Читать книгу Leonardo da Vinci Zmartwychwstanie bogów - Dmitrij Mereżkowski - Страница 25
KSIĘGA IV
Korowód czarownic
(1494)
IV
ОглавлениеPodczas gdy alchemik wobec księcia, grona dam i dostojników próbował zmieniać ołów w złoto, w izbie pod laboratorium monna Sidonia warzyła wieczerzę. Cassandra patrzyła na nią i ogarniały ją smutne myśli: „Zawsze to samo, dziś podobne do jutra i do wczoraj, świerszcz świszczy w kominie, mysz chrupie, łuczywo piszczy, skwarki się wędzą. Co dzień te same wymówki starej, te same wypominania dobrodziejstw”.
– Monna Sidonia jest uboga. To nieprawda, że zakopała skrzynkę ze złotem. Siostrzenica i stryj żyją z jej łaski. Przygarnęła ich, bo ma serce litościwe, ale trzeba myśleć o przyszłości… Czemu donna Cassandra nie chce wychodzić za mąż za bogatego wolarza? Prawda, że już niemłody, ale człowiek porządny, pracowity, ma młyn i sad oliwny. Sam Bóg zsyła Cassandrze takie szczęście. Czegóż chce więcej?
Monna Cassandra słuchała tych dowodzeń z tłumionym gniewem. Miała ochotę płakać, krzyczeć, bić starą wiedźmę. Ta tymczasem odstawiła garnek, wyjęła z niego rzepę, oblała ją sokiem winnym i jadła chciwie, a gdy się nasyciła, poczęła znowu zrzędzić i utyskiwać, aż wreszcie głowa zwisła jej na piersi.
Wtedy Cassandra wyjęła z zanadrza wizerunek Bachusa. Przyglądała się podobiźnie wyrytej na ametyście. Bożek z tyrsem w jednej ręce, a winnym gronem w drugiej, ukazywał się jej jak żywy.
– Ciotko Sidonio – rzekła, budząc starą z jej słodkiej drzemki. – Dziś wieczorem festyn w Barco di Ferrare, w Biterne. Droga cioteczko, ja nawet tańczyć nie będę, rzucę okiem na zabawę i powrócimy do domu. Zrobię, co tylko zechcesz, postaram się, żeby wolarz ofiarował ci piękny podarek, ale pozwól mi polecieć do Biterne.
Stara spojrzała na nią i rozchmurzyła się od razu, ukazując jedyny, żółty ząb w uśmiechu potwornym.
– Masz ochotę? Wielką ochotę? – pytała. – Trudno cię w domu utrzymać, gdy noc nadchodzi. A więc pamiętaj, Cassandro, że ty bierzesz grzech na siebie. Mnie to nawet na myśl nie przyszło.
Robię to dla ciebie, tylko dla ciebie.
Stara obeszła izbę dokoła, zamknęła drzwi, okiennice, zatkała wszystkie szpary, zgasiła ogień, rozpalając zamiast niego kawałek magicznego tłuszczu; potem z małej szkatułki żelaznej wyjęła garnuszek gliniany z pomadą o ostrym zapachu. Udawała, że jej nie pilno, ale ręce jej drżały, w oczach zapalały się żądze niezdrowe. Cassandra wysunęła na środek izby dwie niecki. Ukończywszy przygotowania, monna Sidonia rozebrała się do naga, postawiła garnuszek między nieckami, dosiadła trzon od miotły i poczęła sobie nacierać skórę pomadą wyrobioną z trującej rzeżuchy, z selerów rosnących na trzęsawiskach, z winnej macicy, z korzeni mandragory, z wytłoczyn makowych, z belladony, z krwi wężowej i tłuszczu niechrzczonych dzieci. Cassandra odwróciła się, aby nie widzieć potwornych kształtów wiedźmy. Uczuła nagle wstręt.
– Czemuż się nie rozbierasz? – gderała czarownica. – Nie chcę wzlatywać sama.
– Zaraz, tylko zgaśnie łuczywo. Wstydzę się.
– Cóż za skromność!
Zgasiła tłuszcz magiczny, przeżegnała się lewą ręką, żeby diabłu pochlebić. Dziewczyna zdjęła odzież, uklękła w nieckach i nacierała się pomadą. Słychać było wśród ciemności głos starej, szepczącej zaklęcia:
– Emen Hetan, Emen Hetan, Polande, Baal, Bereth, Astaret, przybywajcie na pomoc. Agora, Agora, Patnika, a nuże! A nuże!
Cassandrze kręciło się w głowie, ale jednocześnie chwytały ją dreszcze rozkoszne. Wtem Sidonia krzyknęła:
– Hop! Hop! W górę!