Читать книгу Czerwone Gardło - Jo Nesbo - Страница 20

Część druga
GENESIS
19. PIZZERIA U HERBERTA, YOUNGSTORGET, 12 LISTOPADA 1999

Оглавление

Sverre Olsen wszedł do środka, kiwnął głową chłopakom w rogu, kupił piwo w barze i zaniósł je do stolika. Nie do tego w kącie, tylko do swego własnego. Był to jego stolik już od ponad roku, od czasu gdy stłukł tego żółtka w Kebabie u Dennisa. Przyszedł wcześniej i na razie nie siedział przy nim nikt inny, ale już niedługo mała pizzeria na rogu Torggata i Youngstorget się zapełni. Dzisiaj dzień wypłaty zasiłku. Zerknął na chłopaków w kącie. Było ich trzech ze ścisłej grupy, ale ostatnio z nimi nie rozmawiał. Należeli do nowej partii, Związku Narodowego, i pojawiły się między nimi, można powiedzieć, niezgodności ideologiczne. Znał ich z czasów młodzieżówki Partii Ojczyźnianej. Owszem, byli patriotami, lecz teraz dołączyli do szeregów odstępców. Roy Kvinset z nieskazitelnie wygoloną na łyso głową był jak zawsze ubrany w znoszone wąskie dżinsy, długie buty i t-shirt z logo Związku Narodowego w kolorach czerwieni, bieli i błękitu. Ale Halle wyglądał inaczej. Ufarbował włosy na czarno i nasmarował oliwą, żeby gładko przylegały mu do głowy. Oczywiście najbardziej prowokująco działały na ludzi wąsy – czarna, starannie przycięta szczotka, dokładna kopia wąsów Führera. Przestał też nosić szerokie bryczesy i buty do konnej jazdy, przerzucił się na zielone spodnie moro. Gregersen jedyny spośród nich wyglądał jak zwyczajny młody człowiek: krótka kurtka, hiszpańska bródka i ciemne okulary na głowie. Bez wątpienia był z nich trzech najbystrzejszy.

Sverre powędrował wzrokiem dalej w głąb lokalu. Jakaś dziewczyna z facetem jedli pizzę. Nie widział ich wcześniej, ale nie wyglądali na gliny w cywilu. Ani też na dziennikarzy. Może byli z Monitora? Ostatniej zimy ujawnił faceta stamtąd, typka z wystraszonymi oczami, który przyszedł tu o parę razy za dużo. Odgrywał zaangażowanego i z kilkoma nawiązał rozmowę. Sverre zwietrzył zdradę, wyciągnęli faceta na zewnątrz i zdarli z niego sweter. Miał na brzuchu przyczepiony magnetofon z mikrofonem. Przyznał się, skąd jest, zanim właściwie zdążyli go tknąć. Śmiertelnie się bał. Ci z Monitora to durnie. Wydawało im się, że te chłopięce podchody, dobrowolne obserwowanie środowisk faszystowskich to niezwykle ważna i niebezpieczna działalność, mieli się za tajnych agentów w stanie ciągłego zagrożenia. No, pod tym względem może nie różnili się aż tak bardzo od niektórych z jego szeregów, to musiał przyznać. Facet w każdym razie był przekonany, że go zabiją, i tak się wystraszył, że się posikał. Dosłownie. Sverre widział mokrą smugę wijącą się przez nogawkę spodni i spływającą po asfalcie. Właśnie to najlepiej zapamiętał z tego wieczoru. Na marnie oświetlonym tylnym podwórzu strumyk moczu błyszczał, poszukując najniższego punktu w okolicy.

Sverre Olsen uznał, że ta para to po prostu dwoje głodnych młodych ludzi, którzy przypadkiem tędy przechodzili i zobaczyli pizzerię. Prędkość, z jaką jedli, świadczyła o tym, że zorientowali się już w rodzaju tutejszej klienteli, i chcieli czym prędzej opuścić lokal. Przy oknie siedział stary człowiek w kapeluszu i płaszczu. Być może pijaczyna, chociaż ubranie wskazywało na coś innego. Ale pijacy często tak wyglądali w pierwszych dniach po tym, jak Armia Zbawienia ubrała ich w używane, ale niezniszczone płaszcze dobrej jakości i troszeczkę niemodne garnitury. Gdy tak patrzył na starego, ten nagle podniósł głowę i odpowiedział mu spojrzeniem. To nie był pijak, miał błyszczące niebieskie oczy. Sverre mechanicznie odwrócił wzrok. Cholera, ależ ten stary się gapi!

Sverre skupił się na swoim piwie. Najwyższa pora zarobić trochę pieniędzy. Niech tylko włosy trochę podrosną, żeby zasłonić tatuaż na karku. Włoży wtedy koszulę z długimi rękawami i rozpocznie rundę. Roboty było dosyć. Gównianej roboty. Przyjemne, dobrze płatne zlecenia zabrały już asfalty. Pedały, poganie i asfalty.

– Mogę się przysiąść?

Sverre podniósł głowę. To ten stary nad nim stał. Sverre nawet nie zauważył, jak podszedł.

– To mój stolik – odparł Sverre niechętnie.

– Chciałem tylko chwilę porozmawiać. – Stary położył na blacie między nimi gazetę i usiadł na krześle naprzeciwko. Sverre przyglądał mu się uważnie.

– Nie denerwuj się, jestem jednym z was – powiedział stary.

– Z jakich „was”?

– Z tych, którzy tu przychodzą. Narodowych socjalistów.

– Tak?

Sverre zwilżył wargi i podniósł szklankę do ust. Stary siedział nieruchomo i tylko mu się przyglądał. Spokojnie, jakby miał przed sobą całą wieczność. Bo też i tak chyba było. Wyglądał na siedemdziesiąt lat. Co najmniej. Czy mógł być jednym ze starych chłopców z Zorn 88, Norweskiego Ruchu Narodowych Socjalistów? Jednym z tych, którzy skromnie, po cichu ich wspierali? Sverre o nich słyszał, lecz nigdy ich nie widział.

– Potrzebuję przysługi. – Stary mówił cicho.

– Tak? – powtórzył Sverre, znacznie jednak złagodził wyraźnie pogardliwy ton. Nigdy nic nie wiadomo.

– Broń – powiedział krótko stary.

– Jaka broń?

– Potrzebuję czegoś. Pomożesz mi?

– Dlaczego miałbym pomagać?

– Zajrzyj do gazety. Na stronę dwudziestą ósmą.

Sverre sięgnął po gazetę. Przerzucając strony, nie spuszczał wzroku ze starego. Na stronie dwudziestej ósmej znalazł artykuł o neonazistach w Hiszpanii. Napisany przez tego zdrajcę Evena Juula, wielkie dzięki. Duże czarno-białe zdjęcie młodego mężczyzny, trzymającego portret generalissimo Franco, częściowo przesłaniał tysiąckoronowy banknot.

– Jeżeli możesz mi pomóc… – powiedział stary.

Sverre wzruszył ramionami.

– …dostaniesz jeszcze dziewięć tysięcy.

– Tak?

Sverre wypił kolejny łyk, potem rozejrzał się po lokalu. Para młodych ludzi już wyszła, lecz Halle, Gregersen i Kvinset wciąż siedzieli w kącie. Wkrótce zaczną schodzić się inni, a wtedy nie da się dłużej prowadzić w miarę dyskretnej rozmowy. Dziesięć tysięcy koron.

– Jaka broń?

– Karabin.

– Powinno się udać.

Stary pokręcił głową.

– Karabin Märklin.

– Märklin?

Stary kiwnął głową.

– Ta sama firma, co robi kolejki elektryczne? – spytał Sverre.

W pomarszczonej twarzy pod kapeluszem pojawiła się szczelina. Widać stary się uśmiechnął.

– Jeśli nie możesz mi pomóc, powiedz od razu. Ten tysiąc możesz zatrzymać, więcej nie będziemy o tym mówić. Wyjdę stąd i nigdy już się nie zobaczymy.

Sverre odczuł lekki przypływ adrenaliny. To nie była zwyczajna rozmowa o siekierach, strzelbach na śrut i paru laskach dynamitu. To się działo naprawdę. Ten facet był prawdziwy.

Otworzyły się drzwi. Sverre spojrzał ponad ramieniem starego. Nie był to żaden z chłopaków, tylko ten pijak w czerwonym islandzkim swetrze. Potrafił być dokuczliwy, kiedy chciał naciągnąć kogoś na piwo, lecz poza tym niegroźny.

– Zobaczę, co się da zrobić. – Sverre sięgnął po banknot. Nie zdążył zauważyć, co się dzieje, gdy dłoń starego spadła na jego rękę jak szpon i przygwoździła ją do stolika.

– Nie o to cię pytałem. – Głos brzmiał zimno i krucho, jak łamiący się lód.

Sverre próbował przyciągnąć rękę do siebie, ale nie zdołał. Nie dał rady wyrwać się z uścisku starca!

– Pytałem, czy możesz mi pomóc, i chcę usłyszeć jasną odpowiedź. Tak albo nie, zrozumiano?

Sverre poczuł, że budzi się w nim wściekłość, jego stary wróg i przyjaciel. Ale przynajmniej na razie nie zdołała ona przesłonić myśli o dziesięciu tysiącach koron. Istniał człowiek, który mógł mu pomóc. Bardzo wyjątkowy człowiek. To będzie kosztowało, ale miał wrażenie, że stary nie zamierza targować się o prowizję.

– Tak… mogę pomóc.

– Kiedy?

– Za trzy dni. Tutaj. O tej samej porze.

– Brednie! Nie zdobędziesz takiego karabinu w trzy dni. – Stary wreszcie go puścił. – Ale biegnij do tego, kto ci pomoże i poproś, żeby biegł do tego, kto jemu może pomóc. Spotkamy się tutaj za trzy dni, umówimy się na termin i miejsce dostawy.

Sverre wyciskał sto dwadzieścia kilo na siłowni. Jak ten chudy staruch zdołał…

– Powiedz, że zapłata za karabin gotówką w koronach norweskich przy dostawie. Resztę swoich pieniędzy dostaniesz za trzy dni.

– Tak? A co będzie, jak zabiorę tę forsę…

– Wtedy wrócę i cię zabiję.

Sverre roztarł nadgarstek. Nie domagał się dalszych wyjaśnień.


Lodowaty wiatr omiatał budkę telefoniczną przy łaźni na Torggata, gdy Sverre Olsen drżącymi palcami wykręcał numer. Cholera, ale zimno! Miał dziury na czubkach obu butów. Na drugim końcu ktoś podniósł słuchawkę.

– Halo?

Sverre Olsen przełknął ślinę. Dlaczego, słysząc ten głos, zawsze czuł się tak nieswojo?

– To ja, Olsen.

– Mów.

– Ktoś szuka giwery marki Märklin.

Cisza.

– Tak jak kolejki elektryczne – dodał Sverre.

– Wiem, co to jest märklin, Olsen. – Głos na drugim końcu brzmiał spokojnie i neutralnie, ale Sverre i tak wychwycił pogardę. Nic nie powiedział, bo chociaż nienawidził swego rozmówcy, to strach przed nim był jeszcze silniejszy. Nawet nie wstydził się tego przyznać. Facet uchodził za naprawdę groźnego. W środowisku słyszeli o nim jedynie nieliczni i nawet Sverre nie znał jego prawdziwego nazwiska. Ale ten człowiek dzięki swoim powiązaniom nieraz już zdołał wyciągnąć Sverrego i jego kumpli z kłopotów. Oczywiście w służbie dla Sprawy, a nie z powodu wyjątkowej sympatii. Sverre z pewnością by się z nim nie kontaktował, gdyby wiedział o kimkolwiek innym, kto mógłby mu załatwić to, czego szukał.

– Komu ta broń jest potrzebna i do czego chce jej użyć?

– Jakiś staruszek. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Mówi, że jest jednym z nas. Nie pytałem, kogo chce załatwić. Może nikogo. Może chce ją mieć po to, żeby....

– Zamknij się, Olsen. Wyglądał na to, że ma pieniądze?

– Był dobrze ubrany. Dał mi tysiąc koron za samą odpowiedź, czy mogę mu pomóc.

– Dał ci tysiąc za to, żebyś trzymał gębę na kłódkę, a nie za odpowiedź.

– Aha.

– Interesujące.

– Mam się z nim spotkać za trzy dni. Chce się wtedy dowiedzieć, czy nam się uda.

– Nam?

– To znaczy…

– Chciałeś powiedzieć: czy mnie się uda.

– Oczywiście. Ale…

– Ile ci zapłaci za całą robotę?

Sverre zwlekał z odpowiedzią.

– Dychę.

– Tyle samo dostaniesz ode mnie. Dychę. Jeżeli dobijemy targu. Pojmujesz?

– Pojmuję.

– Za co dostajesz tę dychę?

– Za trzymanie języka za zębami.

Kiedy Sverre Olsen odkładał słuchawkę, palce u nóg miał kompletnie pozbawione czucia. Potrzebne mu były nowe buty. Stał, przyglądając się pustej, bezwolnej torebce po chipsach, którą wiatr porwał i poniósł między samochody w stronę Storgata.

Czerwone Gardło

Подняться наверх