Читать книгу Sułtan - Demet Altınyeleklioğlu - Страница 10

Оглавление

2

Cichutko zaśmiał się pod nosem. Wyciągnął rękę i pogłaskał konia po szyi. Schylił się i wyszeptał mu do ucha:

– Posłuchaj. Posłuchaj wiatru.

Piorun, jakby rozumiejąc jego słowa, zastrzygł uszami. Obaj słuchali świszczących między górskimi grzbietami porywów wichru.

– Nie ma tu żadnego innego dźwięku. Ani krzyków subaszy, ani nawoływań stajennych, ani stukotu kopyt... Zauważyłeś? W końcu jesteśmy sami. Ty, ja i wiatr.

Piorun parsknął radośnie.

– Chodź, idziemy – powiedział Dżem.

Poruszył lekko wodzami, a koń ruszył, ostrożnie stawiając każdy krok. Upojeni wolnością powoli przemieszczali się między drzewami. Chłopiec stracił poczucie czasu. Chcąc oszacować, która jest mniej więcej godzina, podniósł głowę i spojrzał w niebo. Niewiele zobaczył poza gęstwiną drzew, miał jednak wrażenie, że zaczyna się ściemniać.

Czy był już wieczór?

„Ależ skąd!” – pomyślał. – „Żaden wieczór, po prostu w lesie jest ciemno. Tylko spójrz, przez splecione gałęzie drzew nie dociera tu słońce”.

Czy naprawdę tak było?

Od ucieczki minęła godzina, a może dwie? Czas tak szybko pędził.

– Mniejsza o to – powiedział Dżem do siebie. – Ale gdzie jest w takim razie Czerwona Skała?

Stanął w strzemionach i rozejrzał się na wszystkie strony.

Las. W gęstwinie drzew nie mógł nic dostrzec.

Dobrze, ale jak miał teraz znaleźć drogę powrotną?

Nagle usłyszał głos:

– Powrót?

Dżem zdziwił się. Głos rozbrzmiewający w jego głowie był tak realny, że chłopiec rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy ktoś koło niego nie stoi.

Nikogo oczywiście nie było. Tylko on i Piorun.

– Powrót? – powtórzył głos. Dżem znał go. Był też pewien, że nie jest to jego własny głos. Nie rozmawiał sam ze sobą. Ale słyszał go całkiem wyraźnie:

– Z pustymi rękami? Wrócisz do domu z pustymi rękami?

Miał rację. Na co ta cała ucieczka, jeśli nie wróci, niosąc pierwszego zabitego przez siebie wilka? Kto uwierzy, że nie jest już dzieckiem? Kto powie, że „szehzade wdał się w ojca”? Kto szepnie ludziom, że tak jak ojciec ma duszę zdobywcy? Kto z szacunkiem pokiwa głową i przyzna: „Macie rację, szehzade sam zdobył góry İsfendiyar, zabił rdzawego wilka i rzucił nam jego ciało pod nogi”.

Powrót z pustymi rękami byłby zupełną porażką.

Jakby odpowiadając głosowi, rzekł nagle:

– Dobrze, ale co mam zrobić? Tyle czasu już tu jestem, a nie widziałem nawet jednego wilka.

Dżem poczuł nagle, że budzi się w nim jakieś dziwne uczucie. Na początku nie wiedział, czym ono było. A może to strach? Wzruszył ramionami. Nie miał się czego bać. Był synem samego sułtana Mehmeda Zdobywcy. Nie wiedział, co to strach. Nie powinien wiedzieć. Czym więc były te kłębiące się w nim emocje?

Podenerwowaniem?

Gdzie był orszak? Powinni go już znaleźć. Ale nie było słychać nawet najcichszego głosu nawoływania.

Nie wiedział ani ile minęło czasu, ani gdzie się znajdował.

Jechał w stronę nawołującego głosu i nagle znalazł się w zupełnie nieznanej części lasu. Pnie drzew jeden po drugim wystrzeliwały z białych oparów. Co gorsza, z każdym krokiem mgła stawała się coraz gęstsza i spowijała nawet wysokie szczyty gór. Ich też zaraz pochłonie. Nikt ich wtedy nie odnajdzie.

Dżem pociągnął nagle za wodze.

– Stój! – wyrzucił z siebie niezadowolony.

Piorun od razu wykonał polecenie i natychmiast się zatrzymał. Chłopak dopiero teraz zauważył, że od jakiegoś czasu koń z każdym krokiem coraz niechętniej podążał w głąb lasu. A do tego co chwilę strzygł uszami, nasłuchując, co dzieje się dookoła, i parskał niespokojnie.

– Co się stało? – wyszeptał Dżem. – Zmęczyłeś się? Czujesz jakiś zapach?

– Nie zatrzymuj się.

Znowu ten głos. Tym razem dochodził z przodu. Ale przecież nikogo tam nie było. A nawet jeśli był, to spowijała go gęsta mgła. Dżem nie mógł się zdecydować, co robić.

– Musisz iść dalej, mój synu. – Tym razem głos brzmiał głośno jak dzwon. – Nie rezygnuj. Nie powinieneś teraz rezygnować. Chodź!

Kto go wołał?

– Chodź, Dżem, chodź! Chodź, synu. Nawet nie próbuj rezygnować. Idź przed siebie. Nie zatrzymuj się!

Poczuł, że bezwiednie coraz mocniej ściska kolanami siodło. Koń niechętnie zrobił kilka kroków. I nagle się zatrzymał. Podniósł głowę, zaczął uważnie nasłuchiwać. Nie słuchał chłopca, który kazał mu iść dalej. Kopytami zaparł się w śniegu. Zdenerwowany zaczął szybciej oddychać i parskać przez rozszerzone nozdrza.

Piorun coś usłyszał. A raczej czegoś się przestraszył.

Kiedy Dżem, próbując go uspokoić, głaskał konia po szyi, również usłyszał przerażający dźwięk.

– Uuuuuuu! Uuuuuuu!

Przeraźliwe, rozdzierające leśną ciszę wycie sprawiło, że z gard­ła Dżema wydobył się krzyk:

– Wilk! To musi być wilk!

„Nareszcie cię znalazłem” – pomyślał usatysfakcjonowany.

Uczucie strachu, które kilka chwil temu zaczęło ogarniać chłopca, zniknęło w jednej sekundzie. „To chyba teraz powinienem się bać. Mam przed sobą wilka. Albo nawet całe stado wilków” – mnóstwo myśli kłębiło się w jego głowie.

Gdyby chodziło o coś innego, zawróciłby, tak jak chciał to zrobić przestraszony Piorun.

Ale on nie mógł uciec. Nie powinien. Nie mógł stać się bohaterem plotek o synu wielkiego sułtana Mehmeda Zdobywcy, który przestraszył się wilka i stchórzył. Tak jak ojciec na grzbiecie konia zdobył mury niewiernego Bizancjum, tak on powinien z pomocą Pioruna odebrać życie wilkowi. Miesiącami o tym marzył. Dla tej jednej chwili rzucał się w ramiona niebezpieczeństwa.

We mgle i w coraz większych ciemnościach nie mógł nic dostrzec, ale wilk musiał być gdzieś przed nimi. To stamtąd dochodziło wycie... Spośród drzew.

Zmusił konia, by ruszył naprzód.

Ale ten coraz bardziej się opierał. Stanął dęba. Zarżał.

Wilk na rżenie konia odpowiedział jeszcze bardziej przeraźliwym wyciem:

– Uuuuuu!

Włosy zjeżyły się Dżemowi na głowie. Kiedy przerażony Piorun znów stanął dęba, nerwowo rzucając się to w prawo, to w lewo, chłopak poczuł, że zsuwa się z grzbietu zwierzęcia. Wysłuchał w swoim życiu wystarczająco dużo historii o wilkach, żeby zdawać sobie sprawę, że jeśli spadnie, a koń ucieknie, nie będzie miał szans na ratunek. W tamtej chwili pomocne okazały się zapaśnicze zdolności, które posiadł podczas licznych nauk. Gdy poczuł, że ciężko będzie się utrzymać, z całej siły uwiesił się na wodzach. Okropny ból ramion nie miał w tym momencie żadnego znaczenia. Tak samo jak jęki konia, który nie mógł wytrzymać z bólu.

I właśnie wtedy stało się coś najmniej spodziewanego.

W jednej chwili mgła zniknęła. Las się rozjaśnił, a drzewa rozstąpiły. Zobaczył ich przed sobą.

Starca oraz stojącego za nim rdzawego wilka, w którego oczach błyskały płomienie.

*

Miał wrażenie, że starzec nie zdaje sobie sprawy z obecności zwierzęcia. Bił od niego blask, a z sięgającej do piersi białej brody wychodziły promienie światła. Podniósł ramiona i patrzył na nich, jakby od dawna na nich czekał i wiedział, że przybędą, że zdążą na czas.

Dżem znów usłyszał ten głos.

– Przyszedłeś, mój synu... Zdążyłeś... Przyszedłeś do mnie.

To było coś niewyobrażalnego. Nie widział, żeby usta starca się poruszały, ale mógłby przysiąc, że słyszał jego głos. Czy to właśnie ten starzec wzywał go każdej nocy przez tyle miesięcy?

Piorun w jednej chwili się uspokoił. Spuścił głowę i zaczął kopytem grzebać w ziemi.

Dżemowi zaparło dech w piersi, nie wiedział, co powiedzieć.

„Wilk!” – pomyślał. – „Za tobą stoi wilk”. Nie był pewien, czy wypowiedział te słowa na głos.

Starzec wciąż stał z rozpostartymi ramionami. Spomiędzy gałęzi spływało na niego światło, jednak Dżem nie mógł zlokalizować źródła, z którego dochodziło. Czy to światło dzienne? Gdzie podziały się ciemności, które utwierdzały go w przekonaniu, że zapadła już noc?

Nawet brwi i rzęsy starca były bielusieńkie. Z jego twarzy bił spokój, a usta układały się w lekki uśmiech dający poczucie bezpieczeństwa oraz szczęścia.

Mimo czającego się zagrożenia Dżem był spokojny, a nawet czuł się pewnie.

– Witaj, sułtański synu – odezwał się głos w głowie chłopaka. – Mam ci coś do powiedzenia.

– Starcze! – odparł w końcu. – Wilk...

Ale on nie zareagował. Albo nie usłyszał.

Wilk zaczął powoli się zbliżać. Nagle zatrzymał się i wbił wzrok w Dżema.

„Zupełnie jak w baśniach” – przeszło chłopcu przez myśl w tamtej chwili.

„Szatan przybywa na świat pod postacią wilka. To właśnie dlatego w oczach wilków można dostrzec piekielne płomienie” – przypomniał sobie ciągle powtarzane opowieści. Nie wierzył im. Ale teraz pierwszy raz stanął oko w oko z wilkiem, a źrenice zwierzęcia płonęły żywym ogniem.

Piekielne płomienie!

Jeśli tak, to za starcem stał i pokazywał ostre zęby sam szatan!

– Derwiszu[10]... – zawołał Dżem. A przynajmniej myślał, że krzyczy. – Za tobą jest wilk!

– A przede mną stoisz ty, sułtański synu.

– Mój Boże! – powiedział sam do siebie. – Rozmawia ze mną...

Jednak było już za późno na słowa.

Wilk zawył przeraźliwie i ruszył do ataku.

Dżem szybko jak błyskawica sięgnął do zawieszonego na plecach kołczanu. Wzdrygnął się przerażony. Miał tylko jedną strzałę. Pozostałe musiały wypaść, kiedy koń stawał dęba. Wilk szybko zbliżał się do starca i szykował do skoku, a on miał tylko jedną jedyną szansę. Jeśli chybi i strzała nie dosięgnie bestii, śmierć czeka i derwisza, i jego samego.

– Nie wahaj się, sułtański synu – odezwał się głos w jego głowie. – Nie wstrzymuj ręki. Rób to, czego tak bardzo pragnąłeś.

Tak właśnie postąpił. Wyciągnął strzałę z kołczanu i naciągnął na cięciwie. Wystrzelił. Strzała przeszyła gardło bestii.

Szatan wydał z siebie ostatni krzyk i padł u stóp derwisza.

*

– Udało ci się. – Z uśmiechem powiedział derwisz. Tym razem jego usta poruszały się, a głos nie był tylko dźwiękiem w głowie chłopca. – Przybyłeś, znalazłeś go i zabiłeś. Uratowałeś mnie. Teraz czas na nagrodę.

– Nagrodę?

– Tak, na nagrodę, sułtański synu. To, co mam ci do powiedzenia, jest cenniejsze niż złoto.

– Nazywasz mnie „sułtańskim synem”, ale kim ty jesteś?

Starzec zaśmiał się.

– Nie ma znaczenia, kim ja jestem. Ważne, kim będziesz ty. Albo kim się nie staniesz!

– Nic nie rozumiem z tej zagadki. Jak to się stało, że słyszałem twój głos z tak daleka? Cóż to wszystko znaczy? Co to za nagroda cenniejsza niż złoto, skoro nie mogę rozszyfrować jej znaczenia?

– Mam mało czasu, mój synu, a jeszcze wiele rzeczy do powiedzenia. Nie dopuszczaj do swojego serca dumy i rządzy. Nie ulegaj swoim ambicjom. Nie pozwól, by mącili ci w głowie, żeby stłumili w tobie zapał i żeby zbrukali twą duszę.

Nagle oczy starca zamarły i przybrały niebieskawą barwę lodu. Dżem wzdrygnął się.

– Nie pozwól, by pragnienie wstąpienia na tron zawładnęło twoim sercem.

Tron? Dżem nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

Oczy mężczyzny ożyły tak szybko, jak przed chwilą zamarły. Jego spojrzenie znów promieniało.

– Nie martw się. Jestem daleko od tronu, a tron daleko ode mnie. Pewnie wiesz, że przede mną jest jeszcze dwóch kandydatów. Nigdy nawet przez chwilę się nie zastanawiałem, czy kiedyś przyjdzie moja kolej.

– To dobrze – odetchnął starzec – bo szatan szepcze człowiekowi do ucha różne rzeczy. Musisz wiedzieć, że tak jak każdy sługa, masz w sobie i dobro, i zło. Z jednej strony możesz słyszeć głosy aniołów, lecz z drugiej zawsze dochodzić cię będą podszepty demonów. Będą zachodzić ci drogę, mącić ci w głowie, mówić, że masz do tego prawo. Ale to prawo należy do Allaha, synu. I do tego, komu On je podaruje. Mówię ci – nie możesz ulec szatanowi. To moja ostatnia rada.

Starzec odwrócił się i zaczął się oddalać, ale wyglądało to, jakby nie stawiał kroków, tylko unosił się nad ziemią. Był już daleko, kiedy Dżem nagle zapytał:

– A jeśli ulegnę? Tego mi nie powiedziałeś. Co się stanie, jeśli ulegnę?

Derwisz odwrócił się gwałtownie. Podniósł długą laskę, którą trzymał w ręku, i wskazał nią martwego wilka ze strzałą w gardle.

– Wilk wróci!

Wszystko zmieniło się tak nagle, jak się pojawiło. Mężczyzna zniknął pomiędzy drzewami. Cały las znów zatopił się w ciemnościach i gęstej mgle.

Gdyby nie leżący na ziemi wilk, Dżem nie uwierzyłby w to, co się wydarzyło. We wszystko to, co widział i słyszał.

Przez krótki czas stał bez ruchu.

Chwilę później usłyszał krzyki.

– Szehzade!

„Przyszli!” – przeszło mu przez myśl. Poczuł ukłucie szczęścia. Znaleźli go.

– Mój panie, gdzie jesteś?

Był to głos Sulejmana Czelebiego.

– Znajdźcie go. Albo wszystkich was powieszę za uszy! – gorączkował się subaszy.

– Tu jestem! Podążajcie za moim głosem!

Sen, koszmar, a może prawdziwe wydarzenia – pragnął, żeby wszystko, czego tutaj doświadczył, dobiegło końca.

Nagle zobaczył kilkunastu mężczyzn w panice rozglądających się między drzewami.

– Niech będą dzięki! – Sulejman Czelebi skierował konia w stronę Dżema. Podjechał do nich także subaszy.

– Szehzade, ależ nas wystraszyłeś. Przez chwilę myśleliśmy, że cię straciliśmy.

Dżem nie potrafił ukryć zdziwienia:

– Przez chwilę?

„Jaką chwilę!” – pomyślał. – „Ja tu godzinami podbijam las!”

– Od jak dawna mnie szukacie?

Sulejman Czelebi i subaszy spojrzeli po sobie.

– Niedługo – odparł subaszy. – Kilka, może kilkanaście minut.

Wtedy mężczyzna zauważył leżącego na ziemi wilka.

– Szehzade! – krzyknął. Zeskoczył z konia i podbiegł do zwierzęcia. Popatrzył na strzałę.

– Ależ to twoja strzała, panie! – powiedział i odwrócił się do stojących wokół mężczyzn. – To strzała szehzade Dżema. To on zabił rdzawego wilka jednym strzałem. To właśnie syn sułtana Mehmeda. Patrzcie i dobrze zapamiętajcie tę chwilę. Nawet jeśli jest dzieckiem, to właśnie szehzade naszego pana!

Inni dowódcy nie chcieli być gorsi w pochwałach:

– Dajcie zwłoki tej bestii, rzućcie je na tył siodła naszego szehzade, niech mieszkańcy na własne oczy zobaczą, jakim dzielnym chłopakiem jest nasz pan. Niech zrozumieją, jakim bohaterem jest syn naszego sułtana.

Podniosły się oklaski.

Piorun nie zrobił nawet pięciu kroków, gdy Dżem ujrzał Czerwoną Skałę.

[10] Derwisz – członek muzułmańskiego bractwa religijnego o charakterze mistycznym; także żebrzący, ascetyczny, wędrowny mnich muzułmański.

Sułtan

Подняться наверх