Читать книгу Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia - Arnold Schwarzenegger - Страница 9

ROZDZIAŁ 7
Specjaliści od marmuru i kamienia

Оглавление

Pieniądze, które płacił mi Joe, nie wystarczały na długo, szukałem więc sposobów, żeby sobie dorobić. Gdy mój angielski się poprawił i mogłem objaśniać, jak się ćwiczy, dawałem lekcje treningu w Gold’s i innych siłowniach. Za każdą brałem pięćset dolarów netto.

Założyłem też firmę wysyłkową mieszczącą się w moim mieszkaniu. Zaczęło się od listów, które dostawałem od fanów. Ludzie chcieli wiedzieć, jak ćwiczę mięśnie ramion, klatki piersiowej, pytali, jak sami mogliby dojść do formy. Nie mogłem odpisywać wszystkim, więc na początku poprosiłem redaktorów z czasopisma, żeby pomogli mi napisać standardowe odpowiedzi, które mógłbym wysyłać. Tak powstał pomysł sprzedaży serii broszur.

W Ameryce, inaczej niż w Europie, łatwo było założyć własny biznes. Musiałem tylko pójść do ratusza i za trzy dolary siedemdziesiąt pięć centów uzyskać pozwolenie na prowadzenie działalności gospodarczej, a następnie opłacić skrytkę pocztową, żeby przyjmować zamówienia. Potem przyszła pora na California Board of Equalization i IRS1. Zapytano mnie tam:

– Ile pan według swoich szacunków będzie zarabiał?

– Mam nadzieję, że z tysiąc dolarów miesięcznie.

Zapłaciłem więc trzysta dwadzieścia dolarów akonto pierwszej należności. Nie było żadnych pytań. Wszyscy byli mili, uprzejmi, życzliwi. Tak samo było, gdy założyliśmy z Frankiem firmę murarską. Wyszliśmy z urzędu, kręcąc z niedowierzaniem głowami.

– Dlatego nazywają Stany krajem wielkich możliwości – zauważył Franco.

Byliśmy bardzo zadowoleni.

Broszury zawierały to, co pisałem dla Joego i co jego redaktorzy i fotoreporterzy wzbogacali o dodatkowe szczegóły i zdjęcia. Opracowaliśmy materiały poświęcone ćwiczeniom ramion, klatki piersiowej, grzbietu, łydek i ud, temu, jak poprawić symetrię ciała, przybrać na wadze, pozować i tak dalej – dotyczyły dziesięciu różnych kursów. Można było zamówić komplet za piętnaście-dwadzieścia dolarów albo pojedyncze egzemplarze za dolara czy dwa. Ludzie prosili także o moje zdjęcia, więc zleciłem wydrukowanie albumu z moimi najlepszymi pozami. Joe Weider był gigantem sprzedaży wysyłkowej i nie uważał swoich kulturystów za konkurencję. Namówiłem go nawet, żeby udostępnił mi bezpłatnie miejsce na reklamę w swoich czasopismach.

– Możesz zacząć mi płacić za udział w reklamach – dodałem – ale wolałbym, żebyś po prostu dał mi szansę.

Przypuszczałem, że Joe na to pójdzie, bo nie lubił rozstawać się z forsą. I rzeczywiście, zgodził się na taki układ i bardzo mi pomagał. Powiedział, że mogę zacząć od jednej całostronicowej reklamy, a jeśli interes się rozkręci, dostanę jeszcze drugą.

Wielu kulturystów poległo na sprzedaży wysyłkowej, ponieważ przyjmowali pieniądze, lecz nie wysyłali towaru, a według prawa trzeba wywiązać się z umowy w określonym czasie. Jeśli poczta zacznie dostawać skargi, odbierze ci skrytkę pocztową i splajtujesz. Można nawet skończyć w więzieniu. Ja jednak byłem rzetelny i przedsiębiorczy. Wyjąłem drzwi z szafy w swoim pokoju, żeby zrobić z niej kantorek, i poprosiłem kumpla, by wstawił do niego półki i mały składany blat. Każda broszura miała osobną, opatrzoną numerem przegródkę, a zamówienia, rachunki, koperty i wychodzący towar leżały w oddzielnych pojemnikach.

Moje broszury odniosły sukces. Wkrótce włączyłem więc do oferty „pas Arnolda Schwarzeneggera do podnoszenia ciężarów” i inne produkty, które zajęły drugą stronę przeznaczoną na reklamę w czasopiśmie Joego. To przyniosło jeszcze więcej pieniędzy i mogłem zatrudnić sekretarkę, która przychodziła kilka razy w tygodniu i załatwiała większość korespondencji.

Przed zamieszczeniem reklam w czasopiśmie pokazywałem je Joemu, ponieważ był handlowym geniuszem. Analizował napisane przeze mnie teksty słowo po słowie.

– Dlaczego nie dodałeś „realizacja w ciągu kilku dni”? – pytał. – Napisz to! Klienci będą wiedzieli, że jesteś godny zaufania. I jeszcze zastrzeż: „Broszura – edycja limitowana”. Ludzie uwielbiają limitowane edycje.

Podobała mi się rola amerykańskiego przedsiębiorcy. Prowadząc sprzedaż wysyłkową, robiłem to co Charles Atlas!

Wkrótce wszedłem w inny interes, tym razem z Frankiem. Wpadł na pomysł, żebyśmy zatrudnili się w budownictwie, bo pracował w tym fachu we Włoszech i w Niemczech, i wyglądało na to, że ludzie chętnie wynajmowaliby do robót budowlanych dwóch silnych facetów. Ale kiedy zwróciliśmy się do związku zawodowego, okazało się, że mogą upłynąć miesiące, zanim zostaniemy do niego przyjęci.

Powiedziałem więc do Franca:

– Może założymy własną firmę?

Franco znał się na murarce, a ja na interesach. I tak zrobiliśmy. Zamieściliśmy w gazecie ogłoszenie następującej treści: MurarzeEuropy. Specjaliści od marmuru i kamienia. Od razu dostaliśmy robotę: mieliśmy zbudować mur u faceta z Venice, który mieszkał w domu należącym kiedyś do gwiazdora kina niemego, Rudolfa Valentino.

Zauważyliśmy z Frankiem, że Amerykanie uwielbiają wszystko, co zagraniczne: szwedzki masaż, włoskie wzornictwo, chińskie zioła, niemiecką pomysłowość. Postanowiliśmy więc podkreślać nasze europejskie pochodzenie. Duże wrażenie robiło zwłaszcza to, że Franco był Włochem. Spójrzcie na Watykan! Nie ma piękniejszej architektury niż włoska. Zauważyłem także, że Amerykanie uwielbiają się targować, bo wtedy mają wrażenie, że zrobili dobry interes – inaczej niż Niemcy, którzy od razu zgadzają się na podaną cenę. Franco i ja mieliśmy więc ustalony sposób postępowania: ja dokonywałem pomiarów – zawsze w metrach i centymetrach, żeby było bardziej egzotycznie. Potem pokazywałem te dane Francowi i zaczynaliśmy dyskutować przy kliencie po niemiecku.

Gość pytał:

– O co chodzi?

– Och, wie pan, jacy są Włosi. – Wzdychałem, przewracając oczami. – Nie rozumiem, jak on wyliczył, że to patio będzie kosztować osiem tysięcy dolarów. Chce zamówić ileś tam cegieł, choć aż tylu nam nie potrzeba. Mówiąc między nami, moim zdaniem moglibyśmy zbudować je za siedem tysięcy. Zamówimy te dodatkowe cegły, ale potem możemy je zwrócić i odzyskać tysiąc dolarów.

Facet od razu nabierał do mnie zaufania.

– To naprawdę miłe, że chce mi pan dać najlepszą cenę.

– Cóż, chcę być konkurencyjny. Na pewno dostał pan jeszcze inne oferty.

– O tak, tak.

– Widzisz, Franco? – mówiłem. Potem znowu dyskutowaliśmy chwilę po niemiecku i zadowolony klient godził się na siedem tysięcy.

Uwielbialiśmy murarkę i uważaliśmy, że pracujemy bardzo wydajnie. Mieliśmy też dużo zabawy. Raz pewna kobieta dostała konkurencyjną ofertę na wymianę komina – pięć tysięcy dolarów. Zburzenie starego miało kosztować tysiąc.

– Tysiąc dolców? – mruknął Franco. – Przyjrzyjmy się temu.

Wspiął się na dach, zaparł plecami o gonty i wykonując wyciskanie nogami, zepchnął komin, który o mało nie zabił stojącej na dole kobiety. Jednak ona, zamiast się wściec, była nam wdzięczna.

– O, bardzo panom dziękuję za pomoc! To było strasznie niebezpieczne. Komin mógł spaść komuś na głowę.

Nie tylko dała nam tę robotę, ale także pozwoliła zachować stare cegły, które potem sprzedaliśmy innemu klientowi jako „zabytkowe”.

Jeszcze inny klient chciał wznieść nowy mur wokół domu. Pomyśleliśmy, że zburzenie starego będzie tak wyczerpujące, iż tego dnia zastąpi nam trening. Wypożyczyliśmy dwa największe młoty pneumatyczne, jakie tylko mogliśmy znaleźć. Zaproponowałem Francowi, żebyśmy urządzili sobie zawody.

– Ty zaczniesz od tego końca, a ja od tamtego i zobaczymy, który z nas pierwszy dojdzie do środka.

Robiliśmy demolkę jak wariaci i wygrałbym, gdyby nie to, że w trakcie roboty odpadł od muru kawał cegły, który trafił w okno domu klienta i wybił antyczny witraż. Przez to straciliśmy cały zarobek.

Franco i ja nie przepracowaliśmy jeszcze w tym biznesie roku, gdy dziewiątego lutego 1971 roku w San Fernando Valley nastąpiło trzęsienie ziemi. Wypaczyły się chodniki na dziedzińcach. Popękały mury. Zwaliły się kominy. Nie mogła nam się nadarzyć lepsza okazja. Od razu zamieściliśmy nasze ogłoszenie w „Los Angeles Timesie” i mieliśmy pełne ręce roboty. Zatrudniliśmy do pomocy kulturystów z plaży – w pewnym momencie piętnastu z nich mieszało cement i nosiło cegły. Stanowili bardzo zabawny widok, ale nie mogliśmy na nich polegać. Nie chcieli codziennie przychodzić do pracy. Tak jak mówił Joe, większość z tych facetów to były leniwe dranie.

Za zarobione pieniądze Franco i ja kupiliśmy sobie lepsze samochody i opłaciliśmy kolejne kursy w college’u. Mogliśmy sobie też pozwolić na pierwszą inwestycję. W tamtym czasie linie lotnicze zamierzały wprowadzić samoloty ponaddźwiękowe i padła propozycja, żeby zbudować lotnisko dla tych maszyn w Palmdale, tuż za górami, osiemdziesiąt-sto kilometrów na północny wschód od Los Angeles.

Chciałem szybko się wzbogacić, kiedy więc o tym usłyszałem, powiedziałem sobie: „To może być doskonała inwestycja”. Po miesiącu czy dwóch wpadła nam w ręce lokalna gazeta „Antelope Valley Press”, a tam na pierwszej stronie widniał projekt przyszłego lotniska: pełen rozmachu, futurystyczny, dokładnie odpowiadający mojemu wyobrażeniu o Ameryce. Myślenie na wielką skalę! W Grazu martwiono się, czy miejscowe lotnisko powinno przyjmować trzy, czy cztery samoloty dziennie. Pomyślałem: To przynajmniej duża sprawa.

Kiedy buduje się tak wielkie lotnisko, trzeba stworzyć wokół infrastrukturę: galerie handlowe, restauracje, osiedla mieszkaniowe, budynki rządowe – czyli rozbudowa, rozbudowa i jeszcze raz rozbudowa. Powiedziałem więc do Franca:

– Sprawdźmy, czy jest tam coś na sprzedaż.

Nie minęło wiele czasu, a na pierwszej stronie „Antelope Valley Press” ukazał się kolejny duży artykuł o tym, jak to firmy skupują wielkie działki, dzielą je i sprzedają.

Przedstawiciel firmy deweloperskiej pokazał nam kawałek ziemi. W tamtym czasie w Antelope Valley nie było prawie nic, pustynia, i tyle. Jechaliśmy tam autobusem dwie godziny i facet przez całą drogę opowiadał nam o planach zagospodarowania. Mówił, że zamierzają doprowadzić do Palmdale autostradę i że lotnisko będzie międzykontynentalne. W dalszej perspektywie może być nawet wykorzystywane jak miejsce startu i lądowania samolotów kosmicznych. Po przyjeździe pokazał nam, którędy zostaną doprowadzone prąd i woda, co utwierdziło mnie w poczuciu, że to prawdziwa okazja. Kupiłem więc cztery hektary po tysiąc dolarów, a Franco nabył dwa tuż obok planowanej autostrady, w pobliżu kompleksu przyszłych wieżowców. Nie mieliśmy piętnastu tysięcy w gotówce, więc umówiliśmy się, że teraz wyłożymy pięć tysięcy, a w ciągu następnych kilku lat będziemy spłacali resztę plus odsetki, razem trzynaście tysięcy.

Oczywiście w tych planach nie wzięto pod uwagę hałasu, jaki powstaje, gdy samoloty przekraczają barierę dźwięku, i tego, jak wpływa na życie ludzi mieszkających w pobliżu lotnisk. Wywiązała się z tego powodu wielka batalia, nie tylko w Stanach, ale i na całym świecie. W końcu rządy uzgodniły, że samoloty ponaddźwiękowe mogą latać tylko w ruchu transoceanicznym, więc Franco i ja zostaliśmy z kilkoma hektarami pustyni. Deweloper twierdził z uporem, że to tylko tymczasowa komplikacja.

– Nie sprzedawajcie tej ziemi – mówił. – Wasze wnuki jeszcze na niej zarobią.

***

Nie kłamałem, gdy mówiłem Joemu, że zarówno ja, jak i Franco zostaniemy mistrzami. Tempo, w jakim mój przyjaciel zamienił się w światowej klasy kulturystę, było naprawdę imponujące. Jako partnerzy treningowi mieliśmy wielką przewagę. Kiedy zaczynaliśmy trenować razem w Monachium, nie wiedzieliśmy, jak ćwiczą kulturyści amerykańscy, więc musieliśmy uczyć się wszystkiego od zera. Odkrywaliśmy dziesiątki zasad i metod treningowych, które potem spisywaliśmy. Stale wynajdywaliśmy nowe ćwiczenia i ich wariacje. Mogło to być coś o tak zasadniczym znaczeniu, jak wspinanie się na palce w pozycji stojącej z czterystupięćdziesięciokilogramowym obciążeniem, podłapane przeze mnie od Rega Parka, czy tak subtelnego, jak ćwiczenie bicepsów z odwróconym w określony sposób nadgarstkiem. Raz na tydzień wynajdowaliśmy nowe ćwiczenie i każdy z nas wykonywał tyle serii w tylu powtórzeniach, że więcej się nie dało. Następnego dnia analizowaliśmy, które mięśnie i ich partie nas bolą, i to także notowaliśmy. Przez cały rok uważnie obserwowaliśmy nasze ciała i rozbudowywaliśmy zestaw znanych nam ćwiczeń i technik treningowych. (W końcu stał się on podstawą Encyclopedia of Modern Bodybuilding [Encyklopedii współczesnej kulturystyki], którą wydałem w 1985 roku).

Najważniejszym odkryciem było to, że nie da się skopiować sposobu ćwiczeń kogoś innego, bo każdy ma inne ciało: inne proporcje torsu w stosunku do kończyn, wrodzone zalety i wady. Możesz przejąć jakiś pomysł od innego sportowca, ale musisz liczyć się z tym, że twoje ciało zareaguje inaczej niż ciało tamtego.

Takie eksperymentowanie pomagało nam korygować niektóre niedoskonałości. Franco miał na przykład pałąkowate nogi i w końcu wykombinowaliśmy, jak rozbudować u niego wewnętrzne części ud poprzez robienie przysiadów na szerzej rozstawionych nogach. Potem wynaleźliśmy techniki pozwalające wyrabiać wewnętrzne strony łydek. Nigdy nie udało mu się oszukać sędziów na tyle, by sądzili, że Franco ma idealnie proste nogi, lecz byli pod wrażeniem tego, jak zdołał zatuszować tę wadę.

Zamierzałem przygotować się do ostatecznej rozgrywki z Sergiem Olivą, wynosząc pozowanie na nowy, wyższy poziom. Franco i ja ćwiczyliśmy je tygodniami. Żeby odnieść sukces, trzeba wytrwać w każdej pozie po parę minut. Większość kulturystów potrafi przybrać na przykład pozę vacuum, która wymaga wciągnięcia brzucha, żeby wyeksponować klatkę piersiową. Ale często nie potrafią w niej wytrwać, bo przed wyjściem na scenę za bardzo się napompowali albo stracili oddech po poprzednich pozach, lub muszą odpuścić, ponieważ dostali skurczu czy zaczęli drżeć.

Jeden z nas przybierał więc daną pozę, podczas gdy drugi mówił, co należy skorygować. Trwałem w pozie prezentującej biceps, a Franco komentował:

– Widzę, że drży ci ramię. Zapanuj nad tym.

Gdy zapanowałem, ciągnął:

– Dobra, uśmiech. Lekki skręt w pasie. – A potem: – Dobrze, a teraz przejdź do bicepsów tyłem w skręcie tułowia. O, zrobiłeś dodatkowy krok. Niedobrze. Zacznij od nowa.

Ćwiczysz pozowanie i wszystkie przejścia, bo ten dodatkowy krok może sprawić, że stracisz punkty u sędziów i przegrasz. Pomyślą sobie: To brak profesjonalizmu. Jeszcze nie jesteś gotowy. Cholerny z ciebie idiota, zjeżdżaj ze sceny. Nie potrafisz nawet wytrwać w jednej pozie. Nie przećwiczyłeś najprostszych sztuczek.

Na poziomie Mister Olympia sama poza nie jest najważniejsza. Sędziowie zakładają, że ją przećwiczyłeś. Zasadnicze znaczenie ma to, jak przechodzisz od jednej pozy do drugiej. Co robisz z rękami? Jaką masz minę? Co dzieje się z całą twoją postawą? Jak w balecie: trzeba trzymać plecy prosto i patrzeć przed siebie, nie pochylać głowy. I nigdy, przenigdy nie robić dodatkowego kroku. Przechodząc od pozy do pozy, musisz wyobrażać sobie, że jesteś tygrysem, poruszać się powoli i płynnie. Każdy twój gest ma być przemyślany i precyzyjny. Nie możesz też sprawiać wrażenia, że za bardzo się starasz, bo to świadczy o słabości. Powinieneś panować nad twarzą. Nawet jeśli jesteś wykończony i masz dość, oddychaj przez nos i się uśmiechaj.

Nie ma nic gorszego niż urywany oddech. Potem, gdy wracasz na scenę, aby wziąć udział w następnej rundzie, powinieneś sprawiać wrażenie pewnego siebie, bo takim chcą cię widzieć.

Moje przygotowania do starcia z Sergiem nie ograniczały się do treningu w siłowni. Kupiłem projektor, zebrałem całą kolekcję taśm z występami Olivy na zawodach i stale odtwarzałem je w domu. Sergio naprawdę miał niesamowite ciało, ale zauważyłem, że od kilku lat prezentuje te same pozy, i to w takiej samej kolejności. Mogłem wykorzystać tę wiedzę, planując finałowy pokaz póz jeden na jeden podczas turnieju Mister Olympia. Zapamiętałem jego pozy w takim porządku, w jakim je wykonywał, i na każdą z nich przygotowałem trzy własne. Przećwiczyłem to i utrwaliłem w pamięci: „Jeśli on zrobi to, to ja to, to i to!”. Miałem zamiar przebić każdy jego ruch.

Pewnego dnia pod koniec lata w Gold’s Gym zadzwonił telefon i kierownik zawołał zza kontuaru:

– Arnoldzie, dzwoni do ciebie jakiś facet, nazywa się Jim Lorimer!

– Czego chce?!

– Pogadać z tobą o udziale w zawodach Mister World.

– Powiedz, że do niego oddzwonię. Jestem w trakcie treningu.

Telefon od Jima okazał się jedną z tych magicznych rzeczy, które mi się zdarzyły i których nie mogłem zaplanować. Jim do dziś się z tego śmieje. Kiedy oddzwoniłem, wyjaśnił, że jest organizatorem mistrzostw świata w podnoszeniu ciężarów, które mają się odbyć tego roku w Stanach, a konkretnie w Columbus w Ohio, a po nich rozegrany zostanie turniej kulturystyczny o tytuł Mister World. I chciał, żebym wziął w nim udział.

Nigdy wcześniej nie słyszałem o Jimie Lorimerze, więc obdzwoniłem wszystkich, żeby zapytać, czy go znają. Szybko się dowiedziałem, że nie kłamał. Jim, ze dwadzieścia lat starszy ode mnie, był kiedyś agentem FBI i ważną postacią w amerykańskim sporcie. Pełnił funkcję prezesa Komitetu Olimpijskiego Stanów Zjednoczonych. Odegrał pionierską rolę w tworzeniu kobiecych drużyn sportowych, które mogłyby rywalizować z ekipami bloku komunistycznego. Zarabiał na życie jako szef Nationwide Insurance, największego przedsiębiorstwa i pracodawcy w Columbus, był także burmistrzem przedmieścia i bardzo wpływowym politykiem. Od lat w imieniu AAU organizował w Columbus mistrzostwa Stanów w podnoszeniu ciężarów i zawody Mister America, a kumple twierdzili, że jedne i drugie były zawsze świetnie przygotowane. To właśnie przesądziło o tym, że Columbus wybrano na gospodarza tych światowych rozgrywek w 1970 roku, a Jim otrzymał propozycję ich zorganizowania i poprowadzenia.

Zajrzałem do kalendarza i uświadomiłem sobie, że turniej Mister World zaplanowano na dwudziestego piątego września, zawody Mister Universe w Londynie na dwudziestego czwartego września, a Mister Olympia w Nowym Jorku na siódmego października. Pomyślałem:

O rany, teoretycznie mógłbym polecieć do Londynu i zgarnąć tytuł Mister Universe, potem wrócić do Columbus i zostać Mister World, a później wystartować w zawodach Mister Olympia. To byłoby niesamowite. W ciągu zaledwie trzech tygodni obskoczyłbym imprezy organizowane przez trzy federacje, sprawujące nadzór na światową kulturystyką. Wygrana w nich wszystkich byłaby jak połączenie tytułów mistrzowskich w boksie wagi ciężkiej: stałbym się niekwestionowanym mistrzem świata.

Byłem bardzo podekscytowany, dopóki nie sprawdziłem rozkładu lotów. Potem zadzwoniłem do Jima Lorimera.

– Chciałbym przyjechać – zacząłem – ale nie zdążę wrócić na czas z zawodów Mister Universe w Londynie. Najwcześniejszy samolot do Nowego Jorku startuje dopiero o czternastej. A z Nowego Jorku do Columbus nie ma żadnych lotów aż do siedemnastej. To za późno, bo wtedy zaczynają się pańskie zawody. Jeśli nie potrafi pan czynić cudów, nie dam rady. Rozmawiałem z innymi czołowymi kulturystami, którzy biorą udział w turnieju Mister Universe, jak Franco Columbu, Boyer Coe i Dave Draper. Wszyscy chcieliby przyjechać ze mną, ale to niewykonalne. Chyba że pan coś wymyśli. Słyszałem, że jest pan świetnym organizatorem i ma znajomości.

Zajęło to Jimowi jeden dzień.

Zadzwonił do mnie i oznajmił:

– Wyślemy po was odrzutowiec. – Był to samolot korporacyjny, należący do Volkswagena, jednego ze sponsorów. – Poleci do Nowego Jorku i weźmie was na pokład.

***

Gdy się dowiedziałem, że Reg Park, mój idol, będzie startował w londyńskim turnieju Mister Universe, nie mogłem w to uwierzyć. Myślałem, że jest po mojej stronie! Kiedy reporter zapytał mnie, jakie to uczucie stawać do rywalizacji z największym Mister Universe w historii, straciłem swój zwykły dobry humor.

– Największym po mnie – poprawiłem go. – Zdobyłem ten tytuł więcej razy niż on.

Dawni mistrzowie, którzy przeszli na emeryturę, wracali raz po raz, żeby pochwalić się swoimi osiągnięciami w treningu, odświeżyć wizerunek czy Bóg wie po co jeszcze. Reg zdobywał tytuł Mister Universe w dużych odstępach czasu, w 1951, 1958 i 1965 roku, i być może chciał ostatecznie przypieczętować te zwycięstwa. A może wciąż wzbudzał takie zainteresowanie, że postanowił pokazać młodszemu pokoleniu, kto tu rządzi. Czymkolwiek się kierował, jego decyzja skazała nas na konflikt, a tego się nie spodziewałem.

Kiedy spotkaliśmy się za kulisami podczas rozgrzewki, przywitaliśmy się chłodno. Nasze współzawodnictwo wprawiło wszystkich w konsternację. Sędziowie czuli się niezręcznie. Fani czuli się niezręcznie. Zwykle przed turniejem inni zawodnicy podchodzili do mnie i mówili: „Wyglądasz doskonale, na pewno wygrasz”. A tym razem ci, którzy tak samo lubili jego, jak i mnie, nie wiedzieli, co powiedzieć jednemu z nas, gdy drugi stał w drugim końcu sali.

Prawda jest taka, że kulturysta po czterdziestce nie może już trenować tak ciężko jak wtedy, gdy miał dwadzieścia trzy lata. Byłem w lepszej formie niż Reg – niekoniecznie z powodu wysiłku, jaki mnie to kosztowało, lecz dlatego, że byłem młody. On nie miał już tak jędrnej skóry, mięśnie raczej mu wiotczały, niż się wzmacniały. Jeszcze kilka lat wcześniej być może sytuacja byłaby inna, ale teraz to ja miałem zostać królem. Reg tego dnia prezentował się na tyle dobrze, żeby pokonać wszystkich innych zawodników, łącznie z byłym Mister Universe, mającym dwadzieścia osiem lat, jednak nie na tyle dobrze, żeby pokonać mnie.

Byłem pewny wygranej, a jednocześnie czułem smutek. Spoglądałem już na Sergia Olivę, bo żeby spełniły się moje marzenia, nie musiałem zwyciężyć w rywalizacji z Regiem Parkiem.

Odrzutowiec Volkswagena, który obiecał przysłać Jim Lorimer, czekał na nas następnego dnia na nowojorskim lotnisku. Prywatne samoloty stanowiły w tamtych czasach rzadkość, więc dla mnie i dla pozostałych kulturystów był to ekscytujący moment, wreszcie czuliśmy się traktowani po królewsku, jak inni wielcy sportowcy. Polecieliśmy do Columbus, a potem pojechaliśmy do Veterans Memorial Auditorium i weszliśmy do szatni, gdy inni uczestnicy zawodów byli już w trakcie rozgrzewki.

Ze zdumieniem zauważyłem wśród nich Sergia Olivę. Był asem atutowym imprezy, o którym nikt nam nie powiedział. Niech to szlag! – zakląłem w duchu. Na dodatek był w szczytowej formie. Spodziewałem się, że stanę z nim do rywalizacji za dwa tygodnie, a nie już teraz.

Ochłonąłem dopiero po kilku minutach i wtedy dotarło do mnie, jaka okazja mi się nadarza. Chociaż nie wiedziałem o udziale Sergia w zawodach, on na pewno wiedział o moim zwycięstwie w Londynie, a to oznaczało, że przyjechał do Columbus, aby zyskać nade mną przewagę, pobić mnie jeszcze przed starciem w Nowym Jorku, co zapewniłoby mu jednocześnie wygraną na turnieju Mister Olympia.

Ale, główkowałem dalej, to, co miało zadziałać na jego korzyść, mogło pomóc też mnie.

Pokonam go dzisiaj, postanowiłem. Załatwię go tak, jak on chciał załatwić mnie.

Musiałem wrzucić wyższy bieg. To tak, jakby miało się superszybki sportowy samochód z dodatkowym wtryskiem paliwa: wciskasz guzik, gdy potrzeba, i masz o sto koni mechanicznych więcej. Musiałem wcisnąć ten guzik teraz.

Rozebrałem się, natarłem oliwą i zacząłem pompować mięśnie. Potem wywołano nas na scenę.

Zawody Mister World były największą imprezą kulturystyczną, jaką kiedykolwiek widziałem. W sali zebrało się pięć tysięcy widzów, dwa razy tyle, ile na mistrzostwach w Londynie i Nowym Jorku. Co więcej, były reflektory, kamery i reporterzy z ABC’s Wide World of Sports. Miał to być pierwszy turniej kulturystyczny, transmitowany przez państwową telewizję.

Nie liczyło się dla mnie, czy na widowni jest pięćset, czy pięć tysięcy ludzi, wiedziałem, że jeśli uda mi się rozbujać publiczność, wykorzystując urok i techniki sprzedaży, będzie to miało wpływ na sędziów i da mi przewagę. Sergio prowadził taką samą grę: kroczył dumnie po scenie, machał do widzów i posyłał im całusy. Miał bardzo wielu fanów i do Columbus przyjechało ich kilkudziesięciu. Do głównych jego konkurentów należałem ja, Dave Draper i Dennis Tinerino. Wszyscy razem wyszliśmy na scenę, żeby zespół sędziowski, złożony z siedmiu sędziów międzynarodowych, mógł nam się przyjrzeć. Prowadzący turniej poprosił nas, żebyśmy po kolei zaprezentowali kilka naszych ulubionych póz. Widownia klaskała i wiwatowała, widząc nas wszystkich na scenie.

W porównaniu z innymi kulturystami, z którymi miałem do czynienia, Sergio był klasą sam dla siebie. Zrozumiałem to w chwili, gdy znaleźliśmy się na scenie. Trudno było robić wrażenie, stojąc przy nim – miał niesamowite uda, niemożliwie wąską talię, niewiarygodne tricepsy. Myślałem, że ponieważ właśnie wygrałem tytuł Mister Universe, w oczach sędziów mam nad nim przewagę. Ale może to on miał przewagę nade mną, bo był uznanym ciężarowcem, a większość sędziów pochodziła właśnie z tego środowiska.

Żeby podbudować się psychicznie, próbowałem dostrzec u Sergia jakieś słabsze punkty. Kiedy tak staliśmy w światłach reflektorów, Sergio sprawiał wrażenie trochę bardziej miękkiego ode mnie. To już było coś. Zauważyłem też, że potrafię przewidzieć jego ruchy, więc zacząłem przybierać odpowiednie pozy. Publiczności bardzo się to spodobało i widać było, że kamery telewizyjne zwracają się raz na niego, raz na mnie. Gdy schodziliśmy ze sceny, miałem poczucie, że tę rundę wygrałem.

Potem szło mi coraz lepiej. Sergio przedobrzył z oliwą i ociekał nią podczas pozowania, przez co jego ciało wydawało się bardziej gładkie niż dorzeźbione. W dodatku podczas indywidualnego pozowania przechodził zbyt szybko do następnej pozy i ludzie nie mogli przyjrzeć się dobrze każdej z nich. Kiedy przyszła kolej na mnie, starałem się nawiązać kontakt z widownią i w efekcie moje pozy budziły coraz większy aplauz i ludzie najwyraźniej nie chcieli, żebym zszedł ze sceny. Można było odnieść wrażenie, że Sergio po raz pierwszy musi walczyć o pierwszeństwo, gdy tymczasem ja czułem się pewnie i swobodnie.

Podczas ostatniej prezentacji byłem już spokojny, że wygram. Niezależnie od tego, jaką pozę przybierał Sergio, żeby pokazać swoją siłę, miałem na to odpowiedź. Co więcej, zamierzałem pójść na całość, byłem też bardziej zdeterminowany. Pragnąłem wygrać ten tytuł bardziej niż on.

Sędziowie jednomyślnie przyznali mi pierwsze miejsce. To nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, ale Sergio był mistrzem od tak dawna, że słysząc werdykt, osłupiał. Stałem na scenie przez minutę, powtarzając sobie w duchu: Nie wierzę w to. Nie wierzę. Właśnie pokonałem Sergia. Nagrodą było srebrne trofeum, nowoczesny elektroniczny zegarek i pięćset dolarów, a także popularność i energia, które miały dać mi napęd w drodze do Nowego Jorku.

Kiedy zszedłem ze sceny z trofeum w ręku, zrobiłem dwie rzeczy. Po pierwsze, podziękowałem Jimowi Lorimerowi.

– To najlepiej zorganizowane zawody, jakie kiedykolwiek widziałem – oświadczyłem. – Gdy wycofam się z kulturystyki, zadzwonię do pana i zostaniemy wspólnikami. Razem poprowadzimy na tej scenie turniej o tytuł Mister Olympia.

Jim roześmiał się i odparł:

– Dobrze, dobrze.

Były to pewnie najdziwniejsze słowa uznania, jakie usłyszał, zwłaszcza z ust takiego smarkacza jak ja.

Po drugie, musiałem namieszać w głowie Sergiowi. Głupio by było zdawać się na przypadek w jakiejkolwiek kwestii, gdy chciało się wysadzić z siodła trzykrotnego i aktualnego Mister Olympia. Gdyby rywalizacja w Nowym Jorku była wyrównana, sędziowie przyznaliby zwycięstwo jemu. Musiałem pokonać go na scenie, i to zdecydowanie, tak żeby nikt nie miał wątpliwości, który z nas jest lepszy. Powiedziałem mu więc, że tego dnia wygrałem, bo od czasu, gdy pokonał mnie przed rokiem w Nowym Jorku, „nabrałem” mięśni. On tymczasem jest trochę za lekki, dlatego przegrał, i tak dalej, i tak dalej. Chciałem, aby wyjechał z przekonaniem, że musi przybrać kilka kilogramów. Tamtego dnia wydawał się miękki i zależało mi, żeby w Nowym Jorku był jeszcze miększy.

***

Zawody Mister Olympia obywały się tydzień później w zacisznej sali na Manhattanie, i tego dnia koło południa kilku z nas spotkało się w pobliskiej Mid City Gym. Od chwili gdy zobaczyłem Sergia, zacząłem mu dokuczać, a Franco przyłączył się do mnie, pytając go, czy stracił na wadze. Rozbawiło to wszystkich z wyjątkiem Sergia. Ponieważ, jak miałem się wkrótce przekonać, połknął haczyk. Od czasu występu w Columbus przytył prawie pięć kilo, a nikt nie może tyle przytyć w ciągu dwóch tygodni i wciąż mieć dobrą separację.

Sala w Town Hall ma tysiąc pięćset miejsc i chyba nigdy nie widziała tak hałaśliwej publiczności jak wtedy. Jego fani skandowali: „Ser-gio! Ser-gio! Ser-gio!”. A moi próbowali ich przekrzyczeć, wrzeszcząc: „Ar-nold! Ar-nold! Ar-nold!”. Na zakończenie długiego popołudnia sędziowie poprosili nas o ponowne wyjście na scenę i finałową prezentację. Sergio zademonstrował swój stały repertuar, a ja, zgodnie z planem, wrzuciłem wyższy bieg, w odpowiedzi na jedną jego pozę przybierając trzy. Widowni bardzo się to spodobało.

Sędziowie jednak wciąż ogłaszali nowe pozy, aż w końcu pomyślałem: Pozujemy już dość długo. Ale chyba nie chodziło o to, że nie mogli podjąć decyzji, po prostu publiczność wstała z miejsc i szalała, i sędziowie jakby chcieli powiedzieć: „Nie przerywajmy tego, niech się ludzie bawią”.

Byliśmy wykończeni i wtedy postanowiłem Sergia dobić. Przyszła mi do głowy pewna myśl i powiedziałem do niego:

– Mam dość. Chyba ludzie powinni to wiedzieć.

– Uhm, masz rację.

Ruszył w jedną stronę, a ja w drugą – lecz zrobiłem tylko dwa kroki. Potem się zatrzymałem i zaprezentowałem następną pozę. A później odwróciłem się do niego i wzruszyłem ramionami, jakbym mówił: „A on gdzie sobie poszedł?”.

Sergio wrócił na środek sceny trochę zdezorientowany. Ale teraz widzowie skandowali już tylko: „Ar-nold! Ar-nold!”, a część fanów zaczęła nawet Sergia wygwizdywać. Wykorzystałem ten moment i zaprezentowałem swoje najlepsze pozy. I było po wszystkim. Sędziowie naradzili się szybko za kulisami, konferansjer wyszedł na scenę i ogłosił, że nowym Mister Olympia zostałem ja.

Sergio nigdy nie powiedział mi prosto w oczy, że zrobiłem go na szaro, ale skarżył się innym, że czuje się wystawiony. Ja natomiast widziałem to inaczej: załatwiłem go, kierując się instynktem, w gorączce rywalizacji, którą i tak już wygrałem.

Jednak następnego dnia było dziwnie, ponieważ Sergio, Franco i ja mieszkaliśmy w jednym pokoju hotelowym. Gdy tylko Sergio się obudził, zaczął robić pompki i inne ćwiczenia. Byłem zadziwiony. To dopiero fanatyk. Pompował nawet w hotelu dzień po zawodach!

Muszę przyznać, że wtedy zrobiło mi się go żal. Był wspaniałym sportowcem i idolem wielu ludzi. Przez lata dążyłem do tego, żeby go pokonać, zniszczyć, zepchnąć na drugie miejsce, sprawić, żeby przegrał. Ale gdy następnego ranka po tym, jak go pobiłem, obudziłem się i zobaczyłem go tuż obok, ogarnął mnie smutek. Szkoda, że musiał przegrać, aby zrobić miejsce dla mnie.


Po przyjeździe do Kalifornii pozowałem dla czasopism kulturystycznych Joego Weidera na Muscle Rock, wzgórzach nad Malibu. Kulturyści lubią to miejsce, bo szczyty w oddali wydają się niewielkie, za to mięśnie większe od gór. Art Zeller


Aurelia i Gustav Schwarzeneggerowie, moi rodzice, w dniu ślubu w 1945 roku. Ojciec jest w mundurze austriackiej żandarmerii.

Archiwum Schwarzeneggera


Mój brat Meinhard urodził się w 1946 roku, ja przyszedłem na świat rok i czternaście dni po nim. Matka miała przy nas co robić. Tu na drodze przed naszym domem w Thal.

Archiwum Schwarzeneggera


Zawsze lubiłem rysować i malować, już jako jedenastolatek w Hauptschule.

Archiwum Schwarzeneggera


W wieku szesnastu lat uwielbiałem ćwiczyć nad Thalersee, z takimi kolegami jak Karl Gerstl, Willi Richter i Harry Winkler.

Archiwum Schwarzeneggera


Prezentuję biceps z przodu, w wieku szesnastu lat, podczas moich pierwszych zawodów kulturystycznych w hotelu Steirerhof w Grazu. Kulturystyka była wtedy tak mało popularna, że aby przyciągnąć publiczność, organizatorzy imprezy wynajęli zespół muzyczny.

Stefan Amsüss


Podczas rocznej służby wojskowej w Austrii kierowałem M47 o wadze pięćdziesięciu ton; koledzy z załogi i ja musieliśmy codziennie robić przegląd maszyny.

Archiwum Schwarzeneggera


W wieku szesnastu lat jako członek drużyny sztangistów w Grazu potrafiłem podnieść osiemdziesiąt cztery kilogramy, a aplauz widowni tylko dodawał mi sił.

Archiwum Schwarzeneggera


W 1966 roku trenowałem w londyńskiej siłowni Waga Bennetta i poznałem tam mojego idola Rega Parka („W”, które mam na koszulce, pochodzi od imienia Wag).

Archiwum Schwarzeneggera


W 1967 roku w londyńskim Victoria Palace spełniło się moje marzenie: w wieku dwudziestu lat zostałem najmłodszym Mister Universe.

Albert Busek


W listopadzie chodziłem po centrum Monachium w slipach kulturystycznych, żeby popularyzować kulturystykę i przyciągnąć klientów do siłowni.

Rolf Hayo / Roba Press


Dzięki zdobyciu po raz drugi tytułu Mister Universe (1968 rok, Londyn) dostałem zaproszenie do Ameryki i bilet na samolot. Ja zwyciężyłem w klasie zawodowców, a Dennis Tinerino w klasie amatorów.

Archiwum Schwarzeneggera


Podczas wizyt w domu w Austrii ćwiczyłem na poddaszu razem z tatą, kiedyś mistrzem kraju w curlingu.

Albert Busek


Spotkałem się w Joem Weiderem, królem kulturystyki, przy basenie w hotelu w Miami, licząc, że da mi jakieś wskazówki dotyczące treningu. Nie mogłem uwierzyć, gdy on zamiast tego przeprowadził ze mną wywiad.

Jimmy Caruso / Za zgodą Weider Health and Fitness


Kalifornijska Venice Beach była niesamowitym miejscem, gdzie popisywali się gimnastycy, cyrkowcy i kulturyści. Tu dajemy zaimprowizowany pokaz akrobatyczny.

Art Zeller


Moi partnerzy treningowi (od góry): Franco Columbu, Frank Zane i Peter Caputo w Gold’s Gym. Ja wykonuję ośle wspięcia, żeby wyrabiać mięśnie łydek.

Art Zeller


Żona Joego Weidera i ja często pozowaliśmy do reklam w jego czasopismach. Przesłanie było proste: jeśli wyrobisz sobie mięśnie, będziesz mógł wyrywać na plaży dziewczyny.

Art Zeller


Franco Columbu i ja zostaliśmy „europejskimi specjalistami” od budownictwa i wynajmowaliśmy innych kulturystów do pomocy przy pracach murarskich i budowlanych, jakich podejmowała się nasza firma.

Art Zeller


Joe Weider i ja wybieramy zdjęcia do kolejnego numeru jego czasopisma.

Albert Busek


Odrabiam lekcje w bibliotece Santa Monica City College.

Archiwum Schwarzeneggera


W drodze na rehabilitację po poważnej operacji kolana w 1972 roku, pod okiem mojej dziewczyny Barbary Outland i Joego Weidera. Musiałem szybko wrócić do formy, bo za kilka miesięcy odbywały się zawody kulturystyczne.

Art Zeller


Po śmierci ojca i brata próbowałem namówić mamę, żeby przeprowadziła się do Ameryki.

Archiwum Schwarzeneggera


Wierzcie albo nie, ale na Muscle Beach często graliśmy w szachy. Tu przy szachownicy Franco i ja.

Art Zeller


Podnoszę w przysiadzie dwieście dwadzieścia sześć kilogramów, trenując do zawodów Mister Olympia 1971. Franco i Ken Waller stoją obok, żeby mi pomóc, gdybym stracił równowagę albo „utknął”.

Art Zeller


Wychodzę na scenę Felt Forum w Madison Square Garden, aby bronić tytułu Mister Olympia w 1974 roku. Za mną Franco i Frank Zane, z przodu czujny Wunderkind, Lou Ferrigno.

Art Zeller


Po zwycięstwie w Madison Square Garden, gdzie po raz kolejny zostałem Mister Olympia, szły za mną do hotelu setki fanów.

Albert Busek


Poznałem mnóstwo ludzi z Hollywood. Tu, u siebie na podwórku, popijam drinka z Romanem Polańskim, Bobem Rafelsonem i znajomymi.

Art Zeller


Sesja zdjęciowa do reklamy jednego z produktów Joego Weidera – drążka ze sprężynami, który trzymam – filmowana na użytek filmu dokumentalnego Kulturyści.

George Butler / Contact Press Images © 1975


Pracuję nad pozowaniem z nauczycielką baletu nowojorskiego.

George Butler / Contact Press Images © 1977


Twórcy filmu Kulturyści, Charles Gaines i George Butler, podczas wspólnego odpoczynku w RPA w 1975 roku.

George Butler / Contact Press Images © 1975


Na Muscle Beach wiedliśmy z Frankiem życie, o jakim marzyliśmy, gdy byliśmy nastolatkami.

George Butler / Contact Press Images © 1973


Wygłupy w basenie z Nastassją Kinski i innymi u Frances Schoenberger z Hollywood Foreign Press.

Michael Ochs Archives / Getty Images


Z wizytą u Andyego Warhola w Factory, jego sławnym studiu na Manhattanie.

Fred W. McDarrah / Getty Images


Pozuję w nowojorskim Whitney Museum przed widownią, dla której zabrakło miejsc siedzących. Przy podium Candice Bergen robi zdjęcia do programu Today.

Archiwum Schwarzeneggera


Nowy Orlean, 1978 rok. Mój idol Muhammad Ali właśnie pokonał Leona Spinksa, po raz trzeci zdobywając tytuł mistrza świata wagi ciężkiej.

Archiwum Schwarzeneggera


Poznanie senatora Teddyego Kennedyego w przeddzień 7. dobroczynnego turnieju tenisowego RFK Pro Celebrity Tennis Tournament. (Po prawej stronie Teddyego Ethel Kennedy, wdowa po Bobbym). Kilka minut później Tom Brokaw przedstawił mnie Marii.

Ron Galella / Getty Images


Po występie w turnieju siedzę na widowni z Marią i jej matką, Eunice Kennedy Shriver.

Ron Galella / Getty Images


Maria, Franco i ja przydawaliśmy kolorytu Venice w Kalifornii.

Albert Busek


Byłem tak zakochany, że pozwoliłem Marii i jej przyjaciółce Bonnie Reiss zarekwirować mojego jeepa na potrzeby kampanii prezydenckiej Teddyego w 1980 roku.

Archiwum Schwarzeneggera


Joe Gold prowadził najlepszą siłownię dla kulturystów w Ameryce.


Peter Brenner

Albert Busek

Na górze i na dole: Ponieważ zdjęcia do Conana Barbarzyńcy wciąż odkładano, postanowiłem potrenować i zaskoczyć świat kulturystyczny, znów stając do zawodów, żeby pobić rekord i po raz siódmy zdobyć tytuł Mister Olympia w operze w Sydney.

Neal Nordlinger


1

IRS – Internal Revenue Service – urząd podatkowy; California Board of Equalization – urząd wydający pozwolenia na prowadzenie działalności gospodarczej i handlowej.

Pamięć absolutna. Nieprawdopodobnie prawdziwa historia mojego życia

Подняться наверх