Читать книгу Siostry Tom 1 Czary codzienności - Agnieszka Krawczyk - Страница 9

8

Оглавление

Dom z jasnobłękitnymi drzwiami znajdował się przy końcu ulicy Lisiogórskiej, prawie w tym miejscu, gdzie zaczynał się turystyczny szlak. Był niewielki, wzniesiony z ładnego, jasnego kamienia, który na skutek działania czasu lekko już poszarzał. Dachówka była ciemna, stara, gdzieniegdzie porośnięta mchem. Mury obrastał bluszcz i bujnie krzewiąca się polna róża o bladoróżowych płatkach, która zaczepiała o ramy okien na piętrze. Pod jaskółką znajdował się malutki kamienny balkonik.

– Tam był pokój mamy – powiedziała Antonina, a Agata delikatnie ujęła i ścisnęła jej dłoń. Dziewczynka drgnęła, ale nie cofnęła ręki.

Prawdziwego uroku temu miejscu dodawała rozłożysta lipa, której gałęzie zaglądały do okien, a korona częściowo rozpościerała się nad spadzistym dachem ozdobionym poczerniałym kominem. Przed drzwiami z dużym smakiem zaaranżowano niewielki ogródek. Królowały tu wyniosłe naparstnice, tworzące wysoką kolumnadę wielobarwnych kwiatów. Tuż przy ścieżce ustawiono kilka pięknych terakotowych donic z ziołami, które pachniały zniewalająco. Nad drzwiami widniał napis: „Willa Julia” namalowany fioletowymi literami na białej desce.

– Domek jak z Dzieci z Bullerbyn – powiedziała z humorem Daniela, która otrząsnęła się już z przykrego wrażenia, jakie wywarła na niej uroczystość pogrzebowa, i postanowiła służyć siostrom dobrym nastrojem.

– Dlaczego nazywa się „Julia”? – chciała wiedzieć Agata. Tosia wzruszyła ramionami.

– Chyba dlatego, że mama kupiła ją od pani Julii Kovacs, ona pochodziła z Węgier…

– Nie żyje? – zainteresowała się Daniela, a Tosia energicznie pokręciła głową.

– Skądże! Ma się świetnie! Mieszka tam, po drugiej stronie ogrodu. Bardzo przyjaźniła się z mamą, to ona założyła i pielęgnowała ten ogródek, mama nie miała głowy do kwiatów…

– Ciekawe zatem, dlaczego nie było jej na pogrzebie – szepnęła Daniela do siostry, korzystając z tego, że Antonina zajęła się otwieraniem zamka w drzwiach na werandzie.

– Może była, tylko my jej nie zauważyłyśmy? – zasępiła się Niemirska.

Daniela zaprzeczyła.

– Jestem pewna, że poznałyśmy całą tę miejscową menażerię z weterynarzem na czele, jeżeli mogę w tak głupi sposób zażartować! Nie było wśród nich Julii Kovacs, to pewne.

Tym razem to Agata wzruszyła ramionami.

– Może po prostu nie lubi takich uroczystości? Ludzie są różni i nie każdy to dobrze znosi.

– No jasne – potwierdziła Daniela, bardzo ciekawa pani Julii Kovacs. Od dawien dawna jej marzeniem było nauczenie się węgierskiego. Taki trudny język stanowił prawdziwe wyzwanie dla jej zdolności, no i mógł się bardzo przydać w jej przyszłej pracy tłumacza. Znajomość przynajmniej jednego nietypowego języka była doskonałą kartą przetargową, gdy szukało się pracy w instytucjach Unii Europejskiej. Kiedyś nawet znalazła niezłe stypendium w Budapeszcie, finansowane przez węgierski rząd, ale musiała zrezygnować, bo kolidował z jednym z jej kursów na uprawnienia tłumaczeniowe. W ten sposób sprawa została odłożona ad acta i Daniela na razie do niej nie wróciła.

– Już otwarte! – krzyknęła do nich Antonina, a one weszły na werandę.

Parter domku zajmowało wielkie pomieszczenie będące jednocześnie salonem, jadalnią i biblioteką. Ściany pomalowano oczywiście na biało, meble też były w jasnym kolorze, co sprawiało, że wnętrze wydawało się przestronne i wesołe. Gdy Agata bliżej przyjrzała się sprzętom, zobaczyła, że były to przeważnie odnowione stare meble. Kredensy i stoliczki starannie oskrobano z farby i pomalowano na biało. Uwagę zwracały zdobienia, czyli starannie wymalowane na meblach motywy roślinne. Były tam przede wszystkim okazy miejscowej przyrody – Agata rozpoznała oset dziewięćsił i wyniosłą lilię złotogłów, której płatki – wbrew nazwie – były różowo-purpurowe. Innych roślin nie była w stanie nazwać.

– Mama interesowała się przyrodą – wyrwała ją z tego zapatrzenia Tosia. – Znała wszystkie rośliny, często je malowała. I motyle. Motyle też lubiła malować.

W istocie, część mebli ozdabiały wizerunki motyli. Agata wpatrywała się w jednego z nich – o wielkich perłowych skrzydłach, ozdobionych czarnymi plamkami i dwoma pomarańczowymi oczkami w ciemnych obwódkach.

– Przepiękny! – zachwyciła się, dotykając lekko kredensu, na którym był namalowany.

– To Apollo, ulubiony motyl mamy – powiedziała Tosia i pociągnęła nosem. Agata odwróciła się. Urzeczona niezwykłym wnętrzem domu, zdradzającym rękę i smak prawdziwej artystki, zapomniała na moment o dziecku i jego uczuciach. Zganiła się za to w myślach. Jak mogła być tak obojętna. Podeszła do Antoniny, żeby ją objąć i pogładzić po brązowych włosach. Dziewczynka przylgnęła do niej z całych sił.

– Mama była wspaniałą malarką – powiedziała, a Tosia podniosła na nią błyszczące od łez oczy.

– Prawda? Ale nie widziałaś jeszcze jej obrazów! Malowała przez cały dzień, jeśli tylko nie było klientów w sklepie…

– W jakim sklepie? – zainteresowała się Daniela, która odwiedziła już kuchnię, by zaparzyć dla wszystkich herbaty. Kuchnia także była utrzymana w jasnych barwach, ale tu dla odmiany królowały polne trawy wymalowane z wielkim talentem na drzwiczkach. Babka lancetowata i pierzasta perłówka rozweselały wnętrze, zaś ściany ozdabiały wizerunki górskich astrów.

– Miałyście sklep? – dopytywała się Daniela, gdy nie otrzymała odpowiedzi. Tosia nie odezwała się. Zamiast tego podeszła do okna i odsunęła ręcznie robioną nicianą firankę, która pachniała mydłem i krochmalem – świeżo i jednocześnie tak bardzo domowo – i pokazała im coś za oknem.

Wyjrzały do ogrodu. Po drugiej stronie lipy stała drewniana budka, coś w rodzaju kiosku.

– Mama sprzedawała tam gazety i pamiątki. No i odkąd zlikwidowali antykwariat na rynku, również książki – wyjaśniła Tosia. – Ja jej pomagałam po szkole.

Daniela i Agata skinęły głowami. To oczywiste, że Ada musiała się z czegoś utrzymywać. Kiosk zapewne nie był złym pomysłem w turystycznej miejscowości, gdzie podczas brzydkiej pogody goście są na pewno spragnieni świeżej prasy. Trzeba przyznać, że lokalizacja dla sklepu także była idealna – blisko, ale jednocześnie w pewnym oddaleniu od domu.

Za kioskiem rozpościerał się ogród ze starannie przystrzyżoną trawą. Dominowały w nim drzewa owocowe i grządki z warzywami.

Poza niewielkim ogródkiem z przodu domu Ada nie uprawiała żadnych kwiatów czy roślin ozdobnych. Wszystko, co tutaj rosło, można było spożytkować albo od razu, albo przeznaczyć na przetwory. Inni mieli w ogrodach róże, ale u Ady w górę pięła się wyłącznie fasolka. Jeżeli coś tutaj pachniało, to maliny i truskawki. Agata dostrzegła też uprawy pomidorów, ogórków i kapusty. Daleko na tyłach ogrodu zlokalizowano nawet zagon ziemniaków.

„Bardzo praktycznie” – pomyślała, zachwycając się w duchu możliwościami, jakie dawał taki warzywny ogród. Wszystko własne, zdrowe i świeżo zbierane. Powinna zadzwonić do Beaty po kilka przepisów na kotlety z marchwi i minestrone. Głęboko wciągnęła w płuca świeży zapach działki z warzywami. Nabrała ochoty, by wejść do kuchni i coś ugotować.

– Szkoda, że tak mało tutaj kwiatów – stwierdziła tymczasem Daniela, która także z uwagą przyglądała się ogrodowi. – Mimo wszystko ogródek bez kwiatów jest trochę smutny.

– Kwiaty są wszędzie na łąkach – sprzeciwiła się Tosia. – Wystarczy wyjść za dom i masz tyle kwiatów, ile zechcesz! I jakich cudnych!

Nie sposób było nie przyznać jej racji. Letnie łąki wyglądały piękniej niż każdy najwspanialszy ogród uczyniony dłonią człowieka. Tutaj kreatorem była bowiem natura, a nie miała ona sobie równych w tej sztuce.

– Dobrze – przerwała tę wymianę zdań Agata. – Musimy się jakoś rozlokować na noc. Tosiu, czy są tu jakieś pokoje dla gości?

Antonina zmarszczyła nos, zastanawiając się. Agata zauważyła już, że jej młodsza siostra ma taki zwyczaj – gdy zadawano jej pytanie, na chwilę zapadała w zadumę, by udzielić jak najlepszej odpowiedzi. Nie działała pochopnie i nie mówiła bez namysłu. Niesamowite, że tak zrównoważona potrafiła być mała dziewczynka!

„Siostra” – pomyślała. „To jest moja siostra”.

Myśl ta na nowo ją zdumiała. Odkąd poznała Antoninę, nie mogła wyjść ze zdziwienia. Matka urodziła ją, gdy Agata miała osiemnaście lat. Wtedy, gdy czekała na swoją kartkę, która jak zwykle nie przyszła, jej matka była w ciąży, żeby urodzić tę małą i poważną dziewczynkę. Kto jednak był jej ojcem? Ta myśl wróciła jak natrętna mucha. Nikt jej tego nie zdradził, milczano dyskretnie, ale przecież obowiązkiem Agaty jest odnalezienie ojca małej, który powinien się nią zaopiekować!

Tu ogarnęły ją wątpliwości. W domu nie było żadnego śladu po ojcu Tosi. Uważnie przyjrzała się ścianom, nie wisiały tu żadne wspólne zdjęcia. Były fotografie Antoniny z czasów niemowlęctwa i wczesnego dzieciństwa, ale ani jednej fotografii rodzinnej – mama, tata i dziecko. Najwyraźniej Ada wykreśliła tego mężczyznę ze swojego życia. Być może porzucił ją lub stało się jeszcze coś okropniejszego. Na myśl o tym, że ojciec Tosi także mógłby nie żyć, Agata aż się wzdrygnęła, bo to oznaczało, że to biedne dziecko zostałoby już całkiem samo.

„No, jestem przecież ja” – uświadomiła sobie w myślach. Nie nadawała się na zastępczą matkę ani opiekunkę dla dziewięcioletniej dziewczynki, która była co prawda z nią spokrewniona, ale której wcale nie znała. Agata nie zastanawiała się nawet, czy chciałaby mieć własne dzieci. Może przeszła jej taka myśl przez głowę, gdy była z Filipem, ale na myśli się skończyło.

Tymczasem Tosia przemyślała już sprawę i znalazła odpowiedź na pytanie.

– Na górze są dwa pokoje – mój i mamy.

– Ja się prześpię na kanapie w salonie – stwierdziła Daniela. – Sprawdziłam już, jest bardzo wygodna.

– Może ja też się tam prześpię? – zastanowiła się Agata, bo jedno wiedziała na pewno – nie chciała nocować w pokoju zmarłej matki. Nie czuła się nawet na siłach, aby tam wchodzić, a co dopiero spędzić tam noc!

Tosia pokręciła głową.

– Na górze jest jeszcze pracownia mamy. Chodź, pokażę ci.

Weszły na skrzypiące schody i ruszyły na górę. Rzeczywiście, na piętrze, a było to po prostu zaadaptowane poddasze, znajdowały się drzwi do trzech pomieszczeń. Do jednego z nich prowadziły trzy dodatkowe schody. To właśnie była pracownia Ady, Agata poczuła zapach terpentyny i farb. Niewiele wiedziała o materiałach malarskich, ale jednak od razu je rozpoznała. Tosia uchyliła drzwi i wprowadziła ją do środka.

Pracownia mieściła się w czymś w rodzaju starannie przemyślanej dobudówki. Strych przedłużono, a jego sufit i jedną ze ścian wykonano ze szkła. Agata miała wrażenie, że znajduje się na oszklonym tarasie, czymś w rodzaju ogrodu zimowego. Stały tutaj rozmaite sprzęty, przestarzałe, ale starannie odnowione, co Agata stwierdziła z dużą przyjemnością; wyglądały one jednak dość zaskakująco. Komoda była w jaskraworóżowym kolorze, a witryna miała głęboki malachitowy odcień. W kącie pokoju znajdowała się kanapa, tym razem szara, wyłożona materiałem w przepiękne perłowe głowy mleczy. Wszystkie meble były wiekowe, widać, że ktoś dał im drugie, fantazyjne życie.

– To pani Julia odnawia te starocie – wyjaśniła Tosia, podążając za wzrokiem przyrodniej siostry. – Te się akurat nie sprzedały, mama mówi, że przez kolor, więc pani Julia dała je nam. Uważała, że mebel nie powinien się marnować, ktoś musi go używać.

– Są cudowne! – stwierdziła szczerze Agata, dotykając poszycia kanapy. Był to z całą pewnością ryps w pięknym połyskliwym kolorze. Meble nadawały pracowni pewnego rysu szaleństwa i sprawiały, że wnętrze zyskiwało swojego ducha.

– A tu są obrazy mamy – powiedziała Antonina.

Agata patrzyła na nie bez słowa. Nigdy nie widziała niczego piękniejszego.

Ada malowała przede wszystkim krajobrazy i widać było, że najbardziej fascynowało ją światło. Płótna powlekały subtelne, świetliste barwy. Dominowały jasne, przejrzyste kolory: żółć, delikatna zieleń, perłowa biel i różne odcienie pomarańczowego. Te obrazy żyły i aż skrzyły się blaskiem. Matka lubiła malować kwiaty – tak jak mówiła Tosia. Agata podeszła do płótna, na którym przedstawiona była łąka o poranku. Wysmukłe łodygi polnych stokrotek, z jeszcze stulonymi o tej porze płatkami, pochylały się lekko, a dumne ostróżki wychylały się w kierunku wschodzącego słońca. Powietrze na tym obrazie aż pulsowało, łagodnie rozświetlając krajobraz. Był to niezwykle piękny, a zarazem nieco melancholijny wizerunek ulotnej chwili.

– Przepiękne! – powiedziała z zachwytem Agata, a Tosia potwierdziła.

– Dlaczego te obrazy nie wiszą na dole? – zapytała starsza siostra.

Antonina znowu na chwilę się zamyśliła.

– Mama nie chciała ich pokazywać. Nie lubiła tego. Malowała zwykle w ogrodzie za kioskiem, gdy nie było klientów. Obrazy wykańczała tutaj i tu już zostawały. Pani Julia mówiła, że dom kultury chciał zorganizować wystawę, ale mama się nie zgodziła.

– Szkoda. Uważam, że ludzie powinni to zobaczyć. Może staliby się od tego lepsi – powiedziała Agata, ale młodsza siostra chyba jej nie zrozumiała.

– Możesz tu spać. Mamy dużo kołder, mama lubiła kupować coraz to nowe. Przyniosę ci.

Agata została sama. Wyjrzała przez przeszkloną ścianę na podwórko. Okno było tak zaprojektowane, że widać z niego było dalekie łąki i drogę na Lisią Górę. Jak okiem sięgnąć nie było żadnych zabudowań, tylko czysta, nieskalana przyroda. Ten widok koił nerwy i przynosił spokój.

Dziewczyna jeszcze raz rozejrzała się po pracowni. Tam, gdzie kończył się stryszek domu i zaczynała przeszklona część, dostrzegła niewielkie drzwi. Była to malutka łazienka służąca Adzie również jako magazyn pędzli i kuchenka, bo był tu nawet czajnik i pudełka z herbatą. Agata uśmiechnęła się. Już wiedziała, po kim odziedziczyła umiejętność praktycznego myślenia. Pracownia była tak urządzona i zaprojektowana, żeby Ada mogła spokojnie pracować, nie przeszkadzając jednocześnie Tosi. Mogła być cały czas blisko dziecka, kontrolować, czy nie dzieje się coś złego.

Agata wypróbowała kanapę. Była może trochę wąska, ale siedzisko wykonano starannie z morskiej trawy, bo było twarde, lecz sprężyste.

„Wytrzymam tu bez trudu jedną noc czy dwie” – pomyślała z ulgą. Dobrze, że znalazła to miejsce. Inaczej musiałaby spać z Danielą, a ona zawsze w nocy zawijała się w kołdrę, co już w dzieciństwie było trudne do zniesienia.

Nie mogła jednak zasnąć i to wcale nie dlatego, że kanapa była niewygodna. W jej głowie kotłowało się tyle myśli, że nie mogła ich uspokoić, zwolnić odrobinę ich biegu.

Nagle i zupełnie niespodziewanie stała się odpowiedzialna za Tosię, przynajmniej do momentu odnalezienia jej biologicznego ojca. A jeśli on się w ogóle nie odnajdzie? Przecież może być i tak, że ten człowiek nie ma nawet pojęcia o istnieniu córki!

„Matka musiała przecież zostawić jakieś dokumenty, ślady. Może ta Julia Kovacs coś wie?” – Agata starała się myśleć racjonalnie. Westchnęła i wstała z posłania. Podeszła do przeszklonej ściany i spojrzała na rysujący się w świetle ogrodowych lamp krajobraz. Po trawie sunęły niewyraźne cienie, a gdzieś w oddali majaczyła ściana lasu. Drzewa zlewały się w jeden nieprzenikniony kształt, barierę pomiędzy miasteczkiem a żywą i dziką przyrodą. Patrzyła na to nocne widowisko i czuła, jak powoli ogarnia ją spokój. „Wszystko da się rozwiązać i jakoś załatwić” – pomyślała, dotykając dłonią chłodnej szyby.

Siostry Tom 1 Czary codzienności

Подняться наверх