Читать книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax - Страница 8

6. Okolice Irkucka, 1940

Оглавление

Mężczyźni z baraku trzynastego, który to numer namalowany był białą farbą na budynku, korzystali z resztek dziennego światła, by naprawić sobie buty. Jedni próbowali zszyć je grubymi nićmi przy pomocy ogromnej tępej igły, inni kombinowali, jak przymocować kawałki skóry, korzystając z drutu. Dziurawe buty to była prawdziwa mordęga dla kogoś, kto większość czasu brodził w śniegu.

– Tak łatwo jest zabić… Okazuje się, że życie ludzkie nie jest nic warte – powiedział beznamiętnie Tobiasz i spojrzał tępym wzrokiem na czerwoną poświatę, jaką rzucało zachodzące słońce.

Paweł i Kuba wymienili między sobą spojrzenia i odruchowo rozejrzeli się. Woleli, by podobnych wywodów ich kompana nie słyszał nikt postronny. O donosicieli było tam bardzo łatwo.

Usłyszeli uderzenie w gong i nagłe poruszenie wśród strażników obozu. Z baraku trzynastego, niekiedy zwanego przeklętym z uwagi na numerację, także wybiegli więźniowie.

– Kurwa żeż ich mać! – syknął Andrzej z okolic Lwowa. – Zachciało im się nadprogramowego apelu. Żeby ich obesrało rzadkim gównem, pieprzoną ruską swołocz!

Andrzej Bednarski był inżynierem, człowiekiem wykształconym i obytym w świecie, ale tutaj każdy przeklinał. Od samego rana aż do wieczora, gdy wycieńczeni więźniowie kładli się na swoich pryczach.

Kolejny raz Kuba i Paweł spojrzeli na siebie. Oni domyślali się, czego może dotyczyć niezapowiedziany apel. Nie mieli złudzeń, że nagłe zniknięcie dziesiętnika przejdzie w obozie bez echa. Poza tym wraz z nim zaginęło rozliczenie norm więźniów, a to mogło oznaczać, że każdy, kto miał z nim kontakt, otrzyma jedzenie z ostatniego, najmarniejszego kotła, jeśli w ogóle załapie się na cokolwiek.

Podnieśli się z chyboczącej się drewnianej ławki i ruszyli w stronę budynku komendantury, gdzie zawsze odbywały się apele. Tobiasz Morawiński nadal siedział nieruchomo, wpatrzony wciąż w ten sam punkt.

– Tobiasz, chodź! – ponaglił go Paweł.

– A czymże zasłużyłem, by stawać w szeregu z ludźmi, kiedy zachowałem się jak zwierzę? – zapytał cicho.

– Gdyby zbierali się tam tylko ci, co nie mają nikogo na sumieniu, plac apelowy byłby pusty, nie mówiąc o tym, że nie miałby kto tego apelu poprowadzić. – Paweł poklepał kolegę po ramieniu.

Kuba dodał ostro:

– I przestań o tym ględzić, bo jeszcze kto usłyszy, a potem doniesie i zamiast na apelu będziemy stali w czarnej dziurze.

– Kiedy moje miejsce jest właśnie w czarnej dziurze – mruknął Tobiasz.

Zawiślański przewrócił oczami. Tobiasz najwyraźniej przechodził coś w rodzaju szoku po dokonanej zbrodni. Bełkotał, wygłaszał komunały i mężczyzna nie był pewien, czy Morawiński nie popełni jakiegoś szaleństwa, ciągnąc na dno również swoich kompanów.

– A nasze? Też? – zapytał spokojnie Paweł.

Tobiasz pokręcił przecząco głową.

– No właśnie, a jeśli się nie zamkniesz, wylądujemy tam razem z tobą – prychnął Kuba.

– Przepraszam – wymamrotał Tobiasz i podniósł się z ławki, po czym, powłócząc nogami, ruszył przed siebie.

W istocie apel dotyczył zaginięcia dziesiętnika. Ale nie tylko, bowiem podobne rzeczy zdarzały się nagminnie i przeważnie mówiono o tym na porannym apelu, niejako przy okazji. Niemal codziennie ktoś nie wracał z lasu i nikt specjalnie się tym nie przejmował, bowiem nawet jeśli któryś z więźniów wpadłby na pomysł, by uciec z obozu, czekała go pewna śmierć, zwłaszcza zimą. Do najbliższej wioski było jakieś piętnaście kilometrów, ale i tam ewentualni uciekinierzy nie mieli co liczyć na pomoc. Nikt nie odważyłby się udzielić schronienia przestępcy. Ubytki w brygadach zawsze miały jednakowe wytłumaczenie – ludzie po prostu umierali z zimna, głodu albo wycieńczenia. Odnajdywano ich potem zamarzniętych, ze szronem na włosach, rzęsach i brwiach, wpatrzonych znieruchomiałymi oczami w tylko im znane miejsce. Niektórzy mieli zastygłe na twarzy przerażenie, jakby po tej drugiej stronie zobaczyli coś strasznego, inni sprawiali wrażenie, jakby owa śmierć przyniosła im ulgę.

Zarządzono poszukiwania, na które wyznaczono oprócz wozaka jeszcze czterech więźniów i jednego brygadzistę, także więźnia. Od razu widać było, że dziesiętnik miał dobre notowania w obozie, bo zazwyczaj wysyłano na poszukiwania trzy osoby. Poza tym oznajmiono, że za dziesięć dni obóz odwiedzi jakaś szyszka z Irkucka, a zatem do tego czasu wszystko powinno lśnić, a nawet więźniowie mieli dostać dodatkową kąpiel. Każdy powinien mieć świeżo uprane ubrania, a ci, którzy posiadali wyjątkowo zniszczone, na czas wizytacji mieli otrzymać nowe, które zaraz po wyjeździe notabla zostaną zwrócone do magazynu. Straż obozu była tak przejęta wizytacją, że osoba dziesiętnika tego popołudnia poszła w zapomnienie.

– Trzeba by jakieś przedstawienie kulturalne zrobić – wysunął propozycję jeden z urków, czym wzbudził śmiech w szeregach współwięźniów.

Nieoczekiwanie pomysł ten jednak spotkał się z uznaniem komendanta. Pokiwał głową, dał znak, by wszyscy zamilkli i przez chwilę pomruczał coś pod nosem, by w końcu zapytać, bardziej siebie niż obecnych na apelu więźniów:

– Możet teatralnyje predstavlenije?

– Może Śpiącą Królewnę? Ja mogę być królewną i mogę spać! – krzyknął któryś.

– A Żdanowski będzie robił za księcia i cię pocałuje – zarechotał ktoś z trzeciego rzędu, bowiem Żdanowski charakteryzował się wyjątkowo odstręczającą fizjonomią.

I wtedy do Kuby Staśki dotarło, że być może właśnie to jest jego wielka szansa na to, by nieco poprawić swój byt w obozie.

– Mogę zagrać na saksofonie. Leży w depozycie u magazynowego – powiedział hardo.

Komendant spojrzał na niego i oczy mu rozbłysły.

– A na harmoszce to ty umiesz grać? – zapytał.

– Na harmoszce niet, ale na pianinie to i owszem – pochwalił się Kuba.

W Wilnie co prawda grał na akordeonie, ale wychodziło mu to niezbyt dobrze. Na pijackich imprezach nikt nie zwracał na to uwagi, ale nie wypadało rzępolić, gdy do obozu miał przybyć ktoś ważny i zapewne trzeźwy. Kuba zdawał sobie sprawę, że musi tak zachwycić swoimi popisami, żeby móc otrzymać jakieś przywileje.

Komendant podrapał się po głowie. Robił to dosyć często, ale Kuba nie wiedział, czy jest to wynikiem zamyślenia, czy tak jak wszyscy miał wszy i problem, by je wyplenić.

– A skąd ja pianino ci wezmę? – westchnął.

– We wsi to pewno mają. W komitecie albo w szkole… – brnął dalej Kuba.

Prawdę powiedziawszy, wolałby zagrać na saksofonie, bo to wychodziło mu najlepiej. Pomyślał jednak, że jeśli w istocie przywieziono by pianino do obozu, Tobiasz mógłby na nim zagrać. Nie był co prawda wirtuozem, ale jak każdy dobrze urodzony chłopak i syn dziedzica pobierał w młodości lekcje fortepianu. Jedynie Paweł pozostałby bez przydziału, ale przecież mogli coś dla niego wymyślić. Na przykład mógłby śpiewać, bo zapewne dygnitarz nie był specjalistą od wokalu i gdyby tylko udało im się odpowiednio dobrać repertuar, nie rozpoznałby fałszywych nut w głosie.

Komendant odwrócił się do jednego ze strażników i szepnął mu coś do ucha, Kubie zaś nakazał, by ten odebrał saksofon od magazyniera i zjawił się u dowództwa obozu. Tak więc rzucony od niechcenia pomysł, który miał być żartem, nagle zaczynał nabierać realnych kształtów. Jednak bez względu na wszystko Kuba wiedział, że lepiej będzie mu grać na próbach niż szorować baraki, banię czy latryny.

Kiedy wieczorem kładł się na pryczy, Staśko już nie myślał o dziesiętniku, ani o tym, że akcja poszukiwawcza zakończyła się niepowodzeniem, bo chłopa nie odnaleziono, ale o tym, że pierwszy raz od wielu miesięcy miał okazję trzymać w rękach saksofon. To nie były już te same, delikatne i wyrobione dłonie, a i pary w płucach miał znacznie mniej, ale przez te kilkadziesiąt minut, gdy prezentował swoje umiejętności, czuł się szczęśliwy. To, co jeszcze do niedawna stanowiło jego codzienność, teraz było jak wielkie święto, nagroda za wyczerpującą robotę i głodowe racje żywnościowe. Mógł zamknąć oczy i pomyśleć, że znajduje się gdzieś daleko stąd, w eleganckiej sali tanecznej, ubrany w szyty na miarę garnitur, a wszystkie szykownie odziane damy wpatrują się w niego jak zaczarowane. A zwłaszcza ta jedna, jedyna – Laura Przebindowska.

Raptem dotarło do jego uszu ciche łkanie. Ocknął się z zamyślenia i odwrócił głowę w stronę Tobiasza, który zakrywał twarz dłońmi, kiwał się na pryczy jak osierocone dziecko i płakał. Kuba od razu poczuł wyrzuty sumienia, że pozwolił sobie na zuchwałe myśli o tej, która nie należała do niego, a była żoną jego przyjaciela. Wyciągnął dłoń w kierunku Tobiasza i ścisnął mu delikatnie ramię. Wiedział, co dręczy jego przyjaciela, ale nie miał pojęcia, jak mógłby mu pomóc. Czasu nie dało się już cofnąć i wskrzesić tego człowieka.

– Kuba, ja nie wiem, jak będę z tym żył? – wyłkał Tobiasz.

– Normalnie – powiedział cicho Kuba. – Sam mówiłeś, że tutaj życie toczy się według zupełnie innych reguł.

– Ale ja go zatłukłem siekierą, bo chciał mnie oszukać…

– No właśnie, chciał cię oszukać. Jeśli ty chciałbyś kogoś oszukać, także mógłbyś stracić życie – mówił bez przekonania Kuba, bo sam uważał, że kara, jaka spotkała dziesiętnika, była niewspółmierna do jego winy. Musiał jednak jakoś pocieszyć przyjaciela i nie pozwolić na to, by zjadły go wyrzuty sumienia.

– Normalni ludzie nie mordują. Jestem mordercą i wariatem.

– Posłuchaj, Tobiasz… A twoim zdaniem to tutaj to jest normalne? Czy mieszkając w Wilnie albo Oszmianie, biegałeś z siekierą po ulicy? Nie, więc zostaw już to. Wiem, że ci ciężko, ale nieludzkie warunki wyzwalają w człowieku nieludzkie zachowania.

– Człowiek nigdy nie powinien tracić swojego człowieczeństwa, bo to jest w nim najcenniejsze. – Tobiasz pociągnął nosem.

– Nie można stracić samemu czegoś, co odebrano mu siłą – mruknął Kuba i dodał: – Spróbuj zasnąć, jutro czeka nas kolejny ciężki dzień.

– Przepraszam, Kuba, że przeszkadzam ci w odpoczynku. Ty idź spać, ja chyba nie zasnę – szepnął.

– Musisz, bo jutro padniesz na lesopowale. – Kolejny raz dotknął ramienia przyjaciela.

– Postaram się, ale… Kuba, ja nie wiem, jak mogłem coś takiego zrobić… Po prostu nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych

Подняться наверх