Читать книгу Kapuściński non-fiction - Artur Domosławski - Страница 13
ОглавлениеNa budowie socjalizmu
Aktywista (1)
Jest ich na pierwszym roku historii ponad setka. Siedzą w długich ławkach, w każdej kilka osób. Brakuje miejsc, straszna ciasnota. Powojenna bieda.
Ewa Wipszycka, po latach profesor historii starożytnej, pamięta to tak:
– Od początku wiedziało się, że ten czupryniasty o zalotnym spojrzeniu to poeta pisujący do gazety „Sztandar Młodych”. W rozmowie wyczuwało się od razu, że ma większe doświadczenie życiowe niż wielu rówieśników.
Moim sąsiadem z lewej był Z. – pochmurne milczące chłopisko ze wsi pod Radomskiem, w której, jak opowiadał, trzymają w domach jako lekarstwo kawałek zasuszonej kiełbasy i dają possać niemowlęciu, kiedy zachoruje. – Myślisz, że to pomaga? – spytałem bez wiary. – Pewnie, że tak – odpowiedział z przekonaniem i znowu zapadł w milczenie. Z mojej prawej strony siedział chudy, o wątłej, dziobatej twarzy W. Pojękiwał, kiedy zmieniała się pogoda, bo jak mi kiedyś wyznał, darło go w kolanie, a darło od kuli, jaką dostał w leśnej walce. Ale kto z kim tam walczył, kto go postrzelił, tego nie chciał powiedzieć. Wśród nas było też kilku z lepszych rodzin. Ci nosili się czysto, mieli lepsze ubrania, a dziewczyny czółenka na wysokim obcasie. Jednakże były to rzucające się w oczy wyjątki, rzadkie okazy – przeważała uboga, siermiężna prowincja: pomięte płaszcze z demobilu, połatane swetry, perkalowe sukienki (Podróże z Herodotem).
Jesień pięćdziesiątego pierwszego. Przewodniczący ZMP na wydziale historii, kolega Kapuściński, wzywa koleżankę Wipszycką na rozmowę. Wipszycka, która tak jak on należy do organizacji od czasów licealnych, pełni funkcję wiceprzewodniczącej związku studentów na wydziale. Nie jest typem aktywistki i koledzy szemrają po korytarzach, że kiepsko sobie radzi. Kapuściński odbywa z nią pouczającą pogawędkę.
– To było jak spowiedź święta!
W czasie „spowiedzi” Kapuściński namawia Wipszycką do złożenia samokrytyki na zebraniu wydziałowej organizacji ZMP. Samokrytyka to rodzaj rytuału, publicznego wyznania grzechów i zaniedbań względem partii, ZMP, ideałów socjalizmu.
– Nie pamiętam szczegółów rozmowy, pamiętam tylko, że tak jak chciał Kapuściński, samokrytykę złożyłam. Rzeczywiście, praca aktywistki związku studenckiego wychodziła mi słabo. Jednak perswazje i naciski były na tyle żenujące, że na długo utrwalił mi się wizerunek Kapuścińskiego jako gorliwca, który grał pierwsze skrzypce w godnej pożałowania procedurze.
Innym razem Kapuściński i paru innych zetempowców z wydziału maglują publicznie dwie studentki. Wybijają im z głowy wiarę w Boga i chodzenie w niedziele do kościoła.
– Był wściekły, że dziewczyny śmiały upierać się przy swoim. Sama byłam niewierząca, uważałam jednak za haniebne oduczanie kogoś wiary na siłę. On chyba tego nie rozumiał – opowiada Wipszycka.
Na drugim bądź trzecim roku jedna z koleżanek redaguje gazetkę ścienną, składającą się z satyrycznych tekstów nagrobnych poświęconych studentom i wykładowcom, którzy dawali się innym we znaki. Tekst na nagrobek Kapuścińskiego brzmi: „Tu grób Kapuścińskiego, lecz niedługo leżał, bo go zaraz wezwali, by do pracy bieżał”. (Dekadę później w reportażu Lamus Kapuściński wykorzysta ową fraszkę w opisie bohatera tekstu: „Tu leżał Grzegorz Stępik / Lecz niedługo leżał / Wyciągnęli go z grobu / By do pracy bieżał”).
– Ten wierszyk – opowiada Wipszycka – świetnie opisuje Kapuścińskiego z tamtych lat: aktywistę, którego ciągle gdzieś wzywają, a on potem wraca z zadaniem mobilizowania nas do działania. Muszę zastrzec, że był w zasadzie lubiany. Choć miał w sobie coś z gorliwości inkwizytora, nie czuło się, by cokolwiek robił ze złością, w taki sposób, żeby zaszkodzić komuś czy dopiec. Dla niego ważna była sprawa, w którą głęboko wierzył.
...walczyć z kontrrewolucją. Tak, wreszcie wiedzieli, co robić, co mówić. Nie masz co jeść? Nie masz gdzie mieszkać? Wskażemy ci sprawcę twojej niedoli. Jest nim kontrrewolucjonista. Zniszcz go, a zaczniesz żyć po ludzku.
Fragment Szachinszacha, jednej z najgłośniejszych książek Kapuścińskiego, brzmi jak autoironiczny komentarz po latach. Rozumiał, o czym pisze – nie tylko dzięki obserwacjom z Iranu.
Lata 1949 i 1950, kiedy Kapuściński kończy naukę w liceum i rozpoczyna studia na Uniwersytecie Warszawskim, są początkiem kilku najmroczniejszych lat w powojennej historii Polski. Po II wojnie światowej wschodnia część Europy znalazła się w strefie wpływów Związku Radzieckiego. Władzę pod osłoną wojsk Stalina obejmują w Polsce rodzimi komuniści. Początkowo tolerują pluralizm, opozycję polityczną i kulturalną, lecz po kilku latach ustanawiają dyktaturę Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Tysiące przeciwników nowego systemu trafia do więzień; nawet najbardziej umiarkowana krytyka w prasie, w literaturze, na scenie teatralnej jest tępiona.
Miliony ówczesnych Polaków nie zgodziłyby się jednak na taką tylko pamięć o pierwszych powojennych latach. Ich opowieść mogłaby brzmieć tak: wychodziliśmy z wojny jako społeczeństwo zniszczone, przetrącone – każdy stracił kogoś bliskiego – a zarazem pełne nadziei i entuzjazmu, że wraz z wojną kończy się piekło na ziemi. Dla nielicznych, którzy podjęli walkę z nową władzą, piekło się nie skończyło – trafiali do więzień, wywożono ich na Syberię. Jednak większość wstąpiła, jak pisał poeta, „w nowy życia strumień”; marzyła o normalnym życiu: odnalezieniu bliskich, urządzeniu się, założeniu bądź odbudowaniu rodziny, oddaniu się radościom życia w pokoju, odbudowie kraju ze zniszczeń.
Te okoliczności plus atrakcyjne hasła społeczne komunistów: Polska bardziej sprawiedliwa od przedwojennej, reforma rolna, awans chłopów i robotników – ułatwiają nowej władzy zyskanie poparcia i umocnienie początkowo słabej pozycji w społeczeństwie. Wobec przeciwników politycznych komuniści stosują represje, a równocześnie wprowadzają reformy wzbudzające szeroki entuzjazm. Wywracają starą strukturę społeczną, doprowadzają do awansu socjalnego rzesz chłopów i proletariuszy.
Może mówiło się tam o terrorze, o łagrach, o UB, ale każda dyskusja prowadziła do wniosku, że bez względu na czarne strony tej rzeczywistości uspołecznienie pociągnie za sobą oczyszczenie społeczne i wszystko, co złe, zniknie. Zakładano, że uda się stworzyć Polskę socjalistyczną, ale nie sowiecką
– w taki sposób aurę pierwszych powojennych lat zrekonstruuje Jacek Kuroń, człowiek pokolenia Kapuścińskiego, wtedy młody komunista, później czołowy dysydent.
Od początku lat pięćdziesiątych coraz więcej jest strachu i – stopniowo – mniej entuzjazmu dla władzy, która tłumi krytykę, centralizuje decyzje i coraz częściej sięga po instrumenty represji. Zwrot w polityce komunistów dobrze widać na przykładzie wsi. W pierwszych latach po wojnie, dzięki nadawaniu chłopom ziemi na własność, komuniści zyskują sobie ich wdzięczność. Jednak w latach pięćdziesiątych tych samych chłopów, których obdarowali ziemią, zaczynają zwalczać jako prywatnych właścicieli i producentów. Zmuszają ich do obowiązkowych dostaw żywności, a tych, którzy odmawiają, poddaje się torturom, aresztuje, skazuje na kary grzywny i więzienia.
Podobnej ewolucji ulega polityka partii wobec młodzieży. O ile do końca lat czterdziestych w organizacjach młodzieżowych toczą się w miarę swobodne dyskusje, o tyle w latach pięćdziesiątych zaczyna królować strach i nawet najbardziej lojalni wobec władzy boją się wypowiadać krytyczne opinie. W roku pięćdziesiątym blisko połowa aresztowanych młodych ludzi należy do ZMP; trafiają do aresztów i więzień zwykle dlatego, że ośmielają się mieć własne zdanie, inne od wytycznych najwyższych instancji.
Żeby trafić do więzienia, nie trzeba szykować zbrojnej rewolty – wystarczy opowiadać dowcipy o rządach partii, Związku Radzieckim lub Stalinie. O dowcipach władza dowiaduje się z donosów – lata polskiego stalinizmu to królestwo donosicieli. Kuroń wspomni po latach:
Ze strachu, czasem nawet koledzy z ławki, zaczęli na siebie donosić. Lansowanym przez propagandę pozytywnym bohaterem stał się sowiecki pionier Pawka Morozow, który doniósł na własnych rodziców. Władza nie tylko nagradzała donosy, ale ich oczekiwała i domagała się. Społeczna pedagogika nastawiona była na wytworzenie przekonania, że socjalistyczny człowiek ma być lojalny wyłącznie wobec socjalistycznego państwa i partii albo ZMP.
Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych partia zakłada kaganiec ludziom kultury. Ustanawia obowiązujący twórców kierunek: realizm socjalistyczny. Zaraz po wojnie toczą się jeszcze w miarę swobodne debaty na temat dróg i stylów, jakie wybierali twórcy. Jednak w latach pięćdziesiątych partia całkowicie podporządkowuje kulturę i sztukę propagandowym celom. Pisarze, poeci, kompozytorzy, malarze i architekci mają tworzyć wedle „jedynie słusznych” zasad i reguł. Celem twórczości ma być wspieranie budowy socjalizmu w Polsce i stworzenie nowego socjalistycznego człowieka. Dokładnie takie same zadania władza stawia przed środkami masowego przekazu: mają one propagować politykę partii, a w sprawach międzynarodowych – obozu socjalistycznego; prasa, radio i powstająca wówczas telewizja podlegają cenzurze prewencyjnej i kontroli Biura Prasy Komitetu Centralnego.
Rok akademicki 1950–1951. Władza wszczyna kampanię na rzecz przekształcania wyższych uczelni w kuźnię kadr lojalnych wobec partii. Jej częścią jest piętnowanie „reakcyjnych” wykładowców. Zadanie wykonują zazwyczaj studenci – młodzi, gorliwi aktywiści skupieni w ZMP.
Wydział historii na Uniwersytecie Warszawskim, na którym Kapuściński rozpoczyna studia w pięćdziesiątym pierwszym, wychodzi z tej kampanii obronną ręką, przynajmniej jak na klimat czasów i w porównaniu z innymi wydziałami. Tadeusz Manteuffel, kierownik Instytutu Historii, zarazem dziekan i prorektor uniwersytetu, jakimś cudem „uzyskał zgodę «czynników miarodajnych» na pozostawienie steru nauki historycznej w ręku dawnej kadry profesorskiej, uznanej za fachową i zgłaszającej akces do metodologii marksistowskiej” – wspomni tamte lata profesor Stefan Kieniewicz.
– Wydział historii był wyjątkowym miejscem – opowiada Andrzej Werblan, historyk, wówczas początkujący wykładowca, później dygnitarz partii, jeden z jej intelektualnych filarów w latach siedemdziesiątych. – Połowę rady wydziału stanowiły świetności przedwojenne: Manteuffel, Kieniewicz, Arnold; drugą połowę powojenni wykładowcy: Małowist, Jabłoński, Kula, który zresztą wkrótce wylądował na wydziale ekonomii... I jedni, i drudzy byli znakomitymi historykami i pedagogami. To w tamtych latach wydział historii wychował późniejszą elitę historyków.
Studia historyczne błyszczą nie tylko na tle innych wydziałów Uniwersytetu Warszawskiego. Gdy Ewa Wipszycka wyjedzie na staż do Paryża, szybko się zorientuje, że jej warsztat naukowy i wiedza ogólna znacznie przewyższają umiejętności francuskich rówieśników.
– Niezależnie od tego, jak mroczne były to czasy i jakie obowiązywały nakazy ideologiczne, na wydziale historii wspaniale uczono zawodu historyka – opowiada Wipszycka. – Na zajęciach większości profesorów mówiło się w zasadzie, co się chciało. Rządziła zasada, że student uczy się tyle samo od wykładowcy, co od innych studentów w toku dyskusji. Tej atmosfery swobody nie zniszczyło nawet to, że wśród studentów było wielu funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego oddelegowanych na studia przez resort. Ubecy nie tylko studiowali – siedzieli również w komisjach na egzaminach wstępnych i współdecydowali o tym, kogo przyjąć, a kogo nie. Inne ich zadania – oczywiste.
– Studenci wiedzieli, kto jest kim?
– Często „wiedziało się”, ubecy mieli nawet inny sposób poruszania się niż reszta (śmiech). Uderzająca była nie ich obecność, lecz niewielki wpływ, jaki mieli na panującą na wydziale atmosferę.
Teczka studenta
Przeglądam teczkę studenta Kapuścińskiego z archiwum Uniwersytetu Warszawskiego. Najpierw oceny na świadectwie maturalnym: niezłe, ale wrażenia nie robią. Najwyższe noty z polskiego, przysposobienia wojskowego, religii i wf; dobre – z historii i nauki o Polsce i świecie współczesnym; dostateczne – z matematyki, chemii, łaciny, angielskiego, geografii.
Notatka pt. Charakterystyka ucznia z 1950 roku, sporządzona przez jakąś komisję szkolną: „Wyraźne zdolności humanistyczne. Talent poetycki. Duże oczytanie zwłaszcza w literaturze współczesnej. Bardzo aktywny jako przewodniczący KP [Koła Pisarzy] ZMP. Postawa ideologiczna – bardzo dobra. Ukończył szkołę polityczną zarządu stołecznego”. Na notatce stempel władz gminy i dopisek, że władza „nie widzi przeszkód, by kandydat studiował na wyższej uczelni”.
Kapuściński studiuje historię, jednak pierwszy rok spędza na polonistyce. W teczce znajduje się jego praca z tamtego czasu (nie jest jasne, czy pisał ją na egzaminie wstępnym, czy już w trakcie studiów): Zadania organizacji młodzieżowych w okresie planu 6-letniego. Ów plan ogłoszony przez rząd w 1950 roku zakładał szybkie uprzemysłowienie kraju, scentralizowanie zarządzania gospodarką, wykorzenienie resztek gospodarki kapitalistycznej.
Student (lub kandydat na studenta) Kapuściński pisze tak:
Lenin na zjeździe komsomoła mówił do młodych ludzi radzieckich: „Zadaniem młodzieży jest: uczyć się, uczyć się i jeszcze raz uczyć”. Później w swoim przemówieniu do komsomolców Stalin powiedział: „...mamy przed sobą twierdzę. Jest nią wiedza. I musimy tę twierdzę zdobyć...”.
Uczyć się – to nie znaczy przez całe życie siedzieć w ławie szkolnej czy na ćwiczeniu seminaryjnym. Uczyć się to znaczy zdobywać wiedzę, pogłębiać ją, doskonalić się w wykonywanych przez siebie czynnościach. Uczyć się – to znaczy dążyć nieustannie do rozwijania świadomości klasowej, to znaczy uzbroić się w naukę marksistowsko-leninowską...
Okres planu 6-letniego to szczególnie trudny etap w rozwoju historycznym Polski Ludowej. Dokonuje się w nim bowiem obalanie jeszcze istniejących form ustroju kapitalistycznego przy równoczesnym powstawaniu nowego, lepszego życia, jakim jest socjalizm...
Dalej w podobnej poetyce: o zadaniach młodych komunistów, o współpracy ludzi nauki i młodzieży z klasą robotniczą pod przywództwem partii. Są cytaty z wypowiedzi robotników wygłaszanych w trakcie spotkań z aktywistami ZMP. Pod tekstem wypracowania – nieczytelny podpis i ocena: czwórka z minusem.
Drugi tekst z teczki studenta to praca, jaką Kapuściński napisał prawdopodobnie na egzaminie wstępnym na historię, dokąd przeniósł się po roku studiów na filologii polskiej: Rola i znaczenie prasy i radia w życiu politycznym i kulturalnym Polski Ludowej. Jest to „wykopalisko” szczególne, bo tekst napisał młody człowiek, który pół wieku później zostanie okrzyknięty „reporterem XX wieku”.
Prasa i radio to dwa główne czynniki propagandowe o najszerszym zasięgu oddziaływania, o nieprzeciętnych możliwościach rozwoju... Centralizacja prasy i radia w nowym kraju pozwoliła na rozumną, planową politykę – która prowadzi do powszechnego udostępniania nauki ludziom. Aktualne wydarzenia polityczne i gospodarcze w kraju i poza jego granicami, nauka marksistowsko-leninowska, osiągnięcia w każdej dziedzinie życia Związku Radzieckiego, sytuacja państw kapitalistycznych, wreszcie zdobycze kultury, a także sprawy techniczne – fachowe – oto w najogólniejszym zarysie całokształt spraw, jakie prasa i radio musi przekazać czytelnikowi i słuchaczowi. Stają się oni masowymi odbiorcami przez to, że oświata stanęła na usługach całego narodu, narodu socjalistycznego. Prasa i radio mobilizują go do dalszej walki i do dalszych zwycięstw; umacniają [słowo nieczytelne – A.D.] wiedzę prawdziwie naukową i postępową, ugruntowują postawę w pełni świadomego bojownika o pokój i socjalizm.
Pracę oceniło dwóch wykładowców: jeden na czwórkę, drugi na czwórkę z plusem. Pod tekstem dopisek: „Mimo pewnego efekciarstwa frazeologii, a także nieco chaotycznego stylu praca dobra, ujmująca zagadnienie na ogół słusznie i dość wyczerpująca”.
W teczce znajdują się dwie wersje życiorysu, które Kapuściński napisał ręcznie (jedna dołączona do podania o przyjęcie na polonistykę; druga – gdy przenosił się na wydział historii). W obu opowiada sucho, bezbarwnym stylem losy wojenne – gdzie mieszkał, gdzie chodził do szkoły... Wylicza funkcje, jakie pełnił w różnych organizacjach po wojnie: przewodniczącego koła ZMP w liceum Staszica, przewodniczącego Koła Młodych Pisarzy przy Klubie Pisarzy PZPR; członka Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Dalej – nagrody literackie dla młodych twórców w konkursach „Przekroju” i „Pokolenia” – za wiersze.
Uwagę zwraca zdanie kończące jedną z wersji życiorysu:
„Różnice w poglądach politycznych doprowadziły mnie do tego, że utrzymuję luźny kontakt z rodziną i jestem na własnym utrzymaniu”. (W rzeczywistości Kapuściński mieszkał wtedy razem z rodzicami i siostrą).
Jak rozumieć takie wyznanie napisane przez osiemnastolatka w czasach represji, zamykania w więzieniach nie tylko działaczy opozycji, lecz także „kawiarnianych” krytyków, którzy opowiadali dowcipy na temat władzy?
Czytam ten dokument ponad pół wieku później i wiedząc wszystko, co się wie o tamtej epoce, nie potrafię opędzić się od pytań. Jak rozumieć wyznanie kandydata na studia w Polsce roku pięćdziesiątego o rozluźnieniu związków z rodziną z powodów politycznych?
Po odpowiedź idę do świadków czasu, aktorów dramatu.
Profesor Wipszycka uważa, że „to absolutnie nie donos, lecz znak epoki”.
Mówi: – Takie wyznania wynikały z wewnętrznej potrzeby szczerości. My, młodzi działacze ZMP, rozumowaliśmy tak: jeśli nie opowiem ludziom z mojej organizacji o różnicach politycznych między mną a moją rodziną, to tak jakbym coś ukrył/ukryła. A to by znaczyło, że nie mam zaufania do instytucji, która powinna wiedzieć o mnie dostatecznie dużo – czy to uczelni, czy organizacji partyjnej. Wielu z nas pozostawało w konflikcie światopoglądowym z rodzinami i o tych konfliktach opowiadało się na zebraniach ZMP. Różnice pokoleniowe i ideowe strasznie nas w tamtym czasie uwierały.
(Kapuściński powie kiedyś jednej ze swoich znajomych, że po jego wstąpieniu do partii rodzice go wyklęli).
Kuroń, który studiuje na wydziale historii dwa lata niżej od Kapuścińskiego, będzie wspominał, że „lojalność wobec kolektywu dopuszczano tylko w ramach lojalności organizacyjnej” i choć „na najodleglejszym horyzoncie mogła się pojawić lojalność wobec kogoś bliskiego”, to „zawsze należało pamiętać, że wszyscy – nawet najbliżsi – mogą się okazać przebiegle skrytymi wrogami, utajonymi sojusznikami Ameryki albo zamaskowanymi fideistami, których należy niezwłocznie zadenuncjować”.
Potwierdzenie, że w taki sposób myśleli młodzi komuniści, „pryszczaci” – jak ich wówczas nazywano, uzyskuję dodatkowo w rozmowie z Andrzejem Werblanem.
– Pisanie i mówienie źle o rodzinie było u młodych działaczy ZMP i partii tamtego czasu normą, wręcz rytuałem. Mówili o swoich rodzinach mniej więcej tak jak pierwsi chrześcijanie mówili o poganach.
– Czyli określenie komunizmu jako Nowej Wiary nie jest metaforą?
– Jest dosłowne. W szczerych spowiedziach młodych działaczy chodziło o odcięcie się od przeszłości, o podkreślenie, że jest się świadomym różnicy między starymi i nowymi czasami. Owszem, niektórzy robili to dla kariery, ale nie Kapuściński. On był w tej swojej wierze szczery, autentyczny. Tak wtedy, jak i później potrafił zmieniać poglądy pod presją rzeczywistości.
Propagandysta (1)
Przed dużym barakiem udekorowanym flagami i portretami przodowników zatrzymują się samochody. Wyskakują z nich chłopcy w SP-owskich mundurach i czerwonych krawatach [SP – Służba Polsce, młodzieżowa organizacja związana z Partią i wojskiem – A.D.]. Za chwilę zacznie się pierwsza powiatowa Konferencja ZMP w Nowej Hucie. Młodzież Nowej Huty opowie na niej o swych sukcesach, zanalizuje błędy i niedociągnięcia, podzieli się doświadczeniami i wspólnie wyciągnie z nich wnioski, dokona wyboru nowego Zarządu...
Tamte artykuły Kapuścińskiego doskonale ilustrują aurę zetempowskiej rewolucji lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Są to relacje ze spotkań i zjazdów aktywistów młodzieżowych i partyjnych.
Godzina 16-ta. Orkiestra gra hymn Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej. Konferencję otwiera tow. Kleszcz, witając w zagajeniu zaproszonych gości – sekr. ZG ZMP kol. Ociepkę i sekretarza Komitetu Powiatowego PZPR tow. Szczygła, kier. Wydz. Org. KW PZPR tow. Stachurkę i wszystkich delegatów.
Na przewodniczącego obrad zostaje wybrany kol. Więcek, proponowany skład prezydium obrad zostaje przyjęty jednogłośnie. Entuzjazm na sali jest wielki. Przemówienie powitalne tow. Szczygła przerywane jest gorącymi oklaskami i okrzykami. Bez przerwy skandowane są słowa Nowa Huta – Pokój – Stalin – Bierut – ZMP.
Po wyborze komisji-matki i komisji mandatowej kol. Kleszcz wygłasza referat polityczno-sprawozdawczy.
„Obradując nad sprawami młodzieży budującej Nową Hutę – musimy pamiętać o sytuacji międzynarodowej, musimy pamiętać o bohaterskiej młodzieży koreańskiej, musimy pamiętać o naszych kolegach walczących z uciskiem w krajach kapitalistycznych. Bo przecież nasze sprawy – to są również ich sprawy. Swą solidarność z ludem koreańskim zamanifestowaliśmy, przeznaczając 2 miliony złotych na ofiary bandyckiej napaści imperialistów – mówi kol. Kleszcz. – Zostało nam powierzone zbudowanie w Planie 6-letnim Nowej Huty, miasta, w którym my, młodzież, będziemy jutro pracować jako technicy i hutnicy, jako wytapiacze i inżynierowie”...
W trakcie dyskusji wpływa do prezydium meldunek, który odczytuje przodownik pracy 44. Brygady kol. Chibowski. Oto treść meldunku:
...Wzorując się na bohaterskim Komsomole, który zbudował wielkie miasto Komsomolsk – zapewniamy Konferencję, że będziemy z całym zapałem budować Nową Hutę dla dobra i szczęścia mas pracujących Polski Ludowej dla umocnienia sił obozu pokoju i postępu.
Nową Hutę zbudujemy przed terminem!
Niech żyje PZPR i jej przewodnik Tow. Bierut.
Niech żyje Wódz Światowego Obozu Postępu i Pokoju, Wielki przyjaciel młodzieży – Józef Stalin.
Niech żyje przodująca organizacja młodzieży postępowej całego świata – Komsomoł.
Niech żyje pierwszy pomocnik Partii – Związek Młodzieży Polskiej.
Oklaski podchwytują wszyscy delegaci i długo sala huczy od oklasków i entuzjastycznego „Niech żyją”...
Dojrzały pisarz Ryszard Kapuściński ma uczucie déjà vu, gdy tysiące mil od Polski ćwierć wieku później widzi podobne sceny:
Odwiedzałem teraz siedziby komitetów. Komitety – tak nazywały się organa nowej władzy. W ciasnych i zaśmieconych pomieszczeniach siedzieli za stołami zarośnięci ludzie... Co robić? A ty wiesz, co robić? Ja? Nie wiem. A może ty wiesz? Ja? Poszedłbym na całość. Ale jak? Jak pójść na całość? Tak, jest to problem. Wszyscy zgodzą się, że jest to problem, nad którym warto dyskutować. Duszne, zadymione sale. Wystąpienia lepsze i gorsze, kilka naprawdę świetnych. Po dobrym wystąpieniu wszyscy odczuwają zadowolenie – przecież uczestniczyli w czymś, co było rzeczywiście udane... (Szachinszach).
Przed farsowymi wyborami w pięćdziesiątym drugim roku Kapuściński biega po mieście z Andrzejem Wyrobiszem, kolegą z liceum, teraz z wydziału historii – razem agitują do udziału w głosowaniu. Agitacja nie ma sensu, wiadomo kto wygra – i że nie ma realnego wyboru. Władza chce jednak pochwalić się 99-procentową frekwencją przy urnach. Pomagają jej gorliwi zetempowcy.
– Rysiek wrzeszczał z takim zapałem, że stracił głos – uśmiecha się profesor Wyrobisz.
Naprawdę wiedział, co znaczy iść na całość.
Fundament
trudem i wapnem nasycić.
Budowli wymiar
kreśl kielni dłutem.
Żeby tu
zanim w naszych rękach
poczujemy sześciolatki koniec,
gorącem
piec martenowski pęczniał,
korytem toczył się
stali promień.
...
Żeby
błyskiem i mocą stali
potężniał socjalizmu ogrom.
Pierwszy spust z Poematu o Nowej Hucie
W autobiograficznym fragmencie Podróży z Herodotem, poświęconym temu okresowi życia Kapuściński nie wspomina ani słowem o działalności w ZMP, a później – w partii.
Ciąg dalszy w wersji pełnej