Читать книгу Czerwone Gardło - Jo Nesbo - Страница 22
Część druga
GENESIS
21. LENINGRAD, 17 STYCZNIA 1944
ОглавлениеRosyjski myśliwiec Jak 1 huczał nad głową Edvarda Moskena, gdy ten biegł zgięty wpół przez okop.
Z reguły myśliwce nie były w stanie wyrządzić wielkich szkód, wyglądało bowiem na to, że Rosjanom skończyły się bomby. Ostatnio słyszał, że wyposażają pilotów w ręczne granaty, którymi próbują trafić w ich stanowiska w locie.
Edvard wybrał się do odcinka Północ, by odebrać pocztę dla chłopaków i poznać ostatnie wiadomości. Przez całą jesień dochodziły przygnębiające meldunki o porażkach i odwrocie na całym froncie wschodnim. Już w listopadzie Rosjanie odbili Kijów, a w październiku mało brakowało, by niemiecką armię Południe otoczyli na północ od Morza Czarnego. Sytuacji nie poprawiał fakt, że Hitler osłabił front wschodni, przegrupowując siły na front zachodni. Ale najbardziej niepokojącą wiadomość Edvard usłyszał dzisiaj. Dwa dni temu generał lejtnant Gusiew rozpoczął gwałtowną ofensywę z Oranienbaum położonego na południowym brzegu Zatoki Fińskiej. Edvard pamiętał o Oranienbaum, był to zaledwie mały przyczółek, który po prostu ominęli w marszu na Leningrad. Pozwolili Rosjanom go zachować, ponieważ nie miał znaczenia strategicznego. Teraz Ruscy potajemnie zgromadzili całą armię wokół fortu Kronsztad i raporty donosiły, że katiusze bez przerwy bombardują stanowiska niemieckie, a ze świerkowego lasu, który kiedyś tam rósł, została jedynie kupa chrustu. Co prawda rzeczywiście już od wielu nocy z oddali dochodziła ich muzyka organów Stalina, nie sądził jednak, by mogło być aż tak źle.
Skorzystał z okazji i wyprawił się do lazaretu odwiedzić jednego ze swoich chłopców, który stracił nogę na minie w pasie ziemi niczyjej. Ale sanitariuszka, drobniutka Estonka, z cierpiącymi oczami w oczodołach tak sinoniebieskich, że wyglądała jak w masce, pokręciła tylko głową i wypowiedziała jedno niemieckie słowo, w którego wymawianiu miała prawdopodobnie największą wprawę: Tot.
Edvard musiał mieć bardzo smutną minę, bo wyraźnie próbowała go rozweselić, wskazując na łóżko, gdzie najwidoczniej leżał inny Norweg.
– Leben – oznajmiła z uśmiechem. Ale wyraz cierpienia w jej oczach nie znikał.
Edvard nie rozpoznał mężczyzny śpiącego w łóżku, lecz gdy dostrzegł lśniącą białą skórzaną pelerynę wiszącą na oparciu krzesła, zrozumiał, kto to jest: sam Lindvig, dowódca kompanii z regimentu Norge. Legenda. A teraz leżał tutaj! Akurat tej wiadomości postanowił zaoszczędzić chłopakom.
Kolejny myśliwiec zawarczał nad głową. Skąd się nagle wzięły te wszystkie samoloty? Jesienią wydawało się, że Ruskim nic już nie zostało.
Skręcił za węgieł i zobaczył, że Dale stoi zgięty wpół, obrócony do niego tyłem.
– Dale!
Nie odwrócił się. Odkąd w listopadzie stracił przytomność, trafiony granatem, nie słyszał już tak dobrze. Niewiele też się odzywał, a spojrzenie miał szklane, skierowane w głąb siebie, jakie często się widuje u ludzi, którzy doznali szoku wywołanego wybuchem. Początkowo Dale uskarżał się na bóle głowy, ale lekarz polowy, który go badał, stwierdził, że niewiele mogą dla niego zrobić. Trzeba czekać, może samo przejdzie. Już i tak brakowało ludzi, nie mogą dodatkowo wysyłać do lazaretu zdrowych.
Edvard położył Dalemu rękę na ramieniu, a ten odwrócił się tak gwałtownie, że Edvard stracił równowagę na lodzie, wilgotnym w słońcu i bardzo śliskim. Przynajmniej mamy łagodną zimę, pomyślał, leżąc na plecach, i roześmiał się, ale ten śmiech się urwał, gdy ujrzał skierowaną w siebie lufę karabinu Dalego.
– Passwort! – zawołał Dale. Ponad muszką Edvard widział szeroko otwarte oko.
– Ho, ho, to przecież ja, Dale!
– Passwort!
– Zabierz tę strzelbę! Do cholery, to przecież ja, Edvard!
– Passwort!
– Gluthaufen. – Edvard poczuł ogarniającą go panikę, gdy ujrzał, że palec Dalego zagina się na spuście. Nie słyszał? – Gluthaufen! – krzyknął z całej mocy płuc. – Gluthaufen, do diabła!
– Fehl! Ich Schiesse!
Boże, ten człowiek oszalał! Ale w tej samej chwili Edvard zdał sobie sprawę, że dziś rano zmienili hasło. To się stało tuż po jego wyjściu do odcinka Północ!
Palec Dalego naciskał na spust, który najwyraźniej nie dawał się wcisnąć. Nad okiem żołnierza zarysowała się dziwna zmarszczka. W końcu poluzował zabezpieczenie i spróbował jeszcze raz. Czy to się ma tak skończyć? Po tym wszystkim, co przeżył, miałby zginąć od kuli rodaka, cierpiącego na wstrząs pourazowy? Edvard patrzył wprost w otwór lufy i czekał na iskrę. Zdąży ją zobaczyć? Panie Boże, Jezu! Oderwał wzrok od lufy, popatrzył w górę na niebo, na którym widniał czarny krzyż. Rosyjski myśliwiec. Leciał zbyt wysoko, aby dało się go usłyszeć. Edvard zamknął oczy.
– Engelstimme! – zawołał ktoś tuż obok.
Edvard uniósł powieki i zobaczył, że Dale dwa razy mrugnął ponad celownikiem.
To Gudbrand krzyknął. Nachylił się nad głową Dalego i jeszcze raz zawołał mu prosto do ucha:
– Engelstimme!
Dale opuścił karabin. Potem uśmiechnął się do Edvarda i kiwnął głową.
– Engelstimme – powtórzył.
Edvard zamknął oczy i głęboko odetchnął.
– Są listy? – spytał Gudbrand.
Edvard podniósł się i podał mu plik kopert. Dale nadal się uśmiechał, ale na twarzy wciąż miał ten sam pusty wyraz. Edvard mocno chwycił lufę jego karabinu i przysunął się bliżej.
– Co ci się stało, Dale?
Chciał to powiedzieć normalnym głosem, ale wyszedł mu tylko chrapliwy szept.
– On nie słyszy – przypomniał Gudbrand, przerzucając listy.
– Nie wiedziałem, że tak z nim źle. – Edvard machnął ręką przed twarzą Dalego.
– Nie powinien tu być. Jest list od jego rodziny. Pokaż mu go. Zobaczysz, o co mi chodzi.
Edvard podał Dalemu list, który nie wywołał żadnej reakcji poza przelotnym uśmiechem. Dale znów wpatrywał się nie wiadomo w co, może w wieczność.
– Masz rację – powiedział Edvard. – Jest skończony.
Gudbrand podał mu list.
– Co słychać w domu? – spytał.
– Sam wiesz. – Edvard długo patrzył na kopertę.
Ale Gudbrand nie wiedział, bo od zeszłej zimy niewiele ze sobą rozmawiali. Dziwne, ale nawet w takich warunkach dwaj ludzie zdołali się świetnie nawzajem unikać, jeśli tylko dostatecznie tego pragnęli. Nie chodziło o brak sympatii dla Edvarda. Przeciwnie, Gudbrand miał dużo szacunku dla mjøndalczyka, uważał go za mądrego człowieka i dzielnego żołnierza, będącego dobrym wsparciem dla młodych i nowych w oddziale. Jesienią Edvard otrzymał stopień Scharführera, odpowiednik sierżanta w armii norweskiej, lecz zakres jego odpowiedzialności się nie zmienił. Edvard żartem stwierdził, że awansował, ponieważ wszyscy inni sierżanci już polegli i zostało im za dużo czapek.
Gudbrand wielokrotnie myślał o tym, że w innych okolicznościach mogliby się ze sobą zaprzyjaźnić. Ale to, co wydarzyło się zeszłej zimy, zniknięcie Sindrego i pojawienie się w tajemniczy sposób zwłok Daniela, nie przestawało ich dzielić.
Ciszę przerwał głuchy odgłos dalekiego wybuchu. Po nim nastąpiły trzaski rozmawiających ze sobą karabinów maszynowych.
– Robi się coraz ostrzej. – Gudbrand powiedział to bardziej pytająco niż twierdząco.
– Tak – potwierdził Edvard. – To ta przeklęta odwilż. Nasze posiłki toną w błocie.
– Będziemy musieli się wycofać?
Edvard wzruszył ramionami.
– Może kilkadziesiąt kilometrów. Ale jeszcze tu wrócimy.
Gudbrand przysłonił dłonią oczy i spojrzał na wschód. Nie miał ochoty tu wracać. Chciał jechać do domu, przekonać się, czy ma tam szansę na jakieś normalne życie.
– Widziałeś norweski drogowskaz na krzyżówce poniżej lazaretu, ten z krzyżem słonecznym? – spytał. – I strzałkę wskazującą na wschód, a pod nią napis „Leningrad 5 kilometrów”?
Edvard kiwnął głową.
– A pamiętasz, co jest na strzałce, która wskazuje zachód?
– Oslo – odparł Edvard. – 2611 kilometrów.
– Daleko.
– Owszem, daleko.
Dale pozwolił Edvardowi odebrać sobie karabin i usiadł na ziemi z rękami zagrzebanymi w śniegu. Głowę zwiesił między wąskimi ramionami, jak złamany mlecz. Rozległ się odgłos kolejnego wybuchu, tym razem już bliżej.
– Bardzo ci dziękuję za…
– Nie ma za co – pospiesznie zapewnił go Gudbrand.
– Widziałem w lazarecie Olafa Lindviga – powiedział Edvard. Sam nie wiedział, dlaczego to zrobił. Może dlatego, że Gudbrand, oprócz Dalego, jako jedyny z oddziału był tutaj równie długo jak on.
– Czy Lindvig…?
– Chyba tylko lekko ranny. Widziałem jego białą pelerynę.
– Słyszałem, że to dzielny człowiek.
– Mamy wielu dzielnych żołnierzy.
Długo stali w milczeniu naprzeciwko siebie.
Edvard chrząknął i wsunął rękę do kieszeni.
– Przyniosłem z Północy parę ruskich papierosów. Jeśli masz ogień…
Gudbrand kiwnął głową, rozpiął kurtkę maskującą, znalazł pudełko z zapałkami, wyjął jedną i potarł nią o draskę. Gdy podniósł głowę, początkowo zobaczył jedynie szeroko otwarte cyklopowe oko Edvarda. Wpatrywało się w coś ponad jego ramieniem. Potem usłyszał świst.
– Padnij! – wrzasnął Edvard.
W następnej sekundzie leżeli na lodzie, a niebo nad ich głowami się rozdarło. Gudbrand ledwie zdążył zobaczyć ogon rosyjskiego myśliwca, lecącego wzdłuż ich okopu tak nisko, że podrywał śnieg z ziemi. Samolot zniknął i znów zapadła cisza.
– To dopiero – szepnął Gudbrand.
– Święty Boże – jęknął Edvard, obrócił się na bok, śmiejąc się do Gudbranda. – Widziałem pilota, ściągnął hełm z okularami i wychylał się z kokpitu. Ruscy zwariowali! – Śmiał się, aż dostał czkawki. To dopiero dzień!
Gudbrand patrzył na złamaną zapałkę, którą wciąż trzymał w dłoni. Potem i on się roześmiał.
– Cha, cha – powiedział Dale, patrząc na kolegów ze swego miejsca na brzegu okopu. – Cha, cha.
Gudbrand spojrzał na Edvarda i obaj wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Zaśmiewali się do łez i w pierwszej chwili nie usłyszeli zbliżającego się dziwnego odgłosu.
Klik, klik…
Brzmiało to tak, jakby ktoś uderzał o lód motyką.
Klik…
Metal uderzył o metal. Gudbrand i Edvard obrócili się w stronę Dalego, który wolno osunął się na śnieg.
– Na miłość boską… – zaczął Gudbrand.
– Granat! – krzyknął Edvard.
Gudbrand zareagował instynktownie i skulił się, lecz leżąc tak, dostrzegł kijek, wirujący na lodzie w odległości metra od niego. Do jednego końca przymocowana była metalowa grudka. Poczuł, jak ciało mu cierpnie, gdy uświadomił sobie, co się zaraz stanie.
– Uciekaj! – krzyknął za jego plecami Edvard.
To była prawda. Rosyjscy piloci rzeczywiście zrzucali z samolotów ręczne granaty. Gudbrand, leżąc na plecach, usiłował się odsunąć, ale ręce i nogi ślizgały się po mokrym lodzie.
– Gudbrand!
Ten dziwny dźwięk to był granat ręczny, który podskakiwał po lodzie na dnie okopu. Musiał trafić prosto w hełm Dalego.
– Gudbrand!
Granat dalej wirował, podskakiwał i tańczył na śniegu, a Gudbrand nie był w stanie oderwać od niego oczu. Cztery sekundy od odbezpieczenia do detonacji. Czy nie tego ich uczyli w Sennheim? Ale może Rosjanie mają inne granaty? Może u nich mija sześć sekund? Albo osiem? Granat dalej wirował, jak jeden z tych wielkich czerwonych bąków, które ojciec robił mu w Brooklynie. Gudbrand kręcił nim, a Sonny i jego młodszy brat przyglądali się i liczyli, ile wytrzyma. Twenty-one, twenty-two… Matka z okna na drugim piętrze wołała, że obiad już gotowy i Gudbrand musi przyjść na górę, bo ojciec w każdej chwili może wrócić do domu.
„Za chwilę – odkrzykiwał. – Bąk się kręci!” Ale ona tego nie słyszała, zamykała okno. Edvard przestał krzyczeć. Nagle zapanowała kompletna cisza.