Читать книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax - Страница 11

9. W drodze do Kazachstanu, 1940

Оглавление

– Proszę księdza, ale ono nieokrzczone – szepnęła żona dróżnika do stojącego nad małą mogiłką kapłana.

– Bóg, miła pani, nie zwraca uwagi na takie detale – mruknął ksiądz i otworzył modlitewnik.

Nad małym kopczykiem, do którego krzyż z gałęzi brzozy zrobił Błażej Piotrowski, stali niemal wszyscy pasażerowie wagonu. Kobiety chlipały, a i niejednemu mężczyźnie poleciała po policzku łza. Nie mieli wiele czasu, by dokonać pochówku, ponieważ uczynili to na jednym z krótkich przystanków. I tak mieli szczęście, że znudzeni strażnicy nie zaoponowali przeciwko tej zorganizowanej naprędce uroczystości, bowiem chodziły słuchy, że z reguły nakazywali wyrzucać nieboszczyków wprost z pędzącego pociągu.

Gabriela przytomnie zapytała, gdzie się zatrzymali, bo uznała, że być może kiedyś Nina Korcz zechce odwiedzić ten grób albo przenieść go w inne miejsce. Znajdowali się niedaleko wsi Mikołajewo, jakiejś kompletnie zapadłej dziury. Niektórzy z ciekawskich mieszkańców przybyli nawet na łąkę, by zobaczyć tłumy, jakich zapewne nigdy wcześniej nie widzieli. Na pochówek maleństwa także zerkali ciekawie, a jedna z kobiet zapewniła, że będzie się grobem opiekować, dopóki żyje. A co potem, nie wiadomo…

Nina Korcz, wciąż obolała po wielogodzinnym porodzie, stała blada jak kreda i wpatrywała się w kopczyk.

Kiedy obudziła się, była zupełnie świadoma tego, co się wydarzyło. Zerkała na małe zawiniątko, leżące niedaleko niej, ale nie odważyła się, by spojrzeć na swoje martwe dziecko. To było ponad jej siły. Wolała nie odtwarzać w pamięci jego twarzyczki. Pieczarkowska usiłowała ją namówić na to, ale natychmiast została zrugana przez pozostałych pasażerów. Każdy z nich wykazał zrozumienie dla decyzji Niny. Zerkali jedynie na nią, jakby czekali, aż wybuchnie, dostanie histerii i pogrąży się w spazmatycznym płaczu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nina Korcz, odkąd się przebudziła, nie uroniła już ani jednej łzy, chociaż wcześniej, kiedy spływały jej po policzkach, nie potrafiła nad nimi zapanować. Potem zaś zachowywała się, jakby nie była zdolna ani do żadnego fizycznego wysiłku, ani okazania jakichkolwiek emocji. Jej twarz wyglądała, jak gdyby została wyciosana w kamieniu.

Podczas pochówku z jednej strony podtrzymywał ją stary Morawiński, z drugiej Błażej Piotrowski. Podobnie jak to było w wagonie, Nina zachowywała posągowy wyraz twarzy przez cały czas skromnej ceremonii. Kiedy usłyszeli nawoływania, by wsiadać z powrotem, Nina kiwnęła głową w kierunku księdza, co miało być gestem podziękowania, przeżegnała się i ruszyła do wagonu.

– Dajesz radę, moja droga? – zapytał hrabia Morawiński.

– Tak – odpowiedziała cicho. – Widocznie tak musiało być. Może Bóg zlitował się nad moim dzieckiem, bo kto wie, co mogłoby je spotkać w miejscu, do którego się udajemy. Nie ma przy mnie Pawła, niczego nie potrafię, a wszyscy mówią, że tam czeka nas ciężka fizyczna praca. Co mogłabym mu dać? Jaki byt zapewnić? I jeszcze ta cholerna wojna, która rozlewa się wszędzie i nikt nie wie, dokąd dotrze. On teraz śpi. Ma tutaj spokój, zieloną łąkę i brzozowy zagajnik. Jemu już jest dobrze.

– Dlatego nie płaczesz?

– Nie płaczę, bo już wypłakałam chyba wszystkie łzy. Za każdym razem, gdy sądziłam, że już nic gorszego spotkać mnie nie może, los szykował dla mnie kolejną tragedię. Nie wierzę już w radość, szczęście i uśmiech. Nie wierzę w życie, a jedynie w trwanie…

– Proszę tak nie mówić. Kiedyś musi zaświecić dla nas słońce – westchnął Morawiński.

– Ależ ono świeci, ale chyba nie dla mnie.

– Zaświeci i dla pani…

Nina nie powiedziała już ani słowa. Morawiński nie miał pojęcia, co stanie się z tą kobietą, gdy dotrze do niej informacja, że oprócz synka będzie musiała pożegnać także męża.

– Trochę mnie przerażała ta podróż z nieboszczykiem – powiedziała cicho Apolonia do starej Morawińskiej.

– Tutaj wszystko jest przerażające – mruknęła hrabina i wdrapała się nieporadnie na nary.

Nie mogła w tym momencie liczyć na małżonka, bo ten opiekował się Niną Korcz. Na szczęście ta niemal natychmiast odwróciła głowę w stronę ściany wagonu i albo pogrążyła się w zamyśleniu, albo zasnęła.

Nina nie spała, ale nie miała ochoty słuchać słów współczucia i utyskiwania nad jej strasznym losem. Nawet nie miała ani chęci, ani potrzeby, by się modlić. Tutaj modlitwa stanowiła codzienny rytuał. O poranku śpiewano, w południe odmawiano Anioł Pański, a wieczorem różaniec. Modlitwa i głęboka wiara w miłosierdzie Boże dawała tym ludziom siłę i przede wszystkim nadzieję. Ona, mimo że była wierząca, wolała inny kontakt ze Stwórcą. Bardziej osobisty. Modliła się, by Bóg znalazł dla niej i jej synka najlepsze rozwiązanie. Nie sądziła, że Stwórca uzna śmierć jej dziecka za najlepsze wyjście i w taki okrutny sposób spełni jej błagania. Tak, nadała mu imię. Jan. Pierwsze, jakie wpadło jej do głowy. Chciała jednak jak najszybciej je zapomnieć. Wolała myśleć, że gdzieś tam, na pustkowiu, pochowała bezimienne, kompletnie obce dziecko. Tak było łatwiej.

***

– A czemu synek pani aktorki umarł? – zapytała Nela Błażeja.

Chciała o tym z kimś porozmawiać, a jej mama w ogóle nie miała ochoty poruszać tematu śmierci.

– Pani Pieczarkowska mówiła, że uduszon całkowicie.

– A kto go udusił? Pani aktorka?

– Nie gadaj głupstw! Dziecko ma taki sznurek, którym przywiązany jest do swojej matki, i chyba tym sznurkiem się udusił. Ale już nie gadaj o tym – mruknął Błażej, bo on także nie miał chęci rozmawiać o śmierci.

Wciąż miał przed oczami obraz Wacka, swojego przyjaciela, którego ciało wyginało się konwulsyjnie pod wpływem uderzeń bagnetem.

– To ja sobie Jadźkę też sznurkiem do siebie muszę przywiązać – powiedziała dziewczynka i zaczęła rozglądać się za czymś, czym mogłaby przytroczyć do siebie lalkę, po czym wyciągnęła z włosów brudną czerwoną kokardkę.

– To się nie nazywa sznurek, tylko pępowina – uśmiechnęła się Gabriela.

– O, panna pijanica się w końcu do mnie odezwała – mruknął Błażej.

– Bo znowu usiłowałbyś mnie strofować. Napiłam się, bo była okazja. Co z tego, że z Ruskim? Ale gdyby nie Ruskie, tobyśmy lekarza nie sprowadzili i kto wie, może i pani Zawiślańska skończyłaby tak, jak jej dziecko – prychnęła Gabriela.

– Kto wie, czy to nie byłoby dla niej lepiej. Słyszała Gabrysia, że mąż Zawiślańskiej też ziemię gryzie? NKWD go wykończyło. Tak mówiła ta stara, wypacykowana aktorka. Apolonia chyba ma na imię – ściszył głos Błażej.

– Nie słuchaj tej starej wariatki. Ona ma coś z głową. – Machnęła od niechcenia ręką.

Nie znała doktora Zawiślańskiego, a i Nina była dla niej osobą obcą, jednak fakt, że NKWD kogoś bezpardonowo wykończyło, nakazywał jej myśleć, iż podobny los mógł spotkać ojca i Huberta. A ona wolała żyć złudzeniami.

– Boże, co ona robi? – zapytał nagle Błażej, spoglądając na Nelę.

Dziewczynka okręciła szyję lalki swoją kokardą, a potem zaciskała tak mocno, że aż zrobiła się czerwona. Potem owinęła Jadźkę w jakąś brudną szmatę i mówiła, że pochowa ją później. Ani Gabriela, ani Błażej nie potrafili zrozumieć zachowania dziewczynki, chociaż domyślili się, że sceny, jakie widziała w wagonie, musiały zostawić na jej kruchej psychice jakąś skazę.

Jeden z synów Pieczarkowskiej, który nie miał więcej niż dwanaście lat, zaczął naigrawać się z Neli:

– Z ciebie to wyrośnie jaka zbrodniarka, jak nic. I dodatkowo głupia jak but z lewej nogi.

– A czemu? – zapytała niewinnie Nela.

– Boś chciała wstążką i tak martwą lalkę zabić – zarechotał chłopak.

– Ona żyła. Jadźka miała na imię.

– A nieprawda. – Chłopak wciąż się z niej natrząsał. – Głupia jesteś i tyle.

Dziewczynka bardzo nie lubiła, jak ktoś ją tak nazywał, ale nic nie odpowiedziała. Zmrużyła oczy i wcisnęła się kolejny raz pomiędzy Błażeja i Gabrielę. Młody Piotrowski nie był zbyt uradowany z tego powodu, ponieważ to pozbawiło go możliwości dotykania panny Kąckiej. Niby niechcący, bo ciasnota panowała ogromna, ale właściwie to była jedyna okazja, by mógł być tak blisko swojej sympatii.

Wkrótce Neli znudziło się siedzenie w jednym miejscu i znowu gdzieś się przemieściła, tym razem zabierając ze sobą wyciągnięty z kieszeni Błażeja kozik. Nikt nie zwrócił uwagi, gdy przycupnęła między tobołkami, by bawić się swoją lalką Jadźką.

Pod wieczór powróciła na miejsce koło swojej matki i wzięła w dłonie kawałek czerstwego chleba, którego zapas tego dnia właśnie się skończył pani Domosławskiej. Kobieta była nieco przerażona, że do końca podróży będą musiały zadowolić się jedynie przynoszoną w wiadrach śmierdzącą zupą.

Powoli nadchodził zmierzch, a wpadające przez niewielkie okienko dzienne światło coraz słabiej oświetlało wagon. Zimny podmuch wiatru sprawił, że ludzie zaczęli zakładać na siebie swetry albo przykrywali się kocami. I nagle rozległ się ryk syna Pieczarkowskiej:

– Co jest? Mamo, poświeć, bo mi chyba myszy sweter zeżarły!

– Co ty mi znowu dudzisz, Jędrek? Tutaj wszystkie myszy z głodu zdechły. – Zarechotała dróżnikowa, ale zapaliła nędzny ogarek, by sprawdzić, co się stało.

W istocie gruby sweter jej syna prezentował się jak łachman. Cały był podziurawiony, a włóczka spruta. Nawet nie dało się go założyć, bowiem trudno było odgadnąć, gdzie owo odzienie ma rękaw, a gdzie miejsce na wsunięcie głowy.

– I co żeś zrobił z tym swetrem? Nowiuśki ci udziergałam, cholerniku.

– Mama, przecież mówię dla mamy, że mi go myszy zeżarły – bronił się chłopak.

– Ja ci dam myszy! Żeś coś majstrował cały czas przy nim i żeś zmajstrował, że caluśki spruty. – Pieczarkowska była coraz bardziej zła.

– To ten mały gorzki bachor się kręcił przy naszym tobołku. – Wskazał oskarżycielsko palcem na Nelę.

– No, proszę nie zrzucać winy na niewinne dziecko. – Stary Morawiński stanął w obronie dziewczynki, która wciąż bawiła się Jadźką i nie zwracała uwagi na otoczenie.

Autorytet dziedzica był ponad wszystko i żona dróżnika już nie chciała słuchać dłużej tłumaczeń syna. Wyciągnęła z tobołka gruby skórzany pas i zaczęła okładać nim chłopaka. A gdy udzieliła mu już lekcji wychowawczej, odłożyła pasek z powrotem i westchnęła:

– Gdyby tu był twój ojciec, przez tydzień na rzyci byś nie usiedził.

Jędrek już przestał się odzywać, żeby kolejny raz nie oberwać. Wiedział dobrze, że to sprawka tej małej piegowatej gówniary, ale nie wiedzieć czemu, wszyscy jej bronili mimo codziennych psikusów, które robiła.

Błażej Piotrowski przeczuwał, że jeśli ktoś oskarża Nelę o jakąś szkodę, to zapewne ma rację. Dziewczynka bowiem mimo całego swojego uroku była wyjątkowo niesforna. Dotknął odruchowo kieszeni i spostrzegł, że jego kozik zniknął. Poczerwieniał ze złości na gówniarę, chociaż w panującym mroku i tak nikt by tego nie zauważył.

– Chodź no, Nelka, do mnie na chwilę. Bajkę tobie opowiem – powiedział niewinnie.

Dziewczynka niemal od razu porzuciła Jadźkę i wgramoliła się Błażejowi na kolana. Uwielbiała, jak chłopak opowiadał jej bajki, chociaż mama jej powiedziała, że sam je wymyśla, bo durne są aż strach. Na przykład o kocie bez jednego oka i jednej nogi, za to z ogonem jak u lisa, którym to ściąga jedzenie ze stołu.

– Oddej dla mnie ten kozik, pókim dobry, zołzo – szepnął jej do ucha.

– Schowałam go w naszym tobołku – odpowiedziała beztrosko.

– To teraz pójdziesz i go przyniesisz – wysyczał.

– Nie pójdę, bo przecież ciemno jest i nic nie widać. – Wzruszyła ramionami.

Błażej więc opowiedział jej bajkę o psotnym koziku, co w nocy dziewczynkom warkocze obrzyna, a ich lalkom wydłubuje oczy. Może nie było właściwe snucie podobnych opowieści małej dziewczynce, ale pół godziny później Błażej odzyskał nóż.

Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych

Подняться наверх