Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 23
KSIĘGA IV
Korowód czarownic
(1494)
II
ОглавлениеWieczór był duszny, czasami zrywał się wiatr i podnosił kłęby kurzawy. Potem ucichł, a powietrze stało się jeszcze cięższe. Grzmoty zlewały się z odgłosami lutni i piosenkami celników, pijących w pobliskiej karczmie.
Była niedziela.
Chwilami błyskawice rozpruwały niebo, a wtedy ukazywał się domek alchemika i widać było dym strzelający z komina. Potem znowu zalegały ciemności.
Giovanni i Cassandra siedzieli, jak zwykle, nad kanałem.
– Nudzę się – mówiła dziewczyna, zakładając białe ręce za głowę. – Codziennie jedno i to samo. Dziś podobne do wczoraj i do jutra. Niechby Francuzi weszli do Mediolanu! Wolałabym już rabunek i rzeź od tych nudów. Monna Sidonia wciąż skarży się na biedę i utrzymuje, że ja i mój stryj siedzimy u niej załogą, że nas żywi z łaski.
– Tak, wiem – odpowiadał Giovanni – życie jest ciężkie i ja miewam chwile rozpaczy, chciałbym nieraz umrzeć. Ale fra Benedetto nauczył mnie ślicznej modlitwy dla odegnania sił nieczystych. Może chcesz, to ci ją powtórzę?
Wstrząsnęła głową.
– Nie, Giovanni, ja już nie umiem się modlić. Chciałabym czasami, ale nie potrafię wznieść modłów do waszego Boga.
– Do naszego? Czyż jest Bóg inny? – pytał Giovanni.
Błyskawica oświetliła twarz Cassandry, która nigdy jeszcze nie wydała się chłopcu smutniejsza i piękniejsza.
Dziewczę milczało. Wreszcie, po długiej zadumie, rzekło:
– Słuchaj. Dawno, bardzo dawno temu, byłam jeszcze dzieckiem. Mój ojciec zabrał mnie w podróż. Zwiedziliśmy ruiny starej świątyni. Wznosiły się na wyspie. Dokoła otaczało nas morze, fale rozbryzgiwały się o czarne skały, wyostrzone jak brzytwy. Mój ojciec odczytywał jakiś napis zatarty na odłamie marmuru. Siedziałam długo na stopniach świątyni, wsłuchiwałam się w pomruk fal i wchłaniałam ostre, odurzające powietrze. Weszłam do świątyni. Ponad rozwalonymi kolumnami roztaczał się lazur nieba. Powietrze było ciche. Nagle serce zabiło we mnie żywiej. Padłam na kolana i poczęłam wzywać boga, który przebywał tam niegdyś, a którego ludzie wygnali. Całowałam marmurową posadzkę, płakałam, kochałam to bóstwo dlatego, że nikt już do niego się nie modli. Od owej chwili nie modliłam się do żadnego innego… To była świątynia Dionizosa.
– Cóżeś uczyniła, nieszczęsna! Toż to grzech śmiertelny! Dionizos nigdy nie istniał.
– Nigdy? – powtórzyła dziewczyna z pogardą. – Więc dlaczego ojcowie święci, w których ty wierzysz, nauczają, że gdy Chrystus zapanował nad światem, wypędzeni bogowie zmienili się w potężnych szatanów? Dlaczego w księdze astrologa, Giorgio Novare, jest przepowiednia oparta na badaniach ciał niebieskich, która powiada: że połączenie planety Jowisza z planetą Saturn zrodziło wiarę mojżeszową; Jowisza z Marsem – wiarę chaldejską; ze słońcem – wiarę egipską; z Wenus, wiarę mahometańską, a Jowisza z Merkurym – wiarę chrześcijańską? Połączenie się Jowisza z Księżycem sprowadzi religię Antychrysta, a wtedy starzy bogowie zmartwychwstaną.
Zagrzmiało opodal. Błyskawice przedarły ciemności. Wciąż było słychać głosy lutni.
– O madonno! – zawołał Beltraffio, składając ręce jak do modlitwy. – Czyż nie rozumiesz, że kusi cię szatan?
Dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu i szepnęła:
– A ciebie nigdy nie kusi? Jeżeli jesteś wierzącym, dlaczego porzuciłeś twojego mistrza fra Benedetto, dlaczego wszedłeś do pracowni niedowiarka Leonardo da Vinci? Dlaczego przychodzisz tutaj do mnie? A może nie wiesz, że jestem czarownicą i że czarownice są złe, gorsze od szatana? Czemuż nie boisz się zatracić przy mnie duszy?
Przytuliła się do niego i przeszyła go spojrzeniem swych oczu złotych jak bursztyn. Błyskawica rozdarła ciemności i ukazała jej twarz bladą, niczym oblicze marmurowego bóstwa, które niegdyś na wzgórzu pod młynem wychodziło z długowiecznego grobu.
„Ona! Znowu ona! – pomyślał młodzieniec z trwogą. – Biała Diablica!”
Piorun wstrząsnął ziemią i niebem. Lutnia umilkła. W chwili tej właśnie z pobliskiego klasztoru odezwała się sygnaturka wzywająca na Anioł Pański.
Giovanni przeżegnał się. Dziewczyna wstała.
– Późno już – rzekła. – Widzisz te pochodnie? To Ludovico Sforza przybywa do mistrza Galeotto. Zapomniałam, że stryj ma dziś w jego obecności przemienić ołów w złoto.
Rozległ się tętent kopyt. Kilku jeźdźców okrążało kanał, zdążając do domku alchemika.