Читать книгу Bohater wieków - Brandon Sanderson - Страница 13
3
ОглавлениеElend Venture, drugi władca Ostatniego Imperium, nie urodził się wojownikiem. Był szlachetnie urodzonym – co w czasach Ostatniego Imperatora czyniło z niego zawodowego bywalca salonów. Spędził młodość, poznając błahe gierki Wielkich Domów, żyjąc wygodnym życiem imperialnej elity.
Nic dziwnego, że skończył jako polityk.
„Nie sądzę, byś kiedykolwiek poprowadził natarcie na siły wroga”. Te słowa wypowiedziała Tindwyl – kobieta, która udzielała mu lekcji polityki. To wspomnienie sprawiło, że na twarzy Elenda pojawił się uśmiech, gdy jego żołnierze wpadli do obozu kolossów.
Elend rozjarzył cynę z ołowiem. Uczucie ciepła – teraz już znajome – wypełniło jego pierś, a mięśnie napięły się od dodatkowej siły i energii. Wcześniej połknął metal, by wykorzystać jego moc w bitwie. Był Allomantą. Wciąż go to czasem zadziwiało.
Jak przewidywał, atak zaskoczył kolossy. Przez kilka chwil stały bez ruchu, wstrząśnięte – choć musiały widzieć nową armię Elenda ruszającą do ataku. Kolossy nie umiały sobie radzić z czymś niespodziewanym. Nie potrafiły pojąć, że nieliczna armia słabych ludzi atakuje ich obóz. Musiało więc minąć trochę czasu, zanim się dostosowały.
Armia Elenda dobrze wykorzystała ten czas. Sam Elend uderzył jako pierwszy, rozjarzając cynę z ołowiem, by zyskać jeszcze większą siłę, kiedy uderzył pierwszego kolossa. To był jeden z mniejszych. Jak wszystkie inne, z wyglądu przypominał człowieka, za wyjątkiem przerośniętej, pofałdowanej skóry, która wyglądała tak, jakby była oddzielona od ciała. W jego paciorkowatych, czerwonych oczach malowało się nieludzkie zaskoczenie, gdy umarł z mieczem Elenda wbitym w pierś.
– Atakujcie szybko! – ryknął, gdy kolejne kolossy zaczęły się odwracać od ognisk. – Zabijcie ich jak najwięcej, zanim ogarnie je żądza krwi!
Jego żołnierze – przerażeni, lecz zdeterminowani – atakowali wokół niego, powalając kilka pierwszych grup kolossów. „Obóz” był właściwie miejscem, gdzie kolossy zdeptały popiół i rośliny pod nim, po czym wykopały doły, w których rozpaliły ogniska. Elend widział, jak początkowy sukces dodaje jego ludziom pewności siebie. Dodał im otuchy, allomantycznie Przyciągając ich uczucia, czyniąc ich odważniejszymi. Z tą formą Allomancji czuł się zdecydowanie lepiej – wciąż nie do końca pojął sztukę skakania za pomocą metali, tak jak czyniła to Vin. Uczucia natomiast rozumiał dobrze.
Fatren, przysadzisty przywódca miasta, trzymał się blisko Elenda, prowadząc grupę żołnierzy w stronę dużej grupy kolossów. Elend miał na niego oko. Fatren był władcą tego miasteczka – gdyby zginął, byłby to cios dla morale. Razem zaatakowali niewielką grupkę kolossów. Największy miał około jedenastu stóp wzrostu. Jak w wypadku wszystkich dużych stworów, jego skóra – niegdyś luźna – była naciągnięta na przerośniętym cielsku. Kolossy nie przestawały rosnąć, lecz ich skóra zawsze pozostawała tej samej wielkości. Na młodszych istotach wisiała luźno i fałdowała się. Na wielkich była naciągnięta i popękana.
Elend spalił stal i rzucił przed siebie garść monet. Odepchnął kawałki metalu swoim ciężarem, zasypując nimi kolossy. Stwory były zbyt twarde, by zwyczajne monety je zabiły, ale odłamki metalu mogły je zranić i osłabić.
Wypuściwszy monety, Elend zaatakował dużego kolossa. Bestia zdjęła z pleców wielki miecz i wydawała się uszczęśliwiona perspektywą walki.
Koloss zamachnął się jako pierwszy, a miał oszałamiający zasięg. Elend musiał odskoczyć do tyłu; cyna z ołowiem dodawała mu zwinności. Miecze kolossów były potężne i prymitywne, tak tępe, że bardziej przypominały pałki. Siła uderzenia wstrząsnęła powietrzem – Elend nie miałby szansy na sparowanie ciosu, nawet z pomocą cyny z ołowiem. Ponadto miecz – a raczej koloss, który go trzymał – ważył tyle, że Elend nie mógłby wykorzystać Allomancji, by Odepchnąć go z rąk stwora. Odpychanie stalą opierało się na sile i masie. Gdyby Elend Pchnął coś cięższego od siebie, poleciałby do tyłu.
Dlatego musiał polegać na dodatkowej szybkości i zręczności cyny z ołowiem. Uskoczył w bok i czekał na powrót ostrza. Stwór obrócił się w milczeniu, spojrzał na Elenda, ale nie zaatakował. Jeszcze nie do końca ogarnęła go żądza krwi.
Elend spojrzał na swojego przerośniętego przeciwnika. Jak tu trafiłem? – pomyślał, nie po raz pierwszy. Jestem uczonym, nie wojownikiem. Do niedawna był przekonany, że w ogóle nie nadaje się na przywódcę.
Czasami dochodził do wniosku, że za dużo myśli. Teraz rzucił się pochylony do przodu i uderzył. Koloss przewidział ten ruch i próbował opuścić swoje ostrze na głowę Elenda. Ten jednak Przyciągnął miecz innego kolossa – to wytrąciło stwora z równowagi i pozwoliło dwóm żołnierzom na zabicie go, ale jednocześnie Przyciągnęło Elenda w bok. Ledwie uniknąwszy ciosu przeciwnika, obrócił się w powietrzu, rozjarzył cynę z ołowiem i uderzył z boku.
Na wylot przeciął nogę stwora na wysokości kolana, obalając go. Vin zawsze powtarzała, że allomantyczne moce Elenda są nadzwyczaj silne. On sam nie był tego pewien – nie miał zbyt wielkiego doświadczenia z Allomancją – ale siła jego własnego ciosu sprawiła, że się zatoczył. Zaraz jednak odzyskał równowagę i odciął kolossowi głowę.
Kilku żołnierzy wpatrywało się w niego. Jego biały mundur splamiła jaskrawoczerwona krew kolossa. Nie po raz pierwszy. Elend odetchnął głęboko, gdy usłyszał nieludzkie wrzaski w obozie. Stwory zaczynały wpadać w morderczy szał.
– Utworzyć szyk! – krzyknął Elend. – Trzymać się razem, przygotować się na atak.
Żołnierze reagowali powoli. Byli o wiele mniej zdyscyplinowani niż oddziały, do których Elend się przyzwyczaił, lecz na jego rozkaz zbili się w gromadę. Venture rozejrzał się po okolicy. Zabili kilka setek kolossów – zadziwiający wyczyn.
Tyle że łatwa część się skończyła.
– Nie cofać się! – ryczał Elend, biegnąc przed szeregami żołnierzy. – Walczyć! Musimy zabić ich jak najwięcej jak najszybciej! Wszystko od tego zależy! Niech poznają waszą furię!
Spalił mosiądz i Odepchnął ich uczucia, Uspokajając ich strach. Allomanta nie potrafił zapanować nad umysłami – w każdym razie nie nad ludzkimi – umiał jednak podsycić pewne uczucia, jednocześnie tłumiąc inne. I znów, Vin twierdziła, że Elend umiał wpłynąć na o wiele większą liczbę ludzi niż powinno to być możliwe. Ale też zdobył swoje moce niedawno, w miejscu, które, jak podejrzewał, było pierwotnym źródłem Allomancji.
Pod wpływem Uspokajania jego żołnierze się wyprostowali. Elend znów poczuł szacunek dla tych prostych skaa. Dawał im odwagę i tłumił część strachu, lecz determinacja należała do nich. To byli dobrzy ludzie.
Jeśli będzie miał szczęście, uratuje część z nich.
Kolossy zaatakowały. Jak miał nadzieję, spora grupa stworów oderwała się od obozu i ruszyła w stronę wioski. Niektórzy żołnierze krzyczeli, ale byli zbyt zajęci walką, by za nimi podążyć. Elend rzucał się do walki w miejscach, gdzie szyk się chwiał, wzmacniając słaby punkt. Robiąc to, spalał mosiądz i próbował Odpychać uczucia pobliskich kolossów.
Nic się nie działo. Stwory były odporne na emocjonalną Allomancję, szczególnie kiedy już manipulował nimi ktoś inny. Jednak jeśli udało mu się przebić, przejmował całkowitą kontrolę nad nimi. To wymagało czasu, szczęścia i determinacji do walki.
I to właśnie robił. Walczył u boku swoich ludzi, patrzył, jak umierają, zabijał kolossy. Zwinął szeregi, tworząc półokrąg, by uniknąć otoczenia swoich sił. Mimo to walka była ponura. W miarę, jak kolejne grupki kolossów wpadały w szał i atakowały, szanse ludzi Elenda malały. Kolossy wciąż opierały się jego manipulacji. Zbliżały się coraz bardziej...
– Jesteśmy zgubieni! – wrzasnął Fatren.
Elend odwrócił się, z niejakim zaskoczeniem stwierdzając, że przysadzisty lord stoi u jego boku i wciąż żyje. Ludzie nadal walczyli. Od pojawienia się żądzy krwi minęło może piętnaście minut, ale szeregi już zaczynały się chwiać.
Na niebie pojawiła się plamka.
– Poprowadziłeś nas na śmierć! – wrzasnął Fatren. Pokrywała go krew kolossów, poza plamą na ramieniu, która wyglądała na jego własną krew. – Dlaczego?
Elend jedynie wskazał na plamkę.
– Co to? – spytał Fatren.
Venture się uśmiechnął.
– To pierwsza z armii, które ci obiecałem.
***
Vin spadła z nieba w chmurze podków, lądując dokładnie pośrodku armii kolossów. Bez wahania wykorzystała Allomancję, by Odepchnąć parę podków w stronę odwracającego się kolossa. Jedna trafiła w czoło stwora, odrzucając go do tyłu, a druga przeleciała nad jego głową i uderzyła kolejnego stwora. Vin obróciła się na pięcie, rzuciła kolejną podkowę, która minęła szczególnie dużego kolossa i trafiła stojącego za nim mniejszego pobratymca.
Rozjarzyła żelazo, Przyciągając tę podkowę i zaczepiając ją o nadgarstek większego ze stworów. Przyciąganie natychmiast pociągnęło ją w stronę kolossa, ale jednocześnie wytrąciło istotę z równowagi. Potężny żelazny miecz uderzył w ziemię w chwili, gdy Vin trafiła kolossa w pierś. Wówczas Odepchnęła się od leżącej broni i zrobiła w powietrzu salto do tyłu, gdy inny koloss zamachnął się w jej stronę.
Uniosła się na wysokość piętnastu stóp. Cios był niecelny, miecz obciął głowę jednego ze stworów poniżej. Istota, która to zrobiła, nie wydawała się zmartwiona, że zabiła swojego towarzysza – jedynie spojrzała na Vin z nienawiścią w czerwonych oczach.
Vin Przyciągnęła leżący miecz, który uniósł się w jej stronę, ale jednocześnie pociągnął ją w dół. Chwyciła go, opadając – ostrze było niemal jej wzrostu, lecz rozjarzona cyna z ołowiem dodawała jej sił – i odrąbała ramię atakującego kolossa.
Później obcięła mu nogi na wysokości kolan i zostawiła na śmierć, zwracając się w stronę kolejnych przeciwników. Jak zawsze, kolossy wydawały się zafascynowane Vin, choć jednocześnie rozjuszone i zdezorientowane. Kojarzyły duży rozmiar z niebezpieczeństwem i z trudem rozumiały, jak drobna kobieta w rodzaju Vin – dwadzieścia lat, ledwie pięć stóp wzrostu, delikatna niczym wierzba – mogła stanowić zagrożenie. Jednak widziały, jak zabija, i to je do niej przyciągało.
Vin to nie przeszkadzało.
Wrzasnęła, atakując, choćby po to, by na zbyt cichym polu walki rozległ się jakiś dźwięk. Kolossy zazwyczaj przestawały ryczeć, gdy wpadały w szał, i skupiały się na zabijaniu. Rzuciła garść monet, Odpychając je w stronę grupy za plecami, po czym skoczyła do przodu, Przyciągając się do miecza.
Koloss przed nią potknął się. Wylądowała mu na plecach, atakując stwora obok. Upadł, a wtedy Vin wbiła miecz w plecy kolossa, na którym stała. Odepchnęła się w bok i Przyciąganiem wyciągnęła ostrze z umierającej istoty. Chwyciła broń, cięła trzeciego stwora, po czym rzuciła miecz, Odpychając go niczym ogromną strzałę w pierś czwartego potwora. To Odpychanie jednocześnie odrzuciło ją do tyłu, dzięki czemu uniknęła ataku. Chwyciła miecz wbity w grzbiet stwora, którego przebiła wcześniej, wyrywając go, i jednym płynnym ruchem przebiła nim obojczyk i pierś piątej bestii.
Wylądowała na ziemi. Wokół niej kolossy padały martwe.
Vin nie była furią. Nie była grozą. Wyrosła z tego. Widziała, jak Elend umiera – trzymała go wtedy w ramionach – i wiedziała, że sama na to pozwoliła. Świadomie.
A jednak wciąż żył. Każdy oddech był niespodziewany, być może niezasłużony. Niegdyś bała się, że go zawiedzie. Jednakże jakimś sposobem odnalazła spokój w zrozumieniu, że nie powstrzyma go przed ryzykowaniem życia. W zrozumieniu, że wcale nie chce go przed tym powstrzymywać.
Dlatego nie walczyła już ze strachu o mężczyznę, którego kochała. Miast tego walczyła ze zrozumieniem. Była nożem – nożem Elenda, nożem Ostatniego Imperium. Nie walczyła, by chronić jednego człowieka, ale by chronić sposób życia, jaki stworzył, i ludzi, których starał się obronić.
Spokój dodawał jej sił.
Kolossy umierały wokół niej, a szkarłatna krew, zbyt jaskrawa, by mogła należeć do ludzi, tworzyła mgiełkę w powietrzu. W tej armii było ich dziesięć tysięcy – zbyt wiele, by zdołała je zabić. Nie musiała jednak zabijać wszystkich kolossów w armii.
Musiała je jedynie przestraszyć.
Ponieważ, wbrew temu, co kiedyś zakładała, kolossy odczuwały strach. Widziała, jak zaczyna wypełniać otaczające ją istoty, ukryty pod frustracją i wściekłością. Koloss zaatakował ją, a wtedy uskoczyła w bok, poruszając się z prędkością cyny z ołowiem. Nie przerywając ruchu, wbiła miecz w jego plecy i obróciła się, dostrzegając potężną istotę przebijającą się pośród armii w jej stronę.
Doskonale, pomyślała. Był wielki – być może największy, jakiego kiedykolwiek widziała. Musiał mieć prawie trzynaście stóp wysokości. Jego serce już dawno powinno było się poddać, a skóra była porozrywana, wisiała na wietrze.
Zaryczał, a jego głos odbił się echem wokół dziwnie cichego pola bitwy. Vin uśmiechnęła się i spaliła duraluminium. Płonąca w niej cyna z ołowiem natychmiast wybuchła, gwałtownie dodając jej sił. Duraluminium spalane razem z innym metalem wzmacniało ten drugi metal. Sprawiało, że błyskawicznie płonął, oddając w jednej chwili całą moc.
Vin spaliła stal i Odepchnęła we wszystkie strony. Jej wspomagane duraluminium Pchnięcie uderzyło niczym fala w miecze biegnących ku niej stworów. Broń wyrywała się z rąk, kolossy leciały do tyłu, a potężne ciała rozproszyły się niczym płatki popiołu pod krwawym słońcem. Tylko dzięki wspomaganej duraluminium cynie z ołowiem nie została przy tym zmiażdżona.
Jej cyna z ołowiem i stal zniknęły, wypalone w jednym wybuchu mocy. Wyciągnęła niewielki flakonik z płynem – roztwór alkoholu z płatkami metalu – i połknęła go jednym haustem, uzupełniając zapasy. Wówczas spaliła cynę z ołowiem i przeskoczyła nad powalonymi, zdezorientowanymi kolossami, ruszając w stronę wielkiej istoty, którą zobaczyła wcześniej. Mniejszy stwór próbował ją powstrzymać, lecz chwyciła go za nadgarstek i przekręciła, miażdżąc staw. Wzięła miecz kolossa, uchyliła się przed atakiem innego i obróciła się, za jednym zamachem powalając trzy stwory, rozcinając ich kolana.
Skończywszy obrót, wbiła miecz w ziemię. Jak się spodziewała, ogromny, trzynastostopowy koloss zaatakował chwilę później, zamachnął się mieczem tak wielkim, że aż rozległ się gwizd powietrza. Vin wbiła swoje ostrze w ostatniej chwili, gdyż nawet z pomocą cyny z ołowiem nie udałoby jej się sparować takiego ciosu. Broń kolossa uderzyła jednak w ostrze jej miecza, stabilnie wbitego w ziemię. Metal zadrżał w jej dłoniach, lecz powstrzymał cios.
Palce Vin zamrowiły od tak potężnego uderzenia. Puściła miecz i skoczyła. Nie Odepchnęła się – nie musiała – lecz wylądowała na jelcu swojego miecza i odbiła się od niego. Na pysku kolossa malowało się znane Vin charakterystyczne zaskoczenie, gdy ujrzał, jak kobieta wznosi się na wysokość trzynastu stóp, powiewając pasmami mgielnego płaszcza.
Kopnęła kolossa w bok głowy. Kości czaszki pękły. Kolossy były nieludzko wytrzymałe, lecz rozjarzona cyna z ołowiem wystarczyła. Stwór wywrócił oczami i upadł. Vin Odepchnęła się lekko od miecza, utrzymując się w górze na tyle długo, że kiedy upadła, wylądowała dokładnie na piersi powalonego stwora.
Otaczające ją istoty znieruchomiały. Nawet opętane żądzą krwi poczuły wstrząs, gdy jednym kopnięciem powaliła tak ogromną bestię. Może ich umysły nie potrafiły zanalizować tego, co właśnie zobaczyły. A może stwory, prócz strachu odczuwały też odrobinę ostrożności. Vin nie znała ich na tyle, by wiedzieć na pewno. Wiedziała jednak, że w zwyczajnej armii kolossów ten czyn zapewniłby jej posłuszeństwo wszystkich stworów, które ją obserwowały.
Niestety, tę armię kontrolowano z zewnątrz. Wyprostowawszy się, Vin widziała niewielką, zdesperowaną armię Elenda walczącą w pewnej odległości. Z jego pomocą utrzymali się. Walczący ludzie wywierali na kolossy wpływ podobny co tajemnicza siła Vin – istoty nie rozumiały, jak tak niewielka armia może wytrzymać ich atak. Nie widzieli strat ani rozpaczliwej sytuacji grupki Elenda – postrzegały ich jako mniejszą, gorszą armię, która wciąż stoi i walczy.
Vin podjęła walkę. Kolossy zbliżały się do niej – z niepokojem, ale wciąż nadchodziły. To właśnie było dziwne w tych istotach. Nie wycofywały się. Czuły strach, lecz nie umiały na niego zareagować. A jednak osłabiał je. Widziała to w sposobie, w jaki się do niej zbliżały, jak wyglądały. Prawie się złamały.
Dlatego spaliła mosiądz i Odepchnęła uczucia jednego z mniejszych stworów. Na początku się opierał. Pchnęła mocniej. W końcu w stworze coś pękło i należał już do niej. Ktoś, kto nad nim panował, znajdował się zbyt daleko i skupiał się na zbyt wielu kolossach naraz. Ta istota – zdezorientowana z powodu żądzy krwi, w chaosie wstrząsu, strachu i frustracji – znalazła się całkowicie pod mentalną kontrolą Vin.
Natychmiast kazała mu zaatakować towarzyszy. Chwilę później został powalony, lecz wcześniej zabił dwa inne kolossy. Walcząc, Vin przechwyciła kolejnego kolossa, później jeszcze jednego. Atakowała przypadkowo, machając mieczem dla odwrócenia uwagi kolossów, gdy wybierała członków ich grupy i przejmowała panowanie nad nimi.
Wkrótce wokół niej zapanował chaos, a garstka kolossów walczyła dla niej. Za każdym razem, gdy jeden z nich padał, zastępowała go dwoma innymi.
Walcząc, znów spojrzała w stronę Elenda i poczuła ulgę na widok sporej gromady kolossów walczących u boku ludzi. Elend krążył wśród nich, już nie walczył, lecz przejmował stwora po stworze. Samotne przybycie Elenda do tego miasteczka było bardzo ryzykowne i Vin nie wiedziała, czy je pochwala. Na razie cieszyła się, że dogoniła go na czas.
Ona również przestała walczyć i skoncentrowała się na kierowaniu swoją niewielką armią kolossów, jeden po drugim werbując nowe stwory. Wkrótce miała ich około setki.
Już niedługo, pomyślała. I rzeczywiście, wkrótce ujrzała plamkę w powietrzu, pędzącą w jej stronę wśród padającego popiołu. Plamka zmieniła się w postać w ciemnych szatach, która unosiła się nad armią, Odpychając się od mieczy kolossów. Mężczyzna był łysy i miał wytatuowaną twarz. W pociemniałym od popiołu świetle dnia Vin widziała dwa grube kolce wbite w oczodoły. Stalowy Inkwizytor – nie rozpoznawała go.
Inkwizytor uderzył mocno, powalając jednego z ukradzionych kolossów Vin parą obsydianowych toporów. Skierował ślepe spojrzenie na Vin, a wtedy kobieta wbrew sobie poczuła rodzącą się panikę. W jej umyśle pojawiły się kolejne wspomnienia. Ciemna noc, deszczowa i pełna cieni. Iglice i wieże. Ból w boku. Długa noc spędzona w uwięzieniu w pałacu Ostatniego Imperatora.
Kelsier, Ocalały z Hathsin, umierający na ulicach Luthadel.
Vin spaliła elektrum. Otoczyła ją chmura obrazów, cieni rzeczy, które mogła zrobić w przyszłości. Elektrum, allomantyczny stop złota. Elend nazywał je „atium dla ubogich”. Nie wpływało na przebieg bitwy, jedynie neutralizowało atium, gdyby Inkwizytor je miał.
Vin zacisnęła zęby i rzuciła się do przodu, gdy armia kolossów miażdżyła resztki jej skradzionych stworów. Skoczyła, lekko Odpychając się od leżącego na ziemi miecza i pozwoliła, by pęd poniósł ją w stronę Inkwizytora. Widmo uniosło topory i zamachnęło się, lecz Vin w ostatniej chwili Przyciągnęła się w bok. Jej Przyciąganie wyrwało miecz z rąk zaskoczonego kolossa. Chwyciła broń, obracając się w powietrzu, i pchnęła ją w stronę Inkwizytora.
Niemal bez wysiłku Odepchnął w bok potężny kawał metalu. Kelsierowi udało się pokonać Inkwizytora, ale po wielkich wysiłkach. Sam zginął kilka chwil później, zabity przez Ostatniego Imperatora.
Żadnych wspomnień! – powiedziała sobie Vin. Skup się na chwili obecnej.
Popiół kłębił się wokół niej, gdy obróciła się w powietrzu, wciąż w locie po Odepchnięciu miecza. Wylądowała, poślizgnęła się na krwi kolossów, po czym rzuciła się na Inkwizytora. Świadomie go ściągnęła, zabijając jego kolossy i przejmując nad nimi panowanie, zmuszając go do ukazania się. Teraz musiała się nim zająć.
Wyciągnęła szklany sztylet – Inkwizytor mógłby Odepchnąć miecz kolossa – i rozjarzyła cynę z ołowiem. Prędkość, siła i równowaga wypełniły jej ciało. Niestety, Inkwizytor też miał cynę z ołowiem, co czyniło ich równymi sobie.
Poza jednym. Inkwizytor miał pewną słabość. Vin uniknęła ciosu toporem, Przyciągając się do miecza kolossa, by uskoczyć. Później Odepchnęła się od tej samej broni, rzucając się do przodu, i cięła szyję Inkwizytora. Sparował cios machnięciem ręki, zatrzymując jej ramię. Lecz wtedy drugą ręką chwyciła go za szatę.
Vin rozjarzyła żelazo i Przyciągnęła za siebie, szarpiąc tuzin mieczy kolossów. Nagłe Przyciąganie pociągnęło ją do tyłu. Odpychanie stali i Przyciąganie żelaza były raczej potężne i prymitywne niż subtelne. Rozjarzywszy cynę z ołowiem, Vin trzymała szatę, Inkwizytor zaś najwyraźniej zachował równowagę dzięki Przyciąganiu mieczy kolossów, które stały przed nim.
Szata się poddała, rozerwała wzdłuż boku, zostawiając Vin ze sporym kawałkiem tkaniny w ręku. Plecy Inkwizytora były odsłonięte i kobieta powinna zobaczyć pojedynczy kolec – przypominający te w oczach – wystający z pleców istoty. Jednakże kolec zakrywała metalowa tarcza na plecach Inkwizytora, sięgająca aż na brzuch. Niczym dobrze dopasowany napierśnik, osłaniała plecy jak pancerz żółwia.
Inkwizytor obrócił się z uśmiechem, a Vin zaklęła. Grzbietowy kolec, który każdy Inkwizytor miał wbity między łopatkami, był ich najsłabszym punktem. Wyrwanie go zabijało stwora. I stąd właśnie metal – Vin podejrzewała, że Ostatni Imperator by na to nie pozwolił. On lubił, by jego słudzy mieli słabości, dzięki temu nad nimi panował.
Vin nie miała wiele czasu na myślenie, kolossy bowiem wciąż atakowały. W chwili, gdy wylądowała na ziemi, odrzucając porwaną tkaninę, wielki, niebieskoskóry stwór zamachnął się na nią. Vin przeskoczyła nad mieczem przeciwnika i Odepchnęła się od niego, by wznieść się wyżej.
Inkwizytor podążył za nią; teraz to on atakował. Popiół unosił się w powietrzu wokół Vin, gdy skakała nad polem walki, próbując myśleć. Znała tylko jeszcze jeden sposób zabicia Inkwizytora – powinna obciąć mu głowę. To jednak było łatwiej powiedzieć niż zrobić, biorąc pod uwagę fakt, że potwór był wspomagany cyną z ołowiem.
Wylądowała na opuszczonym wzgórzu na skraju pola walki. Inkwizytor uderzył w pokrytą popiołem ziemię za jej plecami. Vin uniknęła ciosu toporem, próbując zbliżyć się na tyle, by zadać cios. Wtedy Inkwizytor zamachnął się drugim ostrzem i Vin została ranna w rękę, gdy parowała uderzenie swoim sztyletem.
Po jej nadgarstku płynęła ciepła krew. Krew barwy czerwonego słońca. Vin warknęła i spojrzała na swojego nieludzkiego przeciwnika. Uśmiechy Inkwizytorów wytrącały ją z równowagi. Rzuciła się do przodu, by znów zadać cios.
Coś zamigotało w powietrzu.
Poruszające się szybko błękitne linie – allomantyczne świadectwo pobliskich kawałków metalu. Vin ledwie zdążyła przerwać atak, gdy garść monet zaskoczyła Inkwizytora od tyłu, wbijając się w jego ciało w dziesiątki miejsc.
Stwór wrzasnął i obrócił się, kapiąc krwią, gdy Elend uderzył w ziemię na szczycie wzgórza. Jego biały mundur splamiły popiół i krew, lecz twarz mężczyzny była czysta, a jego oczy błyszczące. W jednej dłoni trzymał laskę pojedynkową, drugą oparł o ziemię, odzyskując równowagę po skoku. Wciąż nie był do końca wyszkolony w fizycznej Allomancji.
Był jednak Zrodzonym z Mgły, jak Vin. Inkwizytor zaś został ranny. Kolossy tłoczyły się wokół wzgórza, wspinając się na szczyt, lecz Vin i Elend wciąż mieli kilka chwil. Rzuciła się do przodu, unosząc sztylet, Elend również zaatakował. Inkwizytor próbował obserwować ich oboje naraz, aż wreszcie jego uśmiech zniknął. Inkwizytor próbował odskoczyć.
Elend rzucił monetę w powietrze. Pojedynczy, błyszczący kawałek metalu zawirował wśród płatków popiołu. Inkwizytor to zobaczył i znów się uśmiechnął, najwyraźniej czekając na Odepchnięcie Elenda. Założył, że jego masa zostanie przekazana przez monetę, a później uderzy w Elenda, gdyż Elend również Odpychał. Dwaj Allomanci o podobnym ciężarze, odpychający się od siebie. Obaj zostaną odrzuceni do tyłu – Inkwizytor w stronę Vin, gdzie ją zaatakuje, Elend w stronę gromady kolossów.
Inkwizytor nie przewidział jednak allomantycznej siły Elenda. Elend rzeczywiście się potknął, lecz Inkwizytor został odrzucony do tyłu nagłym brutalnym Odepchnięciem.
Jest taki potężny! – pomyślała Vin, obserwując upadek zaskoczonego Inkwizytora. Elend nie był zwyczajnym Allomantą – jeszcze nie do końca panował nad swoimi zdolnościami, ale kiedy rozjarzył metale i Odpychał, to naprawdę Odpychał.
Vin rzuciła się do ataku, gdy Inkwizytor próbował odzyskać panowanie nad sobą. Udało mu się chwycić ją za rękę, gdy opuszczała nóż, jego potężny chwyt sprawił, że przez jej ranne ramię przeszła fala bólu. Krzyknęła, gdy odrzucił ją w bok.
Vin uderzyła o ziemię i przetoczyła się, podrywając się znów na równe nogi. Świat zawirował i widziała, jak Elend unosi laskę pojedynkową w stronę Inkwizytora. Stwór zablokował cios ręką, miażdżąc drewno, po czym rzucił się do przodu i wbił łokieć w pierś Elenda. Ten sapnął.
Vin Odepchnęła się od kolossów, które znajdowały się w odległości zaledwie kilku stóp, i znów rzuciła się w stronę Inkwizytora. Upuściła nóż, ale on stracił topory. Widziała, jak spogląda w bok, w stronę porzuconej broni, nie dała mu jednak szansy po nią sięgnąć. Uderzyła w niego, próbując go obalić na ziemię. Niestety, był o wiele większy – i silniejszy – niż ona. Rzucił ją na ziemię, pozbawiając tchu.
Kolossy dotarły do nich. Elend chwycił jeden z upuszczonych toporów i zaatakował Inkwizytora.
Stwór poruszył się gwałtownie. Jego postać się zamgliła i Elend przeciął powietrze. Venture się obrócił. Na jego twarzy malował się wstrząs, gdy Inkwizytor zbliżył się do niego, unosząc nie topór, lecz – co dziwne – metalowy kolec, przypominający te wbite w jego ciało, lecz węższy i dłuższy. Istota uniosła kolec, poruszając się nieludzko szybko, szybciej niż jakikolwiek Allomanta.
To nie cyna z ołowiem, pomyślała Vin. To nawet nie duraluminium. Podniosła się, obserwując Inkwizytora. Jego ruchy były już wolniejsze, lecz nadal znajdował się w odpowiedniej pozycji, by wbić kolec w plecy Elenda. Vin znajdowała się za daleko, by pomóc.
Ale kolossy nie. Wspinały się na wzgórze, kilka stóp od Elenda i jego przeciwnika. Zdesperowana Vin rozjarzyła mosiądz i pochwyciła uczucia kolossa najbliższej Inkwizytora. Gdy tamten ruszył do ataku na Elenda, jej koloss odwrócił się, zamachnął klinowatym mieczem i uderzył Inkwizytora w twarz.
Nie odciął głowy od ciała, jedynie zmiażdżył czaszkę. Najwyraźniej to wystarczyło, gdyż Inkwizytor upadł i znieruchomiał.
Armię kolossów przeszedł dreszcz.
– Elendzie! – powiedziała Vin. – Teraz!
Cesarz odwrócił się od umierającego Inkwizytora i Vin widziała koncentrację na jego twarzy. Widziała raz, jak Ostatni Imperator wpływa emocjonalną Allomancją na uczucia placu pełnego ludzi. Był silniejszy niż ona, silniejszy nawet od Kelsiera.
Nie widziała, jak Elend spala duraluminium, a później mosiądz, lecz poczuła to. Poczuła, jak napiera na jej uczucia, gdy wysłał ogólną falę mocy, Uspokajając tysiące kolossów jednocześnie. Wszystkie przestały walczyć. W pewnej odległości Vin widziała niedobitki chłopskiej armii Elenda, stojące w kręgu trupów. Popiół wciąż padał. Ostatnio prawie nie przestawał.
Kolossy opuściły broń. Elend zwyciężył.