Читать книгу Siostry Tom 1 Czary codzienności - Agnieszka Krawczyk - Страница 11
10
ОглавлениеNastało niedzielne popołudnie. Siostry właśnie zastanawiały się, co przygotować na obiad, gdy rozległo się pukanie i do środka weszła jakaś kobieta.
Miała już zapewne sześćdziesiątkę z okładem, ale świetnie się trzymała. Była szczupła i wysportowana, mięśnie rysowały się wyraźnie pod skórą rąk i nóg, a długie włosy, pofarbowane na platynowy blond, jeszcze bardziej odejmowały jej lat. Miała na sobie zieloną letnią sukienkę, a na głowie opaskę do włosów wykonaną z jadowicie fioletowej chustki w czarny rzucik. W rękach trzymała dużą blachę wypełnioną czymś, co pachniało bardzo smakowicie.
– Dzień dobry – powiedziała. – Jestem Julia Kovacs, wasza sąsiadka.
– Agata Niemirska i Daniela Strzegoń – powiedziała Agata, przedstawiając siebie i przyrodnią siostrę.
Julia skinęła głową, po czym wyciągnęła w ich kierunku przyniesione naczynie. – Zapiekanka warzywna na obiad, pewnie nie miałyście do tego głowy.
Daniela skinęła głową. Wczoraj zadowoliły się twarożkiem z owocami i sałatką, ale na dzisiaj nie miały jeszcze pomysłu, więc prezent spadł im jak z nieba.
– Może napije się pani kawy? – zaproponowała Agata. – I oczywiście zostanie z nami na obiad. Przygotujemy tylko sałatę. Tosia właśnie po nią poszła do ogrodu.
– Wypiję lemoniadę. W lodówce powinny być cytryny, to zaraz zrobię. – Julia podeszła do lodówki, wyciągnęła z niej cytryny, a z szafki wydobyła wielki szklany dzbanek, malowany w kwiaty. Agata pomyślała, że takie dzbanki i pasujące do nich szklanki widywała w dzieciństwie, gdy z Teresą i Danielą spędzały wakacje na wsi, „na letnisku”. Zrobiło się jej ciepło na sercu na to wspomnienie.
– Dobrze, że Tosi w tej chwili nie ma, bo chciałam z wami porozmawiać. To znaczy właściwie z Agatą, ale skoro jesteście obie, to tym lepiej. Nie macie mi za złe, że mówię wam po imieniu? Może nie mogłabym być waszą babcią, ale na starą ciotkę na pewno się nadaję.
Dziewczyny skinęły głowami przyzwalająco i milczały dalej, przypatrując się, jak pani Julia kręci się po kuchni, z wprawą odnajdując wszystkie składniki – brązowy cukier i sok z granatów. Widać, była tu bardzo zadomowiona.
– Nie przyszłam w piątek na pogrzeb, bo by mi chyba serce pękło, że chowają Adę! Pójdę na cmentarz, jak się z tym trochę oswoję, wtedy nie dałam rady. Cały dzień przeleżałam w łóżku. Wczoraj miałam zamiar zajrzeć do was, żeby porozmawiać, ale pomyślałam, że jesteście zmęczone, więc nie chciałam przeszkadzać. Upewniłam się tylko, czy wszystko w porządku. Dzisiaj jednak muszę to wiedzieć: co, Agato, zmierzasz zrobić w sprawie Antoniny?
Na tak postawione pytanie nie można było odpowiedzieć inaczej niż szczerze i Agata wyłuszczyła Julii, co postanowiły z siostrą. Mianowicie, że ona spędzi tu na razie urlop z możliwością przedłużenia go, a Daniela może zostać całe lato, bo tłumaczy książkę.
Na twarzy Julii Kovacs odmalowała się ulga.
– Dzięki Bogu! Wiedziałam, że okażesz się rozsądną osobą, Agato, zresztą jak mogłam mieć wątpliwości, w końcu jesteś córką Ady! Nie myśl, że podejrzewałam, że chcesz oddać małą do domu dziecka, jak mówią te wścibskie plotkary. Byłam pewna, że nie! Obawiałam się, że możesz zechcieć ją zabrać ze sobą, a Tosia jest przywiązana do tego domu, szkoły, swoich koleżanek…
– No właśnie – szkoła! Rok szkolny jeszcze się przecież nie skończył – wtrąciła się Daniela.
Julia machnęła ręką.
– Ale kończy się za tydzień! Wszystkiego, czego miały się dzieci nauczyć, już się nauczyły. Rozmawiałam zresztą z dyrektorką i wychowawczynią Tosi, Martyną Musiał, one rozumieją sytuację. Powiedziały mi tylko, żeby Tosia zjawiła się w piątek na rozdaniu świadectw. Oczywiście, jeżeli będzie chciała pójść do szkoły jutro, to nie ma żadnych przeciwwskazań!
Agata kiwnęła głową i postanowiła wyłożyć karty na stół.
– Chciałam mimo wszystko odszukać ojca Tosi. Chyba ma prawo wiedzieć, co się dzieje?
Julia się skrzywiła.
– Odradzam. Ja sama nic na ten temat nie wiem i nie chcę wiedzieć – zastrzegła się. – Ada nigdy nie wspominała o tym mężczyźnie! – dodała takim tonem, jakby to rozstrzygało o wszystkim.
Agata miała nieodparte wrażenie, że o niej matka również nie mówiła i w podobny sposób skreśliła ją ze swojego życia. Widać, Ada, ta subtelna artystka, miała zwyczaj eliminowania z życiorysu niewygodnych osób. Zrobiło się jej bardzo przykro, ale nie chciała wywoływać niesnasek, więc nic nie odpowiedziała. I dobrze zrobiła, bo właśnie wróciła Tosia z sałatą.
– Julia! – krzyknęła i przytuliła się do sąsiadki. – Jak dobrze, że przyszłaś!
– I zostanę na obiad. Siostry Niemirskie mnie zaprosiły. – Z biegiem czasu Agata i Daniela miały się przekonać, że wszyscy w miasteczku będą je nazywali siostrami Niemirskimi. Choć w istocie wcale nie mijało się to z prawdą – Teresa uparła się przy nadaniu Danieli swego nazwiska, ponieważ uznawała, że Tadeusz wciąż nie jest wolny – rzadko tak o sobie myślały.
Daniela wzięła z blatu sałatę, po czym zaczęła starannie ją myć i oddzielać liście. Tosia sięgnęła do szafki i wyjęła talerze. Agacie pozostało rozdzielenie zapiekanki.
– Danielo, ty jesteś tłumaczką? – zainteresowała się Julia, gdy już zasiadły na tarasie i zabrały się za jedzenie. Zapiekanka był smakowita, ale przyprawiona iście po węgiersku, więc lemoniada okazała się prawdziwym darem losu.
– Tak. Właściwie to jestem tłumaczką konferencyjną, ale teraz dostałam szansę na tłumaczenie beletrystyki.
– O, to wspaniale! A z jakiego języka przekładasz?
– To akurat z angielskiego, ale znam również niemiecki i francuski. Zawsze chciałam się uczyć węgierskiego.
Na twarzy Julii odmalowało się zdziwienie.
– Naprawdę? A skąd taki pomysł?
Daniela wyjaśniła jej swoją teorię na temat potrzeby posiadania przez tłumacza jakiegoś „egzotycznego” języka w portfolio, na co pani Kovacs wybuchnęła śmiechem.
– Masz już egzotyczny język w portfolio – polski! To ci powinno wystarczyć!
Daniela zaczęła tłumaczyć, że węgierski to dla niej prawdziwe wyzwanie i była już o krok od skorzystania z węgierskiego stypendium, ale kurs tłumaczeniowy pokrzyżował jej plany.
– A pani świetnie mówi po polsku – powiedziała Agata. – Tutaj się pani nauczyła?
Julia pokręciła głową.
– Mamy w Budapeszcie bardzo dobry wydział filologii polskiej i tam chodziłam na kursy. Znałam wielu Polaków, bo moi rodzice zaprzyjaźnili się z polskimi uchodźcami podczas wojny. Nad Balatonem był taki obóz, w którym osiedlili się Polacy uciekający przed niemiecką okupacją, działała tam nawet polska szkoła. Moja mama nauczyła się wówczas zupełnie dobrze polskiego. Potem dużo jeździłam po świecie, aż wreszcie osiadłam tutaj. No i jak to mówią Anglicy: last but not least – zakochałam się w waszym kraju!
– Julia była pielęgniarką w organizacji Lekarze bez Granic – dopowiedziała z dumą Tosia. – Była wszędzie! Podróżowała po całym świecie.
– Nie przesadzałabym. Z Lekarzami bez Granic byłam przede wszystkim w Afryce. Od tamtego czasu nie lubię upałów. W Polsce było mi całkiem nieźle, póki i u was klimat nie zmienił się na tropikalny – roześmiała się, a Agata z miejsca poczuła do niej sympatię.
– Pani Ada kupiła od pani ten domek? – zainteresowała się naraz Daniela, a pani Julia zaczęła wyjaśniać, że kiedyś przed laty, gdy zainteresowała się tym miejscem, było tu duże, podupadające gospodarstwo. Najpierw wyremontowała ten domek, ale potem uznała, że jest za mały i wybudowała sobie większy w dalszej i ładniejszej części ogrodu.
– Żył jeszcze wtedy mój mąż. On był Polakiem, jak się na pewno domyślacie, jego rodzina mieszkała niedaleko. Myślałam, że będzie nam za ciasno, zwłaszcza jeżeli przyjedzie syn. Roiłam sobie, że kiedyś będą tu spędzali wakacje z wnukami. Wszystko okazało się potrzebne jak psu na budę! Mąż zmarł rok po wybudowaniu tamtego domu. Syn ożenił się co prawda, ma troje dzieci, ale mieszka w Kanadzie i nigdy mnie nie odwiedził. Długo nie chciałam sprzedać tego domku, bo nie trafiał się nikt odpowiedni, ale wreszcie pojawiła się Ada.
– Jest śliczny! – stwierdziła Agata.
– Tak, jest śliczny, ale jeśli macie się tu pomieścić, musicie przerobić składzik na dole.
– To tu jest jakiś składzik? – zainteresowała się Daniela.
Julia dała im znak, żeby poszły za nią.
Z salonu wychodziło się na wąski korytarzyk prowadzący na taras. W korytarzu tym znajdowało się wejście do łazienki oraz niewielkie drzwi, które, jak uznała Agata, wiodły pewnie do piwnicy. Nie miała racji. Były to drzwi do całkiem sporego pomieszczenia z dużym oknem. Mieściła się tu zbieranina wszelkich gratów – jakichś starych walizek, kartonów, pudełek i mebli.
– To są meble, które miałam odnowić dla Ady, ale robiłam to powoli – wyjaśniła Julia. – Wiecie, dziewczęta, do mebli też jest potrzebny nastrój, trzeba czekać na idealny pomysł i nie robić niczego bez namysłu.
– Zupełnie ładny pokój – stwierdziła Daniela. – Wystarczy go posprzątać, odmalować ściany, umyć okno i kupić jakieś meble, przede wszystkim łóżka, i zmieścimy się w nim obydwie!
– Ja mogę spać w pracowni – stwierdziła Agata. – Podoba mi się tam.
– Kiedy przyjdą letnie upały, nie wytrzymasz na górze – wzruszyła ramionami Julia. – Sufit jest prawie w całości ze szkła i jedna ściana także jest przeszklona. Nawet gdy się otworzy okna i zrobi przeciąg, będzie bardzo gorąco.
Agata wzruszyła ramionami. Była ciepłolubna i upały nigdy jej nie przeszkadzały. Ludzie męczyli się, cierpieli na bóle głowy, a ona czuła się zupełnie dobrze.
– Dobrze – powiedziała pojednawczo Daniela. – To ja zamieszkam w tym pokoju, ale wstawimy dodatkowe łóżko, gdybyś nie mogła wytrzymać na górze, dobrze?
– Mam coś odpowiedniego u siebie – stwierdziła pani Julia. – Na razie wysycha, więc chwilę musicie poczekać, ale niedługo będzie gotowe. Trochę zejdzie, zanim znajdę kupca na taki mebel, więc możecie korzystać. Może zresztą wcale tego łóżka nie sprzedam, jest dosyć awangardowe…
Siostry wymieniły zaciekawione spojrzenia, ale nic nie powiedziały.
– Trzeba i tak zabrać się za sprzątanie, a potem odmalować. – Daniela powiedziała na głos to, o czym obie myślały.
– Wszystko w domu jest białe, to pomalujmy na jakiś wesoły kolor – stwierdziła Agata.
– Róż majtkowy – dodała Daniela wesoło, a pani Julia aż machnęła ręką z przerażenia.
– O, co to, to nie! Raczej słoneczny beż by pasował!
– Tylko… Czy damy radę same? – zmartwiła się Daniela. Pani Julia wyjaśniła, że bez trudu znajdą kogoś do pomocy, choć na pewno zrobiłyby to we dwie bez większego problemu.
– Doskonale, zatem jutro zabieramy się za sprzątanie i kupujemy farby! – Agata wszystko rozplanowała.
– To mi się podoba – przytaknęła pani Kovacs. – Lubię ludzi praktycznych, szybko podejmujących decyzje. Nie martwcie się na razie o meble. Łóżko wam dam, a i jakieś dodatkowe wyposażenie się znajdzie. Ostatnio interes słabo mi idzie, więc mam całą stodołę pełną odnowionych gratów, na pewno coś sobie dobierzecie.
Dziewczęta podziękowały i zabrały się za sprzątanie ze stołu.
– A jak tu właściwie jest, w tym miasteczku? – zagadnęła Daniela, wsypując do ekspresu porcję zmielonej wcześniej kawy. Po kuchni rozszedł się cudowny zapach. Julia zmarszczyła brwi i zadumała się głęboko.
– Miasteczko jak miasteczko. Znajdziecie tu różnych ludzi: mądrych i głupich, dobrych i złych, jak wszędzie. O złych wam nie będę mówiła, rozpoznacie ich od razu, ale tych poczciwych mogę wymienić, bo czasem trudno ich na pierwszy rzut oka dostrzec.
– Weterynarz, pan Wilk – poddała Agata, stawiając na stole filiżanki. Chwilę zastanawiała się, a potem sięgnęła do szafki blisko okna. Nie myliła się – stało tam pudełko herbatników, wysypała więc ciastka na talerzyk.
Julia skinęła głową.
– Tak, Jurek to bardzo dobry człowiek. Może szorstki i niezbyt elegancki w obejściu, ale serce ma wielkie – i dla ludzi, i dla zwierząt. Nie wiecie tego, ale przez pierwszy okres mego tutaj pobytu ludzie często podrzucali mi zwierzęta. Chore psy i koty zostawiali pod płotem albo przerzucali przez ogrodzenie. Zupełnie nie wiem, dlaczego! Może przez to, że byłam tutaj nowa i do tego cudzoziemka? Jurek zaczął mi te zwierzaki leczyć i tak się zaprzyjaźniliśmy. Potem większości znaleźliśmy domy, u mnie zostały dwa koty: Opal i Szafir oraz pies Bratek.
– Dalej pani znoszą te zwierzęta? – zaciekawiła się Daniela.
– Nie. Jakoś się uspokoiło. Widać uznali, że jestem tu stara i zasiedziała. Omszała wręcz! – Julia się roześmiała.
– A inni poczciwi mieszkańcy miasteczka? – Agatę intrygował ten temat, ponieważ liczyła, że właśnie do tych osób zwróci się w pierwszej kolejności, poszukując ojca Tosi.
– Na rynku jest apteka prowadzona przez Adama Jaskólskiego, także go lubię i cenię. Bardzo pomagał, gdy Ada chorowała, stawał na głowie, by sprowadzić potrzebne leki. Jaskólski przyjaźni się z Jurkiem Wilkiem, wiecie, taki duet: farmaceuta i weterynarz, dwaj przedstawicie profesji medycznych w naszym miasteczku. Jurek ma z kolei u siebie na praktyce swego siostrzeńca, Juliusza, myślę, że już go poznałyście. To dopiero jest dziwadło, choć nosi takie samo imię, jak ja!
– Dziwadło? Nie odniosłam wcale takiego wrażenia! – zaprotestowała Daniela, a do rozmowy niespodziewanie włączyła się Tosia, która do tej pory grzecznie i w milczeniu siedziała przy stole, wyglądając tylko od czasu do czasu tęsknie przez okno.
– Julek boi się zwierząt! – stwierdziła, a Agata nie mogła wyjść ze zdumienia.
– Boi się zwierząt? I chce być weterynarzem?
Julia pokiwała głową.
– Właśnie. Też zauważam tu pewien problem. Jego matka jest niezwykle ambitna i wymyśliła sobie, że Juliusz przejmie praktykę po wujku. Kazała mu się więc kształcić w tym fachu. Juliusz jednakowoż nie ma zupełnie zdolności ani zapału do tej pracy. Podczas operacji mdleje, kiedy musi założyć kroplówkę, wygląda jak dojrzały nieboszczyk! Jurek już dawno machnął na niego ręką i teraz chłopak zajmuje się głównie sprowadzaniem leków i potrzebnych akcesoriów oraz papierkową robotą. Jest też dobry w czesaniu i kąpaniu piesków, a przy tym taki sentymentalny i uczuciowy jak jakiś średniowieczny bard! Matka zrobiła mu dużą krzywdę tym pomysłem wyboru zawodu!
Daniela i Agata pękały ze śmiechu, słuchając tej charakterystyki Juliusza jako kandydata na lekarza od zwierząt, który nie dosyć, że się ich boi, to jeszcze przybiera romantyczne pozy.
– Ja osobiście bardzo lubię Kingę Kolecką i jej brata Piotra.
– Byli oboje na pogrzebie mamy – przypomniała Tosia. – Pani Kinga pięknie grała na tych małych kościelnych organach.
– To jest fisharmonia, kochanie – wyjaśniła Agata, uświadamiając sobie, że widziała dziewczynę z kwiatami wpiętymi w kok, która bardzo pięknie śpiewała pomiędzy modlitwami księdza.
Julia kiwnęła głową.
– Koleccy mieszkają przy naszej ulicy razem z matką i prowadzą biuro podróży.
– Biuro podróży? Tutaj? – zdziwiła się Agata, zastanawiając się, jak taki interes może się opłacać.
Pani Kovacs skrzywiła się.
– Może źle się wyraziłam. Chodzi o to, co dzisiaj modnie nazywa się agencją eventową. Piotr jest przewodnikiem górskim i razem z siostrą organizują dla turystów, głównie grup zorganizowanych z pracowników rozmaitych korporacji, jakieś atrakcje. Wiecie, paintball, biegi na orientację, warsztaty bębniarskie i inne takie – jednym słowem zawracanie Wisły kijem, jak to się mówi. Byle czymś zająć znudzonego mieszczucha.
Agata kiwnęła głową. Ich korporacja także miała takie pomysły. Od czasu do czasu, zwykle raz na pół roku, organizowano coś w tym stylu. Spotkanie integracyjne połączone z warsztatami. Sama brała udział w kilku dosyć dziwnych przedsięwzięciach – raz wyrabiały z koleżankami kwiaty z papieru, a raz uczyły się gry na tybetańskich misach. Zresztą podczas jednego z takich wyjazdów poznała przecież Filipa.
Filip… Złapała się na tym, że nawet o nim nie pomyślała przez ostatnią dobę. Nie zadzwoniła do niego po pogrzebie, nawet teraz nie czuła takiej potrzeby. Może to dobrze? Warto sobie to wszystko w spokoju przemyśleć i poukładać. Gdy przyjedzie pora i nabierze na to ochoty – zatelefonuje do niego. Nie będzie robiła niczego na siłę.
– Może przeniosłybyśmy się na taras? – cicho zaproponowała Tosia. – Ja lubię siedzieć na powietrzu.
– Oczywiście! – przytaknęła Daniela. – W kuchni o tej porze robi się już gorąco.
– Ja już pójdę, kochane dziewczyny. Mam jeszcze trochę pracy. Dziękuję za obiad i miłą pogawędkę. Liczę na to, że wpadniecie jutro, obejrzeć meble, które mam do wydania.
Pożegnały ją serdecznie, a po jej wyjściu przeniosły się na taras. Tosia miała rację – popołudnie było tutaj niezwykle przyjemne. Zapach ziół działał kojąco, a przepiękny widok, jaki rozpościerał się za domem, przyciągał wzrok.
– Musimy znaleźć kogoś do tego malowania – powiedziała Daniela. – Boję się, że same nie podołamy. Ja nie mam żadnego doświadczenia w takich pracach.
Agata pokiwała głową. Zaplanowała sobie to na kolejny dzień, gdy Tosia pójdzie do szkoły. Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej…