Читать книгу Sułtan - Demet Altınyeleklioğlu - Страница 11
Оглавление3
Kastamonu, posiadłość szehzade Dżema
Zima 1472
Flaga sułtana Mehmeda powiewała na wietrze razem ze sztandarami szehzade Dżema, które obwieszczały jego panowanie w prowincji.
Wieża przeciwległego zamku spowita była mgłą. Nie był to dobry znak. Zbliżała się zawierucha. Niedługo wiatr przywieje ciemne chmury i rozpęta się piekło. Zawsze tak było.
Najpierw mgła unosiła się aż do wieży zamku. Później przychodziła burza. Godzinami wyła i niszczyła wszystko, co stanęło na jej drodze, by nagle ustać w jednej chwili. Niebo się przejaśniało.
Całe Kastamonu spowite było wtedy niepokojącą ciszą, której Dżem nie cierpiał. Coś się w niej kryło. Niebezpieczeństwo. Zdrada. Śmierć.
Niemal od razu rozpętała się wichura. Śnieg brał w niewolę góry, doliny, zbocza, pokrywając je grubą warstwą, której nie pokonaliby ani ludzie, ani zwierzęta. Wszystko pozostawione było na pastwę wilków.
Co robił tutaj, u stóp tej góry? Kiedy sułtan Mehmed Zdobywca wysłał syna jako zarządcę prowincji, on, jako jego opiekun, nie miał wyboru.
Osmański porządek był dla niego nie do pojęcia.
– Jak dziesięcioletnie dziecko może sprawować władzę nad całą prowincją? – wymamrotał do siebie. – Dlaczego wysyłają dzieci, które bez opiekuna nie potrafią nawet przejść przez dziedziniec, z daleka od pałacu i jeszcze się chwalą, że są wielkimi panami?
Przeraził się. Już za samą taką myśl można stracić głowę.
– Siedź cicho – skarcił sam siebie. – Uważasz, że jesteś mądrzejszy od samego sułtana? W Imperium Osmańskim jest taki porządek i już. Wszyscy synowie sułtańscy muszą opuścić stolicę i tyle. Czy coś byś zrobił, gdybyś wiedział, dlaczego odsyłają ich z pałacu?
Właściwie to znał odpowiedź na to pytanie. Ze strachu. Sułtanat bał się własnych dzieci. Wszyscy pamiętali, co stało się po śmierci sułtana Bajazyda, którego pokonał Timur[11]. Musieli coś zrobić, żeby państwo po raz kolejny nie zostało bez władcy, żeby bracia, wujowie, stryjowie i kuzyni nie walczyli między sobą o prawo do tronu.
Oficjalnie szehzade byli delegowani z pałacu do prowincji po to, by pod okiem opiekunów i nauczycieli przyswoili sobie sposoby sprawowania władzy. Ale oczywiście wcale nie o to chodziło. Nauka polegała jedynie na obserwacji. Młodych szehzade odsyłano, żeby nie nadstawiali uszu i nie słuchali złych podszeptów. A do takich należało zainteresowanie ich tronem.
Kto znajduje się blisko władzy, zaczyna mieć na nią ochotę.
Dobrze, ale czemu on był winny? Tylko dlatego, że jest opiekunem szehzade Dżema, już od czterech lat siedzi tutaj, u podnóży przeklętej góry, w zapyziałej posiadłości.
„Ach, gdyby szehzade był chociaż warty tego tytułu i tej pozycji!” – pomyślał w duchu. Właściwie to kiedyś zgubił się na chwilę w lesie i ku zdziwieniu wszystkich sam jedną strzałą powalił rdzawego wilka; do tej pory nie wiadomo, jak udało mu się tego dokonać. Jaka władza, jaki tron? Nie w głowie mu takie sprawy. Jedynym jego zajęciem jest chodzenie z kartką w ręku i układanie rymów! Albo polowanie – łuk i strzały, to mu wystarcza. Nie dba o jutro.
Na szczęście myślał o tym jego opiekun. Ileż to razy biegł za nim, wołając: „Uważaj, szehzade!”.
Dżem tylko się śmiał. Nie interesował go sułtanat.
Ale on wiedział, że zbliża się niebezpieczeństwo. Każdego dnia stawało się coraz realniejsze, wypełzało gdzieś z ciemności.
Poczuł ucisk w klatce piersiowej. Wszyscy mieszkańcy posiadłości szehzade w prowincji Kastamonu zdawali sobie sprawę z zagrożenia.
Wszyscy oprócz Dżema.
*
Przypomniał sobie dzień, w którym wszyscy zbledli, usłyszawszy słowa posłańca ze Stambułu:
– Sułtan Mehmed pragnie cię ujrzeć, panie, w stolicy. Trzeba natychmiast ruszyć w drogę.
Jemu też zrobiło się wtedy słabo. Jednak szehzade z uśmiechem na ustach odpowiedział:
– Oczywiście.
Dlaczego sułtan wezwał syna? I to tak pilnie? Może chciał go spytać: „Dlaczego zebrałeś w prowincji tysiąc żołnierzy, zamiast utrzymywać tylko pięciuset obrońców?”. Ale przecież dzieciak nie miał o tym zielonego pojęcia. To był pomysł jego i Burhanettina Czelebiego. Wiedzieli, że któregoś dnia szehzade przydadzą się żołnierze.
Kiedy Dżem czytał rozkaz wydany przez ojca, nagle pobladł i niemal krzyknął. Nawet teraz wspomnienie tej chwili wystarczało, żeby jego wnętrze zapłonęło.
Zastanowił się, dlaczego chłopak zaczął się trząść już na dźwięk pierwszego słowa:
– Mój ojciec...
„Ach tak! Ma przed sobą własny wyrok śmierci!” – pomyślał.
Dżem był zmartwiony, zamyślony i zaniepokojony.
– ...wzywa mnie na ceremonię.
Co? Przez jego piskliwy głos wszyscy sądzili, że tylko się przesłyszeli.
– Na ceremonię, szehzade?
– Ojciec podjął decyzję o moim obrzezaniu.
Tamtego dnia nie spełniły się jego obawy. Ale wiedział, że kiedyś ta chwila musi nadejść. Może przybyłby nie posłaniec, lecz od razu kat.
Gdyby powiedział mu o tym, gdyby wtedy wzbudził w nim jakieś podejrzenia, na nic by się to nie zdało. Mógł przewidzieć jego odpowiedź:
– Ależ ty jesteś nieufny. Przecież nie zrobiłem nic złego. Nie dopuszczam do swojego serca dumy i rządzy. Nie ulegam swoim ambicjom. Nie pozwalam, by mącili mi w głowie, żeby stłumili we mnie mój zapał i żeby zbrukali moją duszę. Dlaczego w takim razie ojciec miałby mnie ukarać?
Co to za słowa? Kto uczył ich trzynastoletniego chłopaka? „Historia, mój szehzade, jest po to, by wyciągać z niej lekcje na przyszłość” – mimo przykładów, które mu przytaczali, on cały czas myślał, że aby schylić głowę przed katem, musiałby zgrzeszyć lub źle postąpić.
„To przecież jeszcze dziecko...” – wzdychał najczęściej. – „Nie zdaje sobie sprawy, że nawet jedno niewłaściwe zdanie może być powodem do stracenia tego, kto je wypowiedział”.
W drodze siedział jak na szpilkach, spokojnie i głęboko odetchnął dopiero wtedy, gdy upewnił się, że syn sułtana naprawdę jedzie na ceremonię obrzezania.
Stolica wyglądała zupełnie inaczej niż w dniu jego wyjazdu. Sułtan Mehmed przeprowadził się do Nowego Pałacu na szczycie wzgórza. Wszystko było świeże i przepełnione blaskiem. Nie panowały tam ciemności, jak w starym pałacu, pozostałości po niewiernym bizantyjskim władcy. Coś jednak budziło zastanowienie. Dźwięk! W pałacu nie słychać było żadnych dźwięków. Na każdym kroku czaiła się paraliżująca cisza. Gdyby nie uwijający się wszędzie niezliczeni służący, można by uwierzyć, że nikt tu nie mieszka. By nie zakłócić spokoju sułtana, prawie ze sobą nie rozmawiali, nawet nie szeptali, mogli porozumiewać się tylko wzrokiem.
Nawet uroczystość obrzezania szehzade Dżema odbyła się na placu At Pazarı, żeby przypadkiem spokój pałacu nie został zmącony.
Jednak najbardziej przerażały go plotki krążące w tej ciszy. Praktycznie za każdą z kolumn stało po kilka osób szepczących coś między sobą. Za fasadą spokojnych uśmiechów dostrzec można było ślady niepokoju, pretensji, złośliwości, zawiści i strachu.
Jego także ktoś wciągnął w cień jednej ze ścian.
– Przeznaczenie – westchnął mężczyzna z udawanym smutkiem w głosie. – Kto by pomyślał, że nasz sułtan okaże się być taki sam jak jego ojciec, czyż nie, czelebi?
Nie zrozumiał podtekstu kryjącego się w tych słowach, więc odpowiedział:
– Oczywiście. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Nasz pan jest tak samo wielkim zdobywcą jak jego ojciec. Jeden zwyciężył pod Mohaczem, drugi zdobył Konstantynopol.
Nie potrafił wyrzucić z pamięci widoku przebiegłego uśmieszku, który pojawił się w tamtej chwili na twarzy mężczyzny.
– Nawet chorują na te same choroby.
Ze zdziwieniem spojrzał na niego.
– Choroby?
– O niczym nie wiesz? Nasz pan, tak jak jego ojciec, choruje na podagrę.
A niech to! Czy to może być prawda? Sułtan miał dopiero czterdzieści jeden lat.
Gdy plotka jak trucizna rozprzestrzeniała się w jego myślach, spojrzał z daleka na sułtana i wtedy zrozumiał, że mężczyzna ma rację. Sułtan Mehmed poruszał się z trudem. Widać było, że cierpi.
Plotkarz, nie odrywając od niego wzroku, kontynuował:
– Ze wszystkich stron świata przybywają najlepsi lekarze. Sporządzają mnóstwo różnych mikstur, by uleczyć naszego pana, ale to wszystko na próżno... Ah, czelebi, niech Allah da mu jak najdłuższe życie, ale...
To, co miało nastąpić po „ale”, zwiastowało tragedię. Strach zaczął w nim wzbierać, kiedy zrozumiał, że w stolicy zaczęto kalkulować, kto wstąpi na tron po Mehmedzie. Skryta rywalizacja między paszami[12] okazała się być faktem. Część z nich stawiała na najstarszego szehzade Mustafę, a część na Bajazyda. Nikt nawet nie wymienił imienia najmłodszego, jego szehzade.
– Dżem? Postradałeś zmysły, czelebi? To jeszcze dziecko.
– Czy można powierzyć państwo komuś, kto nawet nie stał się mężczyzną, kto nie obcował z kobietą?
Oczywiście, że nie można. Ale co będzie, gdy sułtan umrze?
Ależ jak to, wielki sułtan Mehmed Zdobywca miałby umrzeć? Oczywiście. Czy jest ktoś, kto uchroni się przed Azrailem[13]?
– Niech Allah da mu długie życie. Panie, pobłogosław go długim życiem w zdrowiu.
Trudno mu było się przyznać nawet przed sobą, wiedział jednak, że to życzenie bardziej niż życia sułtana dotyczyło jego własnego. Ponieważ po śmierci Mehmeda po raz pierwszy miał zostać zastosowany dekret o bratobójstwie.
*
– A co to, Sulejmanie Czelebi, znowu masz jakieś lisy w głowie, ha?
Siedział przed płonącym na kominku ogniem i dopiero pytanie przyjaciela wyrwało go z zamyślenia.
– Lisy? Jakie lisy, Burhanettin Czelebi?
Burhanettin Czelebi także był opiekunem i nauczycielem szehzade Dżema. Jego okrągłą jak księżyc twarz okalała czarna broda, a ciemne oczy były dość małe w porównaniu ze szlachetnym nosem. Wszystko to jednak nadrabiał intelektem. Burhanettin, tak jak on, utknął u podnóży gór.
– No już, mów... Od godziny siedzisz wpatrzony w okno. Przecież nie liczysz chyba cegieł w ścianach. Myślisz o naszym szehzade, prawda?
Sulejmanowi prawie się wymsknęło: „O jakim szehzade? Martwię się o własne życie”.
Burhanettin wstał i przysiadł się do niego. Przez chwilę bez słowa patrzyli na zewnątrz. Ciszę przerwał Sulejman.
– Nadchodzi czas na śnieg.
Burhanettin odwrócił się i spojrzał na niego ze smutkiem. Jego małe, czarne oczy zdradzały zaniepokojenie. Przysunął się bliżej i powiedział:
– A potem na śmierć.
[11] Bajazyd I Błyskawica panował w latach 1389–1402; po porażce zadanej Osmanom przez wojska tatarskie pod wodzą Timura, Anatolia została splądrowana, a imperium rozpadło się na kilka państewek rządzonych przez rywalizujących ze sobą członków dynastii osmańskiej.
[12] Pasza (tur. paşa) – tytuł najwyższych dostojników w administracji i wojsku.
[13] Azrail – anioł śmierci w islamie.