Читать книгу Sułtan - Demet Altınyeleklioğlu - Страница 13
Оглавление5
Stambuł, Nowy Pałac – Kryty Bazar
1472
Miał szczęście. Ilu niewolników, ilu jeńców mogło to o sobie powiedzieć? On mógł. W dodatku czuł się wybrańcem.
Miał szczęście, ponieważ Osmanowie zaatakowali statek Geneviz, na którym pracował jako służący. Miał szczęście, ponieważ go porwali i sprzedali. Miał szczęście, ponieważ kupiła go osoba o kobiecym głosie, który dosłyszał po dłuższej chwili, jadąc zamknięty w wozie. Miał szczęście, ponieważ kobieta, na którą mówili Kethüda Kalfa[20], zawiozła go do pałacu, a w dodatku pracowała w haremie.
Kiedy zobaczył otaczające go dziewczęta, jedną piękniejszą od drugiej, pomyślał: „Maryjo, matko naszego Zbawcy, czyżbym trafił do raju? Czy te piękności to hurysy?”.
Zawsze dziękował Bogu za to, że stworzył go tak przystojnym. Tamtego dnia jeszcze wyraźniej zrozumiał, jak wielkim błogosławieństwem była jego uroda. Piękne niewolnice przywożone ze wszystkich stron świata śmiały się i szeptały między sobą, widząc go choćby z daleka.
Kto wie, co by zrobiły, gdyby mogły się do niego zbliżyć.
Zawsze, gdy dochodził do tego momentu wspomnień, odczuwał palące od wewnątrz uczucie bólu, wstydu i upokorzenia.
Od tamtych wydarzeń upłynęły już cztery lata. Mimo to wciąż widywał w snach straszną scenę. Kiedy, leżąc w jednym z tonących w ciemnościach pokoi na tyłach haremu, marzył o przyjemnościach, które go czekają, drzwi nagle się otworzyły i zaatakowali go czterej mężczyźni o posturze olbrzymów. Na próżno próbował się bronić. Położyli go na dużym kamieniu, a jeden z nich wcisnął mu w usta kawałek szmaty, żeby krzyki nie niosły się po całym pałacu. Związali mu ręce i nogi. Cały czas słyszał ich śmiechy, kiedy opuszczali mu spodnie. Gdy zrozumiał ich zamiary, chciał wrzeszczeć, błagać o litość, jednak nikt go nie słyszał. Z przerażonych oczu płynęły mu łzy.
Widać, że mieli wprawę w wykonywaniu tego typu zadań. Przywiązali mu do przyrodzenia jedwabną nić i w jednej chwili zacisnęli.
Przepełnił go ból nie do opisania.
Boże! Do tamtego dnia nie znał tak poniżającego, uwłaczającego bólu.
Nie był już mężczyzną.
Uroda, którą uważał za dar od Boga, była odtąd bez znaczenia, tak samo jak fakt, że znajdował się w haremie i otaczały go piękne dziewczęta. Co miałyby z nim teraz robić? Gdy wyjęli mu z ust szmatę, z jego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk, wyrażający coś więcej niż tylko ból po utracie męskości: nienawiść, żal, chęć zemsty! Ktoś musi zapłacić za ten ból.
Nie wiedział, jak długo leżał na kamieniu. Jedyne, czego był pewny, to że nie została mu już ani jedna łza. Gdy ból zaczął powoli ustępować, spróbował się podnieść. Jedwabna nić znajdowała się w jego dłoni.
Pamiętał, jak dotarł do siedziby eunuchów. Położył się na wyznaczonym miejscu do spania. Miał ochotę wbić paznokcie w ciało i otworzył zaciskaną z całej siły dłoń.
Jedwabna nić odcisnęła znamię we wnętrzu jego dłoni.
Jak gdyby wyryte zostało jego nowe przeznaczenie.
– Wielki Jezu... – pomyślał. – Wybacz mi, ale muszę złamać twoje przykazania. Nie oczekuj ode mnie, że nadstawię drugi policzek. Przyrzekam, że za to zapłacą.
Tylko jak? Jego jedyną bronią były paznokcie, o których bezużyteczności przekonał się na zakrwawionym dziedzińcu. Był samotny i bezbronny w olbrzymim pałacu. W jaki sposób mógłby zemścić się na tych, którzy odebrali mu męskość? Tego nie wiedział, ale był pewny, że musi to zrobić.
Kilka tygodni później, mimo tragedii, która go spotkała, znów poczuł, że ma jednak szczęście. Było to niepokojące uczucie. Okazało się, że człowiek jest w stanie przezwyciężyć wszystko.
– Nie! – syknął do siebie. – Nie jesteś już nawet mężczyzną. Zapomnisz o przysiędze zemsty, którą złożyłeś?
Nie może zapomnieć. Codziennie czuł, że czegoś mu brakuje. Przysięga nie dawała o sobie zapomnieć. Słyszał jej głos: „Jestem w twojej głowie, w twoim sercu. Pamiętaj o mnie”.
Wywiesił flagę zemsty i był pewien, że będzie powiewać na wietrze, dopóki on nie wyda ostatniego tchnienia.
Zdecydował, że wykorzysta w tym celu swoją szczęśliwą gwiazdę. Wszyscy go lubili, a gdy zaczął się uczyć tureckiego, mieszkający w pałacu zawsze witali go uśmiechem.
„Przecież żyjesz w świecie, którego dawniej nie byłbyś nawet w stanie sobie wyobrazić” – próbował tłumić emocje. – „Po kryjomu próbujesz rzadkich win. Jedwabie, atłasy, złoto, srebro, kamienie szlachetne – to wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy znaleźć okazję. Czego więcej byś chciał?”
Służył najpiękniejszym na świecie kobietom, które mimo że nie mógł im się już do niczego przydać, wciąż wzdychały na widok jego pięknych oczu. Wiedziały, że nie jest dla nich zagrożeniem, dlatego bezwstydnie się przed nim wylegiwały, psociły i nie protestowały nawet wtedy, gdy wchodził do damskiej części hamamu[21].
Czym to wszystko nazwać, jeśli nie szansą?
W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że gdyby resztę życia spędził na tym przeklętym statku, jego los nie byłby wcale lepszy.
Zemsta nie mogła czekać.
Pod poduszką jednego z czterech olbrzymów znaleziono grzebień wysadzany rubinami. Nikt nie podejrzewał, że to on go tam zostawił. Nawet nie przyszło im to do głowy. Mężczyźnie odcięto ramiona i wrzucono go do morza z przywiązanym do szyi kamieniem.
Sześć miesięcy później kolejny z nich wpadł w pułapkę. Wystarczyło szepnąć tu i ówdzie, że groźbami wyłudzał od dziewcząt pieniądze. Plotka od razu rozniosła się po haremie, a wszystko ułatwiły dziewczyny, które z przerażeniem zauważyły zniknięcie biżuterii i drobnych monet. „Groził nam. Bardzo się bałyśmy. Przychodził do nas po pieniądze i cenne kamienie” – zeznania nie pozostawiały cienia wątpliwości, a gdy przysięgły na Boga, że mówią prawdę, mężczyzna został stracony.
Po kryjomu śledził sługę, który niósł w worku głowę straceńca. Wyszedł przez drzwi, o których istnieniu aż do tamtego dnia nie miał pojęcia. Mężczyzna szedł chwilę wzdłuż muru. Potem rozchylił worek i wyrzucił jego zawartość. Do momentu, kiedy się oddalił, on stał schowany za drzewem i obserwował, jak zakrwawiona głowa toczy się po ziemi. Usta zamarły otwarte, jakby miał się wydobyć z nich ostatni krzyk. Jedno oko wypadło z oczodołu i pozostawiło krwawą dziurę. Poczekał, aż nikogo nie będzie w pobliżu, i wyszedł z ukrycia. Kiedy zbliżał się do leżącej na ziemi głowy, z emocji cały się trząsł.
– No dalej – syknął, kopiąc głowę. – Przeklnij sobie, tak jak wtedy!
Kolejne kopnięcie.
– Śmiej się, że „już na nic ci się nie przyda”!
Kolejne kopnięcie.
– Gdzie masz ręce, którymi mnie policzkowałeś? A nogi, którymi katowałeś mnie do nieprzytomności?
Kolejne kopnięcie.
W pamięci utkwił mu widok zakrwawionej głowy, która sturlała się po zboczu i zatrzymała w błotnistej kałuży; uczucie zaspokojenia, które wtedy czuł, było nie do opisania.
Jakże łatwe było zabijanie!
Zrozumiał, że nie był bezbronny. Spryt i intelekt wystarczały, by pozbyć się wrogów.
Wracając do pałacu, zauważył, że chęć zemsty zapłonęła w nim jeszcze mocniej. Skoro wszystko było takie proste, powinien wykorzystać rozum do osiągnięcia większych celów i zysków.
Zemsta też powinna być surowsza. Powinien policzyć się z systemem, przez który ci czterej mogli wykonać swoje zadanie.
Kiedy przekraczał bramę dziedzińca, zrozumiał, że jego celem jest już nie tylko znalezienie sposobu na pozbycie się pozostałych dwóch mężczyzn. Wtedy po raz pierwszy usłyszał ten głos.
– Zostałeś wybrany!
Głos był na tyle silny, że rozejrzał się dookoła.
– Kto mówi?
Na dziedzińcu nikogo nie było.
Gdy dotarł do haremu, miał gęsią skórkę. Bóg do niego przemówił.
Nie usłyszał nawet szeptów dziewcząt patrzących na niego z zainteresowaniem.
– Hej! – zawołała jedna z nich. – Co ci się stało? Z kim rozmawiasz? Do kogo powiedziałeś: „Czekam na rozkazy”?
Oddalił się. Cały czas słyszał głos.
– Zostałeś wybrany!
Dlaczego Bóg wybrał właśnie jego?
*
Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Któregoś dnia został wysłany po tkaniny dla dziewcząt z haremu; na bazarze przyczepił się do niego brzuchaty kupiec o okrągłej brodzie. Przez chwilę stał koło niego i zachwalał tkaniny, wołając do przechodniów. Nagle odwrócił się do niego i zagadał płynnie po włosku:
– Skąd pochodzisz?
Był tak zaskoczony słowami w ojczystym języku, że bez chwili zastanowienia odparł:
– Z Wenecji.
Tym razem spojrzał na kupca.
– Rozmawiaj ze mną bez nawiązywania kontaktu wzrokowego. Jak masz na imię?
– Angiello. Ale w haremie nazywają mnie Ahver.
Pierwszego dnia w haremie usłyszał krzyk dobiegający z piętra:
– Aaa! Chodźcie tu, dziewczyny! Tylko spójrzcie na te oczy!
Wszystkie znajdujące się w pobliżu dziewczęta przewieszone przez barierkę patrzyły na niego, śmiały się i mówiły coś w niezrozumiałym języku. Jedna z nich pokazała na niego palcem i krzyknęła:
– To Ahver!
Aga haremu zaczął się złościć:
– Co tu się dzieje? Co to za hałas? – Klaszcząc w dłonie, kazał dziewczętom się rozejść. Wracając do swoich zajęć, powtarzały jednak:
– Ahver! Ahver! Ahver!
Wszyscy zaczęli go tak nazywać. Kilka dni później dowiedział się, że jeden ze służących też jest Włochem, i zapytał go:
– Co oznacza „Ahver”?
– Ach, twoje nowe imię. Oznacza kogoś o pięknych oczach.
Kupiec, jakby nie dosłyszał, wyszeptał:
– Angiello... Czy cały czas wierzysz w Boga?
Co miał mu odpowiedzieć? Czy miało sens tłumaczenie, że tak samo jak męskości, pozbawili go również wiary? Jednak w głębi duszy nie stał się muzułmaninem. Nocami ciągle modlił się do Maryi i Jezusa.
Wyciągnął z kieszeni medalik i odpowiedział:
– Tak, oczywiście.
Mężczyzna zajął się obsłużeniem trzech kobiet przechodzących przed stoiskiem, które zainteresowały się tkaniną przewieszoną przez jego ramię. Pod niebiosa wychwalał jakość swoich materiałów.
– Popatrzcie! – powiedział. – Tylko spójrzcie. Jedwab z Damaszku. Nikt takiego nie ma. Dotknijcie go!
Gdy kobiety odeszły, kupiec wyszeptał:
– Wenecjaninie, czy jesteś gotowy, by służyć Bogu?
Serce zaczęło mu mocniej bić. Ta potajemna szeptanina stawała się niebezpieczna. Kim był ten mężczyzna? Kto w takim tłumie i hałasie zainteresowałby się ich rozmową? Dlaczego tak bardzo uważał, żeby nikt nie zobaczył ani nie usłyszał ich rozmowy? Wyglądał, jakby nawet nie poruszał ustami. I skąd go znał? A może był to tajny sprawdzian? Czyżby wystawiali na próbę jego wierność?
– A w jaki sposób mógłby służyć Bogu zwykły pałacowy służący?
Przeszedł kilka kroków, upewniając się jednak, że cały czas stoi za mężczyzną. Prezentujący przechodniom tkaniny kupiec powiedział:
– W bardzo prosty i zyskowny sposób. – Jego usta znów się nie poruszyły. Schylił się do stojącego przed nim worka z przyprawami. Nabrał na łyżeczkę odrobinę proszku i powąchał go. Zapytał właściciela stoiska o cenę.
– Poproszę dziesięć dirhemów[22] – powiedział i sięgnął ręką do sakiewki. Angiello dojrzał osmańską monetę pomiędzy dwoma pulchnymi palcami mężczyzny. Gdy sprzedawca odważał przyprawę, kupiec wyszeptał:
– Wiadomości. Święty Kościół potrzebuje wiadomości. Z pałacu.
Przez chwilę myślał, że się dusi.
Szpiegostwo!
Święty Pan chciał, by został szpiegiem.
Gdy próbował dobrać odpowiednie słowa, pulchny kupiec rzekł:
– Rzym jest hojny, Angiello. Żadnego ze swoich służących nie pozostawia bez wynagrodzenia.
Na twarzy mężczyzny pojawił się szeroki, ale zarazem wymuszony uśmiech.
– Potrafisz bez problemu wydostać się z pałacu?
– Nie zawsze. Czasami.
– Świetnie.
Kupiec zbliżył twarz do jego ucha.
– W każdy czwartek, Angiello – wyszeptał – przy fontannie na początku tej drogi będzie czekać ktoś w zielonym nakryciu głowy i żółtym pasie. Przekaż mu wiadomość i odejdź. Mów zwięźle. Nic nie zapisuj. Tylko słowa.
Później objął go i z jeszcze większym uśmiechem podał mu do ręki jeden z jedwabiów.
– Już, nie krępuj się. Spójrz tylko na ten chiński jedwab, godny wyłącznie dam mieszkających w pałacu. Dla ciebie mogę trochę zejść z ceny, piękny chłopcze.
Angiello wziął do ręki tkaninę i poczuł, jak mężczyzna wciska mu coś w dłoń.
– Mówiłem. – Puścił do niego oko. – Bóg jest hojny.
Nie miał szansy zareagować – mężczyzna wmieszał się w tłum i w jednej chwili zniknął mu z oczu.
Angiello stał tak przez chwilę, zupełnie oszołomiony. To właśnie była odpowiedź. Już wiedział, dlaczego został wybrany przez Boga.
Jego los nie był dziełem przypadku. Taka była wola Pana. Wszystko działo się według Jego planu.
Atak na statek Geneviz. Targ niewolników. Sprzedaż do pałacu. Praca w haremie i wreszcie odebranie męskości.
Był kimś wyjątkowym. Został wybrany. Miał zadanie do wykonania: służyć Bogu! Na dłoni naznaczonej piętnem zakrwawionej jedwabnej nici leżała moneta, którą dał mu kupiec. Musi teraz uważać, żeby nie przegapić żadnego czwartku.
Wszystko, co dojdzie do jego uszu i co zobaczy, ma wyszeptać mężczyźnie czekającemu przy fontannie.
Ciekawe, czy za każdym razem będzie miał coś do przekazania.
– Może się udać – powiedział do siebie. – Trzeba uważnie słuchać, przyglądać się i używać rozumu.
*
Znalezienie mężczyzny w zielonym nakryciu głowy okazało się prostym zadaniem. Uścisnął go, jakby byli starymi znajomymi i latami się nie widzieli.
– Mówią, że czas wielkiego wezyra dobiegł końca.
Mężczyzna już na wstępie wcisnął mu w dłoń „hojność Boga”.
– Mehmed Pasza z Rumelii? Podobno sułtan bardzo go ceni.
Wzruszył ramionami.
– A teraz mówią co innego. Podobno nowy wielki wezyr İshak Pasza codziennie na niego donosi. Okazało się, że Mehmed Pasza sam na sam, bez wiedzy sułtana, spotkał się z posłańcem Ak Kojunlu, który przybył do Stambułu.
Po tych słowach odszedł.
W kolejny czwartek nie udało mu się wyjść z pałacu. Mężczyzna na próżno czekał, trzymając w dłoni sakiewkę z monetami.
Gdy spotkali się w kolejnym tygodniu, przekazał wiadomość:
– Mehmed Pasza został stracony.
Z boskiej sakiewki wypadły tym razem trzy monety. Panu Rzymu musiała spodobać się taka nowina.
„Zobaczymy, jak mnie wynagrodzi, kiedy usłyszy dzisiejsze wieści” – zaśmiał się pod nosem, idąc w stronę bramy pałacu. Gdy jeden ze strażników zobaczył go zmierzającego chwiejnym krokiem w stronę posterunku, zawołał:
– Ooo, a gdzież to się nasz Ahver wybiera? – Patrzył na niego z przyklejonym do twarzy szelmowskim uśmiechem. – Odbierać życie czy je dawać?
„Głupek” – pomyślał. – „Gdybyś tylko wiedział, jak ważną jestem osobą...” Ale nie dał niczego po sobie poznać.
– Ależ przystojniaku, ja brzydzę się krwawymi utarczkami. – Uśmiechnął się, mijając go. – Kiedy zobaczyłem, że stoisz na straży, pomyślałem, że przyjdę i pokiwam się trochę przed moim agą.
Nawet wełniane nakrycie głowy w kształcie stożka, które janczar[23] miał na głowie, trzęsło się, gdy ten śmiał się ukontentowany.
– Dokąd miałbym się wybierać? Te dziewczyny wpędzą mnie do grobu. Wieczorem jedna zażyczyła sobie jedwab, kolejna wenecki aksamit... Kethüda Kalfa z samego rana poderwała wszystkich na nogi, krzycząc: „Niech ktoś pójdzie i to wszystko kupi!”. No i kto to niby ma zrobić? Oczywiście, że Ahver.
Janczar zarechotał.
– Wiesz co? – powiedział nagle. – Cały czas dziwię się, jak to robicie, że wasze wąsy są takie spiczaste.
Dwóch innych strażników wybuchło śmiechem i odparło z przekąsem:
– Przyjdź kiedyś, to cię nauczymy!
Gdy dotarł do fontanny, mężczyzna już na niego czekał. Uścisnęli się, a kilka monet niepostrzeżenie zmieniło właściciela. Kiedy usłyszał wieści, wzdrygnął się.
– Jesteś pewien? To bardzo ważne.
– Jest w haremie dziewczyna o imieniu Firdevs. Podobno sułtan w nocy powiedział do niej: „Czeka nas rozłąka, Firdevs. I to bardzo długa. Będę za tobą tęsknił”. Dziewczyna z samego rana, zalewając się łzami, opowiedziała to koleżankom. Sam słyszałem.
– Powiedział, że czeka ich rozłąka, ha?
– Tak. I to bardzo długa...
Angiello, nie dając mężczyźnie szansy na zadanie kolejnych pytań, odwrócił się i odszedł. Niech już tam w Rzymie zastanawiają się, co to może oznaczać.
*
Rozwiązanie zagadki „długiego rozstania” nie zajęło Rzymowi zbyt wiele czasu. Mężczyzna w zielonym nakryciu głowy po odejściu Angiella niemal biegiem rzucił się w dół wzniesienia, dotarł do Haliça[24] i wskoczył na łódź. Nad Stambułem zapadał już zmrok.
– Zabieraj się do wioseł – zawołał do sternika. Z pośpiechu nawet nie usiadł, tylko stał całą drogę. Gdy zbliżyli się do brzegu, od razu wyskoczył. Zaczął wbiegać na strome wzgórze, na którym znajdowała się ogromna wieża. Zatrzymał się w ostatniej chwili, widząc zapadlisko. Przechodnie myśleli, że zmęczony musi złapać trochę tchu; on jednak rozglądał się, sprawdzając, czy ktoś go obserwuje. Nikogo nie było, zniknął więc w zapadlinie.
Po nastaniu zmierzchu znów się ukazał. Tym razem, zamiast zielonego nakrycia głowy, miał na sobie długą, czarną pelerynę, której kaptur zasłaniał całą jego twarz.
Zbiegł ze wzgórza, a gdy dotarł do wybrzeża, skręcił w lewo. Zwolnił nieco, zbliżając się do wielkiego kamiennego budynku, którego okna wychodziły na ciemniejące o tej porze dnia morze. Przez ogromne okna nie wydostawał się na zewnątrz nawet jeden promień światła. Wyciągnął rękę w stronę kołatki z brązu. Drzwi otworzyły się, zanim zdążył zapukać. Wślizgnął się do środka i usłyszał tylko trzask zamykanych za nim żelaznych drzwi.
Chwilę później stał już przed mężczyzną, który zlecił mu spotkania z Angiello. Był to Massimo Galliari, wenecki ambasador w stroju kupca, z którym Ahver rozmawiał na targu.
Gdy Galliari go słuchał, był tak skupiony, że ani razu się nie poruszył.
Przerwał mu tylko raz.
– Powiedział, że w najbliższym czasie czeka ich rozłąka, tak? Chłopak dokładnie tak ci powiedział?
– Dokładnie tak. Ma to być bardzo długa rozłąka.
Galliari zamilkł. Po wysłuchaniu wiadomości przez chwilę przyglądał się zdobieniom na suficie. Wstał z fotela i podszedł do gobelinu, który w całości pokrywał jedną ze ścian. Spojrzał na wspaniałość Canal Grande, najdłuższej weneckiej cieśniny wytkanej na gobelinie.
„A więc rozłąka... Rozłąka jest zła” – pomyślał. Za każdym razem, gdy przyglądał się temu gobelinowi, budziła się w nim paląca tęsknota.
– Pogoda się zmienia, Duce – wyszeptał, nie spuszczając wzroku z gobelinu. Jak gdyby zwracał się do weneckiej Duce, którą widział teraz siedzącą w pałacu. – Pogoda się zmienia. Obawiam się, że nadchodzi sztorm. Rzym powinien dowiedzieć się o tym od ciebie, Wenecjo.
[20] Kalfa – nadzorczyni nad białymi niewolnicami w haremie.
[21] Hamam – łaźnia muzułmańska.
[22] Dirhem – jednostka wagi pierwotnie ustalona w Arabii jako 2/3 drachmy attyckiej; wynosiła 3,25 grama.
[23] Janczarzy (tur. yeniçeri, „nowe wojsko”) – oddziały piechoty stanowiące trzon armii osmańskiej od XV do XIX wieku.
[24] Haliç – jedna z dzielnic Stambułu.