Читать книгу Czerwone Gardło - Jo Nesbo - Страница 16

Część druga
GENESIS
15. SANKTHANSHAUGEN, 4 LISTOPADA 1999

Оглавление

– Tonight we’re gonna party like it’s nineteen-ninety-nine!

Ellen zerknęła na Toma Waalera, który właśnie wepchnął kasetę do magnetofonu i nastawił tak głośno, że od dudnienia basów drżała cała deska rozdzielcza. Przenikliwy falset wokalisty kłuł Ellen w uszy.

– Niefajne? – Tom starał się przekrzyczeć muzykę.

Ellen nie chciała go urazić, dlatego tylko kiwnęła głową. Chociaż nie uważała, by Toma Waalera łatwo było urazić, to jednak zamierzała głaskać go z włosem tak długo, jak się dało. Miała nadzieję, że wytrwa do czasu, gdy ten podwójny zaprzęg „Tom Waaler–Ellen Gjelten” zostanie rozwiązany. Naczelnik wydziału, Bjarne Møller, twierdził przynajmniej, że ma to charakter przejściowy. Wszyscy wiedzieli, że Tom wiosną awansuje na komisarza.

– Czarnuch i pedał! – zawołał Tom. – Przesada!

Ellen nie odpowiedziała. Deszcz padał tak mocno, że pomimo wycieraczek pracujących na pełnych obrotach woda kładła się na przedniej szybie wozu patrolowego niczym miękki filtr, przez który budynki na Ullevålsveien wyglądały jak domy z bajki falujące raz w jedną, raz w drugą stronę. Møller wysłał ich z samego rana na poszukiwanie Harry’ego. Dzwonili już do drzwi jego mieszkania na Sofies gate i stwierdzili, że nie ma go w domu. Albo nie chce otworzyć. Albo nie jest w stanie otworzyć. Ellen obawiała się najgorszego. Przyglądała się ludziom, spieszącym w jedną i w drugą stronę po chodniku. Oni też przybierali dziwaczne kształty, jak w krzywym zwierciadle w wesołym miasteczku.

– Zjedź na lewo i zatrzymaj się – powiedziała. – Możesz zaczekać w samochodzie, sama tam pójdę.

– Chętnie – odparł Waaler. – Nie znoszę pijaków.

Popatrzyła na niego z boku, lecz wyraz twarzy Toma nie zdradzał, czy miał na myśli ogólnie przedpołudniową klientelę restauracji U Schrødera czy też Harry’ego w szczególności. Zatrzymał samochód na przystanku przed restauracją.

Ellen wysiadła i wtedy zobaczyła, że po drugiej stronie ulicy otwarli kolejną Palarnię Kawy. A może była tu już od dawna, tylko ona nie zwróciła na nią uwagi? Na stołkach barowych wzdłuż dużych witryn siedzieli młodzi ludzie w golfach i czytali zagraniczne gazety lub po prostu wpatrywali się w deszcz, trzymając w dłoniach duże białe filiżanki z kawą. Prawdopodobnie zastanawiali się, czy wybrali właściwy kierunek studiów, właściwą sofę modnego projektanta, właściwego narzeczonego, właściwy klub książki czy właściwe miasto w Europie.

W drzwiach Schrødera o mało nie zderzyła się z mężczyzną w islandzkim swetrze. Alkohol spłukał niemal cały błękit z jego tęczówek, dłonie miał wielkie jak patelnie i czarne od brudu. Przechodząc obok niego, Ellen poczuła słodkawy zapach potu i trwającego od dawna przepicia. W środku panował spokojny nastrój przedpołudnia. Zajęte były tylko cztery stoliki. Ellen odwiedziła już kiedyś to miejsce, dawno temu, i o ile mogła stwierdzić, nic się nie zmieniło. Na ścianach wisiały duże zdjęcia starego Oslo, które wraz z brązowymi ścianami i szklanym sufitem przydawały temu lokalowi odrobiny klimatu angielskiego pubu. Szczerze mówiąc, naprawdę odrobiny, bo stoły z tworzywa i wyściełane ławy przywodziły raczej na myśl palarnię na promie kursującym u wybrzeży Møre. Na końcu lokalu stała oparta o bar kelnerka w fartuszku i paliła papierosa, z niewielkim zainteresowaniem przyglądając się Ellen. Harry ze zwieszoną głową siedział w kącie przy oknie. Przed nim stała pusta szklanka po dużym piwie.

– Cześć. – Ellen usiadła na krześle naprzeciwko niego.

Harry podniósł głowę i kiwnął, jak gdyby siedział tu i czekał właśnie na nią. Potem głowa znów mu opadła.

– Szukaliśmy cię. Byliśmy u ciebie w domu.

– Zastaliście mnie? – powiedział to obojętnie, bez uśmiechu.

– Nie wiem. A jesteś w domu, Harry? – kiwnęła głową w stronę szklanki.

Wzruszył ramionami.

– On przeżyje – powiedziała Ellen.

– Już słyszałem. Møller zostawił mi wiadomość na sekretarce. Mówił z zaskakująco wyraźną dykcją. Ale nie powiedział, jak ciężko został ranny. Ma poszarpane mnóstwo nerwów w plecach, prawda?

Przekrzywił głowę, ale Ellen nie odpowiadała.

– Może będzie tylko sparaliżowany. – Harry pstryknął palcami w pustą szklankę. – Na zdrowie.

– Jutro kończy ci się zwolnienie – powiedziała Ellen. – Spodziewamy się, że zobaczymy cię w pracy.

Harry lekko uniósł głowę.

– To ja jestem na zwolnieniu?

Ellen przesunęła po blacie cienką plastikową teczkę. W środku było widać różową kartkę.

– Rozmawiałam z Møllerem. I z doktorem Aune. Weź sobie kopię tego zwolnienia. Møller powiedział, że człowiek, który postrzelił kogoś na służbie, zwykle dostaje kilka dni wolnego, żeby trochę ochłonął. Po prostu przyjdź jutro.

Harry przeniósł wzrok na barwioną nieprzezroczystą szybę okna. Prawdopodobnie o jej założeniu zdecydowały względy dyskrecji, aby ludzi w środku nie było widać z zewnątrz, odwrotnie niż w Palarni Kawy, pomyślała Ellen.

– I jak? Przyjdziesz? – spytała.

– No cóż. – Patrzył na nią zamglonym spojrzeniem, które pamiętała z tamtych poranków po jego powrocie z Bangkoku. – Na twoim miejscu bym się o to nie zakładał.

– Ale i tak przyjdź. Czeka cię kilka zabawnych niespodzianek.

– Niespodzianek? – Harry roześmiał się miękko. – A co to może być? Wcześniejsza emerytura? Pożegnanie z honorami? A może prezydent odznaczy mnie Purpurowym Sercem?

Podniósł głowę na tyle, by Ellen mogła zobaczyć jego przekrwione oczy. Westchnęła i odwróciła się do okna. Za mleczną szybą przesuwały się bezkształtne cienie samochodów jak w psychodelicznym filmie.

– Dlaczego ty to sobie robisz, Harry? Ty wiesz, ja wiem, wszyscy wiedzą, że to nie twoja wina. Nawet ci z Secret Service przyznają, że to oni popełnili błąd, nie informując nas. I że my, to znaczy ty, działałeś prawidłowo.

Harry mówił cicho, nie patrząc na nią.

– Myślisz, że jego rodzina też tak uzna, kiedy przywiozą go do domu na wózku?

– O Boże, Harry! – Ellen podniosła głos i kątem oka dostrzegła, że kobieta przy barze przygląda im się z rosnącym zainteresowaniem. Prawdopodobnie wietrzyła już niezłą kłótnię. – Zawsze znajdą się tacy, którzy nie mają szczęścia, którym coś nie wyjdzie, Harry. Tak po prostu jest. To nie jest niczyja wina. Wiesz, że co roku ginie sześćdziesiąt procent całej populacji pokrzywnic? Sześćdziesiąt procent! Gdyby człowiek miał się zastanawiać nad sensem tego, to nie zorientowałby się, kiedy sam by się znalazł wśród tych sześćdziesięciu procent, Harry.

Nie odpowiedział. Siedział i kiwał głową nad kraciastym obrusem z czarnymi dziurami wypalonymi żarem z papierosa.

– Znienawidzę się za to, co teraz powiem, Harry. Ale twoje przyjście do pracy uznam za osobistą przysługę. Po prostu staw się jutro. Nie będę się do ciebie odzywać, nie będziesz musiał mnie oglądać, dobrze?

Harry wsunął czubek małego palca w jedną z czarnych dziur w obrusie. Potem przestawił szklankę tak, żeby zakryła pozostałe dziury. Ellen czekała.

– To Waaler siedzi w samochodzie? – spytał Harry.

Kiwnęła głową. Wiedziała, jak bardzo ci dwaj się nie lubią. Przyszedł jej do głowy pewien pomysł, zawahała się, ale zaryzykowała.

– Waaler założył się o dwieście koron, że się jutro nie zjawisz.

Harry znów się roześmiał tym swoim miękkim śmiechem. Potem podniósł głowę, oparł ją na rękach i spojrzał na Ellen.

– Naprawdę nie umiesz kłamać. Ale dziękuję, że przynajmniej próbujesz.

– Niech cię cholera, Harry! – nabrała powietrza, chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zmieniła zdanie. Długo patrzyła na Harry’ego. Potem znów westchnęła.

– Niech ci będzie. Właściwie miał ci to powiedzieć Møller, ale skoro tak, to posłuchaj: chcą ci dać stanowisko komisarza w POT.

Pomruk, z jakim Harry się roześmiał, przypominał silnik cadillaca fleetwood.

– Okej, jak jeszcze trochę poćwiczysz, to w końcu nauczysz się łgać.

– Mówię prawdę!

– Niemożliwe. – Jego spojrzenie znów powędrowało za okno.

– Dlaczego? Jesteś jednym z naszych najlepszych śledczych, właśnie dałeś się poznać jako cholernie skuteczny policjant, studiowałeś prawo i…

– Powtarzam ci, to niemożliwe, nawet gdyby komuś rzeczywiście przyszedł do głowy taki wariacki pomysł.

– Ale dlaczego?

– Z bardzo prostego powodu. O ilu procentach tych ptaków mówiłaś? Sześćdziesięciu?

Przeciągnął obrus ze szklanką po stole.

– One się nazywają pokrzywnice – powiedziała Ellen.

– No właśnie. A od czego umierają?

– O co ci chodzi?

– No chyba nie kładą się po prostu, żeby umrzeć.

– Z głodu. Zabijane przez drapieżniki. Z zimna. Z wycieńczenia. Czasami rozbijają się o szyby. Z różnych przyczyn.

– Okej. Ale przypuszczam, że żadna z nich nie zostaje postrzelona w plecy przez funkcjonariusza policji norweskiej, który nie posiada zezwolenia na noszenie broni, ponieważ nie zdał egzaminu strzeleckiego. Ten funkcjonariusz, gdy tylko to wyjdzie na jaw, zostanie postawiony w stan oskarżenia i prawdopodobnie skazany na karę więzienia od roku do lat trzech. Niezbyt dobry pretendent do stanowiska komisarza, nie uważasz?

Podniósł szklankę i z hukiem odstawił ją na plastikowy blat obok obrusa.

– O jakim egzaminie strzeleckim mówisz? – spytała Ellen beztrosko.

Przyjrzał jej się uważniej. Wytrzymała jego spojrzenie ze spokojem.

– O co ci chodzi? – spytał.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Harry.

– Przecież cholernie dobrze wiesz, że…

– O ile wiem, to zdałeś tegoroczny egzamin. Takiego samego zdania jest Møller. Wybrał się nawet dziś rano na strzelnicę, żeby sprawdzić to u instruktora. Zajrzeli do komputera i przekonali się, że zdobyłeś więcej punktów, niż trzeba. Nie zrobią komisarzem w POT kogoś, kto strzela do agenta Secret Service bez pozwolenia w kieszeni.

Uśmiechnęła się szeroko, bo Harry wyglądał na coraz bardziej zdezorientowanego.

– Ale ja nie mam pozwolenia!

– Masz, masz, tylko gdzieś ci się zapodziało. Na pewno je znajdziesz, Harry. Na pewno.

– Posłuchaj, ja…

Urwał nagle i spojrzał na plastikową teczkę, leżącą przed nim na stole. Ellen wstała.

– Wobec tego widzimy się o dziewiątej, panie komisarzu.

Harry w odpowiedzi był w stanie jedynie kiwnąć głową.

Czerwone Gardło

Подняться наверх