Читать книгу Sułtan - Demet Altınyeleklioğlu - Страница 7
ОглавлениеGóra stanęła w płomieniach. Wydobywała z siebie przeraźliwe krzyki, wrzeszczała. Góra zaczęła iść. Dziesiątki tysięcy ludzi płynęło w dół, jakby wezbrana rzeka wystąpiła z brzegów. Konie z przeszytymi ciałami jeźdźców na grzbietach gnały przed siebie w szaleńczym pędzie. Ranione, przewracały się i spadały ze zbocza, porywając za sobą kolejne setki ciał, które czekało takie samo przeznaczenie – śmierć. Płonęły błękitne chorągwie. Ciała zabitych żołnierzy piętrzyły się na wojskowych wozach, które, przewracając się, zrywały z koni uprzęże. Przerażone zwierzęta pędziły co sił w nogach i próbując się uwolnić, rozbijały drewniane wozy o skały. Wylatujące w powietrze koła spadały na ziemię i roztrzaskiwały głowy tych, którzy myśleli, że udało im się uratować.
Były tam tysiące ludzi, tysiące koni, a wszyscy pożerani przez płomienie wydostające się z góry przypominającej gorejącą pochodnię.
Nie ma w tym żadnego kłamstwa. Góra płonęła.
Góra płakała.
Góra krzyczała.
Góra szła...
Zgniatała wszystko, co stanęło na jej drodze.
Była tam też mała dziewczynka. Stała przed górą. A ta ruszyła wprost na nią. Zbliżała się coraz bardziej... Była tuż, tuż.
Krzyki mocniej rozdzierały serce dziewczynki niż jej uszy.
– Tato – zawołała nagle. Ale nikt nie usłyszał jej głosu.
Mężczyzna, który był jej ojcem, zgubił hełm. Jego peleryna była podarta. Dzida złamana. Tarcza leżała na ziemi. Dziewczynka znów krzyknęła:
– Tato!
Ale on jej nie słyszał. Góra zagłuszała głos dziewczynki. Wszędzie panował przeraźliwy hałas, który powstał z krzyków żołnierzy, rżenia koni i trzasków rozlatujących się wozów.
Nagle pojawiła się jakaś kobieta. Sprawiała wrażenie szalonej. Biegnąc to w prawo, to w lewo, szukała kogoś.
– Uciekaj! – rozległ się krzyk mężczyzny.
Kobieta miała rozwiane, poplątane włosy. W jej oczach dostrzec można było coś więcej niż tylko strach. Coś, czego jeszcze nigdy nie widział. Oznaki nieszczęścia i rozpaczy.
– Uciekaj! – krzyczał, próbując przedostać się wozem pełnym ludzkich ciał. – Uciekaj! Ratuj się!
Kobieta wyciągnęła ręce w jego kierunku.
– Nie ma! Nie ma naszej córki!
Ale ona tam była. Ukryła się pod jednym z przewróconych wozów, żeby nie zostać zmiażdżona. „Jestem tutaj” – powiedziała w myślach dziewczynka, jednak wiedziała, że nie będą w stanie jej usłyszeć. Gdyby wyszła z kryjówki i starała się pobiec w ich kierunku, zostałaby zadeptana przez pędzące konie.
– Jedź! – krzyczał mężczyzna do woźnicy. – Jedź! Jedź!
Ten uderzył lejcami, a konie gwałtownie ruszyły z miejsca.
– Uciekaj! – krzyczał mężczyzna do kobiety, której sylwetka powoli ginęła w chmurze pyłu, unoszącej się za odjeżdżającym wozem. – Uciekaj i ratuj się. Gdy góra zacznie iść, nie wolno stać przed nią. Uciekaj!
Z gardła kobiety wydobył się ostatni krzyk:
– Periszehr! Periszehr!
Zaczepiła o coś nogą i upadła na ziemię. Jej ciało zniknęło pod kołami wozów i nogami uciekających w popłochu ludzi.