Читать книгу Bohater wieków - Brandon Sanderson - Страница 19
ОглавлениеMówię o nas, używając zaimka „my”. Grupa. Ci z nas, którzy próbowali poznać i pokonać Zniszczenie. Być może moje myśli są splamione, ale lubię spoglądać wstecz i widzieć sumę tego, co robiliśmy, jako pojedynczy i zjednoczony atak, choć wszyscy byliśmy częścią różnych procesów i planów.
Byliśmy jednością. Nie zatrzymaliśmy końca świata, ale to wcale nie musi być czymś złym.
7
Dali mu kości.
TenSoon opłynął je, roztapiając mięśnie, a później tworząc z nich narządy, ścięgna i skórę. Zbudował ciało wokół kości, wykorzystując umiejętności zebrane podczas stuleci pożerania i przetrawiania ludzi. Oczywiście, trupów – nigdy nie zabił człowieka. Kontrakt tego zakazywał.
Po roku spędzonym w jamie czuł się, jakby zapomniał już, jak korzystać z ciała. Jak to jest, dotykać świata sztywnymi członkami, a nie ciałem opływającym kamień? Jak smakować i czuć woń jedynie językiem i nozdrzami, a nie każdym kawałkiem skóry wystawionej na powietrze? Jak to...
Widzieć. Otworzył oczy i sapnął, zaczerpując tchu w nowe płuca pełnych rozmiarów. Świat był miejscem cudownym i pełnym... światła. Zapomniał o tym przez miesiące niemal szaleństwa. Podniósł się na kolana, spojrzał w dół na ramiona. Później uniósł rękę i ostrożnie dotknął twarzy.
Jego ciało nie przedstawiało żadnej określonej osoby – do stworzenia takiej repliki potrzebował modelu. Teraz jedynie przykrył kości mięśniami i skórą najlepiej jak potrafił. Był na tyle stary, by umieć stworzyć rozsądną replikę człowieka. Rysy nie były przystojne, mogły się nawet wydawać nieco groteskowe. Mimo to, na razie i tak czuł się z tym więcej niż dobrze. Czuł się... znów prawdziwy.
Pozostając na czworakach, spojrzał na strażnika. Jaskinię oświetlał jedynie jarzykamień – duży, porowaty kawał skały umieszczony na grubej kolumnie. Niebieskawy grzyb, który wyrastał na kamieniu, świecił na tyle mocno, by móc widzieć w jego blasku – zwłaszcza jeśli ktoś wyhodował sobie oczy przyzwyczajone do widzenia w słabym błękitnym świetle.
TenSoon znał swojego strażnika. Znał większość kandra, przynajmniej do Szóstego i Siódmego Pokolenia. Tamten nazywał się VarSell. W Ojczyźnie VarSell nie nosił kości zwierzęcia ani człowieka, tylko korzystał z Prawdziwego Ciała – kompletu sztucznych kości, humanoidalnych, wyrzeźbionych przez rzemieślnika kandra. Prawdziwe Ciało VarSella było kwarcowe, a on sam uczynił skórę przezroczystą, pozwalając, by kryształ migotał słabo w blasku grzyba, gdy przyglądał się TenSoonowi.
Uczyniłem swoje ciało nieprzezroczystym, uświadomił sobie TenSoon. Niczym człowiek, z opaloną skórą zasłaniającą mięśnie. Dlaczego przyszło mu to tak naturalnie? Kiedyś przeklinał lata spędzone wśród ludzi i wykorzystywanie ich kości zamiast Prawdziwego Ciała. Może postąpił tak rutynowo, dlatego że jego strażnicy nie dali mu Prawdziwego Ciała. Ludzkie kości. Swego rodzaju obelga.
TenSoon wstał.
– Co? – spytał, widząc spojrzenie VarSella.
– Wybrałem przypadkowe kości z magazynu – odpowiedział tamten. – Cóż za ironia, że dałem ci kości, które pierwotnie sam przyniosłeś.
TenSoon zmarszczył czoło. Co?
I wtedy zrozumiał. Ciało, które utworzył wokół kości, musiało wyglądać przekonująco – jakby było oryginalnym, do którego należały te kości. VarSell założył, że TenSoonowi udało się stworzyć tak realistyczny obraz, gdyż kiedyś przetrawił ciało tego człowieka i stąd wiedział, jak utworzyć prawidłowe ciało wokół kości.
TenSoon uśmiechnął się.
– Nigdy wcześniej nie nosiłem tych kości.
VarSell popatrzył na niego. Należał do Piątego pokolenia – dwa stulecia młodszego od TenSoona. W rzeczy samej, nawet wśród Trzeciego Pokolenia niewielu kandra miało tak wielkie doświadczenie, jak TenSoon.
– Rozumiem – powiedział w końcu VarSell.
TenSoon odwrócił się i rozejrzał po niewielkiej komnacie. Trzej kolejni z Piątego Pokolenia stali przy drzwiach, obserwując go. Podobnie jak VarSell, większość nie miała ubrań – a ci, którzy je wybrali, nosili tylko rozchylone szaty. W Ojczyźnie kandra nie nosili zbyt wiele ubrań, to bowiem pozwalało im lepiej prezentować Prawdziwe Ciała.
TenSoon widział dwa migoczące metalowe kolce wbite w przezroczyste mięśnie w ramionach każdego z Piątych – wszyscy trzej mieli Błogosławieństwo Siły. Drugie Pokolenie wolało nie ryzykować jego ucieczki. Oczywiście, była to kolejna obelga. TenSoon był gotów przyjąć swój los.
– I co? – spytał TenSoon, odwracając się znów do VarSella. – Idziemy?
Kandra spojrzał na jednego ze swoich towarzyszy.
– Spodziewano się, że stworzenie ciała zajmie ci więcej czasu.
TenSoon prychnął.
– Drugiemu Pokoleniu brakuje praktyki. Zakładają, że ponieważ im wciąż zajmuje wiele godzin stworzenie ciała, reszta z nas również potrzebuje tyle samo czasu.
– To starsze pokolenie – stwierdził VarSell. – Masz im okazywać szacunek.
– Drugie Pokolenie przez stulecia żyło w odosobnieniu w tych jaskiniach – odparł TenSoon – wysyłając nas na Kontrakty, gdy oni się lenili. Dawno temu przerosłem ich umiejętnościami.
VarSell zasyczał i TenSoon przez chwilę myślał, że młodszy kandra go spoliczkuje, on jednak się powstrzymał, choć z trudem – ku rozbawieniu TenSoona. W końcu, jako członek Trzeciego Pokolenia, TenSoon był starszym dla VarSella, podobnie jak Drudzy byli starszymi TenSoona.
Jednakże Trzecie Pokolenie było przypadkiem specjalnym. Od zawsze. Dlatego właśnie Drudzy tak często wysyłali ich na Kontrakty – lepiej, żeby ich bezpośredni podwładni nie przebywali przez cały czas w okolicy, psując ich doskonałą utopię kandra.
– Chodźmy – zdecydował w końcu VarSell, skinieniem głowy dając znak dwóm strażnikom, by szli przodem. Trzeci dołączył do VarSella i ruszył za TenSoonem.
Podobnie jak VarSell, ta trójka miała Prawdziwe Ciała z kamienia. To było popularne wśród Piątego Pokolenia, które miało czas, by zamówić – i wykorzystywać – luksusowe Prawdziwe Ciała. Jako ulubieńcy Drugich, spędzali w Ojczyźnie więcej czasu niż pozostali.
TenSoon nie dostał ubrania. Dlatego w trakcie marszu rozpuścił genitalia i stworzył sobie gładkie krocze, jak to mieli w zwyczaju kandra. Próbował iść z dumą i pewnością siebie, ale wiedział, że to ciało nie wyglądało zbyt groźnie. Było wychudzone – stracił wiele masy podczas uwięzienia, a jeszcze więcej przez kwas i nie udało mu się stworzyć wielkich mięśni.
Gładki kamienny tunel kiedyś był pewnie naturalną formacją, lecz przez stulecia młodsze pokolenia wykorzystywano podczas dzieciństwa do wygładzania kamienia sokami trawiennymi. TenSoon nie widział zbyt wielu kandra. VarSell najwyraźniej trzymał się bocznych korytarzy, pragnąc uniknąć zainteresowania.
Tak długo mnie nie było, pomyślał TenSoon. Na pewno wybrano już Jedenaste Pokolenie. Wciąż nie znam większości Ósmego, nie wspominając już o Dziewiątym i Dziesiątym.
Zaczynał podejrzewać, że Dwunastego Pokolenia nie będzie. Nawet gdyby powstało, wszystko musiało się zmienić. Ojciec nie żył. Co w takim razie z Pierwszym Kontraktem? Jego lud spędził dziesięć stuleci w niewoli u ludzi, wypełniając Kontrakty, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Większość kandra z tego powodu nienawidziła ludzi. Aż do niedawna TenSoon się do nich zaliczał.
To ironiczne, pomyślał TenSoon. Ale nawet gdy nosimy Prawdziwe Ciała, mają one ludzką postać. Dwie ręce, dwie nogi, nawet twarze przypominające ludzkie.
Czasem zastanawiał się, czy nienarodzeni, przez ludzi zwani mgielnymi upiorami, nie byli bardziej uczciwi od swoich braci kandra. Mgielne upiory tworzyły takie ciała, na jakie tylko miały ochotę, łącząc kości w dziwny sposób, tworząc niemal artystyczne wzory z kości ludzi i zwierząt. Kandra jednak tworzyli ciała, które wyglądały jak ludzkie. Nawet jeśli przeklinali ludzkość za swoje zniewolenie.
Cóż za dziwny z nich lud. Mimo to, należał do nich. Nawet jeśli ich zdradził.
A teraz muszę przekonać Pierwsze Pokolenie, że moja zdrada była uzasadniona. Nie dla mnie. Dla nich. Dla nas wszystkich.
Przechodzili przez korytarze i komnaty, w końcu dotarli do części Ojczyzny, które TenSoon znał lepiej. Wkrótce uświadomił sobie, że ich celem był Labirynt Zaufania. Będzie się bronił w najświętszym miejscu swojego ludu. Mógł się tego domyślić.
Przez rok bolesnego uwięzienia zasłużył sobie na proces przed obliczem Pierwszego Pokolenia. Miał rok, by się zastanowić nad tym co powiedzieć. A jeśli mu się nie uda, będzie miał całą wieczność, by się zastanawiać, gdzie popełnił błąd.