Читать книгу Siostry Tom 1 Czary codzienności - Agnieszka Krawczyk - Страница 12

11

Оглавление

Było chyba po szóstej rano, gdy Antonina wpadła do pracowni i zaczęła szarpać Agatę za nogę wystającą spod lekkiej kołdry, którą dziewczyna się przykryła.

Julia miała rację – w pracowni było bardzo ciepło, mimo uchylonych okien. Agata jednak za nic na świecie nie przeniosłaby się z tego miejsca do składziku na parterze, choćby nie wiem jak pięknie odmalowanego i urządzonego.

Widok gwiazd i księżyca zaglądającego przez wielkie przeszklone tafle w pracowni był wart każdych pieniędzy. Agata, przyzwyczajona do niewielkich okien oraz widoku apartamentowca naprzeciwko, była zachwycona tą otwartą przestrzenią. Zasypiając, śledziła wzrokiem światła majaczące w lesie.

Ostatniej nocy zdarzyło się, że leśną ścieżką w górę szli ludzie z latarkami. Z przyjemnością patrzyła na przesuwające się światełka, migoczące, gdy wędrowcy wchodzili pomiędzy drzewa. No i te gwiazdy, które widziała nad sobą! Było to naprawdę cudowne wrażenie. I dlatego warto było mieszkać w pracowni na poddaszu!

– O co chodzi? – zapytała teraz rozespanym głosem, bo ciągle jeszcze nie doszła do siebie.

– Przyjechał dostawca z gazetami! Musisz iść odebrać, bo ja jestem nieletnia! – Ostatnie zdanie Tosia wymówiła z naciskiem, a Agata wreszcie się ocknęła.

– Dostawca z gazetami? – powtórzyła, jakby chcąc sobie to lepiej uświadomić. – Z jakimi gazetami?

– Różnymi! Są codzienne i tygodniki. Nawet kilka miesięczników jest, bo zaraz przecież się lipiec zaczyna!

– Po co nam tyle gazet?

Tosia spojrzała na nią z ironią.

– Nam po nic. To są gazety do kiosku, na sprzedaż. Mama specjalnie zamówiła więcej, bo w lipcu jest sporo turystów. Rusz się, musisz pokwitować.

– Przecież ja mówiłam wyraźnie, że nie będziemy już prowadziły kiosku! – powiedziała, wstając i szukając kapci. Pod sofą odnalazła klapki, a w szafie jakiś sweter. Narzuciła go szybko, bo nie uśmiechało się jej wyjście przed dom w piżamie w błękitne Myszki Miki – był to imieninowy prezent od Danieli, która uważała, że to dowcipny pomysł na podarunek.

Zbiegły po schodach, w samą porę, bo dostawca mocno się niepokoił i zamierzał właśnie nacisnąć klakson, czym zapewne obudziłby pół ulicy.

– O, jest pani wreszcie! – powiedział niezadowolonym głosem, choć właściwie powinien się ucieszyć, że ktoś się zjawił. – Gazety przyjeżdżają przed szóstą, niech się pani postara zapamiętać – rzucił obcesowo, a Agata się rozzłościła.

– Proszę mi nie przywozić więcej żadnych gazet! Nie będziemy prowadziły kiosku.

– Jak tam pani chce! Ale od przyszłego miesiąca. Te gazety są już zapłacone i ja je będę przywoził. Jeśli pani nie wyjdzie, to zostawię tu przed bramą. Mnie nic do tego – mam dostarczyć, to dostarczę, a co się z towarem stanie, to już nie moja rzecz.

Zrzucił z samochodu kilka paczek gazet i, nawet się nie pożegnawszy, wskoczył do szoferki, po czym odjechał, wzniecając tuman kurzu.

Hmm. Wszystko to, co powiedział, zmieniało postać rzeczy. Gazety były opłacone, więc żal byłoby je zmarnować.

„Może rzeczywiście wznowimy działalność i poprowadzimy kiosk z gazetami do końca miesiąca?” – pomyślała z pewnym wahaniem Agata. Co prawda miała zupełnie inne plany, ale życie modyfikowało je na bieżąco.

– Kiedy mama otwierała ten gazetowy interes? – zwróciła się do Tosi, która przypatrywała się jej zachłannie.

– O szóstej właśnie, jak przyjeżdżały gazety. Masz sweter mamy… – powiedziała cicho łamiącym się głosem.

Agata spojrzała na siebie. Tak, w pośpiechu chwyciła z szafy zielony rozpinany sweter z delikatnej wełny, zrobiony w ażurowy wzór. Sweter pachniał perfumami „Lolita Lempicka”, które Agata również bardzo lubiła.

– Przepraszam – powiedziała, wiedząc, że dziewczynce musiało się zrobić przykro, ale Antonina pokręciła głową.

– Nie, nie! Jesteś taka strasznie podobna do mamy! Tak samo wyglądasz i jeszcze te włosy… Zupełnie jak mama. – Mała przytuliła się do niej z całego serca, więc Agata pogładziła drżące od płaczu plecy dziewczynki.

Być może odziedziczyła figurę po matce, ale włosy? Agata dyskretnie popatrzyła w szybę, w której odbijała się jej postać. Miała charakterystyczny dla siebie, po wstaniu z łóżka, kołtun poplątanych włosów w kasztanowym kolorze. Zanim się uczesała i wygładziła włosy, zawsze tak wyglądała. Nie podejrzewała, że jej matka również nosiła nieustannie skołtunione włosy!

– Tosiu – powiedziała cicho ciepłym głosem. – Czy możesz przynieść klucz do kiosku, bo musimy rozpakować gazety? No i muszę się przecież ubrać!

Dziewczynka skinęła głową i pobiegła do wnętrza domu. Agata przez chwilę zastanawiała się, czy powinna pilnować rzuconych przed furtką gazet, czy też może iść wziąć prysznic, ale po namyśle doszła do wniosku, że nikt ich tutaj nie ukradnie. Na dole miała swoją torbę, której jeszcze nie rozpakowała. Weszła do łazienki i, jak co rano, wzięła chłodny tusz. To ją obudziło i otrzeźwiło do końca. Po dziesięciu minutach była już gotowa. Wyszła przed dom. Antonina zajmowała się właśnie wnoszeniem ciężkich paczek do kiosku, który otworzyła na oścież.

– Poczekaj, pomogę ci! Nie dźwigaj sama takich ciężarów! – upomniała siostrę, sięgając po największy pakiet. Uch, jakie to było ciężkie!

Wniosła go do kiosku i położyła na ladzie. Rozejrzała się po wnętrzu.

„Ładnie tu” – pomyślała. Kiosk nie był bowiem typowym punktem sprzedaży prasy. Raczej sklepikiem w dawno już zapomnianym stylu: „Szwarc, mydło i powidło”. Znajdowały się tu oczywiście stojaki z gazetami – zajmowały eksponowane miejsce tuż przy drzwiach, ale uwagę zwracał również ogromny sosnowy regał wyładowany po brzegi książkami. Obok stała półka z notesami, ołówkami i kredkami, a tuż za ladą było miejsce na pamiątki – metalowe znaczki-przypinki, jakieś wyroby z drewna i szklane aniołki. Witrażowe postaci, obracane podmuchem powietrza, wisiały też w oknie będącym jednocześnie dużą witryną.

– Nietypowy kiosk – powiedziała Agata, a Tosia podniosła głowę znad paczki gazet, którą właśnie rozpakowywała.

– Mama tak go urządziła. Kiedy zamknięto antykwariat, wzięła niechciane książki. Sprzedajemy je po parę złotych albo oddajemy za darmo.

– Za darmo? – Agata pokręciła w zdumieniu głową. – Nie rozumiem, jak ten sklep w ogóle mógł działać!

– Działał na zasadzie wymiany – cierpliwie tłumaczyła Tosia. – Tu ludzie chętnie zamieniają książki. Ktoś przeczytał już i oddaje, a sam bierze coś innego. Wiesz, coś podobnego do wymiany butelek – oddajesz pustą, a bierzesz pełną.

Niemirska roześmiała się, słysząc to – jakże trafne – porównanie.

– A normalnej biblioteki tu nie ma? – Agata wciąż się dziwiła miejscowemu sposobowi dystrybucji książek.

– Jest. Ale nie lubimy tam chodzić. To jest w domu kultury i rządzi tam pani Trzmielowa…

– Ach, tak – mruknęła tylko Agata, bo nie potrzeba było niczego więcej dodawać. Jeżeli biblioteką zarządza pani Trzmielowa, to jest więcej niż pewne, że ludzka noga tam nie postanie. Chyba że jest to noga jakiejś z jej koleżanek od plotek, ale zapewne one nie czytają książek. Nie mają na to czasu, zajęte szpiegowaniem innych.

Ponownie rozejrzała się po wnętrzu.

– Musimy tutaj trochę przewietrzyć i posprzątać. Stare gazety trzeba wynieść i wyłożyć nowe. Czy mama prowadziła jakieś księgi rachunkowe? Chciałabym je przejrzeć.

– Księgi? – Tosia swoim zwyczajem zadumała się nad pytaniem siostry, by udzielić jak najlepszej odpowiedzi. – Nie ma tu innych ksiąg, tylko te na półkach – wykonała gest dłonią w kierunku regału.

– Chodzi mi o jakieś rozliczenia. Wiesz, ile osób kupiło gazety, ile trzeba było oddać i tak dalej? Widziałaś może coś takiego?

Tosia pokręciła przecząco głową.

– Nie, nic takiego nie ma. Mama wszystko miała w komputerze. – Wskazała na półkę pod kontuarem, gdzie rzeczywiście wśród różnych szpargałów schowany był stary laptop.

Agata włączyła go i po chwili już zagłębiała się w rozliczeniach. Nigdy w swej karierze nie widziała tak dziwacznie prowadzonej księgowości! Ada zapisywała sobie przychody i rozchody, ale czyniła to wedle jakiegoś niezbyt zrozumiałego systemu, z którego dla Agaty niewiele wynikało.

– No nic. Będę to musiała rozgryźć – stwierdziła i zabrała się za sprzątanie.

Zamiotły z Tosią starannie podłogę i wytarły półki. Tosia z dużą wprawą wymieniła gazety na stojakach.

– Wielu miałyście klientów? – spytała Agata z nadzieją, ze siostra powie, że nie przychodził tu pies z kulawą nogą i łatwo wtedy będzie zamknąć cały ten dziwaczny interes.

– Sporo – odparła jednak dziewczynka. – Rano wiele osób przychodziło po gazety codzienne, pomagałam mamie przed szkołą. Potem było różnie. Kiedy są turyści, to często tu ktoś przychodzi po tygodniki i te inne gazety kolorowe. No, a po południu pojawiają się „zmieniacze książek”. Tych mama najbardziej lubiła!

Siostry Tom 1 Czary codzienności

Подняться наверх