Читать книгу Purpurowy zmierzch - Jakub Pawelek - Страница 3

Rozdział I Kan­da­łak­sza, Ro­sja | 3 czerw­ca 2025, go­dzi­na 04:30

Оглавление

Zmru­żył oczy, przy­glą­da­jąc się ob­ra­zo­wi trans­fe­ro­wa­ne­mu na ekran z gło­wi­cy ob­ser­wa­cyj­nej dro­na. Sztab ba­ta­lio­nu prze­ka­zał im szcze­gó­ło­wy ra­port już ja­kiś czas temu, mimo to Wo­znia­kow­ski wo­lał po­twier­dzić przy­pusz­cze­nia zwia­dem.

Od­le­gły o nie­speł­na trzy czwar­te mili kom­pleks prze­my­sło­wy na po­zór nie róż­nił się wie­le od oczysz­czal­ni ście­ków, któ­rą za­ję­li kil­ka dni wcze­śniej. Pa­rę­na­ście bu­dyn­ków, roz­sia­nych na prze­strze­ni może dzie­się­ciu hek­ta­rów. Część za­bu­do­wy po­chło­nę­ły pło­mie­nie, któ­re ogar­nę­ły kom­pleks po ostrza­le HI­MARS-ami. Zda­rza­ły się jed­nak be­to­no­we kloc­ki, któ­re wy­da­wa­ły się ab­so­lut­nie nie­na­ru­szo­ne. Wo­znia­kow­ski sku­pił się wła­śnie na nich.

– No po­każ, kot­ku, co masz w środ­ku – po­wie­dział sam do sie­bie.

Nie­wiel­ki ekran na sta­no­wi­sku do­wód­cy przy­bli­żył ob­raz dwu­pię­tro­wej bry­ły z okna­mi po­zba­wio­ny­mi szyb. Fa­sa­da po­ora­na była licz­ny­mi klek­sa­mi ode­rwa­ne­go tyn­ku, mię­dzy czer­wo­ny­mi ce­gła­mi sza­rzy­ła się siat­ka za­pra­wy mu­rar­skiej.

– Wiem, że tam sie­dzi­cie… Zo­ba­czy­my, czy te­raz też bę­dzie­cie tacy cwa­ni. – Wo­znia­kow­ski prze­łą­czył tryb ob­ser­wa­cji na wid­mo ter­micz­ne.

Kom­pleks stra­cił wszyst­kie ko­lo­ry. Zie­leń ota­cza­ją­cych kom­bi­nat la­sów i czer­wień pło­mie­ni za­stą­pi­ła czerń zim­ne­go ka­mie­nia oraz bia­łe, roz­grza­ne pla­my tlą­cych się wciąż po­ża­rów.

Dron przy­pi­sa­ny do ma­szy­ny Wo­znia­kow­skie­go wi­siał w po­ło­wie dro­gi mię­dzy kom­pa­nią czoł­gów a pierw­szy­mi za­bu­do­wa­nia­mi. Żeby zaj­rzeć do środ­ka, ka­pi­tan mu­siał pod­le­cieć nie­co bli­żej, a to wią­za­ło się z nie­bez­pie­czeń­stwem. Dron tyl­ko w teo­rii był nie­wi­docz­ny. Pod­nieb­ne­mu zwia­dow­cy za­gra­ża­ło wy­kry­cie i ze­strze­le­nie byle se­rią z au­to­ma­tu. Wo­znia­kow­ski po­sta­no­wił jed­nak za­ry­zy­ko­wać.

Pchnął ana­log na kon­so­li ste­ro­wa­nia, dron za­szu­miał ro­to­ra­mi i prze­su­nął się jesz­cze kil­ka­dzie­siąt jar­dów do przo­du. Za­stygł te­raz nad nie­wiel­kim je­zior­kiem, oto­czo­nym wy­so­ki­mi brzo­za­mi. Opty­ka z tej od­le­gło­ści po­zwa­la­ła na do­kład­niej­szą ob­ser­wa­cję. Ka­me­ra ter­micz­na prze­śli­zgnę­ła się po fa­sa­dzie bu­dyn­ku. Wo­znia­kow­ski uśmiech­nął się.

– Mam cię – rzu­cił pod no­sem.

Snaj­per po­ło­żył się na sto­le w głę­bi po­miesz­cze­nia na dru­gim pię­trze. Nie­ru­cho­my, przy­tu­lo­ny do po­dusz­ki po­licz­ko­wej swo­je­go ka­ra­bi­nu lu­stro­wał przed­po­le. Za­pew­ne nie miał po­ję­cia, że kil­ka­set jar­dów przed nim wisi…

Błysk bie­li za­sło­nił na uła­mek se­kun­dy za­sty­głą syl­wet­kę Ro­sja­ni­na. Wo­znia­kow­ski nie zdą­żył na­wet mru­gnąć. Tra­fio­na pół­ca­lo­wą kulą ma­szy­na roz­pa­dła się na set­ki odłam­ków i znik­nę­ła w sza­rej mgieł­ce.

– Kur­wa mać… – za­klął ka­pi­tan. To by było na tyle w kwe­stii zwia­du.

Ob­li­zał war­gi i po­dra­pał się w pod­bró­dek, na któ­rym zdą­żył się po­ja­wić szorst­ki za­rost. Bę­dzie ata­ko­wał uzbro­jo­ny tyl­ko w in­for­ma­cje uzy­ska­ne ze szta­bu. Nie przy­po­mi­nał so­bie, by kie­dy­kol­wiek skoń­czy­ło się to dla nie­go bez żad­ne­go uszczerb­ku.

Kom­pa­nia ru­szy­ła do na­tar­cia kwa­drans póź­niej, przy akom­pa­nia­men­cie głu­che­go dud­nie­nia lek­kich moź­dzie­rzy. Czoł­gi Wo­znia­kow­skie­go roz­dzie­li­ły się na dwie gru­py. Jed­na mia­ła ude­rzyć na kom­pleks od po­łu­dnia, prze­su­wa­jąc się wzdłuż li­nii ko­le­jo­wej. Dru­ga, zło­żo­na z dwóch peł­nych plu­to­nów Abram­sów, otrzy­ma­ła za­da­nie wy­su­nię­cia się na pół­noc od kom­plek­su i za­sko­cze­nia prze­ciw­ni­ka od flan­ki. Wspie­ra­ni przez pie­cho­tę oraz Bra­dleye mie­li zgnieść opór osła­bio­ne­go ostrza­łem prze­ciw­ni­ka, po czym zdo­być przy­czó­łek do dal­sze­go mar­szu w stro­nę cen­trum Kan­da­łak­szy.

– Wjeż­dża­my na na­syp, za­cho­wać od­stę­py – rzu­cił su­cho Wo­znia­kow­ski.

Wciąż nie mógł prze­żyć stra­ty swo­je­go dro­na. Ro­syj­ski snaj­per mu­siał mieć so­ko­li wzrok, by wy­pa­trzyć na śred­nim dy­stan­sie apa­rat nie więk­szy niż po­kry­wa stu­dzien­ki ka­na­li­za­cyj­nej.

– Czar­ny Ry­cerz do Gierm­ków, ostrzał ar­ty­le­ryj­ski zmięk­czył Ru­skich, ale na pew­no nie od­da­li po­zy­cji. Wie­my, że mają tam snaj­pe­rów, uwa­żaj­cie na kie­ro­wa­ne po­ci­ski prze­ciw­pan­cer­ne. Kie­dy tyl­ko zo­rien­tu­ją się, że nad­cho­dzi­my, zrzu­cą nam na gło­wę wszyst­ko, co mają. – Ka­pi­tan ro­zej­rzał się po ekra­nach na sta­no­wi­sku do­wo­dze­nia.

Za­zdro­ścił ko­le­gom, któ­rzy mie­li już przy­jem­ność słu­żyć w naj­now­szych wer­sjach M1A­2D. Sys­tem Iro­nVi­sion za­in­sta­lo­wa­ny na heł­mach po­zwa­lał do­wód­cy wi­dzieć do­słow­nie przez pan­cerz. Wo­znia­kow­ski wciąż mu­siał po­le­gać na kil­ku mo­ni­to­rach, na któ­rych wy­świe­tla­ny był pa­no­ra­micz­ny ob­raz z ka­mer wto­pio­nych w ka­dłub i wie­żę czoł­gu.

– Czar­ny Ry­cerz, tu Gier­mek Je­den, wy­cho­dzi­my poza bez­piecz­ną stre­fę. Kie­ru­je­my się na punkt Bra­vo. Brak ak­tyw­no­ści prze­ciw­ni­ka – usły­szał głos Ja­vie­ra Cha­ve­za, któ­ry do­wo­dził pół­noc­ną gru­pą czoł­gów.

– Przy­ją­łem, Gier­mek Je­den – po­twier­dził ka­pi­tan.

Trze­ci plu­ton je­chał śla­dem Cha­ve­za, za­cho­wy­wał jed­nak bez­piecz­ną od­le­głość. Pie­cho­ta kry­ła się wciąż w cie­niu idą­cych prze­cin­ką bo­jo­wych wo­zów. Nie było sen­su sie­dzieć w sta­lo­wej pusz­ce. Ro­sja­nie mo­gli ukry­wać się za każ­dym drze­wem, Kola nie była przy­ja­znym te­atrem dzia­łań. Tu­taj peł­ną go­to­wość bo­jo­wą na­le­ża­ło utrzy­mać dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny na dobę.

– Gier­mek Dwa, zwol­nij tro­chę, od­ska­ku­je­cie nam – po­wie­dział Wo­znia­kow­ski na ogól­nym ka­na­le kom­pa­nii.

– Gier­mek Dwa, przy­ją­łem, zwal­nia­my – od­parł po­rucz­nik, któ­ry do­wo­dził dru­gim plu­to­nem.

Zo­sta­ło im nie wię­cej niż dwie­ście jar­dów do zjaz­du z na­sy­pu. Wo­znia­kow­ski sie­dział jak na szpil­kach. Ro­sja­nie za­mi­no­wa­li na pół­wy­spie pra­wie każ­de drze­wo, był pe­wien, że gdy tyl­ko wy­ja­dą z bez­piecz­nej stre­fy, sys­tem ochro­ny przed IED-ami bę­dzie co kil­ka­na­ście se­kund wył jak sy­re­na stra­żac­ka.

Tym­cza­sem na­syp wy­da­wał się nie­tknię­ty ręką sa­pe­ra. Punkt zmia­ny kie­run­ku zbli­żał się nie­ubła­ga­nie, a w po­wie­trzu wciąż sły­chać było tyl­ko mia­ro­we dud­nie­nie tur­bin.

– Czar­ny Ry­cerz do Gierm­ka Dwa, zjeż­dża­my na punkt Char­lie za pięt­na­ście se­kund. Przy­go­to­wać się, Ro­sja­nie mogą za­cząć w każ­dej chwi­li – po­wie­dział do mi­kro­fo­nu.

– Gier­mek Dwa, przy­ją­łem. Mo­że­my skrę­cać, wszyst­kie za­ło­gi w peł­nej go­to­wo­ści bo­jo­wej. Na ra­zie żad­nych alar­mów, jak­by za­pa­dli się pod zie­mię – od­parł po­rucz­nik kil­ka czoł­gów przed ka­pi­ta­nem.

Po­łu­dnio­wa gru­pa, pro­wa­dzo­na przez Gierm­ka Dwa, z chrzę­stem gą­sie­nic sto­czy­ła się z na­sy­pu pro­sto w rzad­ki za­gaj­nik. Drze­wa nie były dla Abram­sów żad­ną prze­szko­dą. Wy­star­czy­ło, żeby Ro­sja­nie ob­ser­wo­wa­li czub­ki so­sen…

– Wła­śnie to mnie mar­twi, Gier­mek Dwa. Sam wi­dzia­łem snaj­pe­ra, któ­ry zdjął nam dro­na – po­wie­dział Wo­znia­kow­ski.

– Pie­cho­ta za chwi­lę wej­dzie na dro­gę. Je­śli wte­dy nie za­czną strze­lać, to se­rio ni­ko­go już tam nie ma – do­szedł do wnio­sku po­rucz­nik.

– Są, zo­ba­czy­cie, że są.

Nie­bie­skie pro­sto­ką­ty co­raz bar­dziej zbli­ża­ły się do za­kre­ślo­ne­go czer­wo­ną bar­wą ob­sza­ru za­bu­do­wań kom­plek­su. Pie­cho­ta wła­śnie prze­ska­ki­wa­ła przez dro­gę pro­wa­dzą­cą do mo­stu, prze­rzu­co­ne­go nad krę­tą rze­ką Sa­wi­no. Mo­gli wejść do wal­ki za mi­nu­tę, może na­wet za kil­ka­na­ście se­kund. Wo­znia­kow­ski ode­tchnął głę­bo­ko i ob­li­zał spierzch­nię­te war­gi. Stres ro­bił swo­je.

Ba­ta­lion pie­cho­ty zna­lazł się już w stre­fie bez­po­śred­nich dzia­łań, pierw­sze plu­to­ny do­cie­ra­ły do za­bu­do­wań. Wo­znia­kow­ski zmie­nił ka­nał, ofi­ce­ro­wie wy­da­wa­li roz­ka­zy je­den za dru­gim, ża­den jed­nak nie mel­do­wał o kon­tak­cie z prze­ciw­ni­kiem. Ka­pi­tan nie wie­rzył wła­snym uszom, prze­cież do­pie­ro co sam wi­dział ro­syj­skie­go snaj­pe­ra.

Czoł­gi Cha­ve­za roz­je­cha­ły się w dwie za­cho­dzą­ce na sie­bie ty­ra­lie­ry. Za­bez­pie­czy­li cały pół­noc­ny od­ci­nek kom­plek­su. Wo­znia­kow­ski był pe­wien, że La­ty­nos wi­dział już na ekra­nie mi­ga­ją­ce mię­dzy ko­na­ra­mi drzew bla­chy ma­ga­zy­nów. Przy­warł wzro­kiem do mo­ni­to­ra tak­tycz­ne­go, je­den z pro­sto­ką­tów ozna­cza­ją­cych kom­pa­nię pie­cho­ty za­mi­go­tał po­ma­rań­czo­wo. Coś za­czę­ło się dziać.

– Mar­mur Trzy, we­szli­śmy w kon­takt z prze­ciw­ni­kiem. Spo­ra­dycz­ny ostrzał, Ro­sja­nie są mię­dzy ru­ina­mi. Wła­ści­wie sama pie­cho­ta, sen­so­ry nie wy­kry­wa­ją żad­nych po­jaz­dów – przez ka­nał prze­bił się głos jed­ne­go z ofi­ce­rów. – Bra­dleye po­kry­ły prze­ciw­ni­ka ogniem. Da­je­my na­mia­ry śmi­głom i eli­mi­nu­je­my punk­ty opo­ru.

– Czar­ny Ry­cerz do wszyst­kich, pie­cho­ta we­szła w kon­takt z prze­ciw­ni­kiem. Wal­cie we wszyst­ko, co pod­świe­tlą wam czuj­ni­ki – po­wie­dział Wo­znia­kow­ski. Jego czoł­gi prze­bi­ły się na nie­wiel­ką po­la­nę przed po­łu­dnio­wy­mi za­bu­do­wa­nia­mi kom­bi­na­tu.

Gdzieś da­le­ko na pa­no­ra­micz­nych ekra­nach roz­bły­ski­wa­ły ogni­ki wy­strza­łów.

– Bądź­cie go­to­wi na cięż­ką prze­pra­wę. Ro­sja­nie nie wpusz­czą nas do mia­sta bez wal­ki.

– Gier­mek Dwa, na­mie­rzy­łem gniaz­do RPG, trzy­sta jar­dów, dwa­dzie­ścia je­den stop­ni pra­wo, pierw­sze pię­tro. Ostrze­li­wu­je – ode­zwał się ofi­cer z pro­wa­dzą­ce­go dru­gi plu­ton Abram­sa.

Do­wód­ca kom­pa­nii nie zdą­żył na­wet po­twier­dzić ode­bra­nia mel­dun­ku. Ar­ma­ta Gierm­ka Dwa gruch­nę­ła pió­ro­pu­szem bia­łe­go dymu. Pierw­sze pię­tro wska­za­ne­go przez po­rucz­ni­ka bu­dyn­ku znik­nę­ło w sza­rym tu­ma­nie. Odłam­ki roz­le­cia­ły się na wszyst­kie stro­ny, zo­sta­wia­jąc za sobą war­ko­cze pyłu. Wkrót­ce do wal­ki włą­czy­ły się po­zo­sta­łe czoł­gi. Przez kil­ka chwil Wo­znia­kow­skie­mu wy­da­wa­ło się, że wi­dzi prze­bie­ga­ją­cych mię­dzy bu­dyn­ka­mi Ro­sjan. Pa­mię­tał, jak moc­no wgryź­li się w swo­je po­zy­cje w Ala­kurt­ti, jak­by trzy­ma­li się pa­zu­ra­mi. Tu­taj od­da­wa­li po kil­ka­na­ście strza­łów, zmie­nia­li po­zy­cję lub od razu wy­co­fy­wa­li się na wschod­nie ru­bie­że kom­plek­su.

Błę­kit roz­le­wał się po po­wierzch­ni ekra­nu tak­tycz­ne­go. Ame­ry­ka­nie na­cie­ra­li sku­tecz­nie, przej­mu­jąc kon­tro­lę nad co­raz więk­szym ob­sza­rem. Czoł­gi Cha­ve­za prze­bi­ły się przez wą­tły mur i po­wo­li prze­su­wa­ły w stro­nę cen­trum kom­plek­su. Trze­ci plu­ton zo­stał nie­co z boku, za­bez­pie­cza­jąc dro­gę po­ża­ro­wą, któ­rą mo­gli ewen­tu­al­nie na­dejść Ro­sja­nie.

– Gier­mek Je­den mel­du­je się. Wje­cha­li­śmy mię­dzy zabu… – Głos Cha­ve­za naj­pierw zmie­nił ton, a po­tem znie­kształ­cił się i urwał.

– Po­wtórz, Gier­mek Je­den, ja­kieś za­kłó­ce­nia na łą­czu – wes­tchnął Wo­znia­kow­ski.

– Wyco… Żad­nych strat… ...dza­my pi… Od­biór.

Wo­znia­kow­ski spraw­dził po­szcze­gól­ne ka­na­ły, ża­den nie nada­wał czy­sto, a po chwi­li część w ogó­le za­mil­kła. Rów­nież na ekra­nie tak­tycz­nym pra­wie wszyst­kie pro­sto­ką­ty opi­sa­ne jako so­jusz­ni­cze jed­nost­ki za­czę­ły mi­gać na po­ma­rań­czo­wo. Ka­pi­tan zmarsz­czył brwi, pa­no­ra­micz­ny ob­raz z ze­wnątrz wy­glą­dał spo­koj­nie. Mi­kro­fo­ny nie prze­ka­zy­wa­ły do słu­cha­wek nic poza dźwię­ka­mi wy­mia­ny ognia.

– Czar­ny Ry­cerz do wszyst­kich, mel­do­wać sta­tus. Mamy pro­ble­my z ko­mu­ni­ka­cją. Po­wta­rzam, mel­do­wać sta­tus.

Za­miast mel­dun­ków od­po­wie­dział mu jed­no­staj­ny szum.

Po­now­nie pod­niósł wzrok na ekra­ny. Nie­co po­nad sto jar­dów przed nim po­wo­li prze­su­wa­ły się Bra­dleye, kil­ka po­jaz­dów sta­ło jed­nak po­śród ruin, część mi­ga­ła świa­tła­mi, nie­któ­re wie­że za­sty­gły w pół ob­ro­tu. Gdzieś po­nad słu­pa­mi dymu prze­mknął dziw­ną tra­jek­to­rią kie­ro­wa­ny po­cisk, ka­pi­tan był pe­wien, że wy­strze­lił go ame­ry­kań­ski śmi­gło­wiec. Otrzeź­wie­nie przy­szło za póź­no, do­pie­ro kie­dy do­strzegł wy­co­fu­ją­cych się poza ob­ręb kom­bi­na­tu żoł­nie­rzy, w gło­wie za­pa­li­ła się lamp­ka ostrze­gaw­cza.

Kil­ka­na­ście po­jaz­dów, któ­re w chwi­li uru­cho­mie­nia przez Ro­sjan ze­sta­wów wal­ki elek­tro­nicz­nej znaj­do­wa­ło się poza ob­sza­rem od­dzia­ły­wa­nia, zdo­ła­ło wy­co­fać się na wła­snych gą­sie­ni­cach. Nie­ste­ty, mię­dzy pło­ną­cy­mi bu­dyn­ka­mi utkwi­ły przy­naj­mniej dwa plu­to­ny pie­cho­ty wraz z po­jaz­da­mi oraz Gier­mek Je­den, któ­re­mu prze­wo­dził Cha­vez.

Wo­znia­kow­ski zła­pał za in­ter­kom, wpa­tru­jąc się w pa­no­ra­micz­ne ekra­ny sta­no­wi­ska do­wód­cy.

– Cha­vez, ucie­kaj! – krzyk­nął, choć nie miał po­ję­cia, czy La­ty­nos usły­szał jego de­spe­rac­kie wo­ła­nie.

Pierw­sze ra­kie­ty nad­le­cia­ły nad kom­pleks kil­ka se­kund póź­niej.

Purpurowy zmierzch

Подняться наверх