojego męża. Potem nastąpił ten niezwykle niezręczny moment, gdy należało rodzinie przedstawić Kate, która zaczynała się czuć jak piąte koło u wozu, a jej wyjątkowy strój aż kłuł w oczy na tle skromnych dresów, w których wystąpiła większość uczestników kolacji. Kobiecie wciąż jeszcze zdarzało się naciskać na Aloszę i próbować wyrwać go z okowów ojcowskiego planu. Niestety jej czar nie zdołał zmusić go do zagrania na niekorzyść bezpieczeństwa własnej rodziny. Musiała pogodzić się z tym, że jest tylko elementem na wielkiej planszy puzzli należącej do Topolowów.
Suszyńskie powitały ją wyjątkowo radośnie. Nie spodziewała się tego, a one nie zwracały uwagi na jej dystans i chłód. Uściskały Kate serdecznie i sprawiły, że się odrobinę pogubiła. Oczekiwała jawnej niechęci, może nawet nienawiści, a zyskała kilka szczerych uśmiechów i uścisków. Karina pochwaliła jej urodę, a Angelika natychmiast jej to przetłumaczyła, wprawiając kobietę w lepszy nastrój. Potem potencjalna rywalka poprosiła ją o pomoc, gdyż musiała jak najwięcej wiedzieć o Aloszy, a miała na to niewiele czasu. Co prawda Topolow zapłacił, ile trzeba, żeby jego syn nie musiał tłuc się do ambasady, a także zlecił wcześniej przygotowanie i przetłumaczenie dokumentów, jednak znalezienie tłumacza przysięgłego, który przełoży treści na rosyjski w takim tempie, graniczyło z cudem, więc małżeńską obietnicę pan młody miał składać po angielsku.
Dzieci zaczarowały Aloszę. Już po chwili z Marty, Nadii i Halinki zmieniły się w Maszę, Taszę i Galę. Uparcie próbowały nauczyć czegoś po polsku tego miłego pana, który miał być mężem Angeliki, tymczasem ona zaprzyjaźniała się z kobietą, której miejsce miała zająć oficjalnie. Musiała przyznać, że Kate niewiele wie o swoim partnerze. Nie umiała powiedzieć, co Rosjanin lubi jeść, za to potrafiła bez tchu wymienić trzydzieści restauracji, do których ją zabrał. Nie wiedziała, jakiej słucha muzyki, bo używał słuchawek, ani kiedy się urodził, za to była pewna, które płyty w jej kolekcji kupił i co podarował jej na urodziny. Nie miała pojęcia, jakim był dzieckiem ani kim jest jego matka. Cytowała fragment artykułu mówiący o szacunkowej wielkości majątku jego ojca. Kate zdała sobie sprawę z własnej niewiedzy. W końcu wymówiła się bólem głowy i pomaszerowała do apartamentu na strychu, głośno stukając szpilkami.
Angelice zrobiło się żal Aloszy.
Karina wzrokiem zapytała córkę, co się stało.
– Kate boli głowa, mamo. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Dziwny jest ten ich związek. Ona wcale go nie zna. Niczego o nim nie wie. Za to recytuje stan finansów starego. Ciekawe, nie? – mówiła głośno, bo dzieci były zbyt zajęte zabawą, a Alosza pewnie niewiele rozumiał. Poza tym miała w nosie, co Arek powtórzy szefowi.
– Kiedy mnie boli głowa, chodzę na palcach, bo hałas jest nie do zniesienia. – Matka skomentowała teatralne wyjście flamy. – Może kupmy jej kapcie? Stać nas.
– No co ty, ona na pewno nawet kapcie ma na szpilkach. – Angelika poczuła, jak dobrze jest po prostu pożartować z mamą, nawet jeśli było to odrobinę uszczypliwe.
Zawsze podziwiała inteligencję matki i nie rozumiała, jak ta kobieta mogła wpakować się w związek z ojcem. Kiedyś nawet spytała o to rodzicielkę. Siedziały wtedy zamknięte w małym pokoju i słuchały, jak awanturujący się pijaczyna przewraca sprzęty i wali krzesłem w drzwi, by go wpuściły. Czuł wielką ochotę, by komuś przylać, ale biedny nie miał komu. Ciskał się i wrzeszczał. Dzieci spały, bo zapobiegliwa matka zdobyła zapas stoperów od farmaceutki, u której sprzątała, by nie musiały wysłuchiwać krzyków alkoholika. Nauczyła je od małego, że spać idą z zatyczkami w uszach. Chroniła je, jak umiała. Zamek w drzwiach pokoju dzieci też służył ich spokojowi. Kobiety zamontowały również łańcuch. Było ciasno, gdy matka i Angelika kładły się na jednym posłaniu, ale córka lubiła to, bo wtedy mogła pytać o wszystko i mama czasami odpowiadała, głaszcząc ją po głowie.
Ojciec był bardzo drażliwy na swoim punkcie. Nie wolno go było krytykować. Nie znosił tego. Zawsze wtedy kłamał, idąc w zaparte tak długo, aż zapętlił się we własnym łgarstwie i stawał w obliczu nagiej prawdy, zwykle smutnej lub strasznej. Wtedy wściekał się i bił. Zwykle nie wrzeszczał. Zaciskał gniewnie usta i patrzył, kogo zdzielić. Niestety, gdy matka go poznała, nie wiedziała o jego skłonnościach. To były inne czasy. Kilka razy poszli na spacer, on się oświadczył, a ona go przyjęła. Dała mu słowo i choć nie wiedziała o nim wiele, miała nadzieję na szczęście. Jeszcze jej wtedy imponował taki elegancki, zadbany i grzeczny. Nie umiał jedynie żartować i brakowało mu dystansu do siebie, ale nikt nie jest bez wad. Miał o sobie bardzo wysokie mniemanie i nienaganne maniery. Myślał, że z tego powodu wszyscy będą spełniać jego zachcianki, ale podły świat miał to w dupie i nie chciał wychodzić mu naprzeciw. Najpierw okazało się, że małe śrubki można bez widocznych strat wykręcać z biurokratycznej maszyny. On był jednym z tych elementów, które są przekonane o własnej ważności. Wraz ze zmianą burmistrza polecieli jego współpracownicy. Kiedy ojciec Angeliki stracił urzędniczą posadę, okazało się, że z wykształceniem, które zdobył, trudno o jakąkolwiek pracę umysłową bez znajomości. Niestety te, które posiadał, nie były już odpowiednie, a on brzydził się fizyczną robotą, bo nie do tego został stworzony, by harować. Gdy skończyła się państwowa posadka, okazało się, że prywaciarze się o niego nie zabijają. Nikt nie chce go przyjąć do dobrze płatnej pracy. Nie wpływały odpowiedzi na jego podania. Wtedy zaczął popijać. Wstydził się, że jego żona musi pójść zarabiać, bo obiecał jej, że będzie zajmowała się wyłącznie dzieckiem i domem. Wkrótce znajomi przestali pożyczać mu nawet drobne sumy, bo nie miał z czego oddać.
Nadszedł ten dzień, gdy Karina poszła do pracy w fabryce. Karol został wtedy po raz pierwszy sam w domu z Angeliką, z którą nie miał żadnego kontaktu, bo nigdy się nią nie zajmował dłużej niż pięć minut, stojąc z wózkiem przed sklepem, i to wyłącznie gdy nie było innego wyjścia. Gdy żona wróciła z pracy, mąż spał z poduszką na głowie, a w pokoju obok głodne, brudne i mokre dziecko darło się wniebogłosy w łóżeczku. Nie dotknął jej od rana. Miała na sobie te same śpiochy i tę samą pieluchę, co niemal dziewięć godzin wcześniej. Wściekły za wrzask wstał i zrobił żonie karczemną awanturę. Nie obchodziło go, że była w pracy, że bolały ją nogi nieprzywykłe do ciągłego biegania i ręce od noszenia ciężarów. Nie było obiadu, bachor się darł, a on przez cały dzień nie mógł wyjść z domu.
Kobieta co rano znosiła córkę do sąsiadki na parter, a potem każdego dziesiątego oddawała jej trzy czwarte uzyskanego minimalnego wynagrodzenia. Przecież to, że pracowała za najniższą stawkę, nie było argumentem, by opiekunce nie zapłacić umówionej sumy. Z zarobionymi groszami wracała do domu, gdzie rozparty w fotelu pan i władca od progu żądał kawy i mięsa. Poza tym nic go nie obchodziło. Kobieta ratowała się, prosząc o pomoc w opiece społecznej. Bez zasiłku nie poradziłaby sobie.
Właściwie Karol tylko raz wyrwał się z tego letargu. Kiedy odeszli jego rodzice, został po nich dom na wsi do podziału z bratem, który w nim mieszkał z rodziną. Suszyński spakował się wtedy i pojechał tam na tydzień, a wrócił już po dwóch dniach. Przed wyjazdem głośno planował, czego to on nie uzyska. Ćwiczył przed lustrem oświadczenie pełne roszczeń. Był zdeterminowany. Należało mu się niemal pół świata. Tkwił w przekonaniu, że tyle właśnie tym razem uzyska od życia. Gotów był nawet zrujnować brata i wysłać krewnych na bruk, by tylko dostać to, co mu się należy. Na miejscu szwagierka, płacząc, pokazała mu sterty urzędowych dokumentów, wezwania do zapłaty i pisma od komornika. Wycena majątku staruszków wyszła na minus. Mina mu zrzedła. Park maszynowy nie istniał. Traktor się rozsypał, ziemia była o krok od zajęcia. Na stole bratowa stawiała chleb i masło, wydzielając kromki, bo musieli oszczędzać. Nawet nie zabiła kurczaka na rosół, tylko zrobiła zupę z proszku, biadoląc, jak ciężko im się żyje, i prosząc przybyłego o pożyczkę. Brat nawet nie patrzył mu w oczy. Musiał się wstydzić, że doprowadził do ruiny gospodarstwo po rodzicach. Gdy tylko Karol usłyszał, ile jest do spłacenia, wziął nogi za pas, a po powrocie w te pędy gnał do notariusza, by zastrzec, że nie dziedziczy po rodzicach.
Brat wiedział, jak go podejść. Oskubał go w ten sprytny sposób. Zwykłe wydruki, kartki bez pieczęci, wezwania i wszystko inne sfabrykował, wiedząc, że na pewno się przydadzą. Karol po latach dowiedział się o fortelu krewnych. Było mu tak wstyd, że dał się oszwabić, że nie przyznał się do tego nikomu, a żonie zakazał kiedykolwiek się na ten temat wypowiadać.
Coraz częściej pił. W zasadzie nic innego nie robił. Nigdy nie pytał żony, czy ma ochotę na seks. Nigdy też się nie zabezpieczał. Po prostu biorąc ją po pijaku, zrobił jeszcze troje dzieci. Za każdym razem, gdy szła na porodówkę, płaciła sąsiadce za opiekę nad córkami, bo wiedziała, że ojciec nie poda im nawet wody. W ciąży z ostatnią córką Karina założyła zamek w drzwiach dziecinnego pokoju i spała tam razem z nimi. Życie skończyło się dla niej właściwie wtedy, gdy podpisała w urzędzie wyrok na siebie i złożyła obietnicę, która zdegradowała ją do roli niewolnicy. Potem był już tylko kierat i awantury o to, że jest zimno, bo nie napaliła w piecu, nie napaliła, bo nie narąbała drewna, nie narąbała, bo nie kupiła… A kto ma kupić? Przecież to ona zarabia. Na szczęście pani z opieki, która zajmowała się jej rejonem, wiedziała, że lepiej dać Karinie opał niż pieniądze na drewno i węgiel. Karol nawet zapasy opału kilka razy próbował sprzedać. Dopiero groźba, że żona zadzwoni po policję, usadzała go na dupie, wściekłego i niedopitego.
Ani Karina, ani Angelika nie potrafiły sobie wyobrazić, że na ślubie podadzą rękę zapitemu menelowi, który terroryzował je przez tyle lat. Panna młoda była jednak pewna, że Alosza, jak obiecał, wywiąże się z obietnicy i zapewni im bezpieczeństwo, a jeśli nie on, to Arek, który teraz także o nie się troszczył. Miało być bezpiecznie. Niewiele rzeczy stało się dla niej tak ważne jak bezpieczeństwo.
Właściwie gdyby nie spektakularny foch Kate, wieczór można by uznać za wyjątkowo udany. Po kolacji Alosza poświęcił jeszcze trochę czasu dziewczynkom, rozgrywając z nimi na kartce w kratkę mecz piłki nożnej. Podobało mu się, że dzieci mają zeszyty do zabaw w okręty, państwa i miasta czy piłkę. Pozbawione elektronicznych gadżetów, wspaniale się rozwijały, bawiąc się tak, jak jego, a nie ich rówieśnicy. Postanowił rozmawiać z nimi po angielsku, by pomóc im w nauce języka. Małe były zachwycone. Po kolacji pokazały Aloszy, że obszerny pokój, który dzielą we trzy, ma własną łazienkę, a przesuwane drzwi chowają ogromną garderobę, która rozmiarem nie różni się od pokoju w starym mieszkaniu. Przez tę garderobę można przejść prosto do pokojów mamy lub Angeliki. On o tym wiedział, ale frajda, którą miały z pokazywania mu tego, sprawiła mu radość. Zakamarki nowego domu były przez dziewczynki stale odkrywane. Jeszcze nie przyszły zamówione dla nich łóżka, ale jeden na drugim złożono w kącie materace i pościel. Ich mama i Arek rozcinali foliowe zabezpieczenia i układali tak, jak dzieci chciały spać tej nocy, wszystkie razem pod wielkim oknem. Trzy zsunięte materace dawały ogromne pole dla wyobraźni. Zaczęło się od fikołków w przód i tył. Niezwykle trudno było rozbrykane maluchy posłać do spania.
Matka napuściła wody do ogromnej wanny i kazała dziewczynkom się wykąpać. W tym czasie zeszła na dół, by ogarnąć po kolacji. Gdy Marta zobaczyła pianę w wannie i powiedziała o tym małym, podniósł się taki rwetes, że aż najstarsza z sióstr przybiegła, by sprawdzić, o co chodzi. Nadia i Halinka szybko odkryły, że gdy woda robi się chłodna, po prostu trzeba dopuścić ciepłej. Zajęta sprzątaniem po kolacji Karina nie wiedziała, jakie dzikie harce wyprawiają w łazience jej pociechy. Nadia nurkowała. Marta postanowiła wypróbować deszczownicę i znalazła pod prysznicem radio, które wypełniło pomieszczenie muzyką. Halinka chlapała jak dzikus, ucząc się pływać. Odrobinę płakała, gdy mydło dostało się jej do oczu. Po półgodzinnym szaleństwie Angelika wypędziła całą trójkę z łazienki i starła z podłogi rozchlapaną wodę z pianą.
Kiedy godzinę później Karina zamknęła w końcu drzwi ich pokoju, była tak radosna, że aż przeraziła się, bo jak nigdy pozwoliła sobie czuć tyle euforii na raz. Arek stał oparty o ścianę tuż obok. Miał dziwne uczucie, że po raz pierwszy od dawna mógłby stać się częścią jakiejś rodziny. Oboje mieli tyle mieszanych uczuć. Poprowadził ją przodem, otworzył drzwi i życzył jej dobrej nocy, a potem zszedł na dół. Tam zastał Aloszę i Angelikę siedzących naprzeciw siebie. On popijał burbon. Jej szklanka stała obok nietknięta. Mieli przed sobą stos kartek, otwarty laptop i robili notatki. Ustalali wspólną wersję wydarzeń, na wypadek gdyby ktoś pytał, jak i gdzie się poznali, co lubią i tak dalej. Mieli koszmarne problemy z komunikacją. Internetowy translator był w ciągłym użyciu. Szkolny angielski dziewczyny okazał się niewystarczający.
Angelika wstydziła się braku znajomości miliarda słówek i swojej angielskiej gramatyki. Brakowało jej pewności siebie. Z Kate jakoś poszło, bo przygotowała się do tej rozmowy. Teraz czuła się zielona. Ustalili niewiele. Tak naprawdę oboje lubili dwie aktywności: pływanie i bieganie.
– Z nieba nam spadłeś! Chodź i przydaj się, proszę. Nic nie kumam z tego, co on do mnie mówi. I ten akcent… Masakra jakaś. Oksford czy co?
– Oksford jak nic. Angelika, chętnie bym pomógł, ale musicie się komunikować chociaż w podstawowym zakresie. – Migał się, chcąc po prostu zwiać i pobyć trochę sam, by przemyśleć swoje uczucia i skonfrontować je z obowiązkami.
– Przecież się staramy. Arek, plis. Wypij to coś, co on mi nalał. – Pokazała ręką na szklankę. – Nie ruszałam. Słowo. Nie tykam alkoholu.
– Żadnego? – zdziwił się, przypomniawszy sobie, że gdy był w jej wieku, próbował już tego czy owego.
– Gdybyś miał takiego starego jak ja, też byś nie pił – wyjaśniła szybko.
– A jeśli miałem? – Odbił piłeczkę.
– Aaa, to sorry. Miałeś?
Arek wzruszył ramionami.
– Do rzeczy – zdecydowała dziewczyna. – Wiemy, że lubimy pływanie i bieganie. Poznaliśmy się w sieci i zakochaliśmy się online.
– Co dalej? – Ochroniarz usiadł obok Aloszy i sięgnął po przeznaczoną dla Angeliki szklankę.
– Tak sobie myślę, że nikt nie będzie pytał, kto z nas śpi po prawej, a kto po lewej stronie łóżka, co? – Wstała i zniknęła w kuchni, próbując ukryć zawstydzenie. Po chwili wróciła, niosąc karton brzoskwiniowej maślanki i szklankę.
Alosza uśmiechnął się od ucha do ucha, ale nie odzywał się ani słowem.
– Nie wiem. Topolow przysłał zestaw pytań, żebyście się przygotowali. On ma wejścia i wiedzę, a ty nie powinnaś się rumienić, gdy ktoś spyta o osobiste kwestie – zauważył.
– Odczep się. Jakoś nie umiem na to nic poradzić. Nie mogę wyjść za mąż z miłości i bzykać się dopiero po ślubie?
– Słodkie. – Arek pokiwał głową. – Teoretycznie możesz, tylko pomyśl, kto w to w dzisiejszych czasach uwierzy. – Uśmiechnął się szeroko, a ona znowu się zarumieniła. Szybko przetłumaczył na angielski ten fragment rozmowy.
Alosza zasłonił się szklanką z burbonem, by ukryć błądzący po twarzy uśmieszek. Nie ciągnęło go do młodziutkiej przyszłej żony ani trochę. On mógłby być jej starszym bratem i tak chciał ją traktować: jedną z czterech, tę najstarszą siostrę. Na górze czekała wyborna kochanka. Wystarczyło tylko wziąć szampana z lodówki, by przegonić foch. Teraz jednak Alosza musiał się skupić. Poznawanie smarkuli mogło być nawet ciekawe. Pytała, on odpowiadał, potem zamieniali się rolami. W sumie uznała, że to głupie, bo formularze pochodziły ze Stanów lub Kanady, ale skoro trzeba się przygotować, to postanowiła zrobić to solidnie. Oni wywiązali się już z części umowy. Dzieci zostały ubrane, nakarmione i bezpiecznie spały w swoim pokoju. Teraz przyszła jej kolej, by się trochę przyłożyć.
Angelika położyła się późno, ale i tak nie mogła zasnąć. Naszykowała ciuchy na następny dzień, jak zawsze czarno-biały zestaw, ale tym razem w najlepszym gatunku. Powtórzyła historię, spakowała plecak i pomyślała, że rano pójdzie pobiegać. Zdąży, skoro do szkoły ma ją zawieźć Arek. Nie mogła zasnąć. Przekładała się z boku na bok. Czuła zmęczenie, ale i dziwny niepokój. Męczyła się. W końcu odkryła przyczynę: pierwszy raz w życiu była sama nocą w pokoju. Zawsze obok i nad nią spały trzy siostry oraz mama, choć ta czasem wolała kłaść się na podłodze, gdy bolały ją plecy. Dziewczyna wiedziała już, że w takiej ciszy nie zaśnie. Musiała słyszeć oddech, gadanie przez sen, jakieś dźwięki domu, cokolwiek.
Zniecierpliwiona bezsennością zgarnęła kołdrę i stary, nakręcany budzik, który zabrały z mamą, odchodząc z domu. Poszła do pokoju dziewczynek. Światło księżyca oświetlało ich kontury. Wszystkie trzy posapywały wtulone w siebie, a po ich prawej stronie spała mama. Dziewczyna uśmiechnęła się i zajęła miejsce po lewej. Wiedziała, co mamę tu przygnało. Rozumiała ją aż za dobrze.