Читать книгу Bohater wieków - Brandon Sanderson - Страница 17
5
ОглавлениеElend ukląkł obok powalonego Inkwizytora, próbując zignorować krwawe resztki głowy stwora. Gdy Vin podeszła bliżej, zauważył ranę na jej ramieniu. Jak zwykle, ignorowała swoje obrażenia.
Armia kolossów stała spokojnie wokół nich. Elend wciąż nie czuł się swobodnie, panując nad stworami. Czuł się... skażony, nawet przebywając w ich otoczeniu. To jednak było jedyne rozwiązanie.
– Coś jest nie tak, Elendzie – powiedziała Vin.
Uniósł wzrok.
– Co? Myślisz, że w okolicy może być jeszcze jeden?
Pokręciła głową.
– Nie to. Ten Inkwizytor pod koniec poruszał się stanowczo za szybko. Nigdy nie widziałam nikogo, nawet Allomanty, kto byłby tak szybki.
– Musiał mieć duraluminium – stwierdził Elend, spuszczając wzrok.
Przez jakiś czas wraz z Vin mieli przewagę dzięki dostępowi do allomantycznego metalu, o którym Inkwizytorzy nie wiedzieli. Raporty wskazywały, że utracili już tę przewagę.
Na szczęście, wciąż mieli elektrum. Właściwie powinni podziękować za nie Ostatniemu Imperatorowi. W normalnej sytuacji Allomanta spalający atium był niemal niepokonany – przeciwko niemu mógł walczyć jedynie inny Allomanta spalający ten sam metal. Chyba że ktoś miał elektrum. Stop nie dawał tak wielkiej mocy jak atium – które pozwalało Allomancie spojrzeć odrobinę w przyszłość – ale rzeczywiście czynił człowieka niewrażliwym na atium.
– Elendzie – powiedziała Vin, klękając – to nie było duraluminium. Inkwizytor poruszał się zdecydowanie za szybko.
Elend spochmurniał. Widział ruch Inkwizytora jedynie kątem oka, ale z pewnością nie był aż tak szybki. Vin miała skłonność do paranoi i przewidywania najgorszego.
Oczywiście, miała też w zwyczaju nieomylność.
Wyciągnęła rękę i chwyciła przód szaty trupa, zrywając ją. Elend odwrócił wzrok.
– Vin! Miej trochę szacunku dla umarłych.
– Dla tych stworów nie mam szacunku – sprzeciwiła się – i nigdy nie będę go miała. Widziałeś, jak próbował użyć jednego ze swoich kolców, żeby cię zabić.
– To rzeczywiście było dziwne. Może czuł, że nie zdoła dotrzeć do toporów?
– Popatrz.
Elend znów się odwrócił. Inkwizytor miał standardowe kolce – sześć wbitych między żebrami po obu stronach piersi. Ale... był też kolejny – nie miały go trupy Inkwizytorów, które Elend widział wcześniej – przebijający środek piersi.
Na Ostatniego Imperatora, pomyślał Elend. Ten musiał przebić serce. Jak on to przeżył? Oczywiście, skoro dwa kolce w mózgu go nie zabiły, to jeden w sercu też pewnie nie.
Vin sięgnęła i wyrwała kolec. Elend się skrzywił. Uniosła kawałek metalu, marszcząc czoło.
– Cyna z ołowiem – powiedziała.
– Naprawdę?
Pokiwała głową.
– To daje nam dziesięć kolców. Dwa w oczodołach i jeden w ramionach, wszystkie ze stali. Sześć między żebrami, dwa stalowe i cztery z brązu. A teraz ten, z cyny z ołowiem... nie wspominając już o tym, którym próbował cię przebić i który wygląda na stalowy.
Elend przyglądał się kolcowi w jej dłoni. W Allomancji i Feruchemii różne metale miały różne działania – mógł się jedynie domyślać, że dla Inkwizytorów typ metalu wykorzystany w kolcach też miał znaczenie.
– Może nie wykorzystują Allomancji, tylko jakąś... trzecią moc?
– Może – odpowiedziała Vin, chwyciła kolec i się wyprostowała. – Musimy rozciąć żołądek i sprawdzić, czy ma atium.
– Możliwe że ten w końcu będzie je miał.
Zawsze na wszelki wypadek spalali elektrum; dotychczas żaden Inkwizytor, którego spotkali, nie miał atium.
Vin potrząsnęła głową, spoglądając na pokryte popiołem pole bitwy.
– Czegoś nie dostrzegamy, Elendzie. Jesteśmy jak dzieci, grające w grę, którą podpatrzyły u rodziców, lecz nieznające jej zasad. A... nasz przeciwnik stworzył tę grę.
Elend okrążył trupa i podszedł do niej.
– Vin, nawet nie wiemy, czy to coś tu jest. Ta istota, którą widzieliśmy rok temu przy Studni... może jej już nie ma. Może odeszła, skoro jest wolna. Być może tylko tego pragnęła.
Vin spojrzała na niego. W jej oczach widział, że w to nie wierzy. Może zauważyła, że on sam też w to nie wierzy.
– Jest gdzieś tam, Elendzie – wyszeptała. – Kieruje Inkwizytorami, wie, co robimy. Dlatego kolossy zawsze atakują miasta, do których się zbliżamy. Ma władzę nad światem, może zmienić tekst, który został napisany, wywołując nieporozumienia i dezorientację. Zna nasze plany.
Elend położył dłoń na jej ramieniu.
– Ale dziś go pokonaliśmy... i podesłał nam tę podręczną armię kolossów.
– Ilu ludzi straciliśmy, próbując zdobyć tę siłę?
Elend nie musiał odpowiadać. Zbyt wielu. Ich liczba malała. Mgły – Głębia – stawały się coraz potężniejsze, dusząc pojedynczych ludzi i zabijając plony pozostałych. Zewnętrzne Dominia zostały spustoszone, jedynie na terenach najbliższych stolicy, Luthadel, wystarczało słońca, by uprawiać rośliny. A ten teren stopniowo się zmniejszał.
Nadzieja, pomyślał Elend. Potrzebuje jej, zawsze jej ode mnie potrzebowała. Mocniej zacisnął dłoń na jej ramieniu, po czym ją przytulił.
– Pokonamy to, Vin. Znajdziemy sposób.
Nie sprzeciwiła mu się, ale wyraźnie nie była przekonana. Mimo to, pozwalała mu się tulić, przymknęła oczy i oparła głowę o jego pierś. Stali na polu bitwy obok powalonego wroga, lecz nawet Elend musiał przyznać, że to nie było wielkie zwycięstwo. Nie, kiedy świat wokół nich się walił.
Nadzieja! – pomyślał znowu. Należę teraz do Kościoła Ocalałego. A ma on tylko jedno przykazanie.
Przeżyć.
– Daj mi jednego z kolossów – powiedziała w końcu Vin, wysuwając się z jego objęć.
Elend uwolnił jednego ze stworów średniej wielkości, pozwalając, by Vin nad nim zapanowała. Wciąż nie do końca rozumiał, jak kierowali tymi stworami. Gdy raz zapanował nad istotą, mógł ją kontrolować bez przerwy – czy spał, czy był przytomny, spalał metale czy też nie. Wielu kwestii związanych z Allomancją nie pojmował. Swoich mocy używał zaledwie od roku, a rozpraszała go konieczność rządzenia imperium i nakarmienia swojego ludu, nie wspominając o wojnach. Nie miał wiele czasu na ćwiczenia.
Oczywiście, Vin miała jeszcze mniej czasu na ćwiczenia, nim zabiła samego Ostatniego Imperatora. Ona jednak była wyjątkowym przypadkiem – korzystała z Allomancji z taką łatwością, z jaką inni ludzie oddychali, w jej wypadku była to mniej umiejętność, a bardziej część jej istoty. Elend być może miał większą moc – jak się zawsze upierała – lecz to ona była prawdziwym mistrzem.
Samotny koloss Vin podszedł i podniósł Inkwizytora oraz jego kolec. Później Elend i Vin zeszli ze wzgórza – sługa podążył za nimi – w stronę ludzkiej armii. Na rozkaz Elenda kolossy się rozstąpiły, robiąc im przejście. Stłumił drżenie, gdy nimi kierował.
Fatren, brudny mężczyzna, który rządził miastem, przygotował już miejsce do oceny stanu rannych – choć Elend nie wierzył zbytnio w umiejętności chirurgów skaa.
– Dlaczego się zatrzymali? – spytał Fatren, stając przed swoimi ludźmi, gdy Vin i Elend zbliżyli się do nich.
– Obiecałem ci drugą armię, lordzie Fatrenie – odparł Elend. – Oto ona.
– Kolossy? – spytał.
Elend pokiwał głową.
– Ale to armia, która przybyła nas zniszczyć.
– A teraz należą do nas – stwierdził Elend. – Twoi ludzie świetnie sobie poradzili. Upewnij się, że zrozumieją, że to zwycięstwo należy do nich. Musieliśmy zmusić Inkwizytora do pokazania się, a jedynym sposobem było zmuszenie jego armii do zwrócenia się przeciwko sobie. Kolossy zaczynają się bać, kiedy widzą, jak coś małego pokonuje coś dużego. Twoi ludzie dzielnie walczyli i dzięki nim te kolossy należą do nas.
Fatren podrapał się po brodzie.
– Czyli – powiedział powoli – zaczęły się nas bać, więc przeszły na naszą stronę?
– Coś w tym rodzaju – zgodził się Elend, spoglądając na żołnierzy. W myślach rozkazał kilku kolossom wystąpić do przodu. – Te stwory będą słuchać rozkazów mężczyzn z tej grupy. Niech zaniosą rannych z powrotem do miasta. Upewnij się jednak, czy twoi ludzie nie będą atakować ani karać kolossów. One są teraz naszymi sługami, rozumiesz?
Fatren pokiwał głową.
– Chodźmy – powiedziała Vin, patrząc na miasteczko. W jej głosie zabrzmiała ekscytacja.
– Lordzie Fatrenie, chcesz iść z nami czy wolisz nadzorować swoich ludzi? – spytał Elend.
Mężczyzna zmrużył oczy.
– Co macie zamiar zrobić?
– W waszym mieście jest coś, co musimy zabrać.
Fatren się zawahał.
– W takim razie pójdę.
Wydał rozkazy swoim ludziom, Vin zaś czekała z niecierpliwością. Elend uśmiechnął się do niej. W końcu Fatren dołączył do nich i cała trójka ruszyła z powrotem w stronę bramy Vetitan.
– Lordzie Fatrenie... – zaczął Elend po drodze – od tej chwili powinieneś się do mnie zwracać „milordzie”.
Fatren przerwał nerwową obserwację otaczających ich kolossów.
– Rozumiesz? – spytał Venture i spojrzał mu w oczy.
– Eee... tak. Milordzie.
Elend pokiwał głową, a wtedy Fatren cofnął się nieco, jakby nieświadomie okazując szacunek. Nie wydawał się zbuntowany – na razie pewnie cieszył się, że żyje. Być może w końcu znienawidzi Elenda za przejęcie władzy nad jego miastem, ale wtedy nie będzie miał już wiele do powiedzenia. Mieszkańcy przyzwyczają się do bezpieczeństwa, jakie oznaczała przynależność do większego imperium, a opowieści o tym, jak Elend w tajemniczy sposób zapanował nad kolossami – i w ten sposób uratował miasteczko – będą miały swoją moc. Fatren już nigdy nie przejmie władzy.
Jakże łatwo przychodzi mi dowodzenie, pomyślał Elend. Przed zaledwie dwoma laty popełniałem więcej błędów niż ten mężczyzna. On przynajmniej zachował jedność mieszkańców w czasie kryzysu. Ja utraciłem tron, a Vin odzyskała go dla mnie.
– Martwię się o ciebie – odezwała się Vin. – Czy musiałeś zacząć bitwę beze mnie?
Elend spojrzał w bok. W jej głosie nie było wyrzutu. Jedynie troska.
– Nie byłem pewien kiedy... albo czy w ogóle... przybędziesz – powiedział. – To była zbyt dobra okazja. Kolossy maszerowały przez cały dzień. Zabiliśmy pewnie z pięć setek, zanim w ogóle zaczęły atakować.
– A Inkwizytor? – spytała. – Naprawdę sądziłeś, że sam go pokonasz?
– A ty? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Walczyłaś z nim dobre pięć minut, zanim do was dotarłem i mogłem pomóc.
Vin nie sięgnęła do oczywistego argumentu – że to ona miała większe osiągnięcia jako Zrodzony z Mgły. Miast tego tylko szła w milczeniu. Wciąż się o niego martwiła, nawet jeśli już nie próbowała chronić go przed niebezpieczeństwem. Zarówno jej troska, jak i gotowość pozwolenia mu na podejmowanie ryzyka były częścią jej miłości. A on szczerze doceniał oba elementy.
Starali się jak najwięcej przebywać razem, ale nie zawsze było to możliwe – na przykład, kiedy Elend odkrył armię kolossów maszerującą na bezbronne miasteczko, podczas gdy Vin dostarczała rozkazy Penrodowi w Luthadel. Elend miał nadzieję, że wróci do jego obozu na czas, by się dowiedzieć, gdzie się udał, i ruszy na pomoc, ale nie mógł czekać. Nie, gdy chodziło o życie tysiąca ludzi.
Tysiąca ludzi... i jeszcze więcej.
W końcu dotarli do bram. Tłumy żołnierzy, którzy albo dotarli za późno, by wziąć udział w walce, albo za bardzo się bali, by zaatakować, tłoczyły się na wale, patrząc na nich z podziwem. Kilka tysięcy kolossów minęło ludzi Elenda i próbowało zaatakować miasteczko. Teraz stały nieruchomo – na jego bezgłośny rozkaz – i czekały pod wałem.
Żołnierze otworzyli bramę, wpuszczając do środka Vin, Elenda, Fatrena i samotnego kolossa. Większość z nich spoglądała na stwora z nieufnością – i dobrze. Vin kazała mu położyć martwego Inkwizytora i ruszyć za nimi przez zasypane popiołem ulice. Vin miała swoje metody – im więcej ludzi widziało kolossy i się do nich przyzwyczajało, tym lepiej. Dzięki temu bestie wywoływały mniejszy strach i ludziom łatwiej się walczyło, jeśli mieli im stawić czoła w bitwie.
Wkrótce dotarli do budynku Zakonu, który Elend zobaczył, gdy po raz pierwszy wszedł do miasta. Koloss Vin podszedł i zaczął zrywać deski.
– Budynek Zakonu? – spytał Fatren. – A co tam takiego jest? Już go przeszukaliśmy.
Elend spojrzał na niego z ukosa.
– Milordzie – dodał Fatren.
– Stalowy Zakon był bezpośrednio związany z Ostatnim Imperatorem – stwierdził Elend. – Obligatorzy byli jego oczami w imperium, przez nich panował nad szlachetnie urodzonymi, nadzorował handel i zapewniał zachowanie ortodoksji.
Koloss otworzył drzwi. Wszedłszy do środka, Elend spalił cynę, wzmacniając wzrok, by widzieć w słabym świetle. Vin, która najwyraźniej zrobiła to samo, nie miała problemów z wyszukiwaniem drogi między połamanymi deskami i meblami. Najwyraźniej ludzie Fatrena nie tylko „przeszukali” budowlę, lecz i ją splądrowali.
– Tak, wiem, kim byli obligatorzy – stwierdził Fatren. – Już ich tu nie ma, milordzie. Odeszli ze szlachetnie urodzonymi.
– Obligatorzy nadzorowali pewne ważne projekty, Fatrenie – zauważył Elend. – Na przykład, odkrywanie sposobu wykorzystania nowych metali allomantycznych albo poszukiwanie czystych linii terrisańskiej krwi. Jeden z tych projektów szczególnie nas interesuje.
– Tutaj – odezwała się Vin, stając przy czymś umieszczonym w podłodze. – Ukryta klapa.
Fatren spojrzał z powrotem w stronę wejścia, być może żałując, że nie zabrał ze sobą paru żołnierzy. Obok klapy Vin zapaliła latarnię, którą udało jej się gdzieś znaleźć. W ciemnościach piwnicy nie pomagała nawet cyna. Kobieta podniosła klapę i zaczęli schodzić po drabinie. W końcu dotarli do piwnicy na wino.
Elend stanął pośrodku niewielkiej piwniczki, a Vin zaczęłam sprawdzać ściany.
– Mam – powiedziała później, stukając pięścią we fragment ściany z kamiennych bloków.
Elend podszedł do niej. Rzeczywiście, między kamieniami była wąska szpara, niemal niewidoczna. Spaliwszy stal, Elend widział dwie słabe niebieskie linie prowadzące do metalowych płyt ukrytych za kamieniem. Dwie mocniejsze linie sięgały do tyłu, w stronę dużej metalowej płyty umieszczonej w murze, starannie przymocowanej ogromnymi śrubami do kamienia.
– Gotowy? – spytała Vin.
Elend pokiwał głową i rozjarzył żelazo. Oboje Przyciągnęli płytę ukrytą w kamiennej ścianie, zapewniając sobie równowagę przez Przyciąganie płyty za plecami.
Nie po raz pierwszy Elend był pod wrażeniem dalekowzroczności Zakonu. Jak mogli wiedzieć, że pewnego dnia grupa skaa zdobędzie władzę nad tym miastem? A jednak te drzwi nie tylko zostały ukryte – wykonano je w taki sposób, że mógł je otworzyć jedynie ktoś obdarzony Allomancją. Elend nadal Przyciągał w dwie strony jednocześnie, czując się tak, jakby jego ciało rozszarpywały dwa konie. Na szczęście, miał jeszcze moc cyny z ołowiem, by wzmocnić ciało i nie pozwolić, by zostało rozerwane. Stojąca obok Vin stęknęła z wysiłku i wkrótce fragment ściany zaczął się odsuwać. Nikomu nie udałoby się wyważyć grubej kamiennej ściany, a przebicie się wymagałoby długotrwałych wysiłków. Z pomocą Allomancji otworzyli drzwi w ciągu kilku chwil.
W końcu puścili. Vin sapnęła i Elend widział, że dla niej był to większy wysiłek niż dla niego. Czasem uważał za niesprawiedliwy fakt, że to on ma więcej mocy – w końcu posługiwał się Allomancją o wiele krócej.
Vin podniosła latarnię i weszli do nowego pomieszczenia. Podobnie jak dwie jaskinie, które widzieli wcześniej, tak i ta była olbrzymia. Sięgała daleko, blask ich lampy robił jedynie niewielki wyłom w ciemnościach. Fatren sapnął w zadziwieniu, gdy dołączył do nich w wejściu. Salę wypełniały półki. Setki, tysiące półek.
– Co to? – spytał Fatren.
– Żywność – odparł Elend. – I podstawowe zapasy. Leki, tkaniny, woda.
– Tak dużo – powiedział Fatren. – Tutaj, przez cały czas...
– Zbierz więcej ludzi – stwierdził Venture. – Żołnierzy. Muszą pilnować wejścia, żeby nikt się nie włamał i nie ukradł zapasów.
Twarz Fatrena spochmurniała.
– To miejsce należy do moich ludzi.
– Moich ludzi, Fatrenie – stwierdził Elend, patrząc, jak Vin wchodzi w głąb sali, niosąc ze sobą światło. – To miasto należy teraz do mnie, podobnie jak wszystko, co w nim jest.
– Przyszedłeś, żeby nas obrabować – oskarżył go Fatren. – Jak ci bandyci, którzy przed rokiem próbowali zdobyć miasto.
– Nie – sprzeciwił się Elend, odwracając się w stronę pokrytego sadzą mężczyzny. – Ja przybyłem was podbić. To pewna różnica.
– Nie widzę jej.
Elend zacisnął zęby, by nie warknąć na mężczyznę. Zmęczenie, wyczerpanie kierowaniem imperium, które wydawało się skazane na zagładę – to wszystko ostatnio często sprawiało, że tracił panowanie nad sobą. Nie, powiedział sobie w duchu. Ludzie tacy jak Fatren nie potrzebują kolejnego tyrana. Potrzebują kogoś, na kim mogą się wzorować.
Elend podszedł do mężczyzny i celowo nie wykorzystał emocjonalnej Allomancji. Uspokajanie było skuteczne w wielu sytuacjach, ale jego efekt szybko mijał. To nie był sposób na zyskanie trwałych sojuszników.
– Lordzie Fatrenie – powiedział Elend. – Chciałbym, żebyś starannie rozważył to, o co się teraz spierasz. Co by się stało, gdybym rzeczywiście was zostawił? Z tak wielką ilością jedzenia, z tak wielkim bogactwem tutaj, na dole? Czy możesz zaufać, że mieszkańcy nie spróbują się tu włamać, że żołnierze nie spróbują sprzedać części tego w innych miastach? Co się stanie, gdy tajemnica waszych zapasów jedzenia wyjdzie na jaw? Czy przywitasz z otwartymi ramionami tysiące uchodźców, którzy tu przybędą? Czy ochronisz ich i tę jaskinię przed bandytami i zbójcami, którzy pojawią się później?
Fatren milczał.
Elend położył mu dłoń na ramieniu.
– Mówiłem poważnie, lordzie Fatrenie. Twoi ludzie dobrze walczyli, jestem pod wrażeniem. Za swoje ocalenie powinni być wdzięczni tobie, twojej zdolności przewidywania i szkoleniu. Jeszcze kilka godzin temu zakładali, że zostaną wymordowani przez kolossy. Teraz nie tylko są bezpieczni, ale znajdują się pod ochroną o wiele większej armii. Nie walcz z tym. Dobrze sobie radziliście, ale nadszedł czas, kiedy potrzebujecie sojuszników. Nie okłamię cię... zabiorę zawartość tej jaskini, niezależnie od tego, czy będziecie stawiać opór. Ale mam zamiar zapewnić wam ochronę moich armii, jak również daję ci słowo honoru, że wciąż możesz rządzić swoimi ludźmi w moim imieniu. Musimy współpracować, lordzie Fatrenie. Tylko w ten sposób wszyscy przetrwamy kolejne kilka lat.
Fatren podniósł wzrok.
– Oczywiście macie rację – powiedział. – Pójdę po tych ludzi, o których prosiliście, milordzie.
– Dziękuję – odparł Elend. – A jeśli masz kogoś, kto umie pisać, przyślij go do mnie. Musimy spisać to, co mamy na dole.
Fatren pokiwał głową i wyszedł.
– Kiedyś tego nie potrafiłeś – powiedziała z pewnej odległości Vin. Jej głos odbijał się echem od ścian jaskini.
– To znaczy czego?
– Wydawać rozkazów z taką mocą – wyjaśniła. – Odebrać mu władzy. Kiedyś pozwoliłbyś tym ludziom zdecydować, czy chcą stać się częścią twojego imperium.
Elend spojrzał w stronę wejścia. Przez chwilę stał w milczeniu. Nie wpływał na uczucia za pomocą Allomancji, a jednak miał wrażenie, że zastraszył Fatrena.
– Czasem czuję, że zawiodłem, Vin. Musi istnieć jakiś inny sposób.
– Nie w tej chwili – sprzeciwiła się Vin, podchodząc do niego. Położyła mu dłoń na ramieniu. – Potrzebują cię, Elendzie. Wiesz, że tak jest.
Pokiwał głową.
– Wiem. Tylko nie mogę przestać myśleć, że lepszy człowiek znalazłby sposób na to, by skłonić ludzi do współpracy z własnej woli.
– Tak też zrobiłeś. Twoje zgromadzenie parlamentarne nadal rządzi Luthadel, a królestwa, którymi władasz, zachowały podstawowe prawa i przywileje skaa.
– Kompromisy – stwierdził Elend. – Robią to, co chcą, o ile ja się z tym zgadzam.
– Wystarczy. Musisz być realistą.
– Kiedy spotykaliśmy się z przyjaciółmi, to ja mówiłem o idealnych marzeniach, o wspaniałych rzeczach, jakich dokonamy. Zawsze byłem idealistą.
– Cesarzowie nie mogą sobie pozwolić na ten luksus – powiedziała cicho Vin.
Elend spojrzał na nią, po czym odwrócił się z westchnieniem.
***
Vin stała i obserwowała Elenda w zimnym świetle latarni. Nie mogła patrzeć na taki żal, takie... rozczarowanie. W pewnym sensie jego obecne problemy wydawały się gorsze niż zwątpienie w siebie, z którym walczył niegdyś. Wydawało się, że postrzega swoje życie jako porażkę, niezależnie od tego, co osiągnął.
A jednak nie rozwodził się nad tą porażką. Ruszał dalej i działał, mimo żalu. Stwardniał. Samo w sobie nie było to niczym złym. Wielu ignorowało dawnego Elenda jako geniusza, który miał wspaniałe pomysły, ale nie umiał przewodzić. Mimo to tęskniła za tym, co zniknęło. Za prostym idealizmem. Elend pozostawał optymistą i uczonym, lecz obie te cechy wydawały się osłabione przez to, co musiał znieść.
Patrzyła, jak idzie wzdłuż jednej z półek, ścierając palcem kurz. Uniósł palec, przez chwilę mu się przyglądał, po czym pstryknął, wyrzucając w powietrze chmurkę kurzu. Broda sprawiała, że wydawał się bardziej szorstki, niczym dowódca w czasie wojny, którym przecież był. Rok solidnych ćwiczeń z Allomancją i mieczem wzmocnił jego ciało i wkrótce będzie musiał zamawiać nowe mundury. Ten, który w tej chwili miał na sobie, wciąż nosił ślady bitwy.
– To miejsce jest wspaniałe, prawda? – spytał Elend.
Vin odwróciła się i spojrzała w mrok jaskini.
– Pewnie tak.
– On wiedział, Vin – stwierdził Elend. – Ostatni Imperator. Podejrzewał, że ten dzień nadejdzie, dzień, kiedy mgły powrócą i zacznie brakować żywności. Dlatego przygotował te magazyny.
Vin dołączyła do Elenda przy jednej z półek. Z wizyt w poprzednich jaskiniach wiedziała, że żywność nadal będzie się nadawała do jedzenia. Większość została wyprodukowana w fabrykach konserw Ostatniego Imperatora i mogła przetrwać wiele lat. Zapasy z tej jednej jaskini zapewniłyby miasteczku na górze wyżywienie na długi czas. Niestety, Vin i Elend musieli się martwić o więcej niż jedno miasto.
– Wyobraź sobie, jaki to był wysiłek – odezwał się znów Elend, unosząc w dłoni puszkę z duszoną wołowiną. – Musiał co kilka lat wymieniać żywność, ciągle pakować i przechowywać nowe zapasy. Robił to przez stulecia, i nikt się o tym nie dowiedział.
Vin wzruszyła ramionami.
– Nie jest tak trudno zachować tajemnicę, gdy jest się boskim imperatorem z fanatyczną klasą kapłańską.
– Owszem, ale sam wysiłek... zakres tego wszystkiego... – Elend zamilkł i spojrzał na Vin. – Wiesz, co to znaczy?
– Co?
– Ostatni Imperator sądził, że to się da pokonać. Głębię, istotę, którą uwolniliśmy. Ostatni Imperator sądził, że w końcu uda mu się zwyciężyć.
Vin prychnęła.
– To może mieć zupełnie inne znaczenie, Elendzie.
– Dlaczego w takim razie przez to wszystko przechodził? Musiał uważać, że walka nie jest pozbawiona nadziei.
– Ludzie walczą, Elendzie. Nawet umierające zwierzę nie przestaje walczyć, zrobi wszystko, by pozostać przy życiu.
– Musisz jednak przyznać, że te jaskinie to dobry znak – powiedział Elend.
– Dobry znak? – powtórzyła cicho Vin, podchodząc bliżej. – Elendzie, wiem, że próbujesz odnaleźć w tym wszystkim nadzieję, ale ja ostatnio mam problem z zauważaniem „dobrych znaków”. Musisz przyznać, że słońce robi się ciemniejsze. Bardziej czerwone. Tu, na południu, jest jeszcze gorzej.
– Właściwie – sprzeciwił się mężczyzna – wątpię, by słońce się zmieniło. To wszystko przez ten dym i popiół w powietrzu.
– Co stanowi kolejny problem – stwierdziła Vin. – Popiół pada w tej chwili niemal bez przerwy. Ludzie mają problemy z oczyszczaniem ulic. Zasłania światło, zaciemnia wszystko. Nawet jeśli mgły nie zabiją przyszłorocznych plonów, zrobi to popiół. Dwie zimy temu... kiedy walczyliśmy przeciwko kolossom w Luthadel... po raz pierwszy widzieliśmy śnieg w Środkowym Dominium, a ostatnia zima była jeszcze gorsza. Z tym nie możemy walczyć, niezależnie od rozmiarów naszej armii!
– I co według ciebie mam zrobić, Vin? – spytał Elend, odstawiając z hukiem puszkę na półkę. – Kolossy zbierają się w Dominiach Zewnętrznych. Jeśli nie przygotujemy obrony, nasi ludzie nie zdążą umrzeć z głodu.
Vin potrząsnęła głową.
– Armie to rozwiązanie krótkoterminowe. To – szerokim gestem objęła jaskinię – rozwiązanie krótkoterminowe. Co my tu robimy?
– Przeżywamy. Kelsier powiedział...
– Kelsier nie żyje! – warknęła Vin. – Czy tylko ja spostrzegam w tym ironię? Nazywamy go Ocalałym, ale on nie ocalał! Świadomie uczynił z siebie męczennika. Popełnił samobójstwo. To nazywasz przeżyciem?
Przez chwilę stała bez ruchu, spoglądając na Elenda i dysząc ciężko. On wytrzymał jej wzrok, wyraźnie niezrażony tym wybuchem.
Co ja robię? – pomyślała Vin. Przed chwilą myślałam, jak bardzo podziwiam nadzieję Elenda. Dlaczego teraz się z nim kłócę?
Znajdowali się na krawędzi wytrzymałości. Oboje.
– Nie mam dla ciebie odpowiedzi, Vin – powiedział Elend w mroku jaskini. – Nie mam pojęcia, jak walczyć przeciwko mgłom. Armiami jednak umiem się zająć. A przynajmniej zaczynam się tego uczyć.
– Przepraszam – powiedziała Vin, odwracając się. – Nie chciałam znów się kłócić. To takie frustrujące.
– Robimy postępy. Znajdziemy rozwiązanie. Przeżyjemy, Vin.
– Naprawdę myślisz, że nam się to uda? – spytała ponownie się odwracając, by spojrzeć mu w oczy.
– Tak – odpowiedział.
I uwierzyła mu. Miał nadzieję, jak zawsze. Między innymi dlatego tak bardzo go kochała.
– Chodź – powiedział Elend, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Znajdźmy to, po co przyszliśmy.
Vin dołączyła do niego, pozostawiając z tyłu swojego kolossa. Przy akompaniamencie dochodzącego z góry odgłosu kroków ruszyli w głąb jaskini. Przybyli do tego miejsca z więcej niż jednego powodu. Żywność i zapasy – których niekończące się półki mijali – były ważne. Ale prócz tego było coś jeszcze.
Na końcu surowej jaskini znajdowała się duża metalowa płyta przymocowana do ściany. Vin przeczytała na głos słowa, które na niej napisano.
– „Oto ostatni metal, o którym wam opowiem” – przeczytała. – „Nie umiem zdecydować, jaki jest jego cel. Pozwala wam w pewien sposób zobaczyć przeszłość. Kim człowiek mógłby być i kim mógłby się stać, gdyby podjął inne decyzje. Działa podobnie jak złoto, ale na innych ludzi. W tej chwili mgły prawdopodobnie powróciły. Co za ohydna, nienawistna rzecz. Nie chodźcie między nimi. Pragną zniszczyć nas wszystkich. Jeśli pojawią się problemy, wiedzcie, że możecie zapanować nad kolossami i kandra, jeśli kilku ludzi jednocześnie zacznie Odpychać ich uczucia. Wbudowałem w nich tę słabość. Zachowajcie tę tajemnicę”.
Poniżej znajdował się opis allomantycznego metalu, który Vin już znała. Był to stop atium zwany malatium – Jedenasty Metal Kelsiera. Czyli Ostatni Imperator wiedział o jego istnieniu, jednak jego zastosowanie pozostało dla niego tajemnicą.
Autorem tych słów na płycie był oczywiście Ostatni Imperator. A przynajmniej rozkazał, by tak je zapisano. W każdym z poprzednich magazynów znajdowały się informacje zapisane w stali. W Urteau na przykład dowiedziała się o elektrum. W tym na wschodzie znaleźli opis aluminium – choć już znali ten metal.
– Nic nowego – powiedział Elend. Wydawał się rozczarowany. – Już wiemy o malatium i sposobach panowania nad kolossami. Choć nie pomyślałem o grupie Uspokajaczy, którzy jednocześnie Odpychają. To może się okazać użyteczne.
Wcześniej sądzili, że do zapanowania nad kolossami niezbędny był Zrodzony z Mgły spalający duraluminium.
– To nie ma znaczenia – stwierdziła Vin, wskazując na drugą stronę płyty. – Mamy to.
Na drugiej części płyty znajdowała się mapa, wyrzeźbiona w stali, podobnie jak w pozostałych trzech jaskiniach. Przedstawiała Ostatnie Imperium, podzielone na dominia. Luthadel było kwadratem pośrodku. Duży znak X na zachodzie był tym, po co tu przyszli – pokazywał lokalizację ostatniej jaskini.
Jak sądzili, było ich pięć. Pierwszą znaleźli pod Luthadel, w pobliżu Studni Wstąpienia. Pokazywała lokalizację kolejnej, na wschód od miasta. Trzecia znajdowała się w Urteau – Vin udało się tam przekraść, ale jeszcze nie odzyskali żywności. Tamta doprowadziła ich tutaj, na południe.
Na każdej mapie znajdowały się też liczby – pięć i mniejsza liczba. Luthadel było numerem jeden. Tu widzieli czwórkę.
– Mamy to – stwierdziła Vin, przeciągając palcami po rzeźbieniach na płycie. – W Zachodnim Dominium, jak się domyślałeś. Gdzieś w pobliżu Chardees?
– Fardrex – stwierdził Elend.
– Miasto Cetta?
Pokiwał głową. Na geografii znał się o wiele lepiej od niej.
– To na pewno właściwe miejsce – powiedziała Vin. – Gdzie znajdziemy to.
Elend napotkał jej spojrzenie i widziała, że ją zrozumiał. Magazyny były coraz obszerniejsze i miały coraz większą wartość. Do tego każdy był wyspecjalizowany – w pierwszym poza innymi zapasami znajdowała się też broń, a w drugim mnóstwo drewna. Gdy sprawdzali kolejne magazyny, coraz bardziej ekscytowała ich perspektywa tego, co mogli znaleźć w ostatniej jaskini. Na pewno coś spektakularnego. Może nawet to.
Zapasy atium Ostatniego Imperatora.
To był największy skarb Ostatniego Imperium. Mimo wieloletnich poszukiwań, nikomu jeszcze nie udało się go odnaleźć. Niektórzy twierdzili, że w ogóle nie istnieje. Vin jednak czuła, że gdzieś musi być. Mimo że Ostatni Imperator przez tysiąc lat panował nad jedyną kopalnią, w której wydobywano skrajnie rzadki metal, jedynie niewielkie jego ilości wypuszczał na rynek. Nikt nie wiedział, co robił z resztą, którą przez te wszystkie lata zatrzymywał dla siebie.
– Nie podniecaj się tak – powiedział Elend. – Nie mamy dowodów, że w ostatniej jaskini znajdziemy atium.
– Musi tam być – odparła. – To ma sens. Gdzie jeszcze mógłby je przechowywać?
– Gdybym znał odpowiedź na to pytanie, już byśmy je znaleźli.
Vin pokręciła głową.
– Umieścił je w jakimś bezpiecznym miejscu, tyle że gdzieś, gdzie musiało zostać odnalezione. Pozostawił te mapy jako wskazówki dla swoich następców, gdyby... jakimś sposobem... został pokonany. Nie chciał, by wróg, który zdobędzie jedną z jaskiń, od razu znalazł je wszystkie.
Kolejne wskazówki prowadziły do ostatniego składu. Najważniejszego. To miało sens. Musiało. Elend nie wydawał się przekonany. Podrapał się po zarośniętej brodzie, w świetle latarni wpatrując się w w metalową płytę.
– Nawet jeśli je znajdziemy – stwierdził – nie wiem, na ile nam się przyda. Po co nam teraz pieniądze?
– To więcej niż pieniądze – sprzeciwiła się. – To moc. Broń, którą możemy wykorzystać do walki.
– Walki przeciwko mgle? – spytał.
Vin milczała przez chwilę.
– Może nie – powiedziała w końcu. – Ale przeciwko kolossom i innym armiom. Z tym atium twoje cesarstwo będzie bezpieczne... Poza tym, atium jest częścią tego wszystkiego, Elendzie. Jest wartościowe ze względu na Allomancję... lecz Allomancja nie istniała przed Wstąpieniem.
– Kolejne pytanie, na które nie znamy odpowiedzi – zauważył Elend. – Dlaczego ten kawałek metalu, który połknąłem, uczynił mnie Zrodzonym z Mgły? Skąd się wziął? Dlaczego został umieszczony przy Studni Wstąpienia i przez kogo? Dlaczego został tylko jeden i co stało się z pozostałymi.
– Może poznamy odpowiedź, kiedy zdobędziemy Fadrex – powiedziała Vin.
Elend pokiwał głową. Widziała, że uważał informacje zawarte w magazynach za najważniejszy powód, by warto ich było szukać, a na drugim miejscu stawiał zapasy. Dla niego możliwość znalezienia atium była względnie mało ważna. Vin nie umiała wyjaśnić, dlaczego czuła, że mężczyzna tak bardzo się myli. Atium było ważne. Wiedziała to. Jej wcześniejsza rozpacz zmniejszyła się, gdy spojrzała na mapę. Musieli udać się do Fadrex. Wiedziała to.
Tam znajdą odpowiedzi.
– Zdobycie miasta nie będzie łatwe – zauważył Elend. – Wrogowie Cetta nieźle się tam okopali. Jak słyszałem, dowodzi nimi były obligator Zakonu.
– Atium będzie tego warte – powiedziała Vin.
– O ile tam jest – stwierdził Elend.
Popatrzyła na niego ponuro.
Uniósł dłoń.
– Ja tylko próbuję postępować tak, jak mi radziłaś Vin... próbuję być realistą. Zgadzam się jednak, żeFadrex będzie warte wszelkich wysiłków. Nawet jeśli nie ma tam atium, potrzebujemy zapasów. Musimy wiedzieć, co zostawił nam Ostatni Imperator.
Vin pokiwała głową. Sama już nie miała atium. Spaliła ostatni kawałek półtora roku wcześniej i nigdy nie przyzwyczaiła się do tego, jak bardzo odsłonięta czuła się bez niego. Elektrum nieco łagodziło ten strach, ale nie do końca.
Po drugiej stronie jaskini zabrzmiały czyjeś głosy. Elend się odwrócił.
– Muszę iść z nimi porozmawiać – powiedział. – Będziemy musieli tu wszystko szybko zorganizować.
– Czy powiedziałeś im już, że musimy ich zabrać do Luthadel?
Pokręcił głową.
– Nie spodoba im się to – stwierdził. – Stają się niezależni, na co zawsze liczyłem.
– Tak trzeba zrobić, Elendzie. Miasto znajduje się daleko poza naszymi liniami obrony. Poza tym, tak daleko pozostało im pewnie tylko kilka godzin słońca bez mgieł. Ich plony są skazane na zagładę.
Elend pokiwał głową, lecz nadal wpatrywał się w ciemność.
– Przybywam, przejmuję władzę nad ich miastem, zabieram ich skarb, a później zmuszam do porzucenia domów. A stąd udajemy się do Fadrex, by podbić kolejne miasto.
– Elendzie...
Uniósł dłoń.
– Wiem, Vin. To trzeba zrobić.
Odwrócił się, zostawiając jej latarnię, i ruszył w stronę wyjścia. Wyprostował się przy tym, a wyraz jego twarzy stał się bardziej stanowczy.
Vin znów odwróciła się do płyty, przyglądając się słowom Ostatniego Imperatora. Na innej płycie, całkiem podobnej, Sazed odnalazł słowa Kwaana, dawno nieżyjącego Terrisanina, który zmienił świat, utrzymując, że znalazł Bohatera Wieków. Kwaan pozostawił swoje słowa jako przyznanie się do błędów i ostrzeżenie, że pewna siła próbuje zmieniać historie i religie ludzkości. Martwił się, że ta moc odmienia religię Terris, by „Bohater” udał się na północ i ją wyzwolił.
I to właśnie zrobiła Vin. Nazwała się bohaterem i uwolniła wroga – cały czas sądząc, że poświęca się dla dobra świata.
Przeciągnęła palcami po arkuszu metalu.
Musimy robić więcej niż tylko prowadzić wojny! – pomyślała, wściekła na Ostatniego Imperatora. Skoro wiedziałeś tak wiele, dlaczego nie zostawiłeś nam więcej niż to? Kilka map w rozrzuconych salach wypełnionych zapasami? Kilka akapitów, mówiących nam o metalach, z których prawie nie korzystamy? Co nam pomoże jaskinia pełna żywności, jeśli musimy wykarmić całe imperium!
Vin zatrzymała się. Jej palce – uwrażliwione przez cynę, którą spalała, by widzieć w mrocznej jaskini – dotknęły wgłębień w powierzchni płyty. Uklękła, pochyliła się i znalazła krótki napis wykuty w metalu, na samym dole. Litery były zdecydowanie mniejsze niż te na górze.
„Uważajcie, co mówicie” brzmiał napis. „To może usłyszeć, co mówicie. Może przeczytać, co zapiszecie. Jedynie wasze myśli są bezpieczne”.
Vin zadrżała.
„Jedynie wasze myśli są bezpieczne”.
Czego dowiedział się Ostatni Imperator w chwilach transcendencji? Co na zawsze zachował w swoim umyśle, nigdy nie zapisując, by nie ujawnić swojej wiedzy, zawsze spodziewając się, że to on weźmie moc, gdy w końcu powróci? Może planował wykorzystać tę moc, by zniszczyć istotę, którą Vin uwolniła?
„Skazujecie się na zagładę...”. Ostatnie słowa Ostatniego Imperatora, wypowiedziane tuż przed tym, jak Vin wbiła mu włócznię w serce. Wiedział. Nawet wtedy, zanim mgły zaczęły przychodzić w ciągu dnia, nim zaczęła słyszeć dziwne dźwięki, które zaprowadziły ją do Studni Wstąpienia, nawet wtedy się martwiła.
„Uważajcie, co mówicie... jedynie wasze myśli są bezpieczne”.
Muszę to rozgryźć. Muszę połączyć to, co mamy, znaleźć sposób, by pokonać – albo przechytrzyć – tę istotę, którą uwolniłam.
I nie mogę o tym z nikim rozmawiać, albo dowie się, co planuję.