Читать книгу Siostry Tom 1 Czary codzienności - Agnieszka Krawczyk - Страница 8

7

Оглавление

– „Zmysłów Zdrój, miasteczko w pobliżu Cieplic. Sześć tysięcy czterystu pięćdziesięciu trzech mieszkańców…”, ale to dane sprzed trzech lat. – Daniela podniosła wzrok znad przewodnika i spojrzała na Agatę, która z uwagą patrzyła na drogę. Trasa do Zmysłowa okazała się malownicza, ale niebezpieczna – droga, choć wojewódzka, była pozbawiona poboczy, wąska i pełna zakrętów. Dodatkowo, co rusz, w różnych zupełnie nieprzeznaczonych do tego miejscach przy szosie, siedziały dzieci sprzedające jagody. Trzeba było uważać nie tylko na nie, ale i na rowery oraz pojawiające się od czasu do czasu pojazdy rolnicze.

– Dlaczego to miejsce się nazywa „Zdrój”, jeśli tam nie ma żadnych zdrojów? – zapytała Agata po wyjątkowo finezyjnym manewrze wyminięcia starszawego rowerzysty, który z godnym szacunku zaangażowaniem dziarsko pedałował pod górę, niczym uczestnik górskich etapów Tour de France.

– No, kiedyś były i zdroje. W przewodniku jest napisane, że obecny dom kultury znajdował się w Domu Zdrojowym, czyli innymi słowy pijalni wód mineralnych. Po niemiecku Mineralwasser-Trinkhalle – to jest oczywiście jedno słowo. Że im się chce wymyślać takie długie wyrazy! – Daniela roześmiała się i zaczęła na nowo przeglądać przewodnik. Kupiła go tuż po przyjeździe do Krakowa w jakiejś księgarni turystycznej.

– Tu jest coś ciekawego o tej pijalni, posłuchaj: „Dom kultury mieści się w dawnej pijalni, czyli wyremontowanym klasycystycznym pałacyku, który został wybudowany przed wojną i nosił nazwę »Vauxhall«. Był to wówczas jeden z najbardziej luksusowych budynków, szczycący się posiadaniem nowoczesnych toalet spłukiwanych bieżącą wodą. Codziennie napełniany zbiornik mieścił się w wysokiej wieży zwieńczającej budynek, zaś uruchomienie automatycznej spłuczki pozwalało na higieniczne i komfortowe korzystanie z łazienki”. Cudowne, prawda? Szkoda, że nie dotrwał do naszych czasów! – Daniela była pełna entuzjazmu, a Agata zrozumiała, że siostra stara się ją w ten sposób podnieść na duchu i odwrócić uwagę od prawdziwego celu ich wyprawy do Zmysłowa.

– Naprawdę nie musisz – powiedziała, wciąż skupiona na drodze.

– Czego nie muszę?

– Nie musisz mnie pocieszać w ten sposób. To mój problem i ja się muszę z nim zmierzyć – stwierdziła Agata.

– Wiem – jej siostra zamknęła przewodnik. – Nie myśl, że jestem bezduszna i zrobiłam sobie coś w rodzaju wycieczki. Chcę pomóc, naprawdę.

– Doceniam to, Daniela, ale mówię poważnie, nie musisz tego robić. Wystarczy, że będziesz ze mną, to już wiele daje.

Zamilkły. Agata zjechała z ostatniej górskiej serpentyny i ukazał się przed nimi widok na okolicę Zmysłowa. Było to naprawdę urokliwe miejsce – pokryte lasami i łąkami góry, a w dolinie niewielkie miasteczko pełne kolorowych domków. Tuż obok drogi toczyła swe wody rzeka Bystra, która nazwę zawdzięczała wartkiemu nurtowi. Pieniła się na kamieniach i spływała szybko wąskim korytem. Jej kolor zmieniał się – w środku nurtu był ciemny, prawie czarny, zaś przy brzegach i na płyciznach przejrzystozielony.

– Ładne miejsce – rzuciła Daniela. – Po prostu kwintesencja prowincjonalnej mieściny. Sielsko, anielsko i… do dupy!

Agata się roześmiała. Siostra jak zwykle umiała utrafić w sedno. Niemirską przerażały takie senne miejscowości. Źle się kojarzyły – jako wylęgarnia plotek i ostoja ciasnoty umysłowej.

Wolno wjechały na ryneczek, bo tam je zaprowadził ruch jednokierunkowy. Główny plac miasteczka mocno się zmienił od czasów, gdy Agata była tu z wycieczką. Widać, że Zmysłów stawiał na turystykę, bo wokół przystanku autobusowego przycupnęły kioski z pamiątkami, cukiernia i sklep monopolowy, czyli dla każdego coś miłego. Antykwariat już nie istniał, jego miejsce zajął bar, a w sklepie, gdzie kiedyś sprzedawano rękodzieło, mieściła się teraz apteka. Cóż, czas nie stoi w miejscu, zmiany są konieczne. Dziewczynę mile zaskoczyło, że ryneczek i jego okolica są tak bardzo zadbane. Odbudowano starą drewnianą studnię, otoczoną teraz dzikim winem i uroczą żelazną kratownicą, kocie łby wyszlifowano w ten sposób, że stanowiły ozdobę, a nie zagrożenie dla obcasów, fasady domów odmalowano. Co prawda na okropne pastelowe kolory, które nadały im wygląd chatek z piernika, ale był to w każdym razie jakiś postęp.

– Jak myślisz, gdzie powinnyśmy jechać? – oderwała ją od tych obserwacji Daniela. – Byłaś tu kiedyś. Pamiętasz, gdzie jest cmentarz?

Agata pokręciła przecząco głową. Nie, nie wiedziała, gdzie jest miejsce ostatniego spoczynku zmysłowian, bo wówczas jej to nie interesowało. Pamiętała jednak, że w bocznej ulicy krzyżującej się z tą, którą szli do szlaku turystycznego, widziała ładną murowaną kapliczkę. Może tam? Zawróciła samochód i po krótkim poszukiwaniu właściwej trasy wjechała na ulicę Turystyczną. Agata dobrze ją pamiętała; to właśnie tędy, wzdłuż szpaleru drewnianych domów prowadziła trasa na Lisią Górę. Przejechały kilkaset metrów i zobaczyły skręt w Cmentarną. Wskazówki doktora Wilka okazały się dokładne. Były na miejscu.

Agata z pewnym ociąganiem zaparkowała samochód, starannie ustawiając auto wzdłuż linii parkingowej. Potem z niechęcią wysiadła i spojrzała w głąb cmentarza. Przy kaplicy, którą zapamiętała z wycieczki, kręciło się kilka osób. Na szczęcie nie było ich dużo, co sprawiło, że odetchnęła z ulgą. Niesłusznie obawiała się tłumów – widać, matka nie była tu wcale taka znana, jak sądziła. „Albo lubiana!” – dodała w myślach. Dostrzegła wysokiego mężczyznę w średnim wieku z szopą zmierzwionych siwych włosów na głowie, który gestykulował żywo i mówił coś głośno, ale z tej odległości dobiegały ją tylko pojedyncze i nic nieznaczące wyrazy. Była jakaś dziewczyna z wózkiem dziecięcym, kilka starszych osób, wysoka jak tyczka kobieta z chudą dziewczynką, kilkoro młodych ludzi i wikary. Ksiądz nie był leciwy; uwijał się pomiędzy zgromadzonymi ludźmi jak fryga, pochylając głowę w kierunku coraz to nowej osoby – wszyscy mieli mu coś do powiedzenia.

– Chodźmy – popędziła Daniela. – Nie wypada, żebyśmy tak stały i gapiły się przez siatkę.

W istocie, nie wyglądało to zbyt elegancko, zwłaszcza że Agata, by dokładnie obejrzeć wszystkich żałobników, wspięła się na palce i patrzyła z ciekawością. Minęły cmentarną bramę i wtedy wikary je zauważył. Podbiegł natychmiast i wyciągnął rękę do Danieli.

– Bardzo dziękujemy, że pani przyjechała. Doktor Wilk obiecał, że panią zawiadomi i dotrzymał słowa! Bardzo pani współczujemy, pani Agato.

– Ja jestem Daniela, a księdzu chodzi o moją siostrę, to ona jest córką zmarłej!

Ksiądz chwilę zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Jak widać, tylko jedna z dwóch stojących przed nim kobiet była córką pani Ady, co go mocno zaskoczyło. W tym momencie uświadomił sobie, że ma do czynienia z siostrami przyrodnimi i na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen ulgi. Jednocześnie spojrzał z urazą na granatową sukienkę Agaty. Daniela chrząknęła. Ona była w czarnym komplecie i zapewne dlatego została wzięta za córkę zmarłej. Agata uścisnęła dłoń wikarego i od razu poczuła wyrzuty sumienia. Ubrała się niestosownie, zwraca teraz na siebie uwagę. Przeszły ją ciarki po plecach.

– Może powinnam się przebrać? – szepnęła do Danieli, gdy zostały same, bo ksiądz popędził w kierunku kaplicy.

– A masz w co?

– Może mogłabyś pożyczyć mi choć żakiet?

– Wolne żarty. Utonęłabyś w nim – powiedziała lekko Daniela, ale natychmiast się skrzywiła.

Agata zrozumiała, że sprawiła siostrze mimowolną przykrość. Temat tuszy Danieli był jednym z tych może nie zakazanych, ale starannie przemilczanych. Już od pewnego czasu rodzina po prostu udawała, że nie ma problemu, a Daniela starała się sprawiać wrażenie, że nic się nie dzieje i wcale jej nie obchodzi fakt, że jest gruba. Jako mała dziewczyna była bardzo szczupła, może nawet za bardzo. Potem jednak, w szóstej klasie, złamała nogę i przez pół roku była w gipsie. Mama znosiła jej wówczas różne frykasy, gotowała też ulubione potrawy. Gips w końcu został zdjęty, ale ona nie mogła zrzucić nadprogramowych kilogramów. Co gorsza – wciąż je zyskiwała. Właściwie nie było przez te lata diety, której by nie wypróbowała i nie poniosła porażki. W końcu zrezygnowała i przyjęła taktykę pomijania sprawy milczeniem. Jedni są łysi, inni noszą okulary, ona jest gruba. Pewnych rzeczy nie da się zmienić, można się do nich tylko przyzwyczaić. Ona może się do tego przyzwyczaiła, ale nie lubiła o tym mówić i była bardzo czuła na każdą uwagę czy aluzję na ten temat. Agata uważała to za jeszcze gorsze od mówienia otwartym tekstem o problemie. W powietrzu wciąż wisiało bowiem niedopowiedzenie, a o sprawie bezpieczniej było nie rozmawiać. Niewinna uwaga, taka jak ta z prośbą o pożyczenie żakietu, mogła być odczytana jako przytyk do tuszy Danieli i to zresztą całkowicie niesłusznie.

Agata, mimo że bardzo się starała, nie potrafiła zrozumieć oporów siostry przed zmierzeniem się z tym problemem. Znała sporo ludzi z nadwagą, którzy naprawdę nie robili z tego sprawy, potrafili nawet podchodzić do pewnych sytuacji z humorem. Daniela pozornie udawała, że nic się nie dzieje i wszystko ma pod kontrolą, a jednocześnie cały czas przejmowała się sobą i swym wyglądem. Było to w pewien sposób niezrozumiałe, a nawet chorobliwe, zwłaszcza że dotyczyło tak rozsądnej i przebojowej osoby. „Widać, każdy z nas ma jakąś piętę Achillesową, coś, z czym nie potrafi sobie poradzić” – dumała Agata, idąc z siostrą w kierunku żałobników i księdza. „Ja mam ich całkiem sporo, więc nie powinnam raczej oceniać Danieli”.

Tymczasem wikary zdążył już uprzedzić zebrane na uroczystości osoby, że przybyła córka zmarłej z przyrodnią siostrą, więc wszyscy przyglądali im się z zainteresowaniem. Niektórzy ukradkiem, inni śmiało.

– Która to jest ta Niemirska? – odezwała się szeptem, który zdecydowanie mógłby uchodzić za teatralny, tyczkowata dama, ściskająca dłoń chudej dziewczynki o smutnej twarzy. – Ta ładna czy ta tęga? Nie mogę się zorientować! – To ostatnie zdanie było skierowane najwyraźniej do księdza, ponieważ on przed momentem rozmawiał z obydwiema siostrami, ale ten milczał zawstydzony.

Agata poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Nie tylko dlatego, że wszyscy zebrani gapili się na nią w zupełnie otwarty, ciekawski sposób. Było jej przykro ze względu na Danielę, która, słysząc ten afront, cofnęła się pół kroku i próbowała skulić się, by stać się mniej widoczną.

– Niech pani się natychmiast uspokoi, pani burmistrzowo! – syknął ostrzegawczo mężczyzna z siwą grzywą włosów, w którym Agata domyśliła się Jerzego Wilka. Podszedł do niej zdecydowanym krokiem i wyciągnął rękę.

– Wilk jestem. Rozmawialiśmy przez telefon!

– Agata Niemirska, a to moja siostra, Daniela Strzegoń – przedstawiła siebie i siostrę Agata, a doktor z sympatią uścisnął dłoń Danieli.

– Miło mi panią poznać, to dobrze, że obie panie przyjechały, nawet bardzo dobrze! Proszę wybaczyć żonie naszego burmistrza, pani Małgorzacie Trzemielowej, ale taka już jest, nie grzeszy delikatnością. Podejrzewam, że to jakaś choroba, ale na razie medycyna nie zna na nią lekarstwa. – Tu uczynił wymowne kółko na czole, a Daniela uśmiechnęła się lekko, czując z miejsca sympatię do doktora.

Do pani burmistrzowej oczywiście dotarła ta wypowiedziana półgłosem uwaga oraz towarzyszący jej – bądź co bądź – nieco obraźliwy gest, ale postanowiła zignorować zachowanie weterynarza. Nie przyznawała się do tego sama przed sobą, ale obawiała się jego ciętego języka. Szczyciła się tym, że zawsze mówiła ludziom w oczy to, co myśli, była przekonana, iż dowodzi to jej szczerości i prawdziwej mądrości. Nie dostrzegała tylko faktu, że sama niezbyt lubiła, gdy inni mówili jej to, co sądzą o niej. Postanowiła zatem nie wdawać się w dyskusję z Wilkiem i tymi dwiema dziewczynami z Krakowa. Uznała, że zdąży z nimi porozmawiać po mszy, która właśnie się zaczynała i trzeba było wchodzić do kościoła. Pociągnęła za sobą szczuplutką dziewczynkę, która wciąż oglądała się na Agatę, i skinąwszy jedynie siostrom na powitanie głową, weszła do kaplicy, zajmując miejsce w pierwszym rzędzie, zwyczajowo przynależne rodzinie.

– Trzeba już iść, pani Agato – powiedział miękko weterynarz i skinął na młodego człowieka o nieco wymoczkowatym wyglądzie, na którym w komiczny sposób wisiał szary garnitur pamiętający chyba jeszcze czasy matury, a i wtedy kupiony najwyraźniej na wyrost.

– To mój nieszczęsny siostrzeniec, Juliusz, który usiłuje nabyć pod moim światłym kierunkiem wiedzę weterynaryjną. Niestety, obawiam się, że są to wysiłki skazane na niepowodzenie – dodał z takim ubolewaniem, że Daniela omal nie parsknęła śmiechem. Powstrzymała się jednak, bo zdecydowanie nie wypadało.

Weterynarz zrozumiał to zupełnie opacznie.

– Tak, sam uważam, że moja siostra nieco przesadziła, nadając mu to szlachetne imię wieszcza. No cóż, wiele rzeczy zrobiła, jak się okazało, zbyt pochopnie, na przykład ubzdurała sobie, że ten poczciwy młodzian zostanie sławnym lekarzem weterynarii niczym filmowy doktor James Herriot z serialu Wszystkie zwierzęta duże i małe.

– Uwielbiałam ten serial – powiedziała Daniela, ściskając dłoń nieco stropionego Juliusza, który nieco wstydził się tyrady krewnego.

– Proszę się nie przejmować wujkiem – rzucił szeptem, gdy wchodzili do kościoła. – Zawsze taki jest – złośliwy, ale dobry; to naprawdę złote serce, tak do ludzi, jak i do zwierząt!

Daniela nie miała co do tego żadnych wątpliwości.

Agata nie uczestniczyła w tej wymianie zdań. Poczuła paraliżujący strach, gdy tylko przestąpiła próg kaplicy. Tuż przed niewielkim ołtarzem stała ciemna, wąska trumna, na której leżał wianek z polnych kwiatów. Czerwone maki i wielkie, fioletowe dzwonki, poprzetykane pękami koniczyny i polnego groszku, wyglądały pięknie i bardzo smutno. Niemirska znowu pomyślała o matce, której tak naprawdę nigdy nie będzie jej dane poznać. Poczuła dojmujący, piekący żywym bólem żal. Niczego już nie zmieni, niczego nie naprawi. Stanęła w ławce, obok pani Trzmielowej. Stojąca po drugiej stronie burmistrzowej dziewczynka płakała, a jej drobnym ciałem wstrząsały dreszcze. Wszyscy ludzie w kościele byli smutni – dziewczyna, którą widziała przed chwilą, wyjęła z wózka niemowlę i tuliła je do siebie. Starsze damy szeptały do siebie z zasępionym wyrazem twarzy, nawet grupa młodzieży, która przystanęła blisko chóru, miała pełne żalu miny.

„Wszyscy tu ją znali i płaczą po niej” – pomyślała, obracając się w kierunku Danieli, która razem z doktorem i jego siostrzeńcem zajęła kolejną ławkę. Siostra uścisnęła delikatnie jej ramię, jakby chciała dać do zrozumienia, że jest tutaj i ją wspiera.

Gdzieś obok odezwał się dźwięk fisharmonii i po chwili kaplicę wypełnił ładny głos młodej dziewczyny. Agata spojrzała w tamtą stronę, ale ujrzała tylko czubek głowy, a właściwie kok z ciemnych włosów okolony polnymi kwiatami, podobnymi do tych, jakie leżały na trumnie.

Młody wikary poprawił fioletowe pogrzebowe szaty, czekając, aż wybrzmi muzyka, by rozpocząć smutną uroczystość. W tym momencie dziewczynka stojąca koło pani Trzmielowej zaczęła rozdzierająco płakać. Rozpacz dziecka była przejmująca i straszna – jej szczupłym ciałem wstrząsał szloch tak rozdzierający, że Agacie zakręciły się łzy w oczach. Nie rozumiała, dlaczego burmistrzowa nie pociesza swej podopiecznej. Sama miała ochotę przytulić to dziecko i otrzeć mu oczy. Pani Małgorzata dostrzegła wzrok Agaty, bo dziwnym, pozbawionym jakichkolwiek przyjaznych uczuć gestem popchnęła w jej kierunku płaczącą dziewczynkę.

– Miałam z tym zaczekać do końca mszy, ale skoro zaczynają się takie sceny, to proszę bardzo. To jest Antonina Bielska, pani siostra! – A ponieważ Agata patrzyła na nią szeroko otwartymi, pełnymi niezrozumienia oczami, dodała jeszcze, wzruszając ramionami: – No mówię przecież! To jest córka pani matki, Ady Bielskiej, i nieznanego nam z nazwiska ojca, bo pani matka, Panie świeć nad jej duszą, nie lubiła się tym chwalić. Po śmierci pani Ady mieszkała u mnie, ale teraz to chyba pani powinna się nią zająć!

I nie pozostawiając Agacie czasu na zadanie jakiegokolwiek pytania, pogrążyła się w modlitwie, którą właśnie rozpoczął wikary.

Niemirska odruchowo przytuliła spłakane dziecko i odwróciła się w kierunku Danieli, która z kolei zawiesiła pytający wzrok na doktorze.

On machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: „Pogadamy potem” i poklepał Antoninę po głowie. Dziewczynka odwróciła do niego zapłakaną twarz, a potem zapatrzyła się na wikarego.

Agata niezbyt wiele zapamiętała z tej mszy. Przez cały czas nie mogła uporać się myślami, ukradkiem popatrując na stojące obok niej dziecko. Dziewczynka nie była duża, mogła mieć osiem, najwyżej dziewięć lat. Niemirska dostrzegała w małej podobieństwo – miały takie same oczy o granatowym odcieniu i włosy koloru kasztana. Sylwetka Antoniny przypominała Agacie ją samą z czasów dzieciństwa – jej pająkowate, długie nogi i ręce, trochę niezgrabne i rozczulające. Brzydkie kaczątko, które na pewno zmieni się w łabędzia.

„Dlaczego Wilk mi o tym nie powiedział przez telefon? Albo ta okropna kobieta, która ją przygarnęła?” – głowiła się Agata. „I co to oznacza, że ojciec Antoniny jest nieznany?”

Oczywiście, doskonale sobie zdawała sprawę ze znaczenia słów: „Ojciec nieznany”. Wpisywano je w dokumentach najczęściej wówczas, gdy matka z jakichś powodów nie chciała ujawnić tożsamości swojego partnera. Nie wiedziała jednak, czy ojciec dziewczynki naprawdę był „NN” również w jej metryce, czy nie znali go po prostu mieszkańcy miasteczka? Poza tym – czy jednak nie powinien się zjawić na pogrzebie swej byłej partnerki i matki swego dziecka?

Rozejrzała się bacznie po kaplicy, ale nikt nie pasował jej do tej roli. Może sam doktor Wilk, ale jego prawie od razu wykluczyła. Nie, nie wyglądało na to, by zażyłość pomiędzy nim a matką była tego rodzaju. Agata co prawda nie znała ich obojga – ani Ady, ani doktora Jerzego, ale zachowanie weterynarza nie wskazywało na głębokie zaangażowanie uczuciowe, przynajmniej tak na pierwszy rzut oka. Na pewno cierpiał z powodu śmierci dobrej znajomej, ale nie było w tym rozpaczy opuszczonego mężczyzny. Tak przynajmniej ona to oceniała. Poza tym nie wątpiła, że od razu przyznałby się do córki, nie zostawiając jej na pastwę kogoś takiego jak Trzemielowa!

Nabożeństwo pogrzebowe już się skończyło, przeszli więc skromnym orszakiem na pobliski cmentarz. Grobowiec był prosty, wykonany z ładnego, jasnego piaskowca. Ksiądz odmówił stosowną modlitwę, a po nim głos zabrał burmistrz Zmysłowa, Stefan Trzmiel. Agata była zdumiona, widząc go tutaj w otoczeniu – jak uznała – kilku innych urzędników.

– Jego żona jest dyrektorem domu kultury – szepnął jej do ucha Wilk. – Nie przepadały za sobą z pani mamą, to rzecz powszechnie znana! Myślę, że Małgorzata zazdrościła pani matce talentu, no i Ada nie chciała tańczyć tak jak jej zagrają te małomiasteczkowe urzędniczyny. Była świetną malarką, ale tutaj jej nie doceniano. Ot, historia jakich wiele na prowincji! – To ostatnie zdanie wypowiedział podniesionym głosem, że usłyszał je nawet burmistrz, nie mówiąc o jego połowicy, która spłonęła żywą czerwienią. Chciała zapewne zaripostować, ale udaremnił to ksiądz, prosząc najstarszą córkę zmarłej, Agatę Niemirską, by powiedziała kilka słów.

Agata nie była na to zupełnie przygotowana. Zresztą w ogóle nie bardzo wiedziała, co mogłaby powiedzieć o osobie, której właściwie nie znała. Daniela jednak popchnęła ją lekko w kierunku wikarego i burmistrza, którzy patrzyli wyczekująco.

Niemirska miała wrażenie, że ponownie coś w niej się przyczaja, jakieś stworzenie marzące o natychmiastowej ucieczce. Spojrzała na twarze zgromadzonych. Wyrażały różne uczucia, ale przede wszystkim zainteresowanie. Ci ludzie jej nie znali i byli ciekawi, co powie. Patrzyli na nią w napięciu. Wiedziała, że musi coś zrobić, bo taka niezręczna sytuacja nie może trwać wiecznie. Z drugiej strony nie chciała zbyt się wywnętrzać, odsłaniać w tej przemowie na temat matki. Stanęła obok nagrobka i powiedziała cichym głosem:

– Szanowni państwo, chciałam wraz z siostrami podziękować za przybycie i towarzyszenie w ostatniej drodze mojej mamie, Adzie Bielskiej-Niemirskiej. Bardzo trudno mi o niej mówić i myślę, że mnie państwo rozumieją, mnie i naszą stratę. Była wspaniałą artystką i cudowną matką… – Agata spojrzała na Antoninę, która podniosła pełne łez oczy i skinęła głową. – Będzie więc żyła w naszej pamięci na zawsze, bo jak napisał Jan Lechoń: „Albo wierzy się w życie, albo w śmierć się wierzy”1.

– Pięknie powiedziane – z wyraźnym uznaniem stwierdził ksiądz, kładąc dłoń na ramieniu Agaty, która wpatrywała się hipnotycznie w opuszczaną do grobu trumnę.

Resztę uroczystości pamiętała później jak przez mgłę. Uścisnęła dłonie księdza i burmistrza, przyjęła kondolencje i wyrazy współczucia, ale w głowie pozostawała jej tylko jedna myśl: dlaczego nikt wcześniej nie powiedział jej o istnieniu Antoniny.

To właśnie ją otrzeźwiło. Tak naprawdę pytanie, jak i odpowiedź, nie były ważne, a na pewno mogły poczekać. Ważna i niemogąca czekać była obecność tego zrozpaczonego dziecka, które towarzyszyło jej jak cień, nie opuszczając nawet na krok.

Agata przykucnęła, patrząc na zapłakaną buzię Antoniny i serce się jej ścisnęło na myśl o nieczułości, jaką się wykazała.

– Jestem twoją siostrą, Antosiu – powiedziała, bo nie miała pojęcia, jak zacząć tę rozmowę. – Wiedziałaś o mnie?

Dziewczynka skinęła głową.

– Mama… Kiedy była już bardzo chora, w domu, to mi powiedziała, że przyjedziesz i mi pomożesz. Od razu cię poznałam – jesteś taka jak mama! Masz takie same oczy, nawet uśmiechasz się tak samo – powiedziała, na nowo zanosząc się płaczem.

– Wiem, jak ci ciężko, kochanie… – Agata starała się zrobić wszystko, żeby jej głos brzmiał miękko. – To wielka strata, straszna, wręcz niewyobrażalna! Nie jesteś jednak sama, masz mnie i Danielę, moją drugą siostrę!

„Drugą siostrę”. Jakże dziwnie zabrzmiały te słowa! Niemirska zdała sobie sprawę, że nagle, właściwie w jednej minucie, okazało się, iż są trzema siostrami. Z dwóch różnych matek i dwóch różnych ojców, ale jednak siostrami. Przygarnęła do siebie szlochającą Antoninę i zwróciła się do doktora Wilka.

– Nie powiedział mi pan…

– No wie pani… Nie mam talentu do tego, mówiłem, że się nie nadaję do takich spraw… – tłumaczył się niezręcznie, zerkając na nią ze strachem.

„Może myślał, że jak mi powie, to nie przyjadę i zostawię tę małą?” – przemknęło przez myśl Agacie, ale natychmiast się skarciła. To były zupełnie nieuprawnione podejrzenia.

– Bolesne chwile – powiedział doktor. – Aż się serce kroi, gdy patrzę na to dziecko! Mam tutaj takie kropelki, daję je kociakom, gdy są zestresowane przed badaniem. To dobre, ziołowe, żadnej chemii! Podam jej, jeśli pani pozwoli!

Agata nie wiedziała, czy powinna zaprotestować, ale doktor wyciągnął z kieszeni pudełeczko zawierające kostki cukru, odmierzył kilka kropli z buteleczki i podał dziewczynce. Antonina przełknęła lekarstwo bez gadania i rzeczywiście – po chwili jej szloch zaczął cichnąć i tylko lekko pociągała nosem.

Przed siostrami stanęła chuda pani Trzmielowa z naburmuszoną miną. Agata chętnie powiedziałaby jej do słuchu, ale nie chciała tego robić ze względu na Tosię.

– Tutaj są klucze od waszego domu. Przechowywałam je od śmierci pani Ady, jako osoba urzędowa. Zamki są zaplombowane przez urząd, żeby nikt tam niczego nie ruszał. Proszę bardzo! – rzuciła jej klucze do ręki, odwróciła się i odeszła bez słowa pożegnania.

– Dziwna osoba – stwierdziła Daniela. – Niegrzeczna!

– Mało powiedziane – dodał Juliusz. – Ma takie muchy w nosie, że chyba jakiś duży pająk by się tam przydał, żeby wszystkie wyłapać!

Daniela i Tosia lekko się uśmiechnęły, a Agata zapytała:

– Daleko do tego domu?

– Nie, kilka minut drogi, przy drodze na Lisią Górę. Na pewno znajdziecie – wyjaśnił weterynarz. – Gdybyście czegoś potrzebowały, to dzwońcie, nie krępujcie się! – powiedział jeszcze, łapiąc swego siostrzeńca za poły marynarki i wyciągając na ulicę. – Musimy pędzić do naszych pacjentów – usprawiedliwił się jeszcze, ale Agata doszła do wniosku, że raczej uznał, iż powinny zostać same. I była mu za to bardzo wdzięczna.

1

J. Lechoń, Proust [w:] Poezje, Wrocław-Warszawa-Kraków 1990, s. 35.

Siostry Tom 1 Czary codzienności

Подняться наверх