Читать книгу Amnezjak - Jakub Nowak - Страница 10
24 kwietnia 1876, miejsce spotkania: tajne
ОглавлениеKrótka msza zakończyła się adoracją Najświętszego Sakramentu. Gdy dwudziestu mężczyzn podniosło się z klęczek, służący poprowadził ich do salonu. Franciszkanin, który odprawił liturgię, poszedł z nimi. Wędrowali wąskimi korytarzami, zimnymi przestronnymi galeriami i kolejnymi schodami, wciąż w dół i w ponurym półmroku. Ostrowski nie byłby zaskoczony, gdyby okazało się, że nagle znaleźli się pod wielką drukarnią Messera, sześć przecznic od klubu, do którego o zachodzie słońca weszli z Franciszkiem Michalskim.
Salon okazał się przestronną biblioteką o niepokojąco wysokim stropie. Lampy na stolikach pomiędzy fotelami tworzyły owal dwudziestu kilku świetlnych punktów, rozjaśniających zbiory ułożone na ciężkich dębowych półkach. Przypominało to Ostrowskiemu celtyckie rytuały odprawiane dawno temu przez jedną z jego młodzieńczych angielskich kochanek. Tysiące woluminów pachniało, Piotr Ostrowski smakował ten zapach. Lubił książki, choć nie lubił ich czytać.
Mężczyźni stłoczyli się wokół zakonnika, który niespodziewanie wyczarował barek na kółkach w kształcie Wawelu. Po chwili rozsiedli się w fotelach z kieliszkami w dłoniach, sięgnęli po cygara, fajki i pochylili ku sobie pochmurne oblicza. Polacy, patrioci, spiskowcy przygotowujący wielkie powstanie.
— I jak Poznań, Wojciechu?
— Całe koszary po mojej stronie. Do końca maja będziemy gotowi.
— Dobrze. My też kończymy. Tylko z Żydami negocjować trudno, bo…
— Jak Bóg da, to i ja do lata gotowy będę.
— … potrzebują tych wschodnich technerów do prac przy Nowym Jeruzalem. No i niełatwo im wmawiać, że my Chorwaci.
— Więc niech da. Musi, panie Zakrzewski, musi Bóg dać.
— Przecież wy sami nie wierzycie, że oni to przedstawienie chorwackie kupują. Szczęście, że z Sojuszem im teraz nie po drodze. Papież pogodzić się nie może, że mu się zjeżdżają i miasto pod nosem budują. A oni są ostrożni. Zbroją się. Chowają za mur.
— No co też ksiądz… Robimy, co możemy, dzień i noc się po wsiach jeździ, czyta ludziom, tłumaczy…
— Nie ma się co dziwić. Poradził sobie Sojusz z Francją? To…
— Właśnie dzięki Żydom.
— … i z nimi dałby radę.
— Inna ta ich Sztuka, jakaś…
— Prawda, inna.
— Są już plany rozbicia oblężenia warszawskiego?
— A co Londyn?
I tak się toczyło. Padały kolejne pytania i przestrogi, padały solenne zapewnienia, raczej zaklęcia i modlitwy niż chłodne deklaracje. Ostrowski niecierpliwił się. Pił wino i milczał, zatopiwszy się w fotelu i gęstym, nikotynowym dymie. Słuchał tych wszystkich drugorzędnych od dawna spraw.
— Na Wschodzie wszystko układa się pomyślnie. Wojna wybuchnie lada dzień.
— Ale Mikołaj zostawił tu armie Suworina i Pietrowa. Dwie więcej, niż myśleliśmy.
— Pietrowa przeniesie, jak tylko żółte hordy rozpoczną ofensywę.
— Nie przeniesie. Wtedy będzie za późno.
— Syn wrócił z Nipponu, widział ludzi-ptaki.
— Boskie Podmuchy?
— Jedzą jakieś łajno, które wybucha, gdy pęka żołądek. A potem wyskakują ze sterowców, rozpościerają sztuczne skrzydła i szybują. Jeden na pięciu trafia w małą ruchomą łódkę. Eksploduje co drugi.
— Mikołaj wie, że czasu coraz mniej. W Moskwie strzelają, do kogo popadnie.
— Boi się, skurwysyn.
— Gdy tylko skończą kłaść szerokie tory, da pod Warszawę behemota. Całe wsie szły w powietrze, jak go Iwanow próbował.
— Do Warszawy nie dojadą.
— Ufam, panie Dłuski.
I tak się toczyło, Ostrowski pił wino, milczał, patrzył po obecnych. Stary Michalski, oddany przyjaciel, wciąż krzywił się, gdy słuchał, że mu Żydzi w ukochanej Francji Nowe Jeruzalem budują. Przystojny, pewny siebie Dłuski, błyskotliwy i odważny, i przywiązany do niepotrzebnej przemocy. Poczciwy, zrzędzący społecznik Michałowski, ksiądz Buczkowski, pedagog i esteta, cyniczny fabrykant Maciejewski – wszyscy mówili wiele, nie mówiąc jednocześnie najważniejszego. Że tym razem ma się udać, bo nie popełnią błędu sprzed ćwierćwiecza i będą mieć Sztukę po swojej stronie. Dlatego odnajdą Paulusa, jak zadecydował gospodarz spotkania i mózg całego spisku. Zresztą imię gospodarza również nie padło, krążyli wokół niego bezosobowymi formami i zawoalowanymi omówieniami. Co w tym dziwnego, skoro był dla nich jedną z legend, patriotycznym mitem, równie odległym, obcym i nieprzeniknionym, co Bóg, do którego modlili się przed godziną? Wcześniej widział go tylko franciszkanin Michał, jego rzecznik i posłaniec. Za chwilę pana Adama ujrzeć miał Piotr Ostrowski.
Gdy nadszedł czas, przyszedł służący, a towarzystwo pożegnało Ostrowskiego milczeniem. Kolejne korytarze, kolejne schody, wreszcie duże, bogato rzeźbione drzwi, na których Matka Boska z Dzieciątkiem na ręku spoglądali czule na husarię szarżującą na rosyjskie pancerne rogonosy. Służący otworzył drzwi.
— Mistrz czeka.
Przekraczając próg, Ostrowski wytarł o spodnie mokre od potu dłonie.
W środku było ciepło i czerwono, były kable i szafa. Dziesiątki kabli, pnączy, lin, rur i rurek wyrastały z mechatych ścian koloru krwi. Splątane w pulsujące biomechaniczne warkocze, ciągnęły do starej szafy, w której suficie i ścianach niknęły równymi rzędami. Zza jej uchylonych drzwi dobiegał ledwie słyszalny mechaniczny pomruk.
Piotr przełknął ślinę, podszedł do szafy i ją otworzył.
Zaskrzypiało.
Ostrowski szarpnął się do tyłu.
W środku wisiało ciało. Mumia właściwie, sucha i zmarszczona niczym stare jabłko, z małą, jakby niemowlęcą głową, zwieszoną na wiotkiej szyi.
Nie może być!
Wisiała w chrystusowej pozie na szemrzących kablach, rurkach i łodygach, szczelnie oplatających jej wiotkie ręce, nogi i zapadniętą pierś. Śmierdziała zepsutym jedzeniem.
On nie jest tak stary!
Ostrowski przyglądał się zaschniętym wypryskom na czubku niewielkiej głowy. Milczał, nic nie rozumiejąc.
— Dotknij mnie — zaskrzeczała mumia.
Pokojem zakołysało.
— Dotknij mnie — powtórzyła z wysiłkiem, wysokim, starczym i jednocześnie dziecięcym głosem. Jeden z wyprysków na jej głowie pękł, uwalniając gęsty, żółty płyn.
Ostrowski odetchnął głęboko i dotknął mumię. Wtedy powędrowali daleko.