Читать книгу Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia - Arnold Schwarzenegger - Страница 11

ROZDZIAŁ 9
Największy pokaz mięśni w dziejach

Оглавление

Jako Mister Olympia byłem trzykrotnym zwycięzcą mistrzostw świata, o których nie słyszało dziewięćdziesiąt dziewięć procent Amerykanów. Kulturystyka wciąż była nieznaną dziedziną sportu. Gdyby spytać przeciętnego Amerykanina o kulturystów, usłyszałoby się sceptyczną odpowiedź: „Ci faceci są tak umięśnieni i mają tak nieskoordynowane ruchy, że nie potrafią sobie sami nawet zawiązać butów”.

„Umrą młodo, gdy te wszystkie mięśnie zamienią się w tłuszcz”.

„Wszyscy mają kompleks niższości”.

„To imbecyle”.

„To egocentrycy”.

„To homoseksualiści”.

Pod każdym względem wizerunek kulturysty był negatywny. Jakiś dziennikarz napisał, że promować ten sport jest równie łatwo, jak zapasy karłów.

To prawda, że kulturyści podczas treningu patrzą w lustro. Lustra są jednak dla nich narzędziami, tak samo jak dla tancerzy. Człowiek musi być własnym trenerem. Jeśli ćwiczy się bicepsy, podnosząc hantle, trzeba patrzeć, czy obie ręce pracują identycznie.

Ten sport w Ameryce był niszowy, jak nigdzie indziej. Mnie samemu kulturystyka wydawała się tak amerykańska, że nie mogłem wyjść ze zdumienia, gdy ludzie nie rozumieli, czym się zajmuję.

„Jesteś zapaśnikiem?” – pytali. „To twoje ciało! Nie, nie, wiem, grasz w futbol amerykański”. Przychodziło im do głowy wszystko, tylko nie kulturystyka.

Kulturystyka cieszyła się znacznie większym zainteresowaniem w krajach Trzeciego Świata. Żeby zobaczyć Billa Pearla, na pokaz kulturystyczny w Indiach przyjechało dwadzieścia pięć tysięcy osób, a w RPA – dziesięć tysięcy. Kulturystyka była też jedną z najpopularniejszych dyscyplin sportu na Środkowym Wschodzie. Kamieniem milowym w karierze Joego Weidera było oficjalne uznanie tej dyscypliny przez społeczność międzynarodową. Od tamtej pory programy rozwoju kulturystyki mogły uzyskiwać rządowe wsparcie w krajach, w których dofinansowuje się sport.

Mieszkałem już jednak w Stanach przez cztery lata i generalnie nic w podejściu do kulturystyki się nie zmieniało. W dużych miastach były ze dwie siłownie, w których trenowali kulturyści, a największe zawody nie przyciągały więcej niż cztery-pięć tysięcy fanów.

To mnie wkurzało, bo chciałem, żeby kulturystyka kwitła i żeby zarabiali na niej także zawodnicy, a nie tylko promotorzy. Uważałem też, że jeśli na moje filmy mają w przyszłości przychodzić miliony widzów, to powinni wiedzieć, skąd biorą się mięśnie i co to znaczy być Mister Universe, Mister Olympia czy Mister World. Czekało nas więc dużo pracy w sferze edukacji. Im bardziej znany byłby ten sport, tym większe miałbym szanse stać się jego wiodącą postacią. Rozgrywający drużyny New York Jets, Joe Namath, nie miał problemów, żeby dostać się do reklamy i filmu. Czołowi zawodnicy bardziej popularnych dziedzin sportu – futbolu amerykańskiego, baseballu, koszykówki i tenisa – przechodzili na drugą stronę i zbijali forsę. Wiedziałem, że mnie tak łatwo nie będzie. Musiałem zrobić coś więcej. Chciałem popularyzować kulturystykę, żeby zainteresować nią więcej ludzi i wspomóc rozwój własnej kariery.

Jednak Joe Weider poruszał się po utartych szlakach. Nie chciał rozszerzać widowni poza grono dotychczasowych fanów kulturystyki i piętnastoletnich chłopców – niezależnie od tego, jak bym go prowokował.

– To komiksy! – mówiłem o jego czasopismach. – Jak Arnold sterroryzował swoje uda?, Co mówią bicepsy Joego? Ale głupie tytuły!

– Dzięki nim magazyn się sprzedaje – odpowiadał Joe.

Uważał, że oferta handlowa powinna być spójna i że należy korzystać z każdej okazji, by rozszerzać dystrybucję należących do niej produktów na świecie. Dobrze główkował, bo biznes się rozwijał, lecz ja uświadomiłem sobie, że jeśli chcę promować kulturystykę, zdobywać dla niej nową widownię, muszę znaleźć na to własny sposób.

Jesienią 1972 roku w drodze do Europy zatrzymałem się w Nowym Jorku i poznałem tam dwóch ludzi, którzy naprowadzili mnie na właściwy trop: George’a Butlera i Charlesa Gainesa. Butler był fotoreporterem, a Gaines dziennikarzem, obaj pracowali jako wolni strzelcy dla magazynu „Life”. Jechali na zawody Mister Universe organizowane przez Joego Weidera w Iraku. Powiedziano im, że jeżeli pragną poznać kulisy kulturystyki, powinni porozmawiać ze mną.

Nie wierzyłem w swoje szczęście. Pierwszy raz chcieli rozmawiać ze mną dziennikarze spoza środowiska kulturystycznego. Mieli dostęp do milionów czytelników, którzy nigdy nie słyszeli o tym sporcie. Obaj byli mniej więcej w moim wieku i od razu znaleźliśmy wspólny język. Jak się okazało, Gaines wiedział już co nieco o kulturystyce, wydał książkę zatytułowaną Stay Hungry (Niedosyt), której akcja skupiała się wokół siłowni kulturystycznej w Alabamie. Był to bestseller. On i Butler już raz tamtego lata połączyli siły, żeby napisać artykuł dla „Sports Illustrated” o zawodach Mister East Coast, odbywających się w Holyoke w Massachusetts. Myśleli o tym, żeby po przygotowaniu materiału dla „Life” napisać razem książkę. Wiedzieli, że trafili na fascynujący temat, który większości Amerykanów jest wciąż nieznany.

Nie wybierałem się wprawdzie do Bagdadu, ale obiecałem, że jeśli zechcą poznać środowisko kulturystyczne w Kalifornii, będę ich przewodnikiem i we wszystkim im pomogę. Dwa miesiące później siedzieli w moim salonie w Santa Monica, aby poznać Joego Weidera. Przedstawiłem sobie ich wszystkich i na początku o mało nie doszło do konfrontacji. Moi goście zachowywali się jak pewni siebie młodzi ludzie, którzy wszystko wiedzą i na wszystkim się znają, mimo że Charles miał styczność z kulturystyką dopiero od trzech-czterech lat, a George jeszcze krócej. Obaj wciąż pytali Joego, dlaczego nie popycha tego sportu w tym albo tamtym kierunku, dlaczego nie zdobędzie sponsorów korporacyjnych i tak dalej, i tak dalej. Dlaczego nie nakłonił ABC’s Wide World of Sports, żeby przekazywali relacje z organizowanych przez niego imprez? Dlaczego nie wynajmował publicystów? Joe uważał, że nic nie wiedzą, że są tylko dziennikarzami, że patrzą na wszystko z zewnątrz. Że nie rozumieją, jakie postacie i osobowości przyciąga ten sport, nie mają pojęcia, jak trudno wprowadzić do niego duże firmy. Że nie można tak po prostu pstryknąć palcami i powiedzieć: „Proszę, oto kulturystyka!” – i sprawić, że stanie się ona równie popularna jak tenis, baseball czy golf.

Ale rozmowa przyniosła skutek. Weider zaprosił ich na następny dzień do siedziby swojej firmy w San Fernando Valley, żeby mogli zobaczyć, jak pracuje. Tak oto kulturystyka zaczęła wchodzić do głównego nurtu sportowego Ameryki. Myślę, że początki nie były dla Joego łatwe. Nie wiedział, jak sobie radzić z całym tym zainteresowaniem, wyzbyć się poczucia, że ktoś próbuje robić mu konkurencję, przebić go albo podkraść sportowców. Myślę, że trochę się tego obawiał. Z czasem jednak zaczął doceniać ich sposób patrzenia na kulturystykę. Niebawem zaczął zamieszczać w swoich czasopismach zdjęcia Butlera i artykuły Gainesa.

Ja stałem pośrodku. Rozumiałem obie strony i cieszyłem się z rozwoju wypadków, bo wiedziałem, że ten sport potrzebuje świeżej krwi. Zastanawiałem się, czy współpracując z Butlerem i Gainesem, też mógłbym wkroczyć w główny nurt – nabrać odpowiedniego dystansu, żeby odmienić wizerunek kulturystyki i znaleźć sposób podniesienia jej rangi.

W następnych miesiącach książka, o której myśleli Butler i Gaines, zaczęła nabierać kształtów. Zbierając materiały do Pumping Iron: The Art and Sport of Bodybuilding (Pompowanie żelaza. Kulturystyka jako sztuka i sport), George i Charles stali się znanymi postaciami w Gold’s. Byli zabawni i nadali zupełnie nowy charakter gronu stałych bywalców siłowni. Charles Gaines był przystojnym, pewnym siebie gościem z zamożnej rodziny mieszkającej w Birmingham w Alabamie. Jego tata był biznesmenem, a przyjaciele należeli do country clubu. Jako nastolatek przeżył okres buntu: na jakiś czas rzucił college i podróżował autostopem po kraju. Zawsze powtarzał, że odkrycie kulturystyki pomogło mu się ustatkować. W końcu został nauczycielem i lubił spędzać czas na świeżym powietrzu. Gdy się poznaliśmy, mieszkał w New England z żoną, malarką.

Gaines doszedł do wniosku, że istnieje cały świat fascynujących sportowych subkultur, które nie są zbyt szeroko znane. Miał na myśli nie tylko kulturystykę, ale także wspinaczkę lodową i narciarstwo ekstremalne. Był wysportowany, więc sam mógł uprawiać te sporty i potem o nich pisać. Potrafił też opowiedzieć, co czuje podczas treningu ciężarowiec, gdy potrafi wycisnąć na ławce piętnaście kilogramów więcej niż jeszcze przed miesiącem.

George Butler sprawiał bardziej egzotyczne wrażenie. Brytyjczyk, dorastał na Jamajce, w Kenii i w Somalii oraz w Walii. Jego ojciec był bardzo angielski, surowy i wymagający. Narzucał twardą dyscyplinę. George opowiadał także o pobycie na Karaibach, gdzie jako mały chłopiec mieszkał z matką, podczas gdy ojciec dokądś wyjechał. Potem, jeszcze gdy był bardzo młody, został wysłany do szkoły z internatem. Później pojechał do Groton, wstąpił na Uniwersytet Karoliny Północnej i do Hollins College, gdzie poznał mnóstwo osób z nowojorskich wyższych sfer.

Być może z powodu pochodzenia George mógł sprawiać wrażenie zimnego i nadętego. Wciąż skarżył się na jakieś drobne niedogodności. Stale też nosił na ramieniu torbę L.L. Bean z aparatem fotograficznym i notesem, w którym prowadził zapiski przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zawsze wydawało mi się to sztuczne, jakby zgrywał Ernesta Hemingwaya albo jakiegoś sławnego odkrywcę.

Jednak żeby zmienić wizerunek, kulturystyka potrzebowała właśnie kogoś takiego jak George. Potrafił fotografować ją tak, że ludzie mówili: „O rany, to niesamowite, popatrz!”. Nie cykał póz kulturystycznych, bo te nie robiły wrażenia na opinii publicznej, fotografował kulturystę jako małą postać na tle wielkiej flagi amerykańskiej. Albo zdumione twarze dziewczyn z Mount Holyoke, podziwiających zawodników podczas zawodów kulturystycznych. Bracia Weiderowie nigdy nie pomyśleli o czymś takim.

George potrafił zrobić coś z niczego. A może to nie było „nic”; może było takie tylko dla mnie, ponieważ stykałem się z kulturystyką na co dzień i stanowiłem jej część, podczas gdy on uważał ją za niezwykły sport. Kiedyś, po całodziennej sesji fotograficznej w Gold’s, zapytał mnie:

– Jak ty to robisz, że chodzisz tak szybko po siłowni i nigdy nikogo nie potrącasz?

Dla mnie odpowiedź była oczywista: jeśli ktoś się zbliża, schodzisz mu z drogi! Po co na siebie wpadać? Ale George widział w tym coś więcej. Kilka tygodni później usłyszałem, jak na przyjęciu w gronie kolegów opowiadał to jako anegdotę.

– Kiedy byliśmy z Charlesem w siłowni, obserwowaliśmy uważnie, jak ci faceci się poruszają. I czy uwierzycie? Przez cztery godziny, które tam spędziliśmy, nie widzieliśmy ani razu, żeby któryś z tych potężnych kulturystów wpadł na innego! Chociaż jest tam ciasno, wszędzie stoi sprzęt i brakuje miejsca, ani jeden nie wpadł na drugiego. Przechodzili tuż obok siebie jak wielkie lwy w klatce, mijali się, nawet się nie muskając.

Słuchacze byli zafascynowani.

– O rany, ani razu na siebie nie wpadli?

– Ależ skąd. Jest jeszcze jedna sprawa: Arnold ani razu nie skrzywił się podczas treningu. Podnosił ogromne ciężary i bez przerwy się uśmiechał. Pomyślcie tylko, co musi dziać się w jego głowie? Jak musi widzieć swoją przyszłość, że ciągle się uśmiecha?

Pomyślałem: To genialne. Ja bym nigdy tego tak nie ujął. Mógłbym tylko powiedzieć, że pobyt w siłowni daje mi radość, bo każde powtórzenie i każda seria ćwiczeń zbliża mnie o krok do celu. Ale widząc, jak George to wyraża, jaką nadaje temu otoczkę, jak to rozgrywa psychologicznie, uznałem, że to doskonały marketing.

Gdy tylko zorientował się, że jestem rozrywkowy i lubię poznawać ludzi, George zaczął przedstawiać mnie znajomym w Nowym Jorku.

Poznawałem projektantów mody, dziedziczki wielkich majątków, ludzi kręcących filmy artystyczne. George uwielbiał łączyć różne światy. Kiedyś zaprzyjaźnił się z facetem, który wydawał czasopismo dla strażaków.

– To będzie coś nowego – mówił wszystkim – fachowa prasa dla strażaków, funkcjonariuszy porządku publicznego, hydraulików czy wojskowych. – Znacznie wyprzedził ten trend.

George nie tylko był fotografem, pragnął także zostać filmowcem i poważnie myślał o tym, żeby zrobić ze mnie aktora. Filmował mnie podczas treningów, podczas zajęć w college’u albo gdy z kimś rozmawiałem, a potem pokazywał te krótkie filmy znajomym i pytał:

– Czy nie byłoby ciekawie, gdyby ten facet dostał się do filmu?

Zaczął zbierać pieniądze na reportaż filmowy o kulturystyce, który bazowałby na sukcesie książki.

Tymczasem Charles Gaines nawiązywał stosunki w Hollywood. Przedstawił mnie Bobowi Rafelsonowi, reżyserowi Pięciu łatwych utworów, który kupił prawa do sfilmowania Stay Hungry. Przygotowując z George’em książkę Pumping Iron, Charles zaczął także pracować z Rafelsonem nad scenariuszem filmu. Poznałem Rafelsona, kiedy Charles przyprowadził go na Venice Beach, żeby zobaczył, jak trenuję. Przyszła także żona Boba, Toby, która zrobiła kilka zdjęć mnie i Francowi podczas treningu i doskonale się bawiła.

Dzięki znajomości z Bobem Rafelsonem nagle znalazłem się na zupełnie innej orbicie. Wraz z nim poznałem cały „nowy Hollywood”: aktora Jacka Nicholsona i reżysera Romana Polańskiego, którzy kręcili wtedy razem Chinatown, a także Dennisa Hoppera i Petera Fondę, grających w Easy Riderze, realizowanym we współpracy z producentem Rafelsona, Bertem Schneiderem.

Gaines i Butler nakłaniali Rafelsona, żeby obsadził mnie w Niedosycie, filmie, który powstał na podstawie książki Stay Hungry. Głównym bohaterem filmu był kulturysta Joe Santo. Rafelson jeszcze nie podjął decyzji, ale pamiętam, że któregoś wieczoru na początku 1974 roku siedziałem w domu i słuchałem, urzeczony, jakie ma wobec mnie plany.

– Chcę, żebyś wiedział, że jeśli zrobimy razem ten film, twoje życie się zmieni. Pamiętasz, co się stało z Jackiem po Pięciu łatwych utworach? Pamiętasz, co się stało z Dennisem Hopperem i Peterem Fondą po Easy Riderze? Wszyscy zostali supergwiazdorami! Mam nosa do ludzi, więc gdy zrobimy razem ten film, w twoim życiu nastąpi zmiana. Nie będzie takiego miejsca, gdzie mógłbyś pójść nierozpoznany.

Byłem, oczywiście, zachwycony. Jeden z najmodniejszych reżyserów w Hollywood mówił, że zrobi ze mnie gwiazdora! Tymczasem Barbara siedziała obok mnie na kanapie i patrzyła w przestrzeń. Czułem, że w jej głowie kotłują się różne myśli. Jaki to będzie miało wpływ na nasz związek i na mnie? Kariera odciągała mnie od niej. Barbara chciała, żebyśmy się pobrali, ustatkowali, żebym otworzył sklep ze zdrową żywnością. Przeczuwała, że nadchodzi wielka burza.

Oczywiście instynkt jej nie mylił. Skupiałem się na treningach, graniu i zabiegach, żeby zaangażował mnie Rafelson, i nie myślałem o ślubie ani założeniu rodziny. Ale po wyjściu Rafelsona powiedziałem Barbarze, żeby nie martwiła się tym, co powiedział, że to tylko takie gadanie pod wpływem marihuany.

Podobało mi się, że zostałem wciągnięty do grona sław. Dom Nicholsona stał na „terenie zamkniętym” przy Mulholland Drive, obok posiadłości Polańskiego, Warrena Beatty’ego i Marlona Brando. Wszyscy oni zapraszali mnie i innych kulturystów do siebie na przyjęcia, a czasami niektórzy z nich przychodzili do mnie i urządzaliśmy sobie barbecue na podwórku. To było przezabawne: sąsiedzi przechodzący chodnikiem nie mogli uwierzyć własnym oczom, gdy widzieli, kto tam jest. Ale jednocześnie upominałem samego siebie, żeby mnie nie poniosło. Zaledwie ocierałem się o ten świat. W tamtym czasie byłem tylko fanem tych wszystkich osób.

Zetknąłem się ze środowiskiem, którego nie znałem. Przyjemnie było przebywać z tymi ludźmi, obserwować ich, patrzeć, jak działają i podejmują decyzje, słuchać, jak rozmawiają o projektach filmowych, o budowie domu, domku na plaży czy o dziewczynach. Pytałem ich o aktorstwo i o to, jak odnieść sukces. A oni mówili, jak przygotowują się do roli, jak ją ćwiczą, jak to się dzieje, że potrafią żyć chwilą i improwizować. Jack właśnie grał w Locie nad kukułczym gniazdem i opowiadał, jakim wyzwaniem jest dla niego rola pacjenta szpitala psychiatrycznego. Polański natomiast, który pracował z Nicholsonem w Chinatown, tłumaczył, czym się różni kręcenie filmu w Hollywood i w Europie: w Ameryce są znacznie większe możliwości, ale sam proces jest bardziej sformalizowany i mniej artystyczny. Wszyscy oni podchodzili z wielką pasją do tego, co robili.

Liczyłem, że przy okazji uda mi się wkręcić do filmu, dostać jakąś drugoplanową rolę, a jednocześnie myślałem sobie: To wielka promocja dla kulturystyki, że tacy ludzie uznają ten sport.

***

Moja hollywoodzka kariera nigdy by się nie rozpoczęła, gdyby nie zbieg okoliczności. Tamtego lata zorganizowaliśmy z Frankiem zawody kulturystyczne w Los Angeles. Wciąż zależało mi na tym, żeby kulturystyka zyskała w Ameryce taką popularność, jak inne dziedziny sportu. Byłem sfrustrowany tym, że imprezy kulturystyczne nie są reklamowane szerzej, wśród masowej widowni. Wydawało mi się to niesprawiedliwe. Bo dlaczego mielibyśmy się ukrywać? Ludzie narzekali, że dziennikarze są źle nastawieni do kulturystyki i wypisują o niej głupoty. Owszem, to prawda, ale czy ktoś z nas rozmawiał z prasą? Czy ktoś kiedykolwiek usiadł i wyjaśnił dziennikarzom, co właściwie robimy? Franco i ja stwierdziliśmy więc, że jeśli kulturystyka ma wyjść z niszy, musimy promować ją sami. Wynajęliśmy wielką salę w centrum miasta i kupiliśmy prawo do zorganizowania zawodów Mister International 1974.

Pojawiły się sygnały świadczące o tym, że moment jest odpowiedni. W Gold’s zaczęło trenować wielu aktorów. Regularnie przychodził Gary Busey, Isaac Hayes, który zdobył Oscara za napisanie muzycznego tematu przewodniego do filmu Shaft, codziennie zajeżdżał swoim rolls-royce’em i ćwiczył razem z nami. Przedtem tylko aktorzy, którzy wzmacniali gejowski wizerunek kulturystyki, przyznawali się, że trenują. Inni, tacy jak Clint Eastwood czy Charles Bronson, byli umięśnieni i demonstrowali na ekranie wspaniałe ciała. Trenowali, ale w tajemnicy. Jeśli ktoś mówił coś o ich mięśniach, odpowiadali: „Z takimi się urodziłem”.

Zaczęło się to jednak zmieniać i trening siłowy stawał się coraz bardziej popularny.

Kolejnym pozytywnym znakiem było to, że w siłowni pojawiły się także kobiety – i to nie żeby gapić się na facetów, ale żeby się do nich przyłączać. Początkowo ich nie wpuszczano, bo w siłowni Joego, jak również w innych, nie było oddzielnych toalet ani pryszniców. Prawda jednak wyglądała tak, że faceci jeszcze nie dojrzeli do tego, żeby trenować z kobietami. Kulturystyka była męskim światem. Tylko tego brakowało, żeby musieli w siłowni uważać na słowa. Za dużo tam było męskich gadek i przeklinania. Powiedziałem jednak Joemu, że powinien wpuszczać kobiety. W Monachium przekonałem się, że ma to dobre strony: w obecności kobiet ćwiczyliśmy ciężej, nawet jeśli musieliśmy uważać na to, co mówimy.

Czasami panie, które ubiegały się o przyjęcie, były siostrami albo dziewczynami kulturystów, a czasami trenowały już na plaży. Jeśli któraś musiała poćwiczyć przed jakimś egzaminem fizycznym – żeby wstąpić do policji albo straży pożarnej – Joe udzielał jej specjalnego pozwolenia: „Przychodź o siódmej rano, gdy jest mniej facetów, wtedy możesz trenować. Nie musisz nic płacić, ja stawiam”.

Nigdy jednak nie podejmował żadnej decyzji bez zgody kulturystów. Czy radio ma grać? Czy położyć na podłodze wykładzinę? Bo może zrobi się jak w lochu? To była siłownia z prawdziwego zdarzenia dla facetów z prawdziwego zdarzenia. Odbyliśmy nieskończenie wiele dyskusji, czy wpuścić kobiety. Wreszcie zdecydowaliśmy się na otwarte członkostwo, ale tylko w przypadku twardych bab, które miały podpisać oświadczenie mniej więcej tej treści: Rozumiemy, że w siłowni słyszy się wulgarne słownictwo, że hantle spadają na nogi i że zdarzają się wypadki, rozumiemy, że są tylko męskie toalety i że musimy korzystać z łazienek na plaży. Chciałem, żeby kulturystyka stała się powszechnie dostępna także dla kobiet, łącznie z organizowaniem kobiecych mistrzostw kulturystycznych. To był przynajmniej pierwszy krok do tego celu i zainteresowanych nie brakowało.

Mieliśmy poczucie, że zawody kulturystyczne przyciągają za mało ludzi – nieodmiennie od pięciuset do tysiąca widzów – i że są źle organizowane. Czasami brakowało podkładu muzycznego, konferansjer był marny, a oświetlenie do bani. Nikt nie wyjeżdżał po nas na lotnisko. Wszystko przebiegało nie tak. Zdarzały się wyjątki, jak zawody Mister World w Columbus czy Mister Universe w Londynie, ale większość imprez to była amatorszczyzna. Sporządziliśmy listę zmian, jakie chcielibyśmy wprowadzić, i zaczęliśmy dzwonić do ludzi z prośbą o radę.

Franco i ja wyznaczyliśmy nasze zawody na siedemnastego sierpnia. Wynajęliśmy olbrzymią salę w centrum Los Angeles, w której kiedyś mieściło się kino na dwa tysiące trzysta osób i która nazywała się Embassy Auditorium. W następnej kolejności zaangażowaliśmy rzeczniczkę prasową Shelley Selover z biurem w Venice. Gdy wybraliśmy się do niej z Frankiem, chyba nie miała bladego pojęcia o kulturystyce. Zadała nam jednak mnóstwo pytań, słuchała nas przez jakiś czas i zgodziła się dla nas pracować.

– Mogę coś z tym zrobić – powiedziała. Było to z jej strony duże wotum zaufania.

Shelley od razu skontaktowała nas z dziennikarzem ze „Sports Illustrated”, starym wygą Dickiem Johnstonem, który przyleciał z Hawajów, gdzie mieszkał, żeby lepiej poznać nasz sport. Przed spotkaniem z nim uprzedziła nas:

– Dick chce przedstawić swoim szefom kulturystów jako sportowców, poważnych sportowców, i napisać duży materiał. Możecie mu w tym pomóc?

Poszedłem więc na spotkanie z Johnstonem, mając w zanadrzu rozmaite przykłady: gdyby ten a ten nie wybrał kulturystyki, zostałby gwiazdą baseballu, a tamten bokserem. I tak zajmowaliby się sportem, ale kulturystyka była ich pasją i uważali, że w tej dziedzinie mają największy potencjał. Dickowi Johnstonowi spodobała się taka koncepcja i obiecał, że przyjedzie na nasze zawody, aby o nich napisać.

Franco i ja bardzo się napracowaliśmy, żeby zorganizować tę imprezę. Wiedzieliśmy, że sama sprzedaż biletów nie pokryje kosztów. Musieliśmy kupić bilety lotnicze zawodnikom z całego świata, zapłacić sędziom, wyłożyć pieniądze na wynajęcie sali, na reklamę, na promocję. Szukaliśmy więc sponsorów. Isaac Hayes poradził, żebyśmy pogadali z jego kumplem, wspaniałym bokserem Sugar Rayem Robinsonem, który miał fundację.

– Wejdzie w to – przekonywał Isaac. – Jego fundacja wspiera wszystkich, którzy startują ze słabszej pozycji, kapujecie? Daje pieniądze dzieciom z biedniejszych rejonów śródmieścia i przedstawicielom mniejszości. Tylko musisz mu powiedzieć, Arnoldzie, że jako Austriak w Kalifornii i kulturysta należysz do mniejszości!

Francowi i mnie wydało się zabawne, że stanowimy mniejszość. Franco był bardzo podekscytowany tym, że pozna jednego z największych bokserów w historii. Ja także się cieszyłem – pamiętałem, że jako dzieciak widywałem Robinsona w kronikach filmowych. W 1974 roku od około dziesięciu lat był już na emeryturze.

Po przyjeździe do fundacji zastaliśmy w poczekalni mnóstwo ludzi. Pomyślałem, że wszyscy mają do niego sprawę i że to wspaniałe, iż jako eksmistrz, już na emeryturze, pomaga tylu osobom.

W końcu przyszła nasza kolej. Sugar Ray zaprosił nas do swojego gabinetu i okazał niezwykłą serdeczność. Byliśmy tak przejęci, że nawet nie słyszeliśmy, co mówił w pierwszych sekundach. Poświęcił nam dużo czasu i cierpliwie wysłuchał naszej prośby o sfinansowanie trofeów dla zwycięzców w organizowanych przez nas zawodach. Pod koniec zaczął się śmiać. To było takie dziwne – dwóch cudzoziemców próbujących zorganizować międzynarodowy turniej kulturystyczny w Los Angeles. Dał nam dwa tysiące osiemset dolarów na nagrody, a w tamtych czasach to było dużo forsy. Poszliśmy i kupiliśmy naprawdę ładne trofea z małymi plakietkami, na których kazaliśmy wygrawerować: Z donacji Sugar Ray Robinson Youth Foundation.

Przekonaliśmy się, że ludzie wcale nie są źle nastawieni do kulturystyki. Byli otwarci, tylko po prostu nikt z nimi nie rozmawiał. Mieliśmy do czynienia z wolną od uprzedzeń Ameryką, zawsze gotową nauczyć się czegoś nowego. A my chcieliśmy ludzi edukować. Ja miałem osobowość. Wiedziałem, że anegdoty Gainesa spotykały się z dobrym przyjęciem. Słyszeliście, jak agenci handlujący nieruchomościami mówią: „Lokalizacja, lokalizacja, lokalizacja”? Naszym mottem było: „Prezentacja, prezentacja, prezentacja”.

Przed samymi zawodami Mister International zaczęliśmy rozwieszać w całym mieście plakaty z hasłem: Największy pokaz mięśni w YMCA. Na plakacie byłem ja (pięciokrotny Mister Universe, czterokrotny Mister Olympia), Franco (Mister Universe, Mister World), Frank Zane (Mister America, Mister Universe), Lou Ferrigno (Mister America, Mister Universe), Serge Nubret (największy gwiazdor kulturystyki w Europie) i Ken Waller (Mister America, Mister World).

Ku mojemu zdziwieniu Shelley nie tylko zorganizowała szereg wywiadów prasowych, ale także zdołała załatwić mi zaproszenie do ogólnokrajowych programów typu talk-show, w tym do The Merv Griffin Show, The Tonight ShowThe Mike Douglas Show. Wtedy do nas dotarło, że mieliśmy rację: zainteresowanie było duże i wcale sobie tego nie wymyśliliśmy.

Oczywiście ze względu na stereotypowy wizerunek kulturysty nikt nie zamierzał dopuścić mnie do głosu przed sprawdzeniem, co mam do powiedzenia. Za każdym razem musiałem po południu, kilka godzin przed programem, pójść do studia, żeby ekipa się upewniła, czy ten mięśniak może otworzyć usta i czy gada do rzeczy. Gawędziłem więc z zastępcą prowadzącego, który po chwili wykrzykiwał:

– Świetnie! Potrafi pan powtórzyć to wszystko na wizji, przed publicznością?

Odpowiadałem wtedy:

– Wie pan, najciekawsze jest to, że przeważnie w ogóle nie widzę publiczności. Gdy zaczynam mówić, nie zwracam na nic uwagi. Więc proszę się nie martwić, potrafię opanować stres.

– Super, super.

Pierwszym programem, w którym wystąpiłem, był The Merv Griffin Show. Oprócz mnie tamtego wieczoru zaproszono także komika Shecky’ego Greene’a. Usiadłem na scenie i zamieniliśmy kilka słów, a potem Shecky zamilkł na moment, popatrzył na mnie i ryknął:

– Niewiarygodne! Ty umiesz mówić!

To wywołało gromki śmiech.

Gdy ktoś ustawia poprzeczkę tak nisko, nie może ci się nie udać. Shecky wciąż prawił mi komplementy. Był bardzo zabawny i w rezultacie ja też wypadłem zabawnie. Była to zachęta nie tylko dla mnie, ale i dla całej kulturystyki w Ameryce: widzowie oglądali kulturystę, który w ubraniu wyglądał zupełnie normalnie, potrafił mówić, miał ciekawą historię i coś do powiedzenia. Nagle ten sport zyskał twarz i osobowość. Ludzie myśleli: Nie wiedziałem, że ci faceci są tacy zabawni! To wcale nie dziwactwo, to świetne! Ja też byłem zadowolony, bo w ten sposób promowałem zawody o tytuł Mister International.

Franco i ja denerwowaliśmy się przed nadchodzącą imprezą, zwłaszcza po rozmowie z George’em Eifermanem, jednym z byłych mistrzów kulturystyki, którego zaprosiliśmy do grona sędziów. George był starszym panem, legendą kulturystyki (Mister America 1948 i Mister Olympia 1962) i właścicielem kilku siłowni w Las Vegas. Tydzień przed zawodami przyszedł do nas, aby udzielić nam rady. Franco, Artie Zeller i ja spotkaliśmy się z nim w Zucky’s.

George zaczął:

– Lepiej sprawdźcie, czy wszystko macie.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytałem.

– Prowadziłem takie zawody. Czasami zapominaliśmy o podstawowych sprawach.

– O jakich? – Zacząłem się pocić, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi. Byłem tak skupiony na sprzedaży biletów, że może zapomniałem o jakimś ważnym drobiazgu.

– Na przykład, czy macie krzesła dla sędziów za stołem? Kto wam je załatwia?

Zwróciłem się do Franca:

– Pomyślałeś o krzesłach?

– Idiota z ciebie. Skąd miałem wiedzieć o krzesłach dla sędziów?

– Dobra, spiszmy to wszystko – zaproponowałem.

Zanotowałem, żeby przy następnej wizycie w sali widowiskowej zastanowić się, skąd wziąć stół i dziewięć krzeseł dla sędziów.

George ciągnął:

– Będziecie potrzebowali ładnego sukna na stół… najlepiej zielonego, bo wygląda poważnie. A pomyśleliście o kupnie bloczków dla sędziów, żeby mogli robić notatki?

– Nie.

– Postarajcie się, żeby do ołówków były temperówki.

– Cholera jasna.

George przerobił z nami cały program imprezy. Musieliśmy pomyśleć, jak ma wyglądać scena, jak urządzić kulisy, skąd wziąć hantle i sztangi do rozgrzewki dla zawodników, jak je przetransportować na zaplecze.

– Zastanawialiście się nad tym? – pytał George. – Ta sala na pewno podlega związkom zawodowym, co więc możecie przenieść sami, a co musicie powierzyć ludziom ze związku?

Francowi i mnie oczywiście nie podobała się myśl, że musimy przestrzegać regulaminu jakiegoś związku zawodowego, ale przypomnieliśmy sobie, że w Ameryce o wiele łatwiej wszystko załatwić niż w Europie. Uzyskanie pozwoleń i płacenie podatków było znacznie prostsze, a same podatki niższe. Poza tym ludzie, którzy obsługiwali salę, byli nastawieni bardzo entuzjastycznie.

Widownia była pełna. Franco i ja osobiście odbieraliśmy zawodników z lotniska i traktowaliśmy ich tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Przyjechali czołowi kulturyści, mieliśmy dobry, doświadczony zespół sędziowski. Wieczorem przed imprezą zaprosiliśmy sędziów, sponsorów i zawodników na przyjęcie, za które zapłaciliśmy ja i Franco. Dzięki reklamie sala była wypełniona po brzegi, tak że w końcu trzeba było odprawić z kwitkiem dwieście osób. A co najważniejsze, na widowni zasiedli ludzie z różnych branż i środowisk, nie tylko kulturyści.

Mój sukces w The Merv Griffin Show sprawił, że stałem się znany. Shelley załatwiła mi udział w następnych programach. Zawsze było tak samo. Ponieważ nikt nie miał wobec mnie żadnych oczekiwań, reagowałem spontanicznie, a wtedy gospodarz wykrzykiwał:

– To fascynujące!

Wkrótce zorientowałem się, że podczas wywiadów w programach rozrywkowych można zmyślać! Mówiłem na przykład: „W sześćdziesiątym ósmym roku »Playboy« przeprowadził sondaż, z którego wynikało, że osiemdziesiąt procent kobiet nienawidzi kulturystów. Ale teraz to się diametralnie zmieniło, bo osiemdziesiąt procent kobiet uwielbia umięśnionych facetów”.

Wszystkim bardzo się to podobało.

Występ w The Merv Griffin Show opłacił się też w innym sensie, co bardzo mnie zaskoczyło. Rano po programie odebrałem w siłowni telefon od Gary’ego Mortona, męża Lucille Ball i jej partnera w interesach.

– Widzieliśmy cię zeszłego wieczoru – powiedział. – Byłeś zabawny. Lucille ma dla ciebie propozycję.

Lucille Ball należała wówczas do najbardziej wpływowych kobiet w telewizji. Zdobyła światową sławę dzięki komediom sytuacyjnym Kocham Lucy, The Lucy ShowHere’s Lucy i jako pierwsza kobieta wyrwała się spod dominacji wytwórni filmowych i prowadziła własną firmę producencką, która przyniosła jej bogactwo. Morton wyjaśnił, że jego żona pracuje nad programem telewizyjnym z udziałem Arta Carneya, znanego jako Ed Norton z sitcomu z lat pięćdziesiątych pod tytułem The Honeymooners. Chciała, żebym zagrał rolę masażysty w jednym z odcinków. Czy przyszedłbym po południu i przeczytał scenariusz? Nagle w słuchawce odezwała się sama Lucy:

– Byłeś rewelacyjny! Super! Zobaczymy się później, prawda? Przyjdź, uwielbiamy cię.

Poszedłem do ich biura i ktoś dał mi scenariusz. Odcinek nosił tytuł Happy Anniversary and Goodbye (Miłej rocznicy i żegnaj). Gdy go czytałem, ogarnęło mnie podniecenie. Lucille Ball i Art Carney grali parę małżeńską w średnim wieku, Normę i Malcolma. Zbliża się dwudziesta piąta rocznica ich ślubu, ale Malcolm, zamiast świętować, oświadcza, że jest znudzony Normą, i proponuje, żeby się rozwiedli. Norma też jest zmęczona Malcolmem, postanawiają więc rozstać się na próbę i Malcolm się wyprowadza. Wraca jednak do mieszkania po coś, czego zapomniał, i zastaje Normę półnagą na łóżku, masowaną przez masażystę imieniem Rico. Kobieta zgrywa się, żeby wywołać u męża zazdrość, co prowadzi do zabawnej sprzeczki z udziałem rzeczonego masażysty.

Masażystą miałem być ja. Postać ta podczas godzinnego odcinka była na wizji przez siedem minut. Pomyślałem sobie: To wspaniała okazja, wystąpię przed kamerą razem z Lucille Ball i Artem Carneyem! Ponieważ Herkules w Nowym Jorku nie trafił na ekrany, miał to być mój debiut filmowy, i to przed wielomilionową widownią.

Snułem fantazje na ten temat, gdy zostałem zaproszony na próbę czytaną. Na miejscu byli już Lucy, Gary Morton i reżyser, a Lucy okazywała mi wielką serdeczność.

– Zeszłego wieczoru byłeś naprawdę komiczny! – powiedziała.

– Dobra, czytajmy.

Wszystko wydawało mi się egzotyczne. Nie miałem pojęcia, że podczas próby czytanej aktor właściwie odgrywa już swoją rolę. Usiadłem i zacząłem czytać moją kwestię linijka po linijce, jakbym chciał pokazać nauczycielowi, że umiem czytać.

– „Cześć, nazywam się Rico, pochodzę z Włoch i pracowałem tam jako kierowca ciężarówki, ale teraz jestem masażystą”.

Lucy powiedziała:

– W porząąądku.

Zauważyłem, że reżyser dziwnie na mnie patrzy. W normalnych okolicznościach powiedzieliby: „Dziękujemy panu bardzo. Zadzwonimy do pańskiego agenta”.

W moim przypadku nie mogli tego zrobić, bo nie miałem agenta. Nie było to też zwyczajne przesłuchanie, ponieważ Lucy chciała, żebym to ja zagrał tę rolę, i nie zaprosiła na nie nikogo innego. Przyszedłem na próbę, żeby mogła przekonać Gary’ego i reżysera do swojego pomysłu.

Od razu też pospieszyła mi na ratunek.

– Świetnie! – zawołała. – Teraz już wiesz, o co chodzi w tej scenie, prawda?

Potwierdziłem, a ona poprosiła:

– To opowiedz, tylko krótko.

– Hm… – zacząłem – przychodzę do ciebie, bo poprosiłaś, żebym zrobił ci masaż, a ty się rozwodzisz albo jesteś w separacji, czy coś w tym rodzaju. Mam takie umięśnione ciało, bo we Włoszech byłem kierowcą ciężarówki, a potem przyjechałem do Ameryki i zarabiam jako masażysta, a nie kierowca.

– Właśnie tak. Możesz to powtórzyć w odpowiednim momencie, gdy cię poproszę?

Tym razem odegraliśmy scenę od samego początku, od chwili, gdy dzwonię do drzwi, wchodzę do mieszkania z łóżkiem do masażu i je rozstawiam. Lucy gapi się na moje mięśnie i pyta:

– Skąd masz takie ciało?

– Och, pochodzę z Włoch. Byłem kierowcą ciężarówki, a potem zostałem masażystą, i bardzo się cieszę, że mogę cię wymasować.

– Ona tego nie słyszy. – Później jadę do następnego klienta. Zarabiam masowaniem trochę pieniędzy, a poza tym to dobrze robi na mięśnie.

– Może trochę improwizacji? – zaproponowała.

Więc wymyśliłem na poczekaniu:

– Połóż się, to popracuję nad tobą.

– Doskonale, doskonale! – wykrzyknęła. – Co o tym myślicie, panowie?

– Zabawnie to wytłumaczył, no i ten włoski akcent – odparł reżyser.

– To niemiecki akcent – poprawiłem go. – Ale dla was to bez różnicy.

Zaśmiali się i powiedzieli:

– Dobra, masz tę robotę.

Lucy, Art Carney i ja powtarzaliśmy tę scenę codziennie przez tydzień. Carney właśnie zdobył Oscara za główną rolę w filmie Harry i Tonto. Był bardzo śmieszny jako aktor i okazało się, że ma jeszcze większe kłopoty niż ja z zapamiętaniem swoich kwestii. W piątek wreszcie oznajmili:

– W poniedziałek kręcimy na żywo.

Czułem, że jestem przygotowany, więc powiedziałem, że to wspaniale.

W poniedziałek czekałem za kulisami z kilkoma innymi aktorami. Wreszcie przyszedł ktoś, kto poinformował:

– Plan gotowy.

Zaprowadzili mnie za scenę, pod drzwi, przez które miałem wejść.

– Proszę tu stać, a kiedy zapali się zielone światełko, zadzwoni pan do drzwi i zacznie grać, tak jak to ćwiczyliśmy.

Czekałem więc, trzymając za uchwyt łóżko do masażu. Byłem ubrany w szorty, tenisówki i kurtkę, którą miałem zdjąć, odsłaniając wyciętą koszulkę bez rękawów i mięśnie, napompowane i posmarowane olejkiem.

Zaświeciła się zielona lampka, więc zadzwoniłem do drzwi i Lucy je otworzyła. Wszedłem na plan i wypowiedziałem swoją pierwszą kwestię:

– Jestem Rico.

Nagle rozległy się śmiechy i oklaski.

Tego nie ćwiczyliśmy. Nie miałem pojęcia, że „kręcenie na żywo” oznacza w tym przypadku nagrywanie przez trzy kamery wideo i obecność publiczności w studiu. Nigdy wcześniej nie słyszałem tego wyrażenia – bo gdzie miałem słyszeć, ja, kulturysta, który nigdy wcześniej nie był w telewizji? Tymczasem Lucy grała swoją postać. Jako Norma wpatrywała się jak zahipnotyzowana w moje potężne nogi i wywołała śmiech, mówiąc: „A t-tak… eee… proszę wejść… Och, już pan jest”, i obiegając mnie, żeby zamknąć drzwi.

Następnie miałem powiedzieć: „Gdzie to będziemy robili, tu czy w sypialni?”.

Stałem jednak jak skamieniały, trzymając łóżko do masażu, patrząc na światła i słuchając śmiechu i oklasków setek ludzi siedzących w rzędach na widowni aż po sufit.

Lucy jako profesjonalistka zorientowała się, co się dzieje, i zaimprowizowała:

– Nie stój tak i nie gap się na obrazy! Przyszedłeś zrobić mi masaż… no nie?

Wtedy przypomniałem sobie następną kwestię i od tego momentu wszystko szło już gładko. Przez cały czas rozlegały się oklaski.

Lucy była bardzo dobrą aktorką i czułem się tak, jakbym po prostu odpowiadał na jej pytania, wcale nie miałem wrażenia, że gram. To była dla mnie prawdziwa lekcja i to ja powinienem był im zapłacić, a nie oni mnie. Lucy jak mama śledziła potem moją karierę przez wiele lat. Chociaż miała opinię twardej, dla mnie zawsze była bardzo miła i gdy tylko na ekrany wchodził jakiś mój nowy film, pisała do mnie list z wyrazami uznania. Spotykałem ją często na imprezach dla celebrytów, a wtedy zawsze ściskała mnie serdecznie i od razu uderzała w poważny ton:

– Ręczę za tego człowieka. Zostanie wielkim gwiazdorem.

Lucy dała mi także radę dotyczącą Hollywood:

– Pamiętaj, kiedy mówią „nie”, ty słyszysz „tak” i odpowiednio reagujesz. Jeśli ktoś ci mówi: „Nie możemy zrobić tego filmu”, ściskasz go i odpowiadasz: „Dzięki, że we mnie wierzysz”.

***

Musiałem uważać, żeby moje przygody z telewizją nie przeszkodziły mi w treningach. W lipcu Franco i ja zaczęliśmy ćwiczyć dwa razy dziennie, żeby przygotować się do jesiennych zawodów. Broniłem tytułu Mister Olympia czwarty rok z rzędu, lecz pod wieloma względami było to dalekie od rutyny. Po raz pierwszy turniej miał się odbyć w Madison Square Garden, najpopularniejszej nowojorskiej hali widowiskowej, w której organizowano koncerty rockowe i imprezy sportowe. To prawda, nasze zawody odbywały się w Felt Forum, liczącym cztery tysiące pięćset miejsc, a nie na arenie, mieszczącej dwadzieścia jeden tysięcy osób. Ale mimo to do Madison Square Garden przychodziło się, żeby oglądać Muhammada Alego i Joego Fraziera, walczących ze sobą po raz pierwszy, czy Wilta Chamberlaina i Willisa Reeda. Albo posłuchać Franka Sinatry i Rolling Stonesów. Rozgrywano tam mistrzostwa i większe turnieje sportów uczelnianych.

Tak więc kulturystyka robiła duży krok do przodu. Ludzie widzieli mnie w telewizji, miała się ukazać książka Pumping Iron. I dzięki niestrudzonym wysiłkom George’a Butlera wokół zawodów Mister Olympia 1974 powstał taki szum, jak nigdy wcześniej. Znajoma Charlesa Gainesa, Delfina Rattazzi, dziedziczka fortuny Fiata i późniejsza asystentka Jacqueline Kennedy-Onassis w wydawnictwie Viking Press, miała po zawodach wydać w swoim mieszkaniu przyjęcie dla ludzi związanych z książką. Zaprosiła dziesiątki modnych, popularnych osób, które kiedyś kręciły nosem na kulturystykę. Nie miałem pojęcia, do czego to wszystko prowadzi, ale wiedziałem, że muszę być w szczytowej formie.

Dziennikarze czasopism Joego Weidera wręcz wychodzili ze skóry, żeby podkręcić zainteresowanie tym wydarzeniem. Nazywali je „superpucharem kulturystyki”. Miejsce zawodów określali jako „współczesne rzymskie Koloseum”. Zawodnicy byli „gladiatorami w śmiertelnej walce na mięśnie”, a sam turniej – „wielką wojną kulturystyczną siedemdziesiątego czwartego roku” i „starciem tytanów”.

Największe zainteresowanie budził tamtego roku nowy wunderkind kulturystyki, Lou Ferrigno, olbrzym z Brooklynu, mający sto dziewięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu i ważący sto dwadzieścia kilogramów. Skończył dopiero dwadzieścia dwa lata i z każdym rokiem był coraz lepszy. W 1973 roku zwyciężył w zawodach Mister America i Mister Universe, a teraz trenował, żeby strącić mnie z podium jako Mister Olympia. W mediach ochrzczono go nowym Arnoldem. Miał wspaniałą sylwetkę, szerokie ramiona, niewiarygodne mięśnie brzucha, potencjał nie z tego świata i tylko jeden cel: trenować i wygrywać. Mówiąc dokładnie, Lou trenował sześć godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu – nawet moje ciało nie mogło tyle wytrzymać. Uwielbiałem pozycję mistrza, ale czego jeszcze mogłem dowieść po zdobyciu tytułu Mister Olympia cztery lata z rzędu? Poza tym moje interesy się rozrastały i może należało skupić się na karierze w Hollywood? Przygotowując się do zawodów w Nowym Jorku, postanowiłem, że wystąpię w nich po raz ostatni.

Ferrigno wygrał turniej Mister International, który organizowaliśmy z Frankiem w Los Angeles. Był potężnie i symetrycznie zbudowany, i gdybym był sędzią, też bym na niego głosował, mimo że jego ciało było wciąż niezdefiniowane – tak jak moje, gdy przyjechałem do Ameryki – a pozy wymagały dopracowania. Gdyby to było moje ciało, mógłbym ukształtować je w ciągu miesiąca i pobić wszystkich – łącznie ze mną samym. Lubiłem Lou, miłego, spokojnego faceta z sympatycznej, ciężko pracującej rodziny. Był częściowo głuchy od dzieciństwa i w okresie dorastania dużo przeszedł. Zarabiał na życie jako blacharz i trenował pod okiem ojca, nowojorskiego policjanta w randze porucznika, który dawał mu w kość. Widziałem, że kulturystyka jest dla Lou źródłem wielkiej dumy. Dzięki niej stał się kimś. Podobało mi się, że facet pokonuje wszystkie przeszkody. Wiedziałem, jaki musi mieć stosunek do mnie. Jako nastolatek był moim fanem i widział we mnie kogoś takiego jak ja w Sergiu Olivie: jako mistrz musiał w końcu mnie pokonać.

Moim zdaniem jednak nie był jeszcze na to gotowy. To nie miał być jego rok. Trenowałem więc dyskretnie, zachowywałem się powściągliwie i nie przejmowałem się, gdy ludzie mówili:

– Arnoldzie, musisz uważać. Jeśli sędziowie szukają nowych twarzy…

Albo:

– Może Weider sądzi, że jesteś zbyt niezależny? Może chce mieć nową gwiazdę?

Lou zjawił się w Nowym Jorku kilka dni przed turniejem, obroniwszy tytuł Mister Universe w Weronie. Jego ojciec chwalił się w wywiadach prasowych, że teraz, gdy Lou wygrał, nie zejdzie z podium przez dziesięć lat.

– Nie ma nikogo na horyzoncie, kto mógłby mu zagrozić – twierdził.

Ale rankiem przed zawodami Lou nie wziął udziału w programie, do którego został zaproszony razem ze mną i Frankiem. Jest nieśmiały, naprawdę musi się trząść ze strachu, pomyślałem. Zażartowałem sobie na wizji:

– Pewnie teraz siedzi w domu, przygląda się i chodzi wokół telewizora, pozując, żeby sprawdzić, czy może ze mną rywalizować.

Tamtego wieczoru w Madison Square Garden nie był dla mnie zagrożeniem ani przez chwilę. Podczas finałowej prezentacji Lou wyglądał na przygnębionego, jak debiutant, który popełnił błąd. Bo go popełnił. Tak bardzo starał się zdefiniować mięśnie, że stracił za dużo na wadze, jego ciało wydawało się bardziej żylaste i mniej muskularne niż moje. Na scenie, przed wypełnioną po brzegi widownią, naśladowałem jego pozy i za każdym razem wypadałem lepiej. Potem przyszedł moment, gdy stanęliśmy twarzą w twarz w takich samych pozach, eksponując bicepsy. Wtedy uśmiechnąłem się do niego lekko, jakbym chciał powiedzieć: „Pokonałem cię”. On to wiedział, tak samo jak sędziowie i publiczność.

Po zawodach Franco i ja nie zostaliśmy długo w Madison Square Garden; wymknęliśmy się z Weiderami oraz moim starym kumplem Albertem Busekiem, który przyleciał z Monachium, żeby napisać o turnieju, i pojechaliśmy na przyjęcie do Delfiny, promujące książkę Pumping Iron. Gdy stanąłem w drzwiach jej mieszkania, sam zamieniłem się w debiutanta. Delfina miała olbrzymi trzypoziomowy apartament, pięknie i modnie urządzony. Malowidła znajdowały się na suficie zamiast na ścianach, tak że można było się nawalić, a potem rozłożyć na podłodze i podziwiać dzieła sztuki.

Przez wielkie pokoje przepływał niekończący się potok ludzi. Przyjęcie obsługiwała firma cateringowa i było doskonale zorganizowane, chociaż raczej nie bywałem na takich imprezach, więc nie miałem porównania. Wszystko wyglądało nadzwyczajnie. Nigdy nie widziałem takich ludzi, takiej elegancji, tak wysokich obcasów, takiej biżuterii, nie spotkałem tylu ciekawych kobiet, aktorów, reżyserów, artystów, przedstawicieli świata mody i wielu innych, nieznanych mi osób. Wszystko to było bardzo w stylu europejskim: wyrafinowani goście, stroje albo brak takowych, geje, oryginały. Niczego nie brakowało.

Kręciłem więc tylko głową i mówiłem sobie: „To dopiero będzie ciekawe życie”. Nie spodziewałem się czegoś takiego. To było moje pierwsze zetknięcie ze środowiskiem show-biznesu i celebrytami w Nowym Jorku. Choćbyś nie wiem ile razy jeździł tam jako turysta czy w interesach, nigdy nie wejdziesz do tego kręgu. Ale wtedy poczułem się w nim akceptowany – a przynajmniej miałem wrażenie, jakbym oglądał przedstawienie z pierwszego rzędu.

Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia

Подняться наверх