Читать книгу Kapuściński non-fiction - Artur Domosławski - Страница 11

Оглавление

Natchniony poezją, szturmujący niebo

Fotografia (2)

Nie ma tu daty, ale zdjęcie zrobiono nie wcześniej niż we wrześniu czterdziestego ósmego i nie później niż wiosną pięćdziesiątego przed gmachem politechniki. Czterech kolegów z liceum Staszica w Warszawie: ten z największą czupryną to Andrzej Czcibor-Piotrowski, wyprostowany i uśmiechnięty z prawej to Rysiek Kapuściński.

Wrzesień 1948 – ich pierwsze spotkanie. Budynek przedwojennego liceum Staszica przy ul. Noakowskiego ciągle nieodbudowany z wojennych zniszczeń, dlatego „staszicowcy” goszczą w żeńskim liceum Słowackiego przy ulicy Wawelskiej. Tutaj szyby w oknach już wstawione, nie wszędzie jednak są podłogi. W sali gimnastycznej ćwiczy się na ubitej glinie.

Nas, urodzonych około roku 1930 na głębokiej i ubogiej prowincji polskiej, na wsi lub w małych miasteczkach, w rodzinach chłopów lub szaraczkowej inteligencji, cechował w okresie tużpowojennym przede wszystkim bardzo niski poziom wiedzy, zupełny brak oczytania, znajomości literatury, historii i świata, zupełny brak kindersztuby (moje żałośnie mizerne lektury w owych latach: wydana w 1913 roku Historia żółtej ciżemki Antoniny Domańskiej czy Wspomnienia niebieskiego mundurka Wiktora Gomulickiego, wydane jeszcze w 1906 roku). Przecież wcześniej (lata okupacji) albo nie wolno nam było czytać, albo zwyczajnie – nie było co czytać.

W naszej klasie (było to gimnazjum im. Staszica) mieliśmy jeden stary, podarty egzemplarz jakiegoś przedwojennego podręcznika historii. Lekcja polegała na tym, że profesor Markowski na początku lekcji kazał czytać naszemu koledze, niejakiemu Kubiakowi, fragment książki, a potem odbywało się odpytywanie. Chodziło o to, żeby własnymi słowami opowiedzieć to, co przed chwilą zostało przeczytane...

Tak byliśmy nadal ofiarami wielkiej wojny, mimo że jej złowrogie odgłosy ucichły dawno, a okopy zarosła trawa. Bo też ograniczanie pojęcia „ofiara wojny” do zabitych i rannych nie wyczerpuje rzeczywistej listy strat, jakie ponosi społeczeństwo. Bo ileż jest zniszczeń w kulturze, jak zdewastowana jest nasza świadomość, jak zubożone i zmarniałe nasze życie intelektualne! I to na szereg pokoleń, na długie lata.

Andrzej Czcibor-Piotrowski czyta ów fragment wspomnień szkolnego kolegi i kręci głową.

– Coś się nie zgadza? – pytam.

– To autokrecja literacka.

– To znaczy?

– Rysiek był bardzo oczytany, a swoje braki z tamtego czasu podkreślał pod koniec życia dlatego, żeby pokazać, jak długą drogę przeszedł. Była długa – fakt. Lecz opowieść o dwóch przeczytanych książkach znacznie ją wydłuża, czyż nie? – uśmiecha się przyjaciel z czasów licealnych.

W odnowionym budynku liceum Staszica chłopcy i dziewczyny po raz pierwszy razem – koedukacja.

– Ach, jaki to był śliczny, czekoladowy chłopiec o ciemnych oczach, z ciemną, gęstą czupryną – mówi o Ryśku koleżanka z klasy, Teresa Lechowska (po latach tłumaczka literatury chińskiej).

„Czekoladowy chłopiec” siada w ławce tuż za Piotrowskim. Szybko łapią wspólny język. Ten język to poezja. Paczkę miłośników sztuk pięknych tworzą z nimi jeszcze Janek Mazur i Krzysiek Dębowski, późniejszy absolwent ASP, grafik.

Nastolatki – głodni swojego towarzystwa, rozmów, wygłupów, bycia razem. Żeby przebywać ze sobą jak najwięcej, spotykają się pół godziny przed lekcjami. Siadają na blatach ławek, palą papierosy i gadają o wszystkim, a najwięcej o wierszach. Gadają i śpiewają. Kapuściński wystukuje rytm profesorskim krzesłem i z zapalczywością, z jaką angażował się później we wszystko w swoim życiu, śpiewa piosenkę o królowej Tamarze według wiersza Lermontowa:

W toj baszni wysokoj i tiesnoj

caryca Tamara żyła,

priekrasna kak angieł niebiesnyj

kak diemon kowarna i zła...

Koledzy wtórują, a gdy gubią wątek, Rysiek podrzuca im początki zapomnianych wersów. Zawodzą tak, aż rozlegnie się dzwonek na pierwszą lekcję.

Po lekcjach wpadają do domku fińskiego, blisko szkoły, też na Wawelskiej, gdzie mieszkają Kapuścińscy.

Tuż po wyzwoleniu gnietli się w małym pokoiku przy magazynie z materiałami budowlanymi, który prowadził Józef Kapuściński. Gdy ruszyła odbudowa Warszawy i Finowie zaczęli przysyłać domki z gotowych elementów dla budowniczych stolicy, Kapuścińscy dostali przydział na takie lokum. Barbara wspomina, że po udręce mieszkania w klitce przy magazynie dwurodzinny domek fiński wydawał się pałacem: pokoik z wnęką, kuchnia, ubikacja i jeszcze mały ogródek, gdzie ojciec sadził warzywa, kwiaty i drzewka owocowe.

Gdy nie ma rodziców, domek fiński to świetne miejsce na pierwsze licealne libacje. Koledzy odbijają flaszkę wódki – ćwiartkę „z czerwoną kartką”, na więcej nie mają forsy – i grają w brydża. Puste butelki lądują na stryszku nad toaletą. Przyjaciele Ryśka przychodzą tym chętniej, że niejeden podkochuje się w jego o rok młodszej siostrze („Ach ta Basia, jakaż to była piękność!”).

Rysiek ma powodzenie u dziewczyn. Na zabój kocha się w nim jedna z koleżanek. On zaś rozkochuje w sobie jej młodszą siostrę.

To czas pierwszych miłości i podbojów. Chłopcy przechwalają się jeden przed drugim. Jednemu przytrafia się taka historia:

Któregoś dnia zjawia się u kolegi lekko zmieszany, a zarazem dumny z podboju: – Słuchaj, jest wpadka... Nie mógłbyś pomóc?

Ciotka kolegi jest ginekolożką, ma prywatny gabinet na Słupeckiej. Kolega pisze do niej liścik: „Kochana Ciociu Niusiu, przysyłam Ci moją koleżankę...”.

Ciocia nie wie, kto naprawdę narozrabiał, to znaczy jest przekonana, że siostrzeniec.

Tymczasem rozrabiaka nie był nawet wystraszony tym, co się stało. Był chłopięco lekkomyślny. Trochę mu zazdrościli – nie tego, co się stało, lecz tego, że miał już za sobą doświadczenia, które wciąż były przed nimi.

Jeden ze szkolnych przyjaciół pamięta, że Rysiek był pierwszy do przechwałek o dziewczynach.

U Czcibora-Piotrowskiego na Filtrowej nie ma popijania. Koledzy siadają grzecznie przy stole i wysłuchują korepetycji z matematyki, jakich udziela im brat gospodarza, Ireneusz. Ale do matmy nie mają serca, ich wyobraźnia i myśli szybują w zupełnie inne rejony.

Wszystko przez polonistę, pana Witolda Berezeckiego. Zaraził ich literaturą, poezją. Zadawał do domu czytanie tygodnika „Odrodzenie” i innych periodyków kulturalnych.

– Pamiętam pracę domową: napisać sonet – opowiada Czcibor-Piotrowski.

Staszic jest nadzwyczajną szkołą; do roku 1950, kiedy zdają maturę, uczą tu przedwojenni nauczyciele o najwyższych kwalifikacjach; łacinę wykłada pani profesor z Uniwersytetu Warszawskiego.

– W klasie humanistycznej uczono nas „myśleć matematycznie”: na lekcjach historii nikt nie pytał o daty, lecz o to, dlaczego i skąd. W książkach Kapuścińskiego też nie znajdzie pan dat – zauważa ówczesny prymus klasowy Andrzej Wyrobisz, emerytowany profesor historii Uniwersytetu Warszawskiego.

Z polonistą dyskutują o książkach, które poznali poza programem lekcji. Każdy chce się popisać, ile przeczytał ponad wymagane minimum – taka jest aura, tym się imponuje innym. Wiele księgozbiorów spłonęło w czasie wojny, sporo jednak ocalało – na przykład biblioteka przy Koszykowej. Staszicowcy korzystają z wypożyczalni, które spontanicznie powstają na ulicach, w prywatnych mieszkaniach.

Teresa Lechowska: – Polonista omawiał prace domowe i wywołał Kapustę, jak nazywaliśmy Ryśka, żeby przeczytał swoją na głos. Okazało się, że to był wiersz! Trochę socrealistyczny, trochę liryczny. Zapamiętałam, że było coś o murarzu, który muruje okno, będące ramą dla nieba. Byłam zaskoczona, że Kapusta objawił talent poetycki, bo kojarzyłam go wyłącznie z piłką nożną, na punkcie której był kompletnie zwariowany.

Młodzi aspirujący do literatury zakładają szkolne kółko literackie, kieruje nim Czcibor-Piotrowski. Chcą zapraszać na dyskusje o literaturze znanych pisarzy i krytyków. Udaje się: odwiedzają ich Jacek Bocheński, Roman Bratny, Artur Sandauer.

Kapuściński i Czcibor-Piotrowski mają bzika na punkcie poetów znad Sekwany. Wyrywają sobie egzemplarz Antologii współczesnej poezji francuskiej w tłumaczeniu Adama Ważyka. Znają na pamięć mnóstwo wierszy i recytują je na głos. Rysiek deklamuje pierwszy wers, Andrzej dopowiada następny – i tak dalej, i na zmianę.

– Kiedyś gadaliśmy o Paryżu lat siedemdziesiątych XIX wieku i padły słowa o „buncie paryżan szturmujących niebo” – wspomina Czcibor-Piotrowski. – Rysiek snuł plany napisania opowiadania o Rimbaudzie i Verlainie; o ich wędrówce ze wsi do miasta po to, żeby stanąć na barykadach Komuny.

Recytują też Puszkina i Lermontowa, Jesienina i Majakowskiego. Obaj z Kresów, Rosjan czytają w oryginale.

– Pamiętam, jak któregoś dnia Rysiek wpadł do mnie wyraźnie poruszony. W Czechosłowackim Ośrodku Informacyjnym trafił mu do rąk tomik wierszy Františka Halasa. Utwory tego poety, choć przecież rozumiał niewiele, prawie nic, wywarły na nim ogromne wrażenie: rytm, bogactwo języka... Cytował mi coś z pamięci i zatrzymał się nagle na słowie „koralka”. Skojarzyło mu się z koralikiem. Po wielu latach, gdy zostałem bohemistą i tłumaczem wierszy Halasa, dowiedziałem się, że „koralka” znaczy po prostu nasza swojska gorzałka.

Pierwsze próby poetyckie. Rysiek wysyła wiersze do tygodnika kulturalnego „Odrodzenie” i „Dziś i Jutro”, pisma koncesjonowanego przez partię stowarzyszenia katolików PAX. To ostatnie publikuje w sierpniu 1949 roku dwa wiersze: Pisane szybkością i Uzdrowienie.

Po latach powie: – Wysłałem je bez przekonania, sondażowo.

W miasto, gdzie uśmiech zasypały cegły,

Ze smutkiem w ciernie wbitym przyszedł

Człowiek.

Jego oczy na gruzach umęczonych legły,

Ręce bólem przetkane zwiastowały –

Nowe...

A dzisiaj pośród drzew dachówki kwitną

I słońce brukuje ulice radośnie.

Nocą gwiazdy wędrują w ciemność

płytką,

Ludzie wyżsi niż domy. Bo Prawda

w nich rośnie.

Wiersz Obrazki zimowe. Różowe jabłka ukazuje się w „Odrodzeniu”.

Różowe jabłka –

radosne twarzyczki dzieci.

...

I są to synowie i córki

Górników z Zabrza.

Górników – najpiękniejszych zwycięzców.

Świat jest biały, jak gołąb pokoju,

który unosi w dziobie skrawek czerwonego płótna.

Te dzieci wciągają na maszt

czerwoną flagę

rączkami ciepłymi od ufności.

Koledzy – licealni literaci – po cichu zazdroszczą, że Rysiek jest pierwszy, że on „już wszedł do literatury”, a oni jeszcze nie.

Czy szesnasto-, siedemnastoletni licealista w pełni rozumie, co dzieje się w kraju? Wie już, że przed wojną był inny ustrój, że teraz Polska ma być socjalistyczna; że dawny wróg – Związek Radziecki – to teraz „bratni kraj”: czy pojmuje, co to wszystko znaczy?

W początkach nauki w liceum rewolucja socjalistyczna, jaka zaczyna dokonywać się w Polsce, wciąż jest poza horyzontem zainteresowań chłopca z „głębokiej i ubogiej prowincji polskiej”, z rodziny „szaraczkowej inteligencji”... Wątpliwe również, czy dostrzega związek między nowym ładem a swoimi szansami życiowymi.

Owszem, wstępuje do młodzieżówki komunistycznej – Związku Młodzieży Polskiej, lecz nie od razu jest to świadomy wybór ideowy. Do związku zapisywano kolektywnie całe klasy i szkoły – bez pytania młodych o chęć przystąpienia. W państwowych szkołach nadal odbywały się lekcje religii – i nieraz prosto z takiej lekcji szło się na zebranie ZMP.

O nastroju w szkolnej organizacji Kapuściński opowie kilka lat później, gdy już świadomy, politycznie zaangażowany będzie się ubiegał o przyjęcie do partii komunistycznej: „Postawa członków koła, w momencie gdy obejmowałem przewodniczenie, była w większości obca naszej organizacji. Wielu wstąpiło do niej ze względów karierowiczowskich. Na zebraniach grano w karty, odrabiano lekcje lub w ogóle nie przychodzono. Chcąc to wyplenić, zagroziłem usuwaniem z organizacji. Wywołało to przestrach”. Złoży z tego powodu samokrytykę: powinien był przyciągać kolegów do ZMP, zachęcać, a nie straszyć ich usunięciem; niefortunnie posłużył się – wyznaje w odręcznie napisanym życiorysie – „lewackimi metodami kierowania organizacją”.

Niedawny ministrant a już świeżo upieczony zetempowiec w głębi duszy przeżywa ciągle swój okres „religijno-mistyczny”. Ofiarowuje przyjacielowi tomik własnych miniatur poetyckich i prozatorskich Bóg rani miłością – tytuł zaczerpnął z poezji Verlaine’a. Sam wystukuje tekst na maszynie i sygnuje nazwą wydawnictwa „Leo”, na cześć Lwowa, z którego pochodzi przyjaciel.

Na wzgórzu Golgoty stoją trzy krzyże. Wieki na nich zawisły, ale one tkwią silne, potęgą czasu niezmożone. Silne jak Słowo Boże, potężne jako Wola Chrystusowa, mocarne jako Prawda Ducha Świętego – są krzyże na wzgórzu Golgotą zwanym. A ciemność tu panuje trwożąca duszę ludzką... Ciemność tajemnicza, oczy ludzkie mrocząca. Nad Golgotą Prawda się unosi. Spływa nieustannie z wyżyn, których ludzkość dostrzec nie potrafi ani osiągnąć nie może. Wzgórze golgotańskie to ziemia. Ziemia krwi i płaczu, radości i szczęścia...

– Tkwiły w nas niepokoje metafizyczne – wspomina Czcibor-Piotrowski, adresat religijnych strof. – Zastanawialiśmy się, co się z nami dzieje po śmierci...

Niezbyt długo. Powiew Ducha Czasu zaczyna zmieniać radykalnie charakter pytań stawianych w literaturze, a „Prawdę Ducha Świętego” zamienia na prawdę zupełnie inną.

Dyskusja o poezji w gimn. im. Staszica w Warszawie (tygodnik kulturalny „Odrodzenie”, 5 marca 1950 roku) – fragmenty:

W gimnazjum im. Staszica w dn. 21 II odbyła się dyskusja na temat współczesnej poezji. Punktem wyjścia dyskusji było odczytanie 5 wierszy powstałych w ciągu ostatniego trzydziestolecia w różnych warunkach społecznych: Brzękowski Szklany deszcz, Czechowicz Nienazwane, niejasne, Wierzyński Manifest szalony, Gałczyński Serwus Madonna, Majakowski Dobrze – fragment oraz drukowany niedawno w „Odrodzeniu” debiutancki wiersz ucznia gimn. im. Staszica R. Kapuścińskiego Różowe jabłka... Cytujemy bardziej charakterystyczne wypowiedzi młodocianych dyskutantów.

Krzysztof Dębowski: – Wiersze Majakowskiego i Kapuścińskiego zawierają określoną ideologię: ideologię marksistowsko-leninowską. Dlatego są proste zrozumiałe i świadome. Zagmatwana zaś burżuazyjna ideologia wyciska piętno na poezji dwudziestolecia. Utwory pochodzące z tego okresu, pozbawione jakiejkolwiek świadomie postępowej myśli społecznej, opisują rzeczy nierealne, często wprowadzając pojęcia abstrakcyjne. Wiersz taki, przeznaczony dla znawców, nie trafi z pewnością do robotnika czy chłopa, dla których pisze się dzisiaj.

Eugeniusz Czapliński: – Na poezji dwudziestolecia ciąży chaos świata kapitalistycznego. Utwory pozornie mówiące o życiu są negacją życia. Inaczej w przytoczonych wierszach W. Majakowskiego i R. Kapuścińskiego. Te utwory powstały na gruncie budowania socjalizmu. Przez każdy wiersz przemawia świadoma ideologia, zwracają się one ku sprawom robotnika, wychowania młodzieży socjalistycznej, obrazują zagadnienia leżące w kręgu zainteresowań czytelnika.

Andrzej Wyrobisz: – Gałczyński wprawdzie też pisze o robotnikach, o pracy, o socjalizmie, o walce klasowej, ale jak pisze? U Gałczyńskiego bojownicy-komuniści to gwiazdki migocące na niebie, praca to sielankowy, cukierkowy obrazek. Brak tu zupełnie tej prostoty i bezpośredniości, która cechuje Majakowskiego.

Andrzej Piotrowski: – Chciałbym zrobić pewien eksperyment. Mianowicie zestawić dwa utwory: fragment poematu wielkiego poety Włodzimierza Majakowskiego pt. Dobrze z fragmentami wiersza początkującego poety Ryszarda Kapuścińskiego pt. Obrazki zimowe. Różowe jabłka.

U Majakowskiego treścią utworu jest praca, praca, która jest zasadniczym elementem życia w społeczeństwie socjalistycznym. U Kapuścińskiego mamy do czynienia z elementem dalszym – odpoczynkiem (dzieci na wczasach).

Kapuściński nie akcentuje silniej swej przynależności politycznej, jak to uczynił Majakowski, który stwierdza

Nasze my drzewo

na naszym torze

Ładujemy na nasze wagony.

Autor Obrazków zimowych przyjmuje stanowisko obserwatora, sprawozdawcy. I tu tkwi zasadniczy błąd.

Drugim błędem, który najlepiej takie zestawienie uwypukla, jest użycie przez Kapuścińskiego symbolu, który pochodzi, jak wiemy, z całkiem innej epoki, który zaciera prostotę wiersza, stwarza pozory nieszczerości i unika nazywania rzeczy po imieniu. Mówię pozory, gdyż nie wątpię, że Kapuściński szczerze jest oddany naszej wspólnej sprawie i wie, że poezja winna mieć oblicze prawdziwie ideologiczne.

Trudno oceniać poetę z jednego jego utworu. Dalsza twórczość Kapuścińskiego da nam możność ponownego zbadania sprawy. Pokaże nam, jakie tradycje będzie kontynuował. W każdym razie wskazanym i niedoścignionym wzorem poetyki i poezji będzie twórczość Włodzimierza Majakowskiego.

Zdanie, że każdy twórca uczy się na swych błędach, powtarza się każdemu. W naszych ustach jest ono tym szczersze, że Kapuściński jest naszym kolegą i sami będziemy mu pomagać w przezwyciężaniu błędów drogą krytyki jego utworów.

Na zakończenie kol. Ryszard Kapuściński odczytał swój nowy wiersz, bliższy – jak sądził – właściwych tradycji poetyckich.

W sprawie zobowiązań

Cóż, towarzysze – poeci

dajcie i mnie słów parę powiedzieć.

A sprawa jest dla nas ważna:

żółwia trzeba i w wierszach wyprzedzić

...

Nie owijajmy w bawełnę,

rzecz jest przecież prosta:

nie może sprawa poezji

w ogonie wydarzeń zostać.

Jesteśmy daleko w tyle.

Ale rozpocznijmy za górnikami pościg

Chyba się domyślacie

Co by tu rzekł Majakowski?

...

Wiem: niejeden mnie weźmie zdrowo

Przebłyśnie talentu latarką

Nie dla sławy śpiew liry

wymieniam na pracy warkot.

Egzaminują: Markiewka,

Poręcki, Michałek, Markow.

Egzaminują robociarze na czele

z Partią.

Socrealistyczne wersy są pierwszą w życiu świadomą deklaracją ideową Kapuścińskiego.

Po „schodkach” strof Majakowskiego osiemnastoletni Rysiek wchodzi w dwa światy: literatury i królestwa Nowej Wiary.

Kapuściński non-fiction

Подняться наверх