Читать книгу Kapuściński non-fiction - Artur Domosławski - Страница 8

Оглавление

Pińsk: początek

Fotografie (1)

To jedna z najwcześniejszych fotografii. Inna niż ta na balkonie domu przy Błotnej; też na koniku na biegunach, na podwórku. Mały Rysio ma włosy zaczesane lekko na prawą stronę, jest ubrany w ciepłą kurteczkę, ale bez czapki, więc to pewnie wiosna lub jesień; może mieć trzy – cztery lata. Zapach dzieciństwa, nic więcej.

Zachowało się parę późniejszych zdjęć: zimowe, jak opatulony idzie ulicą, trzymając ojca za rękę, w tle witryna (zakładu? sklepu?) „Józef Isaak”. Podobne zdjęcie – z matką, też na ulicy, w krótkich spodenkach, lato trzydziestego siódmego, słoneczny dzień; Rysio ma pięć lat.

Fotografie zrobiono w Pińsku, mieście wówczas we wschodniej Polsce, które należy teraz do Białorusi. Rodzice, Maria i Józef, nie byli stąd. Maria z domu Bobka, wnuczka piekarza, na którego sąsiedzi wołali „Madziar” (bo ciemna karnacja? bo imigrant?), przyjechała do Pińska z Bochni w Krakowskiem; Józef, syn urzędnika gminnego – z Kieleckiego. Rząd nowego państwa polskiego, które powstało po I wojnie światowej, chciał zasiedlić Polakami wschodnie rubieże, krzewić polską oświatę, lecz mało kto rwał się, żeby jechać na odległe, w dużej części obce kulturowo tereny.

Polski był w Pińsku językiem mniejszości. Dwie trzecie mieszkańców stanowili Żydzi, resztę Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie i garstka Niemców. Krótko przed wybuchem II wojny, już po napływie osadników z głębi kraju, ledwie co czwarty mieszkaniec 35-tysięcznego Pińska był rdzennym Polakiem.

Przyjazd tu z centralnej i południowej Polski był czymś pomiędzy zesłaniem a pracą misjonarską. Kapuściński opowiadał, że rodzicom powiedziano mniej więcej tak: – Chcecie dostać pracę, to skończcie seminarium nauczycielskie i jedźcie na Polesie. Młodzi nauczyciele przyjechali do Pińska u progu Wielkiego Kryzysu.

– Urodziłem się jako dziecko osadników – był rok 1932. Kilkanaście miesięcy później urodziła się siostra, Basia.

Trzydzieści lat po wojnie Kapuściński po raz pierwszy jedzie zobaczyć miasto dzieciństwa. Jest połowa lat siedemdziesiątych, Pińsk leży w granicach Związku Radzieckiego.

Staje na ulicy Kościuszki (wtedy i dzisiaj Lenina) i wie od razu, gdzie jest. O, tam mama zabierała go na lody do restauracji Gregorowicza. Pamięta, gdzie był plac 3 Maja, gdzie ulica Bernardyńska. Odkrywa, że obrazy z dzieciństwa, „choć zostają przykryte innymi, wciąż istnieją”. Powie potem:

– Mam wrażenie, że jeśli ja o tym nie napiszę, to świat przedwojennego Pińska już nie zaistnieje, bo pozostał chyba tylko w mojej głowie.

Czy siedmioletni chłopiec z dalekiej prowincji marzy o podróżach, do których zachęca położenie Pińska, pejzaż za oknem, a widok stacjonującej tam flotylli marynarki rzecznej rozbudza wyobraźnię? Aż się chce wyczarować taką opowieść, wiedząc, kim zostanie potem.

– Polesie było prawdziwą egzotyką. Mnóstwo rzek, kanałów, wielkie rozlewiska. Jak się wsiadło na łódkę, to nie wysiadając, można było dopłynąć do wszystkich oceanów. Pińsk był połączony systemami wodnymi ze wszystkimi oceanami.

Jak z Pińska dopłynąć do oceanów? Rzekami do Bałtyku, Bałtykiem do Atlantyku albo Dnieprem do Morza Czarnego, a stamtąd przez Bosfor, Morze Śródziemne, Kanał Sueski do Oceanu Indyjskiego...

Książka (1)

„Pierwotne dzieje Pińska okryte są gęstą zasłoną dalekiej przeszłości. Kto i kiedy był założycielem grodu pińskiego, nie wiadomo...”. Tak się zaczyna książeczka Słów kilka o Pińsku, wydana w 1936 roku przez Koło Krajoznawcze Uczniów Gimnazjum im. Marszałka Piłsudskiego. Wyblakłą, bez okładki, pachnącą starością znalazłem na poddaszu Kapuścińskiego w gromadzonych od lat wycinkach i notatkach do książki o mieście dzieciństwa, której nie zdążył napisać.

Czy ojciec historii Herodot, dając opis tajemniczej krainy północnej, pełnej lasów i bagien, wiedział coś o tym węźle gospodarczym, gdzie dokonywano wymiany produktów krainy rzek i moczarów na fabrykaty miast jońskich? Czy legionista rzymski z Dacji i kroczący za nim kupiec dotarli do tej ziemi, skąd wspaniała sosna „pinus” służyć mogła panom świata do budowy zwycięskich trójrzędowców, a gród przyozdobić nazwą „Pinscum” – trudno stwierdzić.

Należy jednak zaznaczyć, że jako naturalne centrum gospodarcze, a z czasem i kulturalne Polesia, tego najciekawszego może rezerwatu naturalnych stosunków panujących niegdyś w Polsce i w Europie, obfituje Pińsk w szereg wzmianek, pozostających na pograniczu między historią a legendą.

Dalej – opisy wojen i rebelii, które przetaczały się przez Pińsk. Rządzą tu kolejno władcy kijowscy, wielcy książęta litewscy i królowie Polski. Przez wieki władcy nadają sobie nawzajem i odbierają Pińsk jak przechodni puchar. Najazdy, wojny. Kozacy, Szwedzi... Pod koniec XVIII wieku, po podziale terytorium Polski między trzech sąsiadów – Rosję, Prusy i Austrię – Pińsk znajduje się w granicach imperium rosyjskich carów.

Polski dziejopis oskarża, że „świetny rozwój gospodarczy i kulturalny miasta przerwała i zniszczyła 123-letnia niewola. Jeszcze z końcem XVIII wieku rozpoczyna rząd rosyjski systematyczną akcję niszczenia polskiego dorobku kulturalnego. Dla zilustrowania gospodarki tej wystarczy nadmienić, że nie pozostawiła po sobie żadnego ładnego gmachu, nawet żadnej cerkwi; miasto zaniedbano, nie budowano dróg, domki stawiano bez planu, ulic nie brukowano...”.

Książka (2)

Podróż do Pińska odbywa w okresie zaborów najpłodniejszy polski prozaik Józef Ignacy Kraszewski (1840):

Brzeg, najważniejsze w Pińsku miejsce i jedyne w naszym kraju. Tu to przybijają statki z solą a odbijają z wódką, zbożem, węglami, obręczami itd. Spojrzenie nań przypomni każdemu jeden z tych sławnych widoków chmurnych brzegów Holandii, tak znajomych wszystkim, przynajmniej z rysunków. Sterczą oschłe i pogruchotane statki z obnażonymi masztami, na suchej ziemi stojące, mnóstwo łodzi, obijaników, czółen, bark, Pińczuków w szarych opończach, w czarnych pasach, z krzesiwem w ręku, z lulką w zębach, z kołtunem długim i grubym, opartym na wiosłach. Żydzi czatują u brzegu na gości wysiadających z obijaników okrytych poklatem i niekrytych, Żydówki zapraszają do karczem pobliskich.

Za tło do tego obrazu błoto, woda, a dalej piaski i chmurne niebo jakby Holandii, i powietrze ciężkie a prawie solą przesiękłe, prawie słone... Na wiosnę, gdy lody puściły, kry przeszły, handel ożył; kiedy się tłumy zbierają na brzegu, a tratwy i baki płyną witane i błogosławione przez właścicieli; kiedy cała brudna i zabłocona populacja Pińska stoi nad wodą i ożywa ruchem przemysłu i handlu. Do tego dodać by trzeba otwartą a wielce brudną karczmę, co najwięcej różnych Żydów, kowala w czarnym skórzanym fartuchu, stojącego i gawroniącego obcęgami w ręku; dzieci i bachurów, kilka chudych psów i jednego Izraelitę w koczu, w sobolach, króla tego handlu i ruchu, poglądającego dumnie, z góry, na płynące nadzieje...

Kraszewski ubolewa, że Pińsk i Polesie nie doczekały się swojego Humboldta – podróżnika, badacza, odkrywcy, który na przełomie XVIII i XIX wieku opisywał Amerykę Łacińską („u nas w krajach słowiańskich wszystko jest jeszcze w stanie dziewiczym, do opisu, do wynalezienia i odkrycia przed światem”).

Kapuściński, który chciał nim zostać, nie zdążył.

Słów kilka o Pińsku – dalszy ciąg:

W kartach księgi bohaterskich bojów w XIX wieku o Nową Polskę figurują nazwiska mieszczan pińskich i okolicznej szlachty oraz chłopów... w czasie powstania styczniowego partyzanci pińscy stoczyli krwawą potyczkę z wrogiem, pod dowództwem Romualda Traugutta.

W latach dziewięćdziesiątych XIX wieku stał się Pińsk ważną stacją przeładowczą i kolejową. Robotnicy warsztatów kolejowych biorą czynny udział w akcji antyrosyjskiej. Wspomina o tem Józef Piłsudski w artykule z Wilna w dniu 1/II 1893... „Na początku bieżącego miesiąca w Pińsku nastąpiła zmowa robotników warsztatów kolejowych. Robotnicy rzucili pracę, żądając usunięcia zarządzającego warsztatami i przywrócenia zniesionego odpoczynku półgodzinnego. Bezrobocie trwało tydzień”.

Piłsudski notuje, że piński protest to „rzadki u nas, objaw samowiedzy klas pracujących”.

Mimo niepomyślnych warunków politycznych, wzrasta również transport wodny i rozwija się szereg warsztatów fabrycznych. Z początkiem XX wieku posiada Pińsk dwa gimnazja państwowe i szereg szkół prywatnych z rosyjskim językiem wykładowym. Polska młodzież gimnazjalna prowadzi zakonspirowane kółko samokształceniowe i utrzymuje kontakt z ruchem studentów polskich w Wilnie. Ilość mieszkańców dochodzi w roku 1914 do 35 tysięcy.

Po I wojnie Pińsk znajduje się w granicach nowo powstałej Polski.

Z archiwum (1)

Kapuściński czuje, że opowieść o Polesiu, świecie pogranicza, naznaczona polskim spojrzeniem zawiera fałszywy ton. Dlatego obok polskocentrycznych archiwaliów gromadzi i inne materiały. Na przykład rozważania badaczy o tym, czy mieszkańcy Polesia to osobna nacja, etnia; a może grupa, której nie da się zdefiniować w języku narodu.

Niektórzy etnolodzy głoszą, że chłopi z Polesia, analfabeci, identyfikują się z miejscem zamieszkania, lecz bez poczucia przynależności do państwa czy narodu. Pewien uczeń Bronisława Malinowskiego (bohatera innej nienapisanej przez Kapuścińskiego książki) uważa, że mieszkańcy Polesia to przede wszystkim „tutejsi” – takoż traktują ich władze Polski, tworząc w spisach ludności osobną rubrykę. Tym sposobem nie przesądzano, czy Poleszuki to Polacy, Białorusini, Ukraińcy czy Rosjanie.

Inny szperacz zwraca uwagę na pojęcie „diabła pińskiego”, które – jak sądzi – przeniknęło do literatury z języka białoruskiego. Północni sąsiedzi uważali Pińczuków (Poleszuków) za odrębną grupę etniczną i w odróżnieniu od „ludzi”, czyli Białorusinów, nazwali ich „diabłami”. Wniosek: „Pińszczyznę u zarania dziejów zamieszkiwało odrębne plemię słowiańskie Pińczuków albo Pinian, praojców dzisiejszej ludności”.

Sugestie, że Poleszuki czy Pińczuki to osobna grupa etniczna, nie cieszą się uznaniem współczesnych badaczy. Przydają się jednak jako kontrapunkt dla opowieści pisanych wyłącznie z polskiej perspektywy. Przypominają o specyfice ludzi z pogranicza różnych kultur.

Czy taki był też Kapuściński?

Ludność wiejska wierzy, że dusza człowieka po śmierci przez 40 dni błąka się po domostwie zmarłego oraz przebywa między rodziną i krewnymi, którym może się ukazywać w ludzkiej postaci...

O aurze świata, z którego wyszedł, więcej niż historie książąt, wojen i zabytków sakralnych mówią opisy wierzeń ludu poleskiego.

Chłopi opowiadają między sobą o samobójcy, którego dusza przyobleczona w ciało błąka się po okolicznych lasach.

Przebywanie i błąkanie się zmarłego na ziemi uważają ludzie jako karę nałożoną na duszę przez Pana Boga. Dusza ta nie może dostać się do nieba. W wichrze – według mniemania ludu – przebywa taka dusza pokutująca i gdyby w nią rzucić nożem, toby się polała krew. Jednak oczywiście trudno jest trafić!

Toż to jak wschodnioeuropejska wersja Macondo – mitycznej krainy wyczarowanej przez Gabriela Garcíę Márqueza w Stu latach samotności! W Macondo ludzie latają na dywanach wokół wioski, unoszą się nad ziemią po wypiciu filiżanki czekolady, wybuchają tam epidemie bezsenności i zaników pamięci.

Kapuściński ma skojarzenia z Afryką. Wśród odręcznych notatek znajduję porównanie krainy lat dziecięcych z kontynentem, który opisywał jako reporter: Polesie znalezione w Afryce. Oprócz biedy, głodu, chorób wylicza: obecność świata duchów, kult przodków, świadomość tożsamości plemiennej.

Także i to, że Polesie, podobnie jak Afryka, to „teren skolonizowany”. Garść namacalnych podobieństw: brak elektryczności, brak bitych dróg, brak butów...

Do takiego miasta przyjeżdżają u progu lat trzydziestych rodzice Kapuścińskiego.

Z notatek i rozmów (1)

Książkę o Pińsku lat trzydziestych Kapuściński opowiada przez lata w wywiadach i w gawędach.

Myślę, że tamten czas i klimat przyjaznej, współistniejącej i współpracującej wielokulturowości Pińska wart jest ocalenia we współczesnym i zestresowanym świecie...

Ukształtowało mnie wszystko to, co kształtuje tzw. człowieka kresowego. Człowiek kresowy zawsze i wszędzie jest człowiekiem międzykulturowym – człowiekiem „pomiędzy”. To człowiek, który od dzieciństwa, od zabawy na podwórzu, uczy się tego, że ludzie są różni i że inność jest po prostu cechą człowieka... W Pińsku jeden dzieciak zabierał z domu śledzia, drugi kulebiak, a trzeci kawałek kotleta... Kresowość to otwarcie na inne kultury, a nawet więcej – ludzie kresowi nie traktują innych kultur jako innych, ale jako część własnej kultury...

To było miasteczko życzliwych ludzi i życzliwych ulic. Do czasu wybuchu wojny nie widziałem tam żadnego konfliktu. Miejsce bez ostentacji, zadęcia, miejsce skromnych prostych ludzi. Moi rodzice jako nauczyciele też byli takimi ludźmi. Może dlatego dobrze się zawsze potem czułem w tak zwanym Trzecim Świecie, gdzie ludzi cechuje nie zamożność, ale gościnność, nie ostentacja, ale współpraca...

Taka sielanka na pograniczu kilku narodów, religii, kultur? W tej części świata w latach trzydziestych XX wieku, gdy wszędzie wokół kipiało od nienawiści etnicznych, religijnych, klasowych?

Gazety

Rok 1930, zbliżają się wybory parlamentarne. „Piński Przegląd Diecezjalny”, periodyk wydawany przez kurię, troska się: „czy niechrześcijanin albo chrześcijanin niewierny, obojętny, będzie dbał o to, aby z Sejmu i Senatu wychodziły tylko takie prawa, które są zgodne z nauką ewangeliczną? Oczywiście nie. I jeśli większość posłów będzie niechrześcijańska lub mało chrześcijańska, to zawsze można oczekiwać praw niechrześcijańskich. Stąd wniosek konieczny: głosować tylko na prawych, szczerych chrześcijan”.

W innym numerze pisma: „Z ambony należy wyraźnie dać Wiernym wskazówki następujące: ...nie wolno głosować na listy innowiercze (żydowskie, prawosławne, itp.)”.

Polska prasa lat trzydziestych z Pińska i Polesia trąbi na okrągło o zagrożeniach: komunistycznym, żydowskim, białoruskim, ukraińskim.

„Dwutygodnik Kresowy” wzywa do walki z „żydostwem” i „zaprowadzenia pełnej polskości”. Ostrzega, że społeczeństwo „mimo najlepszych chęci” samo sobie z „żydostwem rady nie da”: „Samorząd miejski musi domagać się ustawodawstwa uznającego pierwszeństwo Polaków w Polsce”.

To samo pismo kreśli listę wrogów Polski: „Wśród całego szeregu ośrodków promujących antypolskie nastawienia, najgorszym wydaje się być komunizm... Dalej – sztucznie budzona przez wschodniego sąsiada – świadomość «narodowa» białoruska i ukraińska, operująca głównie placówkami kulturalnymi i gospodarczymi... Chcemy stanąć do walki z komunizmem i ruchem białorusko-ukraińskim, ruchem silnym i atrakcyjnym, bliższym ludności miejscowej niż nasz ruch, i w wielu okolicach wrośniętym w teren”.

Przytłaczająca większość mieszkańców Pińska to Żydzi, jednak prorządowe „Echo Pińskie” domaga się, aby to Polacy stanowili większość w radzie miejskiej i mieli swojego prezydenta – i takoż się staje. Dlaczego mniejszość ma rządzić większością? Oto uzasadnienie: bo „w Państwie to jak w kamienicy – napisano w «Słowie Polesia» z 1934 roku – której właściciel tak długo gości u siebie lokatora, dopóki stosunki się nie zepsują, a potem wyprasza – szukaj sobie innego locum. O tem żydowskie partie lewicowe winne dobrze pamiętać”. To à propos krytyki, jaką formułowała lewicowa partia żydowska Bund wobec tych Żydów, którzy zawierali lokalne sojusze z polskimi ugrupowaniami, przede wszystkim z rządzącym obozem piłsudczyków.

„Dowiedzieliśmy się o organizowaniu w Pińsku partii narodowo-socjalistycznej – donosi innym razem piłsudczykowskie «Echo Pińskie» (6 maja 1934). – Istnieje już zarząd tej organizacji politycznej, co jest oznaką, iż niebawem zarząd ten przystąpi do akcji mającej na celu werbowanie członków i wystąpienie na szerszej arenie naszego życia publicznego”. Gazeta krytykuje powołanie partii, jednak nie ze względu na skrajnie szowinistyczną ideologię, lecz dlatego że wyłamuje się z jednolitego frontu popierającego rząd w Warszawie.

Miejscowa partia narodowo-socjalistyczna jest efemerydą. W Pińsku – inaczej niż w miastach na Białostocczyźnie, także w Wilnie i Lwowie – nie dochodzi w latach trzydziestych do pogromów ludności żydowskiej, a obóz nacjonalistyczny ma niewielkie wpływy. Żydowski historyk Pińska Azriel Shohat uważa jednak, że polityczny pejzaż miasta jest daleki od sielanki:

W Pińsku odczuwało się silnie dyskryminację [Żydów]. Mimo iż było to w większości miasto żydowskie, burmistrzem był Polak i do 1927 roku administrację miejską powoływały polskie władze. Członkami rady miejskiej było jedynie dwóch Żydów, także mianowanych przez polskie władze. Gdy radę miejską wyłaniano wreszcie w wolnych wyborach i Żydzi zdobyli w niej większość mandatów (20 z 25), wciąż nie mieli decydującego wpływu na zarządzanie miastem. Polskie władze nie dopuszczały do tego na wiele sposobów. Co więcej – stworzyły mechanizmy redukowania liczby Żydów w radzie aż do zaledwie pięciu członków w 1939 roku.

Jedynym prawem, jakim Żydzi cieszyli się w pełni, było prawo do tworzenia związków zawodowych i partii politycznych (z wyjątkiem komunistów, którzy byli w sposób bezlitosny prześladowani). Życie polityczne w mieście kwitło, szczególnie w czasie wyborów, czy to do parlamentu, czy władz miejskich, czy też żydowskich wspólnot. Obecne w mieście partie obejmowały całe spektrum politycznych tendencji wśród Żydów.

Gdy w latach trzydziestych nacjonaliści szermują hasłem „swój do swego po swoje”, które jest formą nawoływania do bojkotu żydowskich sklepów, kampania ta i narastające wraz z nią nastroje antysemickie nie omijają Pińska. Z powodu proporcji ludnościowych – prawie trzy razy więcej Żydów niż Polaków – skuteczność szowinistów jest dużo mniejsza niż gdzie indziej. U kogo zresztą w mieście – w większości żydowskim – mają Polacy robić zakupy? Jednak bojkot i konflikt Polaków z żydowską większością to w Pińsku codzienność. Rozmawia się o tym w domach, na ulicach, w urzędach, kościołach. Czy gdyby było inaczej, lokalny satyryk wyśmiewałby endecki pomysł bojkotu?

Bo oto nasze tak piękne hasło

„Swój do swojego po swoje”,

Już dawno w naszej Polsce zgasło,

Bo swój cię zedrze we troje,

A żydek zawsze gładki, usłużny,

Towar pokaże ci grzecznie,

Nawet poczeka, gdy jesteś dłużny.

By z ciebie kupca mieć wiecznie.

Są także w Pińsku i dorożkarze,

Ale najwięcej też żydki,

A każdy z żydków mniej płacić każe,

Taki tu zwyczaj jest brzydki.

...

Słowem: niech żyje nasz Pińsk kochany,

I hasło: „swój do swojego”.

Niech się w nim wznoszą polskie stragany

I... skubią aż do żywego.

Ten sam żydowski historyk miasta napisze po latach:

Od połowy lat trzydziestych antysemityzm w Polsce narastał. W Pińsku też Polacy podejmowali próby tworzenia polskiej przedsiębiorczości w taki sposób, by wypchnąć Żydów z gospodarczego życia miasta. Studenci antysemici, którzy przyjeżdżali spoza miasta, organizowali napaści na Żydów. Jednak żaden z ataków nie powiódł się. Polskie firmy nie były w stanie konkurować z żydowskimi, a żydowska młodzież znalazła sposób, by uciszyć polskich chuliganów i przegonić ich z miasta.

Rządzący obóz piłsudczyków wychwala postawy lojalnych wobec władzy stowarzyszeń żydowskich. („Nie można nie podkreślić faktu – pisze «Słowo Polesia» – że wśród tutejszego społeczeństwa żydowskiego istnieje naprawdę kult do Marszałka Piłsudskiego i przy różnych okazjach, jak uroczystości narodowe, manifestuje [ono] szczerze swoje uczucia”). Pozytywnym cenzurkom wystawianym „propaństwowym” Żydom zawsze towarzyszy protekcjonalny ton. Czy to najlepsze świadectwo wzajemnego zrozumienia, sielankowej wielokulturowości Pińska, dialogu między ludźmi różnych narodów i religii, jak nieraz sugerował Kapuściński?

Za takie można uznać raczej niecodzienne, jak na tamte czasy, małżeństwo chrześcijańsko-żydowskie, o którym „Echo Pińskie” pospieszyło donieść na czołówce wydania (z 16 kwietnia 1934) – choć to raczej wyjątek potwierdzający regułę:

„We wsi Sienkiewicze słynęła z urody pewna żydówka, córka pobożnych rodziców, wychowana w wierze ojców. Przeznaczeniem jej miało być małżeństwo z jakimś bogatym żydem. Los jednak często staje w poprzek zamierzeniom ludzkim. Bo oto jak grom z jasnego nieba padła wiadomość, że pobożna dziewczyna zakochała się w prawosławnym Danielu Montaju”. Dalej – opowieść o tym, jak ów prawosławny postanowił przejść na judaizm, a następnie „udał się do szpitala pińsko-karolińskiego, gdzie aktu obrzezania dokonał na nim «specjalista» w tym kierunku, niejaki Rychter”.

Informację zatytułowano Sensacyjny epilog miłości chrześcijanina ku żydówce.

Z archiwum (2)

Pejzaż Pińska idealnego i pełnego harmonii, w którym króluje tolerancja, a wzajemną odmienność ludzie biorą za skarb, Kapuściński malował w wywiadach i w gawędach; idealizował krainę swojego dzieciństwa. W notatkach robionych do książki o Pińsku wizerunek społeczności miasta komplikuje się, zawiera mnóstwo plam i rys.

Kapuścińskiego interesują Żydzi – większość mieszkańców miasta. Wynotowuje na karteczkach, czym się trudnili: na przykład dzierżawieniem, a mieli co dzierżawić, bo dostali od magnatów ziemię i dobra w zastaw. Inna notka, zatytułowana Fabryki żydowskie w Pińsku: świec i mydła, ćwieków drewnianych do butów, beczek, sklejek, klepek podłogowych, zapałek, kredy; ponadto jest tu tartak i młyn parowy. – Żydzi mieli też zakłady produkcji tytoniu, piwa, cegły, skór, chałwy i szkła.

Wydruk z internetu – o zbrodni polskiego wojska na pińskich Żydach. Zdarzyło się 5 kwietnia 1919 roku: około 150 Żydów zebrało się w sprawie zjednoczenia lokalnych stowarzyszeń spółdzielczych. Wojsko zrobiło najazd na spotkanie pod pretekstem, że to bolszewicki spisek. Dziesięć dni wcześniej polscy żołnierze wyparli z Pińska bolszewików, rozbicie zebrania miało więc racjonalne pozory walki z wrogiem. Wszystkich uczestników aresztowano, a następnie na chybił trafił oficerowie wybrali 35 z nich do natychmiastowego rozstrzelania. Rannych dobijano, reszta kopała groby dla 35 zabitych. Odpowiedzialni za zbrodnię dowódcy nie stanęli przed sądem, dostali przydział do innej jednostki.

Kraina idealna z wywiadów prasowych gdzieś pryska:

kiedy spoglądam w głąb czasu w stronę swojego dzieciństwa widzę przede wszystkim jak naszą wyboistą ulicą Błotną później Pereca obecnie Suworowa przejeżdża wóz hyclowski...

kiedy hycle zobaczą psa rzucają się w jego stronę otaczają go wydając dzikie okrzyki a następnie słychać świst lassa i wycie przerażonego zwierzęcia które ciągną i wrzucają do klatki Po chwili wóz rusza dalej

dlaczego ci groźni i niechlujni ludzie łapią biedne psy o tym dowie się każde chrześcijańskie dziecko jeżeli coś spsoci

bądź grzeczny/-a usłyszy wówczas przestrogę mamy albo babci, bo hycle wezmą cię na macę! Dlatego dzięki ciągłej obecności hycli na ulicach naszego miasteczka dzieci chrześcijańskie są dobrze wychowane – żadne nie chce być zjedzone jako anonimowy kawałek kruchego koszernego placka

Fragment ten Kapuściński zatytułował Dobre wychowanie dzieci chrześcijańskich.

Czy opowieści o rytualnych mordach dokonywanych przez Żydów na dzieciach chrześcijańskich w celu wytoczenia krwi, którą mieli rzekomo dodawać do macy – haniebny mit powtarzany w kościołach i katolickich domach, będący przez stulecia źródłem nietolerancji, pogromów i zbrodni na Żydach – mały Rysio słyszy na ulicy, od sąsiadów, od bliskich?

Opowieści takie pamięta jego młodsza o rok siostra, Barbara:

– Zaczepił mnie stary Żyd z wielką brodą. „Zaczekaj tu – powiedział. – Zaraz ci przyniosę z domu cukierki”. Stoję przed jego domem, czekam. Zjawia się sąsiadka: „Co tu robisz, Basiu?”. „Czekam na niego (i pokazuję na dom Żyda). Obiecał, że mi przyniesie cukierki”. „Uciekaj stąd, dziecko, natychmiast! On chce cię porwać na macę!”.

Po chwili siostra Kapuścińskiego dopowiada:

– Mówiło się wtedy, że Żydzi potrzebowali krwi dzieci do swoich rytuałów.

Gdy latem czterdziestego pierwszego roku wojska III Rzeszy zaatakowały Związek Radziecki (zajęły także Pińsk), 11 tysięcy pińskich Żydów wymordowano od razu w dwóch masowych egzekucjach. Resztę spędzono do getta, w którym rok później zawiązał się ruch oporu i doszło do rewolty. Niewielu Żydom udało się zbiec i skryć w lasach. Jedni przyłączyli się do grup partyzanckich, innych dobili „tutejsi”.

Nahum Boneh, świadek miejsca i czasu, po wojnie lider stowarzyszenia pińskich Żydów w Izraelu, napisze po latach:

...dla Żyda nawet przystąpienie do oddziału partyzanckiego było niebezpieczne. W tamtych latach nie-Żydzi, którzy natknęli się na Żyda samego, mogli go zabić lub wydać Niemcom. Wśród partyzantów byli antysemici, którzy wykorzystywali każdą okazję (a było ich wiele), żeby zabić Żyda, nawet takiego, który walczył w partyzantce (The Holocaust and The Revolt in Pinsk 1941–1942).

Choć wśród relacji zebranych przez Boneha są i świadectwa pomocy niesionej przez Polaków z Pińska żydowskim sąsiadom, wnioski nie pozostawiają złudzeń: „cała nie-żydowska ludność patrzyła obojętnie, a nawet z zadowoleniem na eksterminację Żydów i szansę zawłaszczenia ich własności”.

Po burzliwej debacie o zbrodni Polaków na żydowskich sąsiadach w Jedwabnem, jaka przetoczyła się w Polsce na początku tego wieku – jej znaczenie porównywano do „sprawy Dreyfusa” we Francji – obserwacje te nie są dziś nowe ani odkrywcze. Ukazują, że społeczność polska w Pińsku nie różniła się od antysemickiej „średniej krajowej”.

Pińsk Kapuścińskiego, „miasteczko życzliwych ludzi i życzliwych ulic”, był mitem. Cudowną Arkadią, krainą lat dziecięcych, w której ludzie różnych religii i narodów żyją w pokoju i harmonii. Światem harmonii, której Kapuściński pragnął w dorosłym życiu dla Afryki, Ameryki Łacińskiej, wszystkich mieszkańców biednego Południa.

Czy także składnikiem pisarskiej autokreacji? Mitologizacją, która spajała życiorys „tłumacza kultur”, jakim pragnął, by go widziano u kresu życia? I która wskazywała na źródła tej predyspozycji: oto człowiek dialogu i spotkania z Innym, który wielokulturowością oddycha od dziecka, ma ją niejako we krwi?

Między Pińskiem z archiwum domowego: Pińskiem hycli, Pińskiem Polaków mordujących Żydów lub wydających ich Niemcom na śmierć a Pińskiem, sielską Arkadią z gawęd i wywiadów – roztacza się przepaść.

Aż trudno nie spytać: czy te dwa wizerunki miasta lat dziecięcych dlatego właśnie, że tak odległe, sprzeczne, odpychające się nawzajem, nie złożyły się nigdy w zapowiadaną przez tyle lat książkę?

Z notatek i rozmów (2)

Wspomnienia o domu rodzinnym, jakie Kapuściński zostawił, są ubogie. Niewiele pamiętał sprzed wojny. W tym, co opowiadał, więcej było przeczuć i impresji na pograniczu poezji i fantazji aniżeli pewnych informacji.

W szkicach do pińskiej książki pisze o ojcu, że jest dla niego dobry i że to ważne, święte. Matki – jak wyznaje – nie potrafi jeszcze odczuwać jako odrębnej istoty; są jednością.

Jedynym świadkiem, który po śmierci Kapuścińskiego wyłuskuje z pamięci okruchy wspomnień o domu rodzinnym przed wojną, jest siostra Barbara. Jako studentka anglistyki wyemigrowała w latach sześćdziesiątych do Wielkiej Brytanii, potem do Kanady. Kapuściński był wściekły na nią za tę decyzję tak bardzo, że w pierwszych latach po wyjeździe Barbary ich wzajemne stosunki ochłodziły się.

Uważał, że trzeba było być w Polsce, budować przyszłość kraju dźwigającego się po II wojnie światowej. Wyjazd na Zachód był w jego przekonaniu – wówczas lojalnego członka partii komunistycznej – zdradą. Lecz to nie jedyny powód konfliktu z siostrą. W Polsce Ludowej władze polityczne krzywo patrzyły na ludzi, którzy mieli krewnych na Zachodzie. Pozostanie za granicą, w kapitalistycznym kraju, traktowano jako rodzaj ucieczki i wyrzeczenia się socjalistycznej ojczyzny. Kapuściński, który wtedy od niedawna pracował w rządowej agencji prasowej, obawiał się, że siostra, która „zbiegła” na Zachód, może nadszarpnąć jego reputację, zachwiać zaufaniem decydentów, popsuć rozwijającą się karierę.

– Nie byliśmy bogaci, ale niczego nam nie brakowało. Obydwoje rodzice pracowali w szkole – wspomina Barbara, po mężu Wiśniewska, z którą przez trzy dni rozmawiam w Vancouver.

Jej świadectwo odbiega od niektórych relacji Kapuścińskiego, który nieraz sugerował, że wywodzi się z pińskiej biedy.

Istotnie: nauczyciele w tamtych czasach zarabiają mało, należą jednak do warstwy społecznej będącej odpowiednikiem współczesnej klasy średniej; są elitą kulturalną, zwłaszcza na prowincji, jaką jest Pińsk. Fotografie piętrowego domu również nie wskazują na to, iżby Kapuścińscy mieszkali w ruderze.

A jednak wspomnienia pińskiej biedy to w jakimś stopniu uprawniony element literackiej autokreacji. Mały Rysio rzeczywiście wszędzie wokół widział biedę; sami Kapuścińscy nie biedowali, jednak bieda stanowiła dominantę lokalnego pejzażu; była wszechobecnym składnikiem świata jego dzieciństwa. („Tegoroczna wiosna – pisało w 1936 r. «Nowe Echo Pińskie» – na szczęście dość wczesna, rozbudziła wśród rzesz bezrobotnych nowe nadzieje, że przecież skończył się okres ciężkiej zimy, kiedy to często, gęsto nie było w domu kartofla na obiad, kiedy wynędzniałe głodne dzieci tuliły się do siebie w zimnych, nieopalonych norach”).

Ojciec uczy zajęć praktyczno-technicznych; czego uczy matka – Barbara nie pamięta, prowadzi chyba lekcje ze wszystkiego, ogólne nauczanie – czytania, pisania, liczenia dla pierwszych klas.

W ciągu dnia „Rysieczkiem” – jak woła na syna matka, i „żabcią” – jak nazywa małą Basię, zajmuje się niania, garbuska Masia. Maria Kapuścińska po śmierci swojej matki opiekuje się dużo młodszą, nastoletnią siostrą Oleńką. Przebłyski dziecięcej pamięci Barbary sugerują, że rodzice mieli spore grono przyjaciół i znajomych, i że w domu kwitło życie towarzyskie.

Powiedzieć, że „Rysieczek” jest oczkiem w głowie matki, to nie powiedzieć o ich uczuciach i wzajemnych relacjach nic. Córkę kocha, syna wielbi. Jest najpiękniejszy, najzdolniejszy, najmądrzejszy. Wiara Marii Kapuścińskiej w geniusz syna – jak wynika ze wspomnień przyjaciół domu, którzy ją znali po wojnie – znacznie przewyższa przeciętną zapatrzenia matek w utalentowanych synów.

– Mój syn, mój syn... – mówiła o nim z uwielbieniem, w jakimś uniesieniu (w taki sposób o wyrazach miłości matki do syna opowiadała nieraz pani Alicja, wdowa po Kapuścińskim).

Młodość matki Kapuścińskiego przypadła na okres międzywojenny – epokę, w której patriotyzm kojarzył się często z mundurem. Centrum zabaw i spotkań polskiej mniejszości Pińska było oficerskie kasyno. Odbywały się tam wykwintne bale, na które chadzali państwo Kapuścińscy. Pani Maria w kapelusiku, uczesana na Smosarską, dumna, że należy do elity. Gdy dwudziestokilkuletni Rysiek, jako student Uniwersytetu Warszawskiego, wrócił z ćwiczeń wojskowych w polowym mundurze i strzelając obcasami, wykrzyczał: – Podporucznik Ryszard Kapuściński melduje się w domu!, matka rozpłakała się. – Mój syn jest oficerem!

Źle znosiła długie wyjazdy syna, gdy jako korespondent Polskiej Agencji Prasowej znikał na wiele miesięcy, czasem więcej niż na rok w Afryce i Ameryce Łacińskiej, czasami tygodniami nie dając znaku życia. Gdy wyjeżdżał, prosił przyjaciół, żeby „mieli oko na rodziców”. Z daleka pisał czułe listy do „maminka”, jak zaczął nazywać matkę po powrocie z jednej ze swoich pierwszych podróży zagranicznych – do Czechosłowacji.

Matka przychodziła do warszawskiej siedziby PAP na rogu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu i prosiła o korespondencje syna, żeby choć wiedzieć, gdzie jest, czym ma zaprzątnięte myśli, czego w tej chwili jest świadkiem. Nieraz dostawała jego teksty, zanim trafiały do PAP-owskich biuletynów. Z premedytacją nie dano jej przeczytać jednej jedynej korespondencji – z Nigerii. Był rok 1966, tuż po zamachu stanu w tym kraju...

Czekałem, kiedy mnie spalą, bo UPGA dużo ludzi pali żywcem. Spalone trupy widziałem tu często. Szef operacji przy tej barierze zdzielił mnie pięchą w twarz, w ustach poczułem ciepłą słodycz. Potem oblał mnie benzolem, bo tu palą ludzi w benzolu, który zapewnia spalenie doszczętne. Poczułem zwierzęcy strach, strach, który mnie poraził, jak paraliż, stałem jak wbity w ziemię, jak zakopany w ziemi po szyję. Czułem, że oblewa mnie pot, ale pod skórą czułem takie zimno, jakbym stał na wielkim mrozie... Moje życie będzie ginąć w nieludzkim bólu, będzie odchodzić w płomieniach... Przystawili mi noże do oczu. Przystawili mi nóż do serca...

Redaktorka Wiesława Bolimowska poszła do szefa Michała Hoffmana i zażądała: „Nie wolno tego nigdzie puścić, bo pani Kapuścińska umrze na serce, jeśli to przeczyta”. Zablokowano publikację tekstu we wszystkich biuletynach agencji, żeby któraś z gazet – co było częstą praktyką – go nie przedrukowała. Relacja ukazała się dekadę później w tomie reportaży Kapuścińskiego Wojna futbolowa (pt. Płonące bariery). Maria Kapuścińska już nie żyła, zmarła w 1974 roku, w wieku 63 lat.

Ojciec z kolei lubił dworować z syna. Gdy Rysiek się uczył, coś pilnie studiował, zawsze podkreślał w książkach ważne zdania – robił to zresztą i później jako znany reporter, a potem światowej sławy pisarz – ojciec zaczepiał go: – Idź już spać, Rysiu. Ja ci do rana tę całą książkę popodkreślam.

Potrafił się droczyć, mówiąc, że Rysiek jest średniego wzrostu, a wtedy matka wybuchała: „Jak to średniego, Rysio jest wysoki!”. Śmiał się ojciec: „Rysio jest średni wyższy, a ja średni niższy”. Na to matka podniesionym głosem kończyła całą tę dyskusję: „Co ty, stary, wygadujesz, to ty jesteś mały, a mój syn jest wysoki!”.

Rysiek nie mógł liczyć na inspirujące rozmowy z ojcem – o kulturze, książkach, polityce, świecie. Przez długie lata nosił w sobie kompleks niedouczonego prowincjusza, który niewiele wyniósł z domu i wszystkiego musi dopiąć własną harówką.

Kiedyś opowiadał mi, że gdy jako młody reporter spotykał kolegów po piórze, swoich rówieśników – Kazimierza Dziewanowskiego i Wojciecha Giełżyńskiego, obu wywodzących się z prawdziwie inteligenckich domów – wstydził się odezwać.

– Wiedzieli wszystko o wszystkim, przerzucali się nazwiskami i tytułami książek, o których ja nawet nie słyszałem – mówił Kapuściński.

Pobrzmiewała w tej anegdocie nutka dumy, że zaszedł dużo dalej niż koledzy. Ale wiele lat wcześniej, gdy siedział przy nich i nie wiedział, z czym i w jaki sposób włączyć się do rozmowy, musiał się czuć okropnie.

Józef Kapuściński nie bardzo miał pojęcie, czym zajmuje się syn. Bywał oburzony porozkładanymi na podłodze gazetami z nazwiskiem „Kapuściński”, które można bezkarnie deptać i wykładać nimi kosz na śmieci. Był człowiekiem sumiennym i obowiązkowym, który – jak sam utrzymywał – nigdy w życiu nie spóźnił się na lekcje. Irytowało go, że syn siedzi zamknięty w pokoju i coś robi (to znaczy: pisze), zamiast chodzić do pracy i zarabiać na rodzinę. Bo przecież pracuje ten, kto chodzi do pracy, a nie ten, co siedzi całe dnie w domu.

Kiedyś przyjechał w odwiedziny do syna i synowej.

– Byłeś dziś, Rysiu, w pracy?

– Byłem, tato, byłem.

– A na którą poszedłeś?

– Na ósmą, tato, na ósmą – łgał syn, żeby nie toczyć z ojcem dyskusji, które do niczego nie prowadzą.

Józef Kapuściński obruszył się kiedyś, gdy znajoma syna i synowej wspomniała, że nosi podwójne nazwisko – panieńskie i po mężu.

– A gdzie szacunek dla męża? – żachnął się.

Siostra Kapuścińskiego, Barbara, powiedziała mi, że ojciec, który zmarł w siedemdziesiątym siódmym roku, do końca życia nie rozumiał, co właściwie robi Rysiek ani kim jest.

Kapuściński non-fiction

Подняться наверх