Читать книгу Kapuściński non-fiction - Artur Domosławski - Страница 2
ОглавлениеMrowi się w księgarniach od małych książek o wielkich ludziach. Jest też sporo, choć mniej, wielkich książek o ludziach małych. Tych małych książek o małych ludziach jest chyba najwięcej – ale liczyć nie warto. Na palcach jednej ręki zliczysz wielkie książki o ludziach wielkich. Ta książka jest jedną z nich.
Artur umie słuchać. Fotografii. Notatek w brulionie. Słów spisanych i tych, jakich Ryszard spisać nie chciał, nie zdążył lub nie uznał za warte spisywania, choć warte były (i największym przeoczenia się trafiają, choć na Ryszarda szczęście trafił mu się biograf, który na milczenie, jak i na mowę, na wiersze, jak i puste między nimi przestrzenie, ma wzrok i słuch jak mało kto wyostrzone).
Tych słów na głos wypowiedzianych, i tych przemilczanych – jak i tych schowanych za bacznym, wnikliwym, zrozumienia pełnym, a zawsze życzliwym rozmówcy spojrzeniem. Od kogo się tej wielkiej sztuki słuchania, i kiedy, nauczył? Niechybnie od Ryszarda. Słuchając go – bacznie, wnikliwie i życzliwie – łaknąc zrozumienia. To dzięki tej sztuce powstała wielka książka o wielkim człowieku: o Człowieku, Który Umiał Słuchać (i który umiał tym, czego się dosłuchał, obdarzyć nas, głuchawych lub mało uważnych...).
Przypomina Domosławski, że Józef Ignacy Kraszewski ubolewał, iż Pińsk i Polesie (rodzinne miejsca Kapuścińskiego, osobliwości, cudów i skarbów gdzie indziej nie do znalezienia pełne) nie doczekały się swojego Humboldta – podróżnika, badacza, odkrywcy, który na przełomie XVIII i XIX wieku opisywał Amerykę Łacińską. Ryszard Kapuściński swego Humboldta znalazł. W Arturze Domosławskim.
mówiąc o człowieku albo rozmyślając o nim
przestałem zadawać pytania
czy jest biały czy czarny
anarchista czy monarchista
czciciel mody czy stęchlizny
swój czy obcy
a zacząłem pytać
co w nim jest z człowieka...
Spod czyjego pióra ten wiersz wyszedł? Ryszarda czy Artura? Obaj do jego napisania podobne mają prawo... Obaj swego prawa dowiedli: Ryszard swym życiem, Artur o nim książką.
Zygmunt Bauman
Czyta się to jednym tchem, bo jest to opowieść o żywym człowieku uwikłanym we własny los, w historię, w słabości i śmieszności. Dopiero na takim tle widać wielkość, wielowymiarowość Kapuścińskiego. Domosławski podąża jego śladem, stara się dotrzeć do prawdy i nie przejmuje się tym, że niektórzy chcieliby mieć kolejnego polskiego świętego. Na szczęście nie jest to kolejna hagiografia, która czyni z bohatera jakiegoś mentalnego eunucha. A do takich wizerunków Polak kocha się modlić, ponieważ nie stawiają mu żadnych wymagań, a tylko łechcą narodowy idiotyzm.
Andrzej Stasiuk
Autora tej książki czekają trudne chwile. Krytyka posypie się z różnych stron. Domosławski odważył się opisać nie tylko uśmiech Kapuścińskiego, z którym wychodził do swoich czytelników, ale niepokoje i słabości, które nim pokrywał. Dla jednych, którzy Ryśka wielbili i kochali, za dużo w obrazie ich idola będzie czerni, dla drugich, którzy mieli ochotę Kapuścińskiego lustrować, sądzić i oskarżać – bieli.
Ale to nie jest książka dla tych, którzy najlepiej czują się w uproszczonym świecie dwóch kolorów i nie chcą poznawać innych. Nie dla wyznawców jednej prawdy. Bo jednej prawdy – nie ma. Ani o PRL-u, ani o Etiopii, Iranie, Meksyku, Ugandzie i wszystkich tych miejscach, z którymi zmagał się Kapuściński. Nie ma też jednej prawdy o Ryśku.
Domosławski wszystkie te prawdy spina w węzeł, nazywając „non-fiction” i rzuca do przemyślenia.
Myślę, że Ryszard Kapuściński zasłużył – całym swoim życiem i pisarstwem – na to, by właśnie taka książka, pokazująca go w wielu wymiarach i kolorach, powstała.
Teresa Torańska
Największy myśliciel jest jednak dzieckiem swoich czasów. To, że nie da się zmienić epoki, w której przychodzi żyć, jest ograniczeniem wolności, na które nie ma rady.
Nie żyje się na pomniku. Nawet jeśli chce się go sobie zbudować, żyje się na ziemi.
Człowiek, który stoi na pomniku, za życia był „po prostu” człowiekiem. Chyba mało znajdzie się wielkich ludzi, którzy w życiu nie byliby mniejsi, niż oczekiwalibyśmy na podstawie ich dzieła.
Żyjąc w Polsce, jest bardzo trudno zaistnieć w skali światowej. Gdy zaś to się uda, zaraz ktoś ruszy na poszukiwanie teczki, wiersza z dawnych czasów, argumentów przeciwko pochowaniu w miejscu honorowym. Kto to powiedział, że niektórych grup ludzi nie trzeba w piekle pilnować, bo oni sami wciągną się z powrotem do kotła?
W zawodach twórczych trudno jest wyjść z roli. Podporządkowuje się jej życie, funkcjonowanie, kontakty z otoczeniem. Czasem ze szkodą dla innych. Czasem niebezpiecznie zbliżając się do granic etycznych lub politycznych, których nie należy przekraczać.
Mówić o zmarłych jedynie dobrze lub wcale? Wolter sądził, że właśnie zmarłym należy się prawda – w odróżnieniu od żywych, wobec których najczęściej musimy żywić pewne względy.
Odważny jest autor, który pisze o wybitnym starszym koledze i przyjacielu nie na klęczkach. Znacznie prościej i wygodniej jest uprawiać hagiografię. Taki autor musi liczyć się z kłopotami po publikacji. Najgorsze mogłoby być jednak poparcie udzielone mu przez ludzi niechętnych zarówno bohaterowi książki, jak jemu samemu, którzy znaleźliby nowe argumenty dla swoich oskarżeń.
Marcin Kula