Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 27

KSIĘGA IV
Korowód czarownic
(1494)
VI

Оглавление

Księżyc świecił blaskiem purpurowym. W oddali widać było krzyż na wiejskim kościółku. Czarownica dosiadająca dzika osunęła się na dzwonnicę, z wrzaskiem nieludzkim zerwała dzwon i rzuciła go w sadzawkę. Wpadł, jęcząc żałośnie. Mała dziewczynka z radości klasnęła w dłonie.

Księżyc ukrywał się za chmurami. Po białej kredowej górze pełzały, biegły i czołgały się olbrzymie cienie. Był to korowód czarownic.

– Hop! Hop! Sabbat! Sabbat! Z prawej w lewo! Z prawej w lewo!

U szczytu skały na tronie królował czarny kozieł. Przesuwały przed nim tysiącami tysięcy, wirowały jak zgniłe liście miotane jesienną wichurą. Fujarki ze szkieletów wydawały dźwięki ostre i straszne, wilk uderzał w bęben obciągnięty skórą wisielca.

W olbrzymich kotłach warzyła się strawa ohydna.

Dokoła działy się rzeczy dziwne. Olbrzymia czarownica karmiła dwoje nowo narodzonych diabląt, które ssały zawzięcie. Na łące z jaszczurkami i ropuchami pasły się dzieci niebiorące udziału w festynie.

– Chodź, Cassandro, chodź do koła! – zapraszała ją Sidonia.

– Zobaczy nas wolarz – śmiała się dziewczyna.

– Diabli z wolarzem!

I weszły w koło, śmiejąc się i wrzeszcząc:

– Hop! Hop! Z prawej w lewo! Z prawej w lewo!

Jakieś wąsy, długie i mokre, ukłuły Cassandrę w plecy; ktoś ją uszczypnął, a ktoś szepnął w ucho słowa bezecne. Nagle wszyscy stanęli jak wryci. Z czarnego tronu, w którym zasiadał Niewidzialny, rozległ się głos podobny do grzmotu.

– Poddani – wołał – daję siłę słabym, pokornym pychę, głupim wiedzę, nieszczęśliwym wesołość. Bierzcie!

Starzec z białą brodą, patriarcha czarowników, odprawiający czarną mszę, wygłosił uroczyście:

Credo in Deum patrem Luciferum,

qui creavit caelum et terram,

Et in filium ejus Belzebuth.11


Po tych słowach zaległo milczenie, wśród którego dał się znowu słyszeć ten sam głos, podobny do grzmotu.

– Przyprowadźcie mi moją oblubienicę, moją białą gołąbkę!

Arcykapłan zapytał:

– Jak na imię twojej oblubienicy, twojej białej gołąbce?

– Madonna Cassandra! Madonna Cassandra! – brzmiała odpowiedź. Usłyszawszy swoje imię, piękna czarownica struchlała, włosy stanęły jej dęba.

– Madonna Cassandra! Madonna Cassandra! – powtarzały wiedźmy.

Ukryła twarz w dłoniach i chciała uciekać, ale już zewsząd wyciągały się ręce kościste, chwytały ją i ciągnęły do tronu.

Dziewczyna spuściła oczy, aby nie widzieć potwora.

– Chodź! – zawołał.

Spuściła głowę, przemogła okropny wstręt, postąpiła naprzód i oczy podniosła. W chwili tej z kozła opadła skóra jak z węża i donnie Cassandrze ukazał się Dionizos, bóg Olimpu, z uśmiechem na ustach, z tyrsem w jednym i winnym gronem w drugim ręku. Do grona wspinała się pantera. Korowód czarownic zmienił się w orgię na cześć Bachusa, czarownice przekształciły się w menady, a diabły – w satyrów o koźlich nogach, na miejscu kredowej skały pojawiła się świątynia o marmurowych kolumnach.

Cassandra ujrzała w obłokach świetne grono bogów Hellady. Satyry i bachantki uderzały w bębny, wyciskały winne grona, sącząc je w złote puchary i tańczyły kołem, śpiewając:

– Chwała, chwała Dionizosowi! Bogowie zmartwychwstali. Chwała bogom Hellady!

Młody Bachus wyciągnął rękę do Cassandry i głosem potężnym zawołał:

– Chodź, chodź, oblubienico! Czysta i biała gołąbko!

Cassandra padła mu w ramiona.

11

(łac.) Wierzę w boga ojca Lucyfera, który stworzył niebo i ziemię, i w Belzebuba, syna jego.

Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów

Подняться наверх